piątek, 21 grudnia 2012

Oneshot - 17 "Przypadek"



Jak zostało mi wypomniane - dawno nic nie pisałam. Właściwie jestem skupiona na pisaniu opowiadań na forum YaoiDream. Teraz tam głównie przesiaduję lub piszę z Evan przez gadulca i stąd... Cóż - jak piszę coś własnego, mam niewiele weny. Staram się jednak skończyć stare opowiadania. Mam kilka notek skończonych, ale wciąż nad nimi pracuję, aby nie pogubić sensu i wątków, jakie w nich zawarłam.
Dzisiaj, z okazji domniemanego Końca Świata (ach, jakże mi przykro, że go nie było! Jakby wszystko pitolło raz a dobrze, byłoby śmiesznie xD - wychodzę z założenia, że i tak bym gdzieś w rowie skończyła, więc mało by mnie obchodziło, co się ze światem dzieje) daję notkę :)
Właściwie jest to oneshot, którego napisałam na konkurs świąteczny w zeszłym roku właśnie na YaoiDream. Właściwie prócz głównego bohatera, wszystkie inne postaci, jakie tu występują są postaciami, których karty postaci można znaleźć na forum. Jak ktoś jest ciekawy i na forum bywa - szukaj. Ciekawa jestem ile postaci bylibyście w stanie rozpoznać (a są to postaci w pairingach występujące razem na forum, prócz jednej, która rozeszła się z powodów... Hmm... Braku dogadania się autorów postaci).
Prawdę mówiąc - kiedy pisałam to rok temu uznałam, że opowiadanie ssie i nikomu nie chciałam go pokazywać, ale... Przeczytałam je przed chwilą, wprowadziłam niewielkie korekty i myślę, że jest dobrze.
Świat przedstawiony tutaj, jest naszym światem z roku 2030, poszerzonym o kilka aspektów fantastycznych, takich jak inne rasy. Całość opiera się na realiach przedstawionych na forum YaoiDream!
Nie jest to żaden hard i historia jest raczej prosta, ale może komuś się spodoba :)
Rzecz dzieje się na 2-3 dni przed Bożym Narodzeniem, więc... I czas idealny.
Nie przedłużając - zapraszam do lektury i wesołych świąt.
Nie wiem, czy dodam coś z okazji świąt, ale... Może... ;p


"Przypadek"


Uciekał już długi czas. Wciąż biegł przed siebie, nie zamierzając się zatrzymać. Ile już czasu minęło, od kiedy musiał zacząć swoją bezcelową, w praktyce podróż? Nie miał szans się ukryć. Wszędzie by go znaleziono. A jednak próbował. Wciąż się starał, a wątła nadzieja, tląca się nadal w sercu powoli umierała. Wolno, stopniowo, ale jednak.
Zupełnie jak on.
Właśnie tak. Nie pozostało mu już więcej opcji. Tłumaczenie nic by nie pomogło. Ale on nie chciał! To wszystko było jedynie wypadkiem! Przykrym, wypadkiem. Przecież każdemu się mogło przydarzyć, prawda?
Nie prawda… Chociaż usilnie sobie to wmawiał. Nikt nie jest taki jak on! Zupełnie nikt.

Krzyk. Kolejny. Następny.
Kakofonia dźwięków wydobywająca się z gardła maltretowanej postaci, zwisającej na sznurkach podwieszonych pod sufitem.
Krew, spływająca powoli, wolno kapiąca na posadzkę, plamiąc ja szkarłatem, który zdążył się już utworzyć w niemałą kałużę. Ból, który można było ujrzeć na twarzy torturowanego.
I on, stojący tuż obok, żółtymi tęczówkami wpatrujący się beznamiętnie w cierpienie, jakie sam sprawił. Uśmiech zadowolenia z wolna rozjaśniał jego twarzy, aby po chwili można było usłyszeć chichot, a następnie szaleńczy śmiech rozbrzmiewający w całym pomieszczeniu.
Szaleństwo, ogarniające jego umysł.

Mord Sith nie dawali za wygraną. Nie mogliby, po tym, co zrobił. Ale przecież nie chciał. Nie zamierzał nikogo skrzywdzić.
I co z tego?
Dotarł aż na Wyspę Grzechu.
Zabawne, w San Salvador nigdy nie ujrzałby śniegu. A tutaj?
Zadarł głowę, z zafascynowaniem wpatrując się w ciemne chmury płynące po niebie, z którym opadały białe płatki, tańczące wraz z każdym porywem wiatru. Piękny, delikatny biały deszcz, jakiego nigdy wcześniej nie użyczył. To było takie zachwycające. Inne, dla niego. Biały puch, po którym stąpał przyjemnie chrzęścił przy każdym kroku, sprawiając, iż chociaż na chwilę zapomniał o wszystkim, co się stało. O ścigającej go władzy, za przestępstwo… Nie! Za zbrodnię, którą popełnił!
Szedł wolno, przez centrum miasta. Nikt go tutaj nie znał. Nikt nie wiedział nawet o jego istnieniu. Ani o tym, co uczynił. Białe włosy tonęły pomiędzy płatkami śniegu, zlewając się z każdym, jaki na nie opadł. Nie było żadnej różnicy.
Przechodzący obok niego po zatłoczonych uliczkach osobnicy, nawet nie zwracali uwagi na to, że ktoś może im się przypatrywać. Żałował, że jest tutaj sam, otoczony niemal samymi parami, głośno rozmawiającymi, śmiejącymi się radośnie, pędzącymi po świąteczne prezenty, od sklepu do sklepu.
- Co myślisz o tej sukience? - Usłyszał głos średniego wzrostu mężczyzny, o intensywnie czerwonych włosach, kocich uszach, postawionych na sztorc, ubranego w ciepłą, zimową kurtkę z puchowym kołnierzem. Koci ogon, wystający spoza spodni był wysoko uniesiony do góry. - Ładnie byś w niej wyglądał - dodał, śmiejąc się, wskazując przy tym na błękitną suknię, założoną na manekina na wystawie.
- Uważaj, żebyś sam się w niej nie znalazł. - Męski głos, przy tak niewinnym, kobiecym wręcz wyglądzie zadziwiał. Nigdy by się nie spodziewał, że stojąca obok postać, jaką wziął początkowo za panienkę, może okazać się mężczyzną.
Uśmiechnął się tylko pod nosem, idąc dalej, nie zamierzając wnikać w to, co może wyjść z tej konwersacji.
Naraz przypomniał sobie, że zrobi błąd. Powinien wtopić się w otoczenie, zniknąć. Rozpłynąć w powietrzu, aby przeżyć. Aby nigdy go nie znaleziono, zanim będzie za późno.
Wolał nie dociekać, co go spotka, kiedy dorwą się do jego skóry.
Puścił się biegiem, pozostawiając na śniegu ślady ciężkich butów.
Śnieg sypał mu mocno, nie wyglądając już w jego oczach tak pięknie, jak początkowo. Zawieja, powstała po pewnym czasie, sprawiała, że obszar widzenia zmalał dla niego do dwóch metrów w przód. Wiatr hulał wesoło, nie przejmując się przechodniami czy wędrowcami, który jeszcze do niedawna tak radośnie spacerowali po mieście.
Zaaferowany, nie zauważył nawet biegnącej w jego stronę postaci, która wpadła nań z hukiem. Przewrócił się, mocno grzmocąc plecami o ziemię. Biała, pokryta sierścią postać wyłożyła się na nim, przygważdżając do podłoża swym ciężarem.
- Złaź ze mnie - warknął ze złością, w myślach przeklinając bolące ciało.

- Puść mnie! Błagam!
Pełen rozpaczy krzyk zadźwięczał mu w głowie, kiedy kolejny raz uniósł ostrze, po chwili przykładając je do skalanego kilkoma ranami ciała. Dociskał delikatnie, tak długo, aż krew nie zaczynała płynąc z niewielkich ranek. Słyszał szlochy, jęki bólu. Słyszał rozpacz w delikatnym głosie, nie potrafiący znieść tego, co jest mu ofiarowywane.
Przeciągnął ostrze po skórze, zadając więcej i więcej rozkosznego bólu, czerpiąc przyjemność z jęków, jakie wówczas słyszał.
Kolejne słone krople spadły na posadzkę. Zimną. Równie zimną, co jego szalone serce.
- Przyjemne, prawda? - Wyszeptał prosto do ucha szatyna, pierw odgarniając jego włosy, układając je na karku oraz plecach. - Powiedz, że kochasz to tak samo, jak ja.

Pokręcił szybko głowę, wyrywając się z otępienia. Wzrokiem powiódł dookoła, widząc niewielkie zbiorowisko wokół swojej osoby oraz dziwnego mężczyzny, przepraszającego raz za razem, pochylającego się nad nim. Tego samego, który spowodował upadek.
Rzucał się w oczu. Znowu.
Znajdą go!
Otrzeźwiał.
Poderwał się z ziemi, nie przejmując mokrymi spodniami. Przepchnął się bez słowa z tłumu osób, spoglądających z dziwnym pytaniem. Jeśli chcieli pomóc, nic nie mogli zrobić. A tylko zaszkodziliby sobie. Sytuacja by się powtórzyła! Tak jak wtedy!
Nie chciał do tego dopuścić. Nie mógł powtórzyć tego błędu! To był tylko przypadek!

- Pomóc panu?
Siedząc na zimnej ziemi, podniósł głowę, widząc nad sobą pochylającego się młodego chłopaka. Na pewno nie był starszy od niego. Młody dzieciak - tak właśnie o nim myślał. W dodatku ładny. I miły.
Pokręcił głową.
Siedząc pod zimnym murem, w deszczu, każdy wyglądałby żałośnie.
- Zajmij się lepiej sobą - odpowiedział ponuro, nie zamierzając pozwolić na zbliżenie się komukolwiek do siebie. Nie po tym, co się stało dnia poprzedniego!
- Siedząc na deszczu rozchoruje się pan - usłyszał po krótkiej chwili.
Ignorował.
Do czasu…

Znowu biegł, uciekając. Nie chcąc… Nie potrafiąc się zatrzymać. Nogi niosły same. Przed siebie. Do przodu. Gnając na złamanie karku, nie wiedząc nawet dokąd. Bo czy osoba, nie znająca miasta, w którym się znajduje może gdziekolwiek dążyć? Może wiedzieć, czego szuka?
Nie może!
Biegnąc, nie przystawał. Nie zatrzymał się nawet widząc dwóch, identycznych do siebie mężczyzn. Zupełnie, jak dwie krople wody. Wysocy szatyni, jeden będący identyczną kopią drugiego, do tego stopnia, że gdyby nie ubrania o odmiennej kolorystyce, zastanawiałby się, czy nie widzi podwójnie. Przebiegł obok nich, dostrzegając jedynie, że idą zadziwiająco blisko siebie. Zbyt blisko!
Nie dbał o to. Nie jego rzecz!
Słyszał w uszach szum krwi. Adrenalina przyspieszała bicie serca. Bał się. Jak nigdy dotychczas.
Czuł się jak we śnie. Kroczył przez koszmar, prąc na przód, do końca, nie pozwalając na przerwanie, aby nie obudzić się z histerycznym krzykiem.
Lawirując pomiędzy uliczkami, w końcu wbiegł w jeden z zaułków, do których zapuszcza się mało kto, nie szukając kłopotów. Ale on i tak już je miał. Zbyt wiele, aby przejmować się kolejnymi.

- Mocniej - krzyknął chłopak, czując jak jego partner porusza się w nim miarowo.
Żądza, którą się obaj kierowali doprowadziła ich do łóżka w zastraszającym tempie. Krótki pocałunek, później następny, już nieco dłuższy. Delikatne pieszczoty, jak dotyk opuszków palców na plecach szybko przeradzały się w te bardziej intensywne, aż w końcu przestali się przejmować, co pomyśli drugi. Nie było ważne, że znają się dopiero kilka godzin.
Podniecenie, dominujące nad ciałami jasno domagało się uwagi.
Spełnił prośbę, samemu czerpiąc coraz więcej i więcej z tego aktu.
Dopóki nie skończył.

Z daleka widział idącą powoli postać. Niska, drobna. Urocza.
Słyszał kroki za sobą. Tupot, goniącej za nim straży. Trzeba było ich zmylić. Znali tylko jego twarz. Wystarczyło, jak widać.
Dopadł do drobnej elfki o ciemnej karnacji, ciągnąc ją, przerażoną, w innym kierunku. Zatrzymał się. Wpił w jej lekko zaróżowione usta, ku wyraźnemu przerażeniu. Całował namiętnie, wymuszając na niej to samo. Póki nie przebiegli, ignorując całującą się parę.
Wrócą, wiedział. Za chwilę, małą chwilę, się zorientują. Nie są głupi. Wiedział to.
Puścił elfkę, zauważając tylko zdziwionego mężczyznę o długich, białych włosach, wpatrującego się w nich dwoje. Posyłając w jego stronę rozbawiony uśmiech, uciekł tam, skąd dopiero co przybył. Kierowany intuicją, miał nadzieję dotrzeć gdzieś, gdzie nikogo nie będzie. Do lasu. Byle jak najdalej od miejsca, w którym właśnie przebywał. Pędem.
Nie przeszkadzał wpadający w oczy śnieg. Ignorował go. Zupełnie jak zimno, dotkliwsze przez nadal mokre po upadku ubranie. Co z tego, że mógł się rozchorować? Nic już nie mogło mu pomóc. Dał się ponieść emocjom, a teraz będzie musiał za to płacić. Nawet, jeżeli tego nie chciał, wiedział, jak to się skończy.
Przystanął pod jakimś drzewem. Ślady, które powstawały na świeżym śnieg przy każdym jego kroku łatwo mogły do niego doprowadzić każdego.
Dlaczego właśnie teraz musiało padać?

- Podobało ci się?
Zapatrzony w leżącą w kałuży krwi postać, klęczał obok niej, kreśląc palcem linie wzdłuż ran, jakie sam pozostawił na bladej skórze. Zupełnie odmiennej od jego własnej.
- Było cudownie, prawda? - Dopytywał dalej, jakby nie zauważając, że chłopiec, który wcześniej okazał mu tyle dobra, teraz leży nagi, we własnej krwi, na zimnych kafelkach i nawet nie oddycha.
Zbyt przejęty, tym, co sam zrobił, nie mógł nawet przyjąć do świadomości, iż więcej nie usłyszy tego miłego, radosnego głosu. Nie zdawał sobie nawet sprawy, co takiego uczynił.
„Szaleniec!”
Jak wiele razy już to słyszał?
Nigdy sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego uważają go za kogoś takiego.
Jednak nim był.

Teraz już wiedział. Teraz był pewien. Nie zasługiwał na to, czego mimo wszystko pragnął.
To był tylko wypadek! Nie chciał! Naprawdę!
Ale i tak nikt nie wierzył… I nikt nie uwierzy.
- Pomóc panu?
Zamarł, odwracając się, aby ujrzeć tego, kto zadał pytanie. W polu widzenia znajdowała się wyłącznie jedna, oddalona zaledwie o kilka kroków osoba. Słowa były skierowane do niego. Nie było innej opcji.
Uniósł brew.
Mężczyzna, o jasnej skórze, długich, białych włosach uśmiechał się do niego niewinnie.
Zmrużył oczy. Widział już go. Ale nie znał.
- Nie trzeba - odpowiedział, odwracając się na piecie.
Ruszył przed siebie, nie chcąc mieć już z nikim nic do czynienia. Musiał zniknąć. Całkowicie. Mord Sith nie mogą go znaleźć. Nie zrozumieją, nieważne, jakby się tłumaczył.
Znaleźli…

Leżące na mrozie ciało czarnego elfa znaleziono w końcu na mrozie, pośród białego, barwionego gdzieniegdzie na czerwono śniegu. Jeden morderca został znaleziony…
Czas znaleźć mordercę mordercy.


Mam prośbę do osób posiadających własne blogi, a czytające mojego - zostawcie mi linki do Waszych stron, gdyż chętnie poczytam coś ciekawego i nowego ^^