Hidan
leżał na swoim łóżku. Krzyki Sasoriego, które usłyszał z korytarza
sprawiły, że ocknął się z myśli, które rozpanoszyły się po jego umyśle.
- Czyli blondyna znów została sama – zapytał sam siebie. – Świetnie…
Uśmiechnął
się pod nosem i przeciągnął na łóżku. Wpatrywał się w swój idealnie
biały sufit z jedną tylko lampą, która w tej chwili wisiała zapomniana
przez wszystkich.Rozmyślał nad tym, co w tej chwili powinien zrobić.
Miał cholerną ochotę pognębić Deidarę, ale w tej chwili był zbyt leniwy,
by choćby wstać, a co dopiero iść do pokoju blondyna i siłować się z
nim.
Było
jasnym, iż dzieciak nie podda się zbyt łatwo. No, chyba że by go trochę
nastraszyć. Ale jeśli znów by piszczał, jak ostatnio, jashinista
dostałby zapewne szału. Zaśmiał się, na tę myśl. Tak, kiedy on traci nad
sobą kontrolę,to z dziką chęcią niszczy wszystko dookoła. Albo zabija…
Najchętniej heretyków…Tak! Ich należy tępić! Każdy, kto sprzeciwia się
wspaniałemu i jedynemu bogu – Jashinowi, powinien zginąć! W męczarniach!
A potem smażyć się w piekielnym ogniu! Gnić pośród podobnych sobie,
każdego dnia cierpiąc katusze!
Opanował
swe myśli. Gdyby tego nie zrobił, chwycił by za swe narzędzie mordu i
znów demolowałby pokój, by po chwili usłyszeć ryk Peina, że jeśli się
nie uspokoi,to sam lider doprowadzi go do porządku. Ciekawe tylko, co
takiego zawsze ma namyśli, mówiąc te słowa?
Młody
mężczyzna o włosach koloru mleka uśmiechnął się po raz kolejny. Jego
uśmiech był ironiczny. Te wszystkie jego myśli były naprawdę dziwne.
Wstał
powoli, samemu nie wierząc, iż zmusza się do czegoś takiego. Rozejrzał
się po pokoju, zastanawiając się, czy nie chwycić za kosę i nie ruszyć
„blondynce” nas potkanie. Niemal zsunął się z łóżka i wolnym krokiem
zwrócił się do drzwi.Stwierdził, że nie warto łazić po kwaterze z kosą.
Jeszcze by przypadkiem odciął„komuś” główkę za głupie żarty, lub
irytowanie go.
Wyszedł
z pomieszczenia. Na korytarzu było pusto. Skierowawszy się w stronę
kuchni zrobił parę kroków i wówczas ujrzał przed sobą jednego z członków
„Brzasku”. Przednim stał Tobi, który na jego widok zaśmiał się gromko i przyspieszył, idąc w stronę Hidana.
- Hidan–san – ucieszył się chłopak w pomarańczowej masce. – Dokąd idziesz?
- Nie twoja sprawa, idioto – warknął jego rozmówca, nie mając chęci ciągnąć tej rozmowyw jakikolwiek sposób.
-
Ale Tobi jest ciekaw, gdzie idzie Hidan–san! Tobi jest dobry chłopiec –
zapiał dzieciak,jak to on miał w zwyczaju. – Tobi pójdzie z
Hidanem–san!
- Nigdzie ze mną nie będziesz szedł, debilu – krzyknął poirytowany jashinista.
Nie
cierpiał Tobiego. „Dobry chłopiec” drażnił go za każdym razem, kiedy
był obok. Samo przebywanie w jego towarzystwie doprowadzało już Hidana
do irytacji i wprawiało w stan wrzenia. Ile to razy mało się na niego
rzucił? A może raczej…ile już razy się na niego rzucił, mało nie
zabijając tego błazna? Ach… Jakże żałował, że zawsze się znajdował ktoś,
kto musiał odciągnąć go od tego rękoczynu. Skończył by się wówczas
przynajmniej jeden problem.
- Ale Tobi chce pójść z Hidanem–san…
- Jeszcze jedno słowo i pożałujesz, żeś się urodził!
- Dlaczego?
Zamachnął
się, chcąc uderzyć tego idiotę z całej siły. Jakże żałował, że nie miał
ze sobą swej kosy… Szybko przeciął powietrze, nie dbając o to, czy
połamie stojącego przed sobą, czy nie. Miał ochotę go zabić, sprawić mu
ból! Byle tylko się zamknął i pozostawił go w świętym spokoju!
