Nie wątpię – zgodził się Uchiha. Przez dwie sekundy Sasoriemu wydawało
się, iż nad czymś pilnie rozmyśla. Jednak chłopak nie dał lalkarzowi
dłuższej chwili na namysł. – Sasori – rzekł powoli. – Miałbym do ciebie
pewną sprawę…
Przez
ułamek sekundy mierzyli się wzajemnie. Mistrz marionetek był
zaintrygowany. Brunet nigdy nie miał do niego żadnych „spraw”. Teraz
nagle pilnie potrzebuje pomówić z nim w cztery oczy. O cóż takiego mogło
iść?
- Mógłbyś później przyjść do mojego pokoju? – Spytał na odchodnym, wstając.
Nie
czekał na odpowiedź. Zwyczajnie odszedł od stołu i zabrawszy swą
ukochaną książeczkę opuścił pomieszczenie. Wszyscy obecni w kuchni
odprowadzili go wzrokiem. Sasori jako ostatni spuścił wzrok. Obserwował
bruneta, póki ten nie zniknął mu z oczu.
- Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu Itachi jest przewrażliwiony – stwierdziła biała część Zetsu.
- Naprawdę? – Udała zdziwienie druga połowa.
Itachi
przekroczył próg swego pokoju i zamknął drzwi. Rozejrzał się po nim. To
był jego pokój. Jego zamek. Jego sanktuarium. Święte miejsce, do
którego nikt niema prawa wejść, kiedy jest nieobecny. Chociaż nie… Wróć.
Nikt niema prawa wejść, bez względu na to, czy on tu jest, czy nie!
Siadł
na łóżku i znów otworzył książkę. Od dłuższego czasu próbuje ją czytać w
spokoju, lecz stale znajduje się ktoś, kto mu w tym przeszkadza.
Ponownie kontemplował coś przez kilka sekund, po czym postanowił jednak
zabrać się za lekturę. Otworzył owy przedmiot na ostatnio czytanej
stronie, oparł się wygodnie o ścianę i począł śledzić tekst.
Minuty
mijały powoli. Na tyle wolno, by Uchiha mógł się delektować spokojem,
ciszą i upragnioną powieścią. Na korytarzu panowała cisza, nikt się nie
wydzierał… Jaka ulga… Jaki spokój…
Strona…
Następna… Kolejna… Im dalej w słowie pisanym, tym robiło się ciekawiej.
Powieść intrygowała, wciągała i… inspirowała. Do działania.
Ciche
pukanie do drzwi zakłóciło ciszę oraz naruszyło skupienie bruneta. Był
zły. Właśnie doszedł do ważnego wydarzenia w całej, czytanej przez
siebie opowieści, a tu ktoś śmie mu przeszkadzać.
- Wejdź – nakazał, będąc pewnym iż jest to Sasori.
Nie
spojrzał na niego. Był zły. W milczeniu zamknął książkę, wstał z łóżka i
podchodząc do swej małej biblioteczki, odłożył przedmiot na wyznaczone
mu miejsce. Z ociąganiem odwrócił się do swego gościa. Choć sprawa, jaką
miał omówić z lalkarzem była dość pilna, nie chciał okazywać jak bardzo
mu na tym zależy.
Nim
się spostrzegł, osoba, która właśnie złożyła mu wizytę, stała przed
nim. Wyciągnęła ręce przed siebie, opierając się o półki uginające się
pod tomiszczami. Z uśmiechem na twarzy, na bruneta spoglądał rudowłosy.
Bynajmniej, nie Sasori.
- Czego chcesz, liderze? – Zapytał poirytowany Uchiha.
Jego
czarne oczy, okalane falbanką niesamowicie długich, jak na mężczyznę w
jego wieku, rzęsach, lustrowały stojącego przed nim przywódcę „Brzasku”,
teraz znajdującego się tak niebezpiecznie blisko.
Pein
przemieścił lewą dłoń. Zwrócił ją ku twarzy Itachiego. Pogładził
delikatnie bruneta po policzku, uśmiechając się ironicznie. Itachi
patrzył na niego zimnym wzrokiem. Nie reagował. Trwał tak spokojnie,
jakby nic się nie działo. Wpatrywał się w lidera niewzruszenie.
Gdy
rudy mężczyzna nachylił się bliżej, brunet wyciągnął rękę i odepchnął
go od siebie. Nie miał zamiaru pozwalać na traktowanie siebie w ten
sposób. To zdecydowanie nie pasowało do Uchihy! Nie! On nie jest byle
dziewuszką, którą można sobie głaskać i bóg wie, co jeszcze!
- Co ty robisz – warknął Itachi.
Pein zrobił dwa kroki w tył, by następnie znów podejść bliżej.
- Pytałeś mnie, czego chcę – rzekł rudzielec. – Odpowiedź brzmi bardzo prosto, Itachi…
- Tak, tak – warknął chłopak, po czym wykonał szybki ruch.
Pein
odskoczył jak rażony ogniem i skulił się, klnąc siarczyście. Chłopak
kopnął go kolanem w krocze z taką siłą, jakiej tamten się nie
spodziewał. Obszedł go łukiem, słuchając dalszej wiązanki wyzwisk,
płynącej z zakolczykowanych ust przywódcy Akatsuki, który w tej chwili
stracił w oczach młodego Uchiha cały swój autorytet.
Chłopak
wyszedł ze swojego pokoju, zostawiając lidera samotnie. „To nie żadna
organizacja zbrodniarzy”, pomyślał. „To jedynie, zebrana w jednym
miejscu, banda debili i zboczeńców!”
Kroczył wolno korytarzem, rozmyślając w samotności.
„Czemu
ja właściwie się do nich przyłączyłem? Po jaką cholerę? To był chyba
najgłupszy pomysł w całym moim życiu!” Zastanowił się chwilę,
przywróciwszy swe wspomnienia z młodszych lat. „Tak… To była największa
głupota, jaką dotąd uczyniłem... No, może poza połączeniem sił z
Madarą…” Westchnął cicho. „Coraz więcej roboty, coraz więcej problemów i
coraz mniej czasu…”
Skręcił
do głównych wrót, będących wejściem do kryjówki, otworzył je i wyszedł
na zewnątrz. Na raz uderzyła go fala zimnego powietrza, wiejącego z
północy. Zamknął na chwilę oczy i uśmiechnął się.
- Tak… Czas rozprostować nogi.
To rzekłszy, ruszył przed siebie. Powoli, spokojnie, nie śpiesząc się.
-
Sasori no Danna, un – zaczął rozmowę Deidara, kiedy szli korytarzem.
Irytowała go wszechobecna cisza. – Czemu mi nie powiesz, co się stało?
Był
pewny, że lalkarz jest obrażony. Nie miał tylko pojęcia, o co tym razem
mu chodzi. Wzdychał co rusz, próbując zwrócić na siebie uwagę. Mistrz
nie reagował, co jeszcze bardziej pogłębiało irytację blondyna.
- Wiem, ze jesteś obrażony – nie wytrzymał w końcu, – ale może mi chociaż wyjaśnisz, o co, un!
Sasori,
choć zwykle spokojny i zrównoważony, nie był cierpliwy. Pytania Deidary
wprawiały go w prawdziwą furię. Odwrócił się momentalnie, chwytając
chłopaka za kołnierz i przygwoździwszy do ściany wrzasnął na niego.
-
Zamknij się w końcu, idioto! – Wydarł się na całe gardło. Był zły.
Przez ciągłe pytania Deidary, nie mógł zebrać myśli i skupić się na tym,
co ważne. – Co się stało, to do cholery nie twój interes! Mam swoje
sprawy, a ty, do cholery masz swoje, więc się ich trzymaj! – Odetchnął
spokojniej. Z trudem opanowywał się, by nie zaatakować blondyna. Jednak
widok tych błękitnych oczu, wpatrujących się w niego z przerażeniem,
dawała Sasoriemu satysfakcję, choć i uspokajał. – Dotarło?
Skinął
głową w odpowiedzi. Lalkarz puścił jego kołnierz i odszedł szybkim
krokiem. Kierował się do pokoju Uchihy, ale przechodząc koło tegoż,
spostrzegł lidera, wychodzącego jakby z trudem. Przywódca Brzasku
spojrzał na partnera Deidary i spytał:
- Gdzie Itachi?
- Nie wiem – rzekł zgodnie z prawdą chłopak i poszedł do swojego pokoju.
Skoro
Itachiego nie ma u siebie, znaczy, że gdzieś się wałęsa, a ninja z Suny
nie miał zamiaru go poszukiwać. I dobrze. Nie miał ochoty rozmawiać w
tej chwili z kimkolwiek. Ale co ten cholerny brunet sobie wyobraża?
Najpierw mówi, że musi pilnie pogadać i każe się odwiedzać w swoim
pokoju, a kiedy się do niego zagląda, widzi się bolejącego lidera,
trzymającego się za podbrzusze, jakby zaraz miał skonać z bólu.
- Zaczynam podejrzewać, że poza mną, są tu sami idioci – rzekł sam do siebie lalkarz, kiedy zamkną drzwi swego pokoju.
Momentalnie
zasiadł na krześle i zabrał się do swoich ukochanych marionetek. Nie
chciał już rozmyślać o niczym i nikim. Bo i po co? Lepiej przecież
zamknąć się w swoim ukochanym świecie! Uśmiechnął się sam do siebie, na
myśl, która nagle go nawiedziła. Tak. Zrobić tak piękną lalkę, to było
by wyzwanie… Nawet dla niego…
Hidan
leżał na swoim łóżku. Krzyki Sasoriego, które usłyszał z korytarza
sprawiły, że ocknął się z myśli, które rozpanoszyły się po jego umyśle.
Itachi
przemierzał las, delektując się ciepłym, niemal dusznym powietrzem.
Zapewne zbiera się na deszcz… Spojrzał w górę. Nie, nie na deszcz… Na
burzę!
Pomiędzy
koronami drzew tańczył delikatny wiatr. Liście szeleściły wesoło, a
przedzierające się przez nie światło, migotało delikatnie na bujnej
trawie, będącej podłożem, na którym stąpał.
Minąwszy
jedno z większych drzew, zerknął na nie ukradkiem. Wysokie o bujnie
rozrastających się gałęziach, wyglądało na dom wielu zwierząt. Ilość
liści oraz ich zagęszczenie sprawiało, iż na samym tym jednym drzewie,
zabawa taka jak w chowanego, byłaby iście pasjonująca.
Uśmiech
wpłynął na jego twarz, powodowany nagłymi myślami o zabawie. Sasuke
zawsze chciał się z nim bawić lub trenować. Takie drzewo z całą
pewnością zapewniłoby im dużo zabawy i sposobności na treningi.
Westchnął, idąc dalej.
Gdyby
wtedy nie należał do oddziału ANBU w Konoha, gdyby nie szpiegował
własnej rodziny i nie donosił im o tym, co klan Uchiha planuje, nie
musiałby teraz mieszkać z bandą idiotów, morderców i dezerterów. Mógłby
nadal mieszkać w swoim domu, z rodzicami i młodszym bratem. Chyba…
Nie
mógł być pewny tego, „co by było gdyby…” Przecież równie dobrze, cały
klan, podczas próby podporządkowania sobie Konoha mógłby zostać
pokonany. I co wówczas? On i jego młodszy brat prawdopodobnie, jak i
cały klan, byliby więzieni jako zdrajcy lub straceni…
Tak…
Ani jedno, ani drugie wyjście nie było przychylne Itachiemu. Z dwojga
złego, stwierdził, wybrał dobrą opcję. Przynajmniej jego braciszek jakoś
sobie radzi.
Stanął
w pół kroku. Delikatna, mała kropla spadła mu na głowę. Wzniósł swój
wzrok ku niebiosom, obserwując je. Musiał zmrużyć oczy, przed kolejnymi
spadającymi łzami z chmur.
Zaczęła się burza. A z nią nadeszły grzmoty i błyskawice. Zupełnie jak w jego życiu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz