Jak zostało mi wypomniane - dawno nic nie pisałam. Właściwie jestem skupiona na pisaniu opowiadań na forum YaoiDream. Teraz tam głównie przesiaduję lub piszę z Evan przez gadulca i stąd... Cóż - jak piszę coś własnego, mam niewiele weny. Staram się jednak skończyć stare opowiadania. Mam kilka notek skończonych, ale wciąż nad nimi pracuję, aby nie pogubić sensu i wątków, jakie w nich zawarłam.
Dzisiaj, z okazji domniemanego Końca Świata (ach, jakże mi przykro, że go nie było! Jakby wszystko pitolło raz a dobrze, byłoby śmiesznie xD - wychodzę z założenia, że i tak bym gdzieś w rowie skończyła, więc mało by mnie obchodziło, co się ze światem dzieje) daję notkę :)
Właściwie jest to oneshot, którego napisałam na konkurs świąteczny w zeszłym roku właśnie na YaoiDream. Właściwie prócz głównego bohatera, wszystkie inne postaci, jakie tu występują są postaciami, których karty postaci można znaleźć na forum. Jak ktoś jest ciekawy i na forum bywa - szukaj. Ciekawa jestem ile postaci bylibyście w stanie rozpoznać (a są to postaci w pairingach występujące razem na forum, prócz jednej, która rozeszła się z powodów... Hmm... Braku dogadania się autorów postaci).
Prawdę mówiąc - kiedy pisałam to rok temu uznałam, że opowiadanie ssie i nikomu nie chciałam go pokazywać, ale... Przeczytałam je przed chwilą, wprowadziłam niewielkie korekty i myślę, że jest dobrze.
Świat przedstawiony tutaj, jest naszym światem z roku 2030, poszerzonym o kilka aspektów fantastycznych, takich jak inne rasy. Całość opiera się na realiach przedstawionych na forum YaoiDream!
Nie jest to żaden hard i historia jest raczej prosta, ale może komuś się spodoba :)
Rzecz dzieje się na 2-3 dni przed Bożym Narodzeniem, więc... I czas idealny.
Nie przedłużając - zapraszam do lektury i wesołych świąt.
Nie wiem, czy dodam coś z okazji świąt, ale... Może... ;p
"Przypadek"
Uciekał już
długi czas. Wciąż biegł przed siebie, nie zamierzając się zatrzymać. Ile już
czasu minęło, od kiedy musiał zacząć swoją bezcelową, w praktyce podróż? Nie
miał szans się ukryć. Wszędzie by go znaleziono. A jednak próbował. Wciąż się
starał, a wątła nadzieja, tląca się nadal w sercu powoli umierała. Wolno,
stopniowo, ale jednak.
Zupełnie jak on.
Właśnie tak. Nie
pozostało mu już więcej opcji. Tłumaczenie nic by nie pomogło. Ale on nie
chciał! To wszystko było jedynie wypadkiem! Przykrym, wypadkiem. Przecież każdemu
się mogło przydarzyć, prawda?
Nie prawda…
Chociaż usilnie sobie to wmawiał. Nikt nie jest taki jak on! Zupełnie nikt.
Krzyk. Kolejny. Następny.
Kakofonia dźwięków wydobywająca się z gardła
maltretowanej postaci, zwisającej na sznurkach podwieszonych pod sufitem.
Krew, spływająca powoli, wolno kapiąca na
posadzkę, plamiąc ja szkarłatem, który zdążył się już utworzyć w niemałą
kałużę. Ból, który można było ujrzeć na twarzy torturowanego.
I on, stojący tuż obok, żółtymi tęczówkami
wpatrujący się beznamiętnie w cierpienie, jakie sam sprawił. Uśmiech
zadowolenia z wolna rozjaśniał jego twarzy, aby po chwili można było usłyszeć
chichot, a następnie szaleńczy śmiech rozbrzmiewający w całym pomieszczeniu.
Szaleństwo, ogarniające jego umysł.
Mord Sith nie
dawali za wygraną. Nie mogliby, po tym, co zrobił. Ale przecież nie chciał. Nie
zamierzał nikogo skrzywdzić.
I co z tego?
Dotarł aż na
Wyspę Grzechu.
Zabawne, w San
Salvador nigdy nie ujrzałby śniegu. A tutaj?
Zadarł głowę, z
zafascynowaniem wpatrując się w ciemne chmury płynące po niebie, z którym
opadały białe płatki, tańczące wraz z każdym porywem wiatru. Piękny, delikatny
biały deszcz, jakiego nigdy wcześniej nie użyczył. To było takie zachwycające.
Inne, dla niego. Biały puch, po którym stąpał przyjemnie chrzęścił przy każdym
kroku, sprawiając, iż chociaż na chwilę zapomniał o wszystkim, co się stało. O
ścigającej go władzy, za przestępstwo… Nie! Za zbrodnię, którą popełnił!
Szedł wolno,
przez centrum miasta. Nikt go tutaj nie znał. Nikt nie wiedział nawet o jego
istnieniu. Ani o tym, co uczynił. Białe włosy tonęły pomiędzy płatkami śniegu,
zlewając się z każdym, jaki na nie opadł. Nie było żadnej różnicy.
Przechodzący
obok niego po zatłoczonych uliczkach osobnicy, nawet nie zwracali uwagi na to,
że ktoś może im się przypatrywać. Żałował, że jest tutaj sam, otoczony niemal
samymi parami, głośno rozmawiającymi, śmiejącymi się radośnie, pędzącymi po
świąteczne prezenty, od sklepu do sklepu.
- Co myślisz o
tej sukience? - Usłyszał głos średniego wzrostu mężczyzny, o intensywnie
czerwonych włosach, kocich uszach, postawionych na sztorc, ubranego w ciepłą,
zimową kurtkę z puchowym kołnierzem. Koci ogon, wystający spoza spodni był
wysoko uniesiony do góry. - Ładnie byś w niej wyglądał - dodał, śmiejąc się,
wskazując przy tym na błękitną suknię, założoną na manekina na wystawie.
- Uważaj, żebyś
sam się w niej nie znalazł. - Męski głos, przy tak niewinnym, kobiecym wręcz
wyglądzie zadziwiał. Nigdy by się nie spodziewał, że stojąca obok postać, jaką
wziął początkowo za panienkę, może okazać się mężczyzną.
Uśmiechnął się
tylko pod nosem, idąc dalej, nie zamierzając wnikać w to, co może wyjść z tej
konwersacji.
Naraz
przypomniał sobie, że zrobi błąd. Powinien wtopić się w otoczenie, zniknąć.
Rozpłynąć w powietrzu, aby przeżyć. Aby nigdy go nie znaleziono, zanim będzie
za późno.
Wolał nie
dociekać, co go spotka, kiedy dorwą się do jego skóry.
Puścił się
biegiem, pozostawiając na śniegu ślady ciężkich butów.
Śnieg sypał mu mocno,
nie wyglądając już w jego oczach tak pięknie, jak początkowo. Zawieja, powstała
po pewnym czasie, sprawiała, że obszar widzenia zmalał dla niego do dwóch
metrów w przód. Wiatr hulał wesoło, nie przejmując się przechodniami czy
wędrowcami, który jeszcze do niedawna tak radośnie spacerowali po mieście.
Zaaferowany, nie
zauważył nawet biegnącej w jego stronę postaci, która wpadła nań z hukiem. Przewrócił
się, mocno grzmocąc plecami o ziemię. Biała, pokryta sierścią postać wyłożyła
się na nim, przygważdżając do podłoża swym ciężarem.
- Złaź ze mnie -
warknął ze złością, w myślach przeklinając bolące ciało.
- Puść mnie! Błagam!
Pełen rozpaczy krzyk zadźwięczał mu w
głowie, kiedy kolejny raz uniósł ostrze, po chwili przykładając je do skalanego
kilkoma ranami ciała. Dociskał delikatnie, tak długo, aż krew nie zaczynała
płynąc z niewielkich ranek. Słyszał szlochy, jęki bólu. Słyszał rozpacz w
delikatnym głosie, nie potrafiący znieść tego, co jest mu ofiarowywane.
Przeciągnął ostrze po skórze, zadając więcej
i więcej rozkosznego bólu, czerpiąc przyjemność z jęków, jakie wówczas słyszał.
Kolejne słone krople spadły na posadzkę.
Zimną. Równie zimną, co jego szalone serce.
- Przyjemne, prawda? - Wyszeptał prosto do
ucha szatyna, pierw odgarniając jego włosy, układając je na karku oraz plecach. - Powiedz, że kochasz to
tak samo, jak ja.
Pokręcił szybko
głowę, wyrywając się z otępienia. Wzrokiem powiódł dookoła, widząc niewielkie
zbiorowisko wokół swojej osoby oraz dziwnego mężczyzny, przepraszającego raz za
razem, pochylającego się nad nim. Tego samego, który spowodował upadek.
Rzucał się w
oczu. Znowu.
Znajdą go!
Otrzeźwiał.
Poderwał się z
ziemi, nie przejmując mokrymi spodniami. Przepchnął się bez słowa z tłumu osób,
spoglądających z dziwnym pytaniem. Jeśli chcieli pomóc, nic nie mogli zrobić. A
tylko zaszkodziliby sobie. Sytuacja by się powtórzyła! Tak jak wtedy!
Nie chciał do
tego dopuścić. Nie mógł powtórzyć tego błędu! To był tylko przypadek!
- Pomóc panu?
Siedząc na zimnej ziemi, podniósł głowę,
widząc nad sobą pochylającego się młodego chłopaka. Na pewno nie był starszy od
niego. Młody dzieciak - tak właśnie o nim myślał. W dodatku ładny. I miły.
Pokręcił głową.
Siedząc pod zimnym murem, w deszczu, każdy
wyglądałby żałośnie.
- Zajmij się lepiej sobą - odpowiedział
ponuro, nie zamierzając pozwolić na zbliżenie się komukolwiek do siebie. Nie po
tym, co się stało dnia poprzedniego!
- Siedząc na deszczu rozchoruje się pan -
usłyszał po krótkiej chwili.
Ignorował.
Do czasu…
Znowu biegł,
uciekając. Nie chcąc… Nie potrafiąc się zatrzymać. Nogi niosły same. Przed
siebie. Do przodu. Gnając na złamanie karku, nie wiedząc nawet dokąd. Bo czy
osoba, nie znająca miasta, w którym się znajduje może gdziekolwiek dążyć? Może
wiedzieć, czego szuka?
Nie może!
Biegnąc, nie
przystawał. Nie zatrzymał się nawet widząc dwóch, identycznych do siebie
mężczyzn. Zupełnie, jak dwie krople wody. Wysocy szatyni, jeden będący
identyczną kopią drugiego, do tego stopnia, że gdyby nie ubrania o odmiennej
kolorystyce, zastanawiałby się, czy nie widzi podwójnie. Przebiegł obok nich,
dostrzegając jedynie, że idą zadziwiająco blisko siebie. Zbyt blisko!
Nie dbał o to.
Nie jego rzecz!
Słyszał w uszach
szum krwi. Adrenalina przyspieszała bicie serca. Bał się. Jak nigdy dotychczas.
Czuł się jak we
śnie. Kroczył przez koszmar, prąc na przód, do końca, nie pozwalając na
przerwanie, aby nie obudzić się z histerycznym krzykiem.
Lawirując
pomiędzy uliczkami, w końcu wbiegł w jeden z zaułków, do których zapuszcza się
mało kto, nie szukając kłopotów. Ale on i tak już je miał. Zbyt wiele, aby
przejmować się kolejnymi.
- Mocniej - krzyknął chłopak, czując jak
jego partner porusza się w nim miarowo.
Żądza, którą się obaj kierowali doprowadziła
ich do łóżka w zastraszającym tempie. Krótki pocałunek, później następny, już
nieco dłuższy. Delikatne pieszczoty, jak dotyk opuszków palców na plecach
szybko przeradzały się w te bardziej intensywne, aż w końcu przestali się
przejmować, co pomyśli drugi. Nie było ważne, że znają się dopiero kilka
godzin.
Podniecenie, dominujące nad ciałami jasno
domagało się uwagi.
Spełnił prośbę, samemu czerpiąc coraz więcej
i więcej z tego aktu.
Dopóki nie skończył.
Z daleka widział
idącą powoli postać. Niska, drobna. Urocza.
Słyszał kroki za
sobą. Tupot, goniącej za nim straży. Trzeba było ich zmylić. Znali tylko jego
twarz. Wystarczyło, jak widać.
Dopadł do
drobnej elfki o ciemnej karnacji, ciągnąc ją, przerażoną, w innym kierunku.
Zatrzymał się. Wpił w jej lekko zaróżowione usta, ku wyraźnemu przerażeniu. Całował
namiętnie, wymuszając na niej to samo. Póki nie przebiegli, ignorując całującą
się parę.
Wrócą, wiedział.
Za chwilę, małą chwilę, się zorientują. Nie są głupi. Wiedział to.
Puścił elfkę,
zauważając tylko zdziwionego mężczyznę o długich, białych włosach, wpatrującego
się w nich dwoje. Posyłając w jego stronę rozbawiony uśmiech, uciekł tam, skąd
dopiero co przybył. Kierowany intuicją, miał nadzieję dotrzeć gdzieś, gdzie
nikogo nie będzie. Do lasu. Byle jak najdalej od miejsca, w którym właśnie
przebywał. Pędem.
Nie przeszkadzał
wpadający w oczy śnieg. Ignorował go. Zupełnie jak zimno, dotkliwsze przez
nadal mokre po upadku ubranie. Co z tego, że mógł się rozchorować? Nic już nie
mogło mu pomóc. Dał się ponieść emocjom, a teraz będzie musiał za to płacić.
Nawet, jeżeli tego nie chciał, wiedział, jak to się skończy.
Przystanął pod
jakimś drzewem. Ślady, które powstawały na świeżym śnieg przy każdym jego kroku
łatwo mogły do niego doprowadzić każdego.
Dlaczego właśnie
teraz musiało padać?
- Podobało ci się?
Zapatrzony w leżącą w kałuży krwi postać,
klęczał obok niej, kreśląc palcem linie wzdłuż ran, jakie sam pozostawił na
bladej skórze. Zupełnie odmiennej od jego własnej.
- Było cudownie, prawda? - Dopytywał dalej,
jakby nie zauważając, że chłopiec, który wcześniej okazał mu tyle dobra, teraz
leży nagi, we własnej krwi, na zimnych kafelkach i nawet nie oddycha.
Zbyt przejęty, tym, co sam zrobił, nie mógł
nawet przyjąć do świadomości, iż więcej nie usłyszy tego miłego, radosnego głosu.
Nie zdawał sobie nawet sprawy, co takiego uczynił.
„Szaleniec!”
Jak wiele razy już to słyszał?
Nigdy sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego
uważają go za kogoś takiego.
Jednak nim był.
Jednak nim był.
Teraz już
wiedział. Teraz był pewien. Nie zasługiwał na to, czego mimo wszystko pragnął.
To był tylko
wypadek! Nie chciał! Naprawdę!
Ale i tak nikt
nie wierzył… I nikt nie uwierzy.
- Pomóc panu?
Zamarł,
odwracając się, aby ujrzeć tego, kto zadał pytanie. W polu widzenia znajdowała
się wyłącznie jedna, oddalona zaledwie o kilka kroków osoba. Słowa były
skierowane do niego. Nie było innej opcji.
Uniósł brew.
Mężczyzna, o
jasnej skórze, długich, białych włosach uśmiechał się do niego niewinnie.
Zmrużył oczy.
Widział już go. Ale nie znał.
- Nie trzeba -
odpowiedział, odwracając się na piecie.
Ruszył przed
siebie, nie chcąc mieć już z nikim nic do czynienia. Musiał zniknąć.
Całkowicie. Mord Sith nie mogą go znaleźć. Nie zrozumieją, nieważne, jakby się
tłumaczył.
Znaleźli…
Leżące na mrozie
ciało czarnego elfa znaleziono w końcu na mrozie, pośród białego, barwionego
gdzieniegdzie na czerwono śniegu. Jeden morderca został znaleziony…
Czas znaleźć mordercę
mordercy.
Mam prośbę do osób posiadających własne blogi, a czytające mojego - zostawcie mi linki do Waszych stron, gdyż chętnie poczytam coś ciekawego i nowego ^^