Nie
zdołał. Ktoś przytrzymał go za rękę, nim uderzył bruneta. Automatycznie
spojrzał za siebie. Tym kimś, kto ośmielił się mu przeszkodzić okazał
się Kakuzu. Zaklął perliście, na co jego partner ścisnął mocniej jego
rękę. Wiązanka przekleństw posypała się z ust białowłosego.
Niech
szlag trafi tego cholernego Kakuzu! Niech mu ziemia twardą będzie,
kiedy już zostanie w niej pogrzebany! Niech zbankrutuje, bo to chyba by
była najgorsza dla niego kara!
- Puszczaj mnie, debilu – począł wrzeszczeć, wyrywając się.
Kakuzu
uczynił to dopiero, kiedy Tobi się oddalił. O dziwo, widząc partnera
Hidana, brunet zaśmiał się tylko jakimś grubawym, nie swoim głosem i
odszedł korytarzem. Tak… To zdecydowanie było dziwne! W jednej chwili
ten pajac z idioty stał się poważnym człowiekiem, który bez zbędnych
słów idzie do swego lokum. Niecodzienny widok…
- Co to było?!
W momencie, kiedy brunet się oddalił, a partner jashinisty wypuścił go ze swych szczypiec, młody mężczyzna zaczął wrzeszczeć.
- Zamknij się – rzekł do niego znudzony partner. Rzucił tylko na niego okiem i odszedł w sobie znanym kierunku.
Młodzieniec
znów począł przeklinać. Był wściekły zarówno na jednego jak i drugiego
bruneta. Miał nadzieję, że chociaż jego kochana blondyneczka wynagrodzi
mu te nieprzyjemności. Rozejrzał się. Poza nim w korytarzu nie było
nikogo.
Ruszył
w stronę pokoju Deidary. Ach… Jakże pragnął poczuć zapach jego włosów,
wtulić w siebie to drobne ciałko, które pomimo histerii i masy krzyków i
tak mu się podda… Jakże chciał widzieć strach w oczach blondyna. Czuć
smak jego ciepłych, jasnoróżowych ust… Uśmiechnął się do swych myśli.
Wiedział,
że chłopak jest teraz sam w swym pokoju. Zdał już raport, nikt nie
będzie im przeszkadzał… Nachylił się jeszcze do drzwi prowadzących do
pokoju Sasoriego. Stukoty… Odgłosy piłowania drewna… Wygładzania go…
Lalkarz znów bawił się w tworzenie swoich marionetek… I dobrze… Nie
będzie przeszkadzał…
Zwrócił
się w przeciwnym kierunku. Drzwi do jego prywatnego nieba stały dlań
otworem. Chciał się śmiać. Tak zwyczajnie. Ogarniała go euforia.
Podniecenie, nad który mnie potrafił zapanować. I wszystko na samą myśl o
tym blondynie, który teraz siedzi grzecznie w swoim pokoju…
Zapukał,
lecz nie czekał na zaproszenie. Nacisnął klamkę i wkroczył do środka.
Tak jak się spodziewał, Dei leżał na swoim łóżku, czytając jedną ze
swoich książek. Hidan nigdy nie rozumiał, co ten dzieciak jak i Itachi
widzą w tych cholernych źródłach pisanych. Przecież to tylko natłok
liter spisanych na kartkach. Słowo pisane… Śmieszne! Dużo lepsze są
słowa werbalne! Te, które można usłyszeć, a głos, który je wypowiada tak
delikatnie pieści nasze uszy. Narządy, które odpowiadają za słuch…
- Czego chcesz, un – spytał blondyn zerkając na niego kątem oka.
Uśmiechnął
się. W tym wzroku widział coś, co mu schlebiało. Strach? Owszem. Ból?
Zapewne… Nienawiść? Może… Uczucia targające Deiem bawiły jego oprawcę. I
sprawiały mu przyjemność. Bo przecież właśnie dzięki temu wiedział, że
chłopak czuje się jak zabawka. Jego zabawka! Co więcej… Chciał, by ten
stan trwał jak najdłużej!
- Dokończyć to, co przerwał nam Kisame – odpowiedział spokojnie, podchodząc w jego stronę.
Blondynod
wrócił się na bok, przodem do ściany. Wyraźnie był zmęczony. Pragnął
snu po długiej i prawdopodobnie męczącej misji. Ale co z tego?
Jashinista nie zamierzał się tym w jakimkolwiek stopniu przejmować. To,
czego chciał Dei nie było ważne! Ważnym były uczucia białowłosego! I
tylko jego!
- Spadaj, un – odpowiedział, ziewając.
Hidan nachylił się nad nim i pocałował w czubek głowy. Złote kosmyki łaskotały jego nos i szyję. Cieszyły go…
- Nie…
Nie mówiąc już nic więcej, zajął się blondynem, który, co go dziwiło, po raz pierwszy nie stawiał oporów…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz