wtorek, 4 września 2012

I "The sorrows of life" - rozdział 5 "Kłopoty Itachi'ego"


  Nie wątpię – zgodził się Uchiha. Przez dwie sekundy Sasoriemu wydawało się, iż nad czymś pilnie rozmyśla. Jednak chłopak nie dał lalkarzowi dłuższej chwili na namysł. – Sasori – rzekł powoli. – Miałbym do ciebie pewną sprawę…
Przez ułamek sekundy mierzyli się wzajemnie. Mistrz marionetek był zaintrygowany. Brunet nigdy nie miał do niego żadnych „spraw”. Teraz nagle pilnie potrzebuje pomówić z nim w cztery oczy. O cóż takiego mogło iść?
- Mógłbyś później przyjść do mojego pokoju? – Spytał na odchodnym, wstając.
Nie czekał na odpowiedź. Zwyczajnie odszedł od stołu i zabrawszy swą ukochaną książeczkę opuścił pomieszczenie. Wszyscy obecni w kuchni odprowadzili go wzrokiem. Sasori jako ostatni spuścił wzrok. Obserwował bruneta, póki ten nie zniknął mu z oczu.
- Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu Itachi jest przewrażliwiony – stwierdziła biała część Zetsu.
- Naprawdę? – Udała zdziwienie druga połowa.

Itachi przekroczył próg swego pokoju i zamknął drzwi. Rozejrzał się po nim. To był jego pokój. Jego zamek. Jego sanktuarium. Święte miejsce, do którego nikt niema prawa wejść, kiedy jest nieobecny. Chociaż nie… Wróć. Nikt niema prawa wejść, bez względu na to, czy on tu jest, czy nie!
Siadł na łóżku i znów otworzył książkę. Od dłuższego czasu próbuje ją czytać w spokoju, lecz stale znajduje się ktoś, kto mu w tym przeszkadza. Ponownie kontemplował coś przez kilka sekund, po czym postanowił jednak zabrać się za lekturę. Otworzył owy przedmiot na ostatnio czytanej stronie, oparł się wygodnie o ścianę i począł śledzić tekst.
Minuty mijały powoli. Na tyle wolno, by Uchiha mógł się delektować spokojem, ciszą i upragnioną powieścią. Na korytarzu panowała cisza, nikt się nie wydzierał… Jaka ulga… Jaki spokój…
Strona… Następna… Kolejna… Im dalej w słowie pisanym, tym robiło się ciekawiej. Powieść intrygowała, wciągała i… inspirowała. Do działania.
Ciche pukanie do drzwi zakłóciło ciszę oraz naruszyło skupienie bruneta. Był zły. Właśnie doszedł do ważnego wydarzenia w całej, czytanej przez siebie opowieści, a tu ktoś śmie mu przeszkadzać.
- Wejdź – nakazał, będąc pewnym iż jest to Sasori.
Nie spojrzał na niego. Był zły. W milczeniu zamknął książkę, wstał z łóżka i podchodząc do swej małej biblioteczki, odłożył przedmiot na wyznaczone mu miejsce. Z ociąganiem odwrócił się do swego gościa. Choć sprawa, jaką miał omówić z lalkarzem była dość pilna, nie chciał okazywać jak bardzo mu na tym zależy.
Nim się spostrzegł, osoba, która właśnie złożyła mu wizytę, stała przed nim. Wyciągnęła ręce przed siebie, opierając się o półki uginające się pod tomiszczami. Z uśmiechem na twarzy, na bruneta spoglądał rudowłosy.
Bynajmniej, nie Sasori.
- Czego chcesz, liderze? – Zapytał poirytowany Uchiha.
Jego czarne oczy, okalane falbanką niesamowicie długich, jak na mężczyznę w jego wieku, rzęsach, lustrowały stojącego przed nim przywódcę „Brzasku”, teraz znajdującego się tak niebezpiecznie blisko.
Pein przemieścił lewą dłoń. Zwrócił ją ku twarzy Itachiego. Pogładził delikatnie bruneta po policzku, uśmiechając się ironicznie. Itachi patrzył na niego zimnym wzrokiem. Nie reagował. Trwał tak spokojnie, jakby nic się nie działo. Wpatrywał się w lidera niewzruszenie.
Gdy rudy mężczyzna nachylił się bliżej, brunet wyciągnął rękę i odepchnął go od siebie. Nie miał zamiaru pozwalać na traktowanie siebie w ten sposób. To zdecydowanie nie pasowało do Uchihy! Nie! On nie jest byle dziewuszką, którą można sobie głaskać i bóg wie, co jeszcze!
- Co ty robisz – warknął Itachi.
Pein zrobił dwa kroki w tył, by następnie znów podejść bliżej.
- Pytałeś mnie, czego chcę – rzekł rudzielec. – Odpowiedź brzmi bardzo prosto, Itachi…
- Tak, tak – warknął chłopak, po czym wykonał szybki ruch.
Pein odskoczył jak rażony ogniem i skulił się, klnąc siarczyście. Chłopak kopnął go kolanem w krocze z taką siłą, jakiej tamten się nie spodziewał. Obszedł go łukiem, słuchając dalszej wiązanki wyzwisk, płynącej z zakolczykowanych ust przywódcy Akatsuki, który w tej chwili stracił w oczach młodego Uchiha cały swój autorytet.
Chłopak wyszedł ze swojego pokoju, zostawiając lidera samotnie. „To nie żadna organizacja zbrodniarzy”, pomyślał. „To jedynie, zebrana w jednym miejscu, banda debili i zboczeńców!”
Kroczył wolno korytarzem, rozmyślając w samotności.
„Czemu ja właściwie się do nich przyłączyłem? Po jaką cholerę? To był chyba najgłupszy pomysł w całym moim życiu!” Zastanowił się chwilę, przywróciwszy swe wspomnienia z młodszych lat. „Tak… To była największa głupota, jaką dotąd uczyniłem... No, może poza połączeniem sił z Madarą…” Westchnął cicho. „Coraz więcej roboty, coraz więcej problemów i coraz mniej czasu…”
Skręcił do głównych wrót, będących wejściem do kryjówki, otworzył je i wyszedł na zewnątrz. Na raz uderzyła go fala zimnego powietrza, wiejącego z północy. Zamknął na chwilę oczy i uśmiechnął się.
- Tak… Czas rozprostować nogi.
To rzekłszy, ruszył przed siebie. Powoli, spokojnie, nie śpiesząc się.

- Sasori no Danna, un – zaczął rozmowę Deidara, kiedy szli korytarzem. Irytowała go wszechobecna cisza. – Czemu mi nie powiesz, co się stało?
Był pewny, że lalkarz jest obrażony. Nie miał tylko pojęcia, o co tym razem mu chodzi. Wzdychał co rusz, próbując zwrócić na siebie uwagę. Mistrz nie reagował, co jeszcze bardziej pogłębiało irytację blondyna.
- Wiem, ze jesteś obrażony – nie wytrzymał w końcu, – ale może mi chociaż wyjaśnisz, o co, un!
Sasori, choć zwykle spokojny i zrównoważony, nie był cierpliwy. Pytania Deidary wprawiały go w prawdziwą furię. Odwrócił się momentalnie, chwytając chłopaka za kołnierz i przygwoździwszy do ściany wrzasnął na niego.
- Zamknij się w końcu, idioto! – Wydarł się na całe gardło. Był zły. Przez ciągłe pytania Deidary, nie mógł zebrać myśli i skupić się na tym, co ważne. – Co się stało, to do cholery nie twój interes! Mam swoje sprawy, a ty, do cholery masz swoje, więc się ich trzymaj! – Odetchnął spokojniej. Z trudem opanowywał się, by nie zaatakować blondyna. Jednak widok tych błękitnych oczu, wpatrujących się w niego z przerażeniem, dawała Sasoriemu satysfakcję, choć i uspokajał. – Dotarło?
Skinął głową w odpowiedzi. Lalkarz puścił jego kołnierz i odszedł szybkim krokiem. Kierował się do pokoju Uchihy, ale przechodząc koło tegoż, spostrzegł lidera, wychodzącego jakby z trudem. Przywódca Brzasku spojrzał na partnera Deidary i spytał:
- Gdzie Itachi?
- Nie wiem – rzekł zgodnie z prawdą chłopak i poszedł do swojego pokoju.
Skoro Itachiego nie ma u siebie, znaczy, że gdzieś się wałęsa, a ninja z Suny nie miał zamiaru go poszukiwać. I dobrze. Nie miał ochoty rozmawiać w tej chwili z kimkolwiek. Ale co ten cholerny brunet sobie wyobraża? Najpierw mówi, że musi pilnie pogadać i każe się odwiedzać w swoim pokoju, a kiedy się do niego zagląda, widzi się bolejącego lidera, trzymającego się za podbrzusze, jakby zaraz miał skonać z bólu.
- Zaczynam podejrzewać, że poza mną, są tu sami idioci – rzekł sam do siebie lalkarz, kiedy zamkną drzwi swego pokoju.
Momentalnie zasiadł na krześle i zabrał się do swoich ukochanych marionetek. Nie chciał już rozmyślać o niczym i nikim. Bo i po co? Lepiej przecież zamknąć się w swoim ukochanym świecie! Uśmiechnął się sam do siebie, na myśl, która nagle go nawiedziła. Tak. Zrobić tak piękną lalkę, to było by wyzwanie… Nawet dla niego…


Hidan leżał na swoim łóżku. Krzyki Sasoriego, które usłyszał z korytarza sprawiły, że ocknął się z myśli, które rozpanoszyły się po jego umyśle.


Itachi przemierzał las, delektując się ciepłym, niemal dusznym powietrzem. Zapewne zbiera się na deszcz… Spojrzał w górę. Nie, nie na deszcz… Na burzę!
Pomiędzy koronami drzew tańczył delikatny wiatr. Liście szeleściły wesoło, a przedzierające się przez nie światło, migotało delikatnie na bujnej trawie, będącej podłożem, na którym stąpał.
Minąwszy jedno z większych drzew, zerknął na nie ukradkiem. Wysokie o bujnie rozrastających się gałęziach, wyglądało na dom wielu zwierząt. Ilość liści oraz ich zagęszczenie sprawiało, iż na samym tym jednym drzewie, zabawa taka jak w chowanego, byłaby iście pasjonująca.
Uśmiech wpłynął na jego twarz, powodowany nagłymi myślami o zabawie. Sasuke zawsze chciał się z nim bawić lub trenować. Takie drzewo z całą pewnością zapewniłoby im dużo zabawy i sposobności na treningi. Westchnął, idąc dalej.
Gdyby wtedy nie należał do oddziału ANBU w Konoha, gdyby nie szpiegował własnej rodziny i nie donosił im o tym, co klan Uchiha planuje, nie musiałby teraz mieszkać z bandą idiotów, morderców i dezerterów. Mógłby nadal mieszkać w swoim domu, z rodzicami i młodszym bratem. Chyba…
Nie mógł być pewny tego, „co by było gdyby…” Przecież równie dobrze, cały klan, podczas próby podporządkowania sobie Konoha mógłby zostać pokonany. I co wówczas? On i jego młodszy brat prawdopodobnie, jak i cały klan, byliby więzieni jako zdrajcy lub straceni…
Tak… Ani jedno, ani drugie wyjście nie było przychylne Itachiemu. Z dwojga złego, stwierdził, wybrał dobrą opcję. Przynajmniej jego braciszek jakoś sobie radzi.
Stanął w pół kroku. Delikatna, mała kropla spadła mu na głowę. Wzniósł swój wzrok ku niebiosom, obserwując je. Musiał zmrużyć oczy, przed kolejnymi spadającymi łzami z chmur.
Zaczęła się burza. A z nią nadeszły grzmoty i błyskawice. Zupełnie jak w jego życiu…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz