wtorek, 4 września 2012

I "The sorrows of life" - rozdział 9 "Słowa"

          Itachi stał wciąż w deszczu. Obserwowali wszystko, co się wokół niego działo. Westchnął ciężko. Czas najwyższy wracać…
          Obrócili się na pięcie i postąpił kilka kroków. Jego zdrętwiałe z zimna nogi odmawiały posłuszeństwa. Westchnął ciężko. Swym zmęczonym od smutku i rozpaczy umysłem zmusił kończyny do marszu. Szedł wolno. Mięśnie powoli odzyskiwały swój zwykły stan. Przyzwyczajały się do skurczenia i rozkurczania. Słuchały.
          Szedł wolno. Nigdzie się nie spiesząc. Bo i do czego? Do zbrodniarzy i morderców? Do miejsca przepełnionego dezerterami z wiosek… Do miejsca, które już jako jedyne mógł nazwać domem.

          Pein długo jeszcze siedział w swoim pokoju. Rozmyślał nad tym, co powiedzieć podwładny. Świece zdążyły już całkiem się dopalić i wygasnąć. A on siedział. W mroku. Zapatrzony w zamknięte drzwi, za którymi już dobrych kilka godzin temu zniknął Tobi.
          W końcu postanowił. Przywołał na twarz namiastkę uśmiechu. Tak! Musi się tak stać! A to był właściwi pretekst! Zrobi to! Nie ma wyboru…

          Świt nastał nadzwyczaj szybko. Nikt nawet się nie zorientował, jak minęła doba w pogrążonej w ciszy organizacji. Blondyna obudziły jakieś hałasy przed jego pokojem. Wstał z wolna. Ociągał się. W łóżku było tak przyjemnie. Tak ciepło. Coś zagrzmiało. Pomyślał, że to może znów burza się zbliża… Ponownie…
          Pokraśniał na twarzy, zerkając na swój brzuch. Dopiero teraz uświadomił sobie, że nie jadł już od dobrych trzydziestu godzin… Żołądek ponownie dał o sobie znać. Stęknął cicho, niezadowolony. Ale… Jak mus, to mus. Wstał, poszedł do łazienki, gdzie obmył swe ciało. Wyszedł stamtąd po niespełna piętnastu minutach. Wówczas ubrał się, związał włosy jak należy i wyszedł z pokoju. Swe kroki skierował w stronę kuchni, skąd dobiegały już ożywione głowy. Słyszał ciche jęki, jakby skrzeki oraz krzyki. Domyślał się już, co tam zastanie. Nie mylił się.
          Powoli wysunął swą głowę przez drzwi, zaglądając do pomieszczenia. Przy lodowce kulił się Tobi, na którego krzyczał Kakuzu. Na podłodze obok nich leżało kilka stłuczonych talerzy. Znów starszy ninja robił wykład młodszemu.
          Niechętnie wkroczył do środka. Sam się sobie dziwił, ale kiedy Tobi spojrzał na niego, poczuł jakoby błagalny wzrok na swojej osobie.                               Zrezygnowany,westchnął ciężko i podszedł do nich.
          - Kakuzu, un – zaczął niepewnie. – Daj mu spokój… - Zerknął na chłopaka z pomarańczową maską. W pewnym sensie, żal mu się go zrobiło. Zawsze obrywał od wszystkich za swoje niezdarne zachowanie. – Każdemu zdarza się coś stłuc, un… Ty sam nie jeden kubek roztrzaskałeś o ziemię… – ciągnął dalej.
          Nie dało się temu zaprzeczyć. Ninja z wioski wodospadu wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. W jego zielonych, jak szmaragdy oczach połyskiwała chęć mordu. Deidara skulił się mimowolnie.
          - Cóż to – od progu usłyszeli kolejny męski głos. Odwrócili się, jak na komendę. W drzwiach stał Hidan, opierający się o futrynę. Na jego twarzy widniał rozbawiony, ironiczny uśmieszek. – Blondyneczka broni dzieciaczka?
          - Spadaj, un – syknął blondyn przez zaciśnięte zęby.                               Postanowił zignorować „blondyneczkę”. Zajął się przyrządzaniem wody na herbatę oraz kanapek na śniadanie.
          Tym czasem obaj bruneci, kłócący się jeszcze chwilę temu, odpuścili sobie. Kakuzu z gazetą w ręce zasiadł w fotelu, czekając aż ktoś zrobi za niego śniadanie i poda mu grzecznie. Padło na Deia. Tobi zasiadł na krześle obok blondyna i przyglądał się jego czynom.
          - Królewna się obraziła? – Zakpił jashinista.
          Ponownie to zignorował. Zacisnął jedynie pięści.
          - A może mam cię zaciągnąć do łózka, żebyś zaczął gadać? –Tym razem jego ton już przypominał groźbę.
          Blondyn postanowił, iż nadal będzie to ignorował. Nie mniej, poczuł zimne dreszcze na swoich plecach.
          - A może…
          - Powiedz jeszcze jedno słowo… – odezwał się czarnowłosy, siedzący obok artysty. – Będziesz zbierał swoje nędzne ciało z tej cholernej, zimnej ziemi.
          Obecni w kuchni spojrzeli z mieszaniną zdziwienia oraz strachu na „dobrego chłopca”. W jego odsłoniętym oku zalśniła czerwień. Postanowili jednak o to nie pytać.
          - T-tobi – spytał delikatnie Dei. – O co ci chodzi, un?
          - O nic – odparł swym zwykłym, wesołym głosem. – Tobi jest dobrym chłopcem!
          Po jego słowach zapadła cisza. Nikt już się nie odzywał. Deidara przygotowywał posiłek, Kakuzu czytał gazetę, Hidan ze znudzeniem spoglądał przez okno, a Tobi znów zajął się przyglądaniem Deiowi.
          Ponowna rozmowa zaczęła się dopiero, kiedy do kuchni wszedł Itachi.
- Jesteś tego pewien?
Kobiecy głos wyrażał jawne niedowierzanie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nagle została podjęta taka decyzja.
- Tak… Taki był rozkaz.
Konan westchnęła ciężko. Rozmawiali w pokoju Peina. Wezwał ją następnego dnia. Musieli porozmawiać. 
- Czyli jednak trzeba wszystko przyśpieszyć? – Spytała cicho. Potwierdził skinieniem głowy. – Mam ich wezwać? – Ponownie potwierdził. Nie mówiła nic więcej. Wyszła. Skierowała się do kuchni, gdzie, zakładała, znajdzie większość członków Akatsuki.

- Co tu tak cicho? – Spytał Itachi, wkroczywszy do pomieszczenia. W odpowiedzi otrzymał milczące spojrzenia. Nikt nie chciał się odzywać, po dziwacznej jak dla nich reakcji Tobiego.
- Kultura nakazuje odpowiadać na pytania – pouczył wchodzący za nim niski chłopak o czerwonych włosach. On, w odróżnieniu od Itachiego, poza spojrzeniami obecnych, otrzymał również nikły uśmiech blondyna. Odwzajemnił ten gest powitania. Nie miał jednak pojęcia, skąd urosła w nim nagle radość.
- Więc? – Ponaglił Uchiha, zasiadając wraz z Sasorim do stołu naprzeciw Tobiego.
- Nic, un – odpowiedział Deidara, kładąc przed nimi na stole po kubku herbaty. Chwilę później, na stole wylądowały kubki pozostałych członków organizacji, wraz z talerzami, pokrojonym i wysmarowanym masłem chlebem, a także półmiskiem jajecznicy, której każdy mógł sobie nałożyć, ile dusza zapragnie, gdyż Dei narobił jej, jak dla oddziału wojskowego. Mimo tego, był pewien, że niezostanie z tego praktycznie nic. – Zwyczajnie robiłem śniadanie, więc miałem w poważaniu tego walniętego heretyka – mruknął, wskazując kciukiem na Hidana. – A Tobi mi kibicował przy robieniu jajecznicy, un – uśmiechnął się szeroko, siadając między wspomnianą przez siebie osobą oraz Sasorim.
- Jak mnie nazwałeś, gówniarzu?!
Jashinista jak na komendę, zerwał się z zamiarem zadania bólu, jednak wymowne spojrzenia lalkarza i dwóch Uchiha, którzy właśnie dostali śniadanie skutecznie go powstrzymały. Było oczywistym, że skoro ktoś zrobił im posiłek, póki się do syta nie najedzą, będą tą osobę strzegli niczym cerber wrót Tartaru. Albo i dłużej, chcąc wycyganić także kolejne posiłki.
Tak. Blondyn, ku niezadowoleniu wyznawcy Jashina, wiedział, jak zapewnić sobie ochronę przez pewien czas.
Kakuzu i jego partner także zasiedli do stołu, a kilka minut później, do śniadania przyłączyli się także Zetsu i Kisame. Wówczas przy stole zrobiło się dość gwarno. Kisame narzekał, że wolałby więcej bekonu w jajecznicy, a Zetsu wykłócał się ze sobą. Jego białą połówka marudziła, że chciałaby więcej warzyw, za to czarna, że wolałaby na śniadanie jakiegoś nieboszczyka. Oczywiście, większość uważała tę uwagę, za mało smaczną, co prawie skończyło się wyrzuceniem ninja z Kusa Gakure z pomieszczenia.
Jakże wesołą atmosferę zniszczyło wejście Konan.
- Kiedy zjecie – zaczęła, bez wstępu – macie iść do pokoju narad. Pein ma wam parę słów do przekazania.
- A gdzie „dzień dobry”, un? – Wyrwał się Dei.
- Nie ma – warknęła. – Zrozumiano? – Wysyczała.
Osiem głów, pokiwało szybko zgodnym ruchem. Jeśli Pein był straszny, kiedy był zły, to Konan była przerażająca… Może i nie ona dowodziła Akatsuki, ale można się pokusić o stwierdzenie, iż miała tam większy posłuch, niż jej przyjaciel.
- Czekamy zatem – dodała i wyszła.
- Mało rozmowna, un – westchnął blondyn.
- A tam… - zaśmiał się Kisame. – Lepiej, by mało mówiła, niż wrzeszczała bez powodu… Kobiety są dziwne – dodał po chwili namysłu.
- Niektórzy tu obecni także – rzekł mimochodem Itachi.
- Ja bym powiedział, że wszyscy – dodał Sasori. Przełknął kolejny kęs jajecznicy, po czym dokończył. – Rzecz jasna poza mną.
Hidan parsknął śmiechem.
- Poza tobą?! – Zaśmiał się. – To nie naszym największym pragnieniem jest zamienić swoje ciało na kukiełkę!
- Masz coś do mnie?!
- Tak, laleczko! Mam!
- To mów, co, pieprzony wyznawco kibla dla obojnaków!
- COŚ TY POWIEDZIAŁ?!
- TO, COŚ KURNA SŁYSZAŁ!
Obaj mężczyźni, mierzyli się wzrokiem. Obaj już dawno powstali z krzeseł tak gwałtownie, iż je przewrócili. Buzowali gniewem.  Rzucili by się na siebie, gdyby nie to, że dzieliła ich pewna odległość. A na drodze mieli także długowłosego bruneta oraz jego partnera.
- Obaj macie usiąść – warknął Tobi lodowatym głosem. Znów wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Deidara aż czuł paraliżującą złość chłopaka. Miał dreszcze na plecach. Już drugi raz w ciągu tego dnia słyszy jego przeraźliwy głos. – Jeśli nie chcecie mieć jakichkolwiek problemów.
Tobi wstał. Pozostała dwójka usiadła, jak na komendę, wpatrując się w niego niczym urzeczeni. Brunet wyszedł bez słowa. Nie były już potrzebne.
Nie odzywając się już do siebie, posprzątali po śniadaniu i w ślady Tobiego – udali się do pokoju narad, gdzie ich przywódca czekał na nich z nowymi informacjami.
Nie ukrywali – byli ciekawi, cóż tym razem wymyślił ich szef.
Wkrótce się tego dowiedzą…

Siedzieli w sali narad. Każda głowa była skierowana na siedzącego pomiędzy nimi, na końcu stołu rudego mężczyznę. Powstał. Był nadzwyczaj poważny. Wszystko wskazywało na to, że dzieje się coś złego. Westchnął.
- Jak zapewne zauważyliście, od jakiegoś czasu, żaden z was nie otrzymał misji…
- Poza nami, un – wtrącił Deidara.
Złowrogie spojrzenie odwiodło go od dalszych komentarzy. Pein nie wyglądał na skorego do żartów. Pomimo świecącego na dworze słońca, tak bardzo wyczekiwanego w ostatnich dniach, w pokoju panował mróz, spowodowany zastałą atmosferą. Nie zbyt przyjemne…
- Wczoraj jednak otrzymałem dla was nowe instrukcje. – Przez salę przeszedł cichy szmer. Na niektórych twarzach ukazały się uśmiechy. Mieli już serdecznie dość siedzenia na tyłkach i nic nierobienia! – Czas zacząć zbierać biju…
- Po co? – Wszyscy usłyszeli znudzony ton Kisame. – Na co nam one, co?
- Biju są wielkimi skupiskami chakry… - Wyjaśniał spokojnie. – Mając wszystkie w swoich rękach, będziemy mogli przejąć kontrolę nad wszystkimi krajami… - Uśmiechnął się zajadle. – Tak więc… Każdy z was przyniesie mi na tacy jedną ogoniastą bestię! – Krzyknął waląc pięścią w blat. – Zrozumiano?!
Głuchy, potwierdzający pomruk poniósł się po sali. Żaden z nich nie mógł wiedzieć, jak ich przywódca jest zżerany przez własne wątpliwości. Naprawdę nie chciał ich na to wysyłać już teraz. Wolałby poczekać… Jednakże Madara dał jasne rozkazy.
Kątem oka spojrzał na bruneta. Pein mógłby przysiąc, iż mężczyzna w tej chwili uśmiecha się sam do siebie. Nic jednak nie mówił na ten temat. Ponownie omiótł wzrokiem podwładnych.
- Później dostaniecie dokładniejsze instrukcje. – Przez chwilę nad czymś myślał. – W czasie, gdy będziemy poszukiwać jinchuuriki, czyli nosicieli zapieczętowanych biju, każde z was będzie nadal miało przydzielane zadania. – Uśmiechnął się. – A każde odstępstwo od panujących zasad, będzie karane w oczywisty sposób – dodał lodowato. Zwyczajnie nie chciał zdradzić swych obaw. Musiał grać. W końcu, jest przywódcą całego tego zgromadzenia…
Sasori przyglądał się liderowi bez jakiejkolwiek emocji wypisanej na twarzy. Słuchał. Jednak wykład młodego mężczyzny cholernie go nudził. Dostrzegał także ukradkowe spojrzenia, rzucane mu przez Deidarę.
„I co on się tak lampi?” – pytał sam siebie. Wmawiał sobie, iż go to irytuje, drażni, ale… W jakiś dziwny, zawiły sposób podobało mu się to. To, z jakim hołdem blondyn na niego spogląda. Jakby patrzył na bóstwo.
Uśmiechnął się mimowolnie. Jego myśli powędrowały do szuflady w jego pokoju. Szuflady w jego biurku, na którym struga swe kukiełki. Do szuflady, w której ukrył ową małą figurkę, którą strugał podczas ostatniej misji. Już ją skończył. 
Sam rzucił ukradkowe spojrzenia na blondyna. Chłopak tego nie dostrzegł. Całe szczęście. Pomyślał o swej figurce. Owszem, była miniaturką, ale nie oddawała pierwowzoru. Choć miała uśmiech wyrzeźbiony na twarzyczce, nie był on tak szczery, jak ten na twarzy blondyna.
Był na siebie zły. Jego sztuka powinna być idealna! A ta jedna… Do jasnej cholery, NIE JEST!
- …będzie karane w oczywisty sposób – zakończył lider.
Lalkarzs pojrzał na niego. Przeklął samego siebie. Zamiast słuchać tego, co lider ma do powiedzenia, zaczął się głupio przypatrywać Deidarze! Toż to kpina! Tyle wiedział, że będzie musiał szukać jakichś dzieciaków z zapakowanymi w siebie demonami stworzonymi z chakry. Dobrze, że choć tyle usłyszał. Ale co było dalej? A z resztą… Czy to ważne?
Pein wciąż gada, jak to należy się słuchać, jak to organizacja musi być zgrana, jak to trzeba sumiennie wykonywać rozkazy… Bla, bla, bla… Gadanie…
Wstał wraz ze wszystkimi. Skierowali się do wyjścia… Rutyna… Każdy pójdzie do swojego pokoju, każdy położy się na łóżku i będzie udawał, że kontempluje nad słowami lidera. A pewnie wszyscy zajmą się swoimi sprawami, mając to głęboko gdzieś…
Szli korytarzem. Kisame marudził coś Itachiemu, Tobi zagadywał do Zetsu, Hidan cieszył się, że będzie mógł wyrżnąć kolejnych heretyków, Kakuzu nie mógł się czekać zarobienia większej ilości pieniędzy, a Deidara i Sasori szli wolno na końcu tego pochodu.
Rudzielec zerknął na partnera. Zagryzł wargę, zastanawiając się, co ma powiedzieć. Ostatnią misję wspominał wyjątkowo przyjemnie. Mimo wpadki z pobudką na ramieniu blondyna. Ile to już razy w ciągu tych kilku dni się za to karcił? Sam nie był już pewien…
- Deidara – zaczął, siląc się na najbardziej zimny i obojętny ton. – Musimy pogadać.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Dobrze, Sasori no Danna, un…
- Chodź – warknął Sasor, nim blondyn zdołał powiedzieć coś więcej.
Dotarli do drzwi pokoju lalkarza. Otworzył je i wpuścił przodem towarzysza. Dzieciak był zdziwiony. Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca. Skinieniem dłoni nakazano mu usiąść na łóżku. Było twarde. Na pewno twardsze od łóżka Deia.
- Więc… - Zaczął nieco zmieszany. – O co chodzi, un?
- Mam ci do powiedzenia cztery słowa…
- Hm?
- Masz-się-mnie-słuchać – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Co?
- No… Na misjach, idioto – zirytował się głupotą rozmówcy. – Masz słuchać moich rozkazów, a nie robić co chcesz i jak chcesz, jak ostatnio…
- Ale…
- I nie wrzeszczeć, kiedy coś ci się nie podoba…
- Ale…
- I nie marudzić na pieprzony ból nóg, za każdym razem!
- Danna!
- Co?! – Przerwał, tłumiąc wybuch gniewu. To, że blondyn przerwał jego monolog, nie przypadło mu do gustu.
- Obiecuję, że będę słuchał, un – odparł cicho młodszy artysta, schylając głowę i kładąc jedną rękę na sercu, a drugą podnosząc do góry.
- Dobrze…
Odwrócił się do niego plecami. Wysunął szufladę i wyjął z niej miniaturową podobiznę Deidary.
- A co do twoich… „dzieł”… - Zaczął, odwracając się do niego ponownie. – To nie jest „sztuka”.
- ŻE CO?!
- TO – rzekł, rzucając chłopakowi w ręce figurkę – jest SZTUKA!
Blondyn oniemiał, przyglądając się wytworowi zwinnych rąk Sasoriego. Figurka była szczegółowa. Postać była pochylona do przodu, opierając się na jednej nodze. Druga była nieco z tyłu, nadając „dziełu” dynamiki. Jedna ręka była wyciągnięta w przód, a z paszczy wyłaniał się język. Druga grzebała w worku z gliną. Na twarzy widniał uśmiech. Zacięty. Taki, jaki Dei ma za każdym razem, Kidy używa swojej wybuchowej sztuki.
- D-danna…
- No? – Rzucił znudzonym głosem.
- Czemu zrobiłeś moją figurkę, un?
- Nudziłem się podczas misji – odparł tym samym tonem.
- Jest piękna, un… - Powiedział, zachwycając się maleńką postacią.
- To dobrze. Jest twoja…
- Słucham?!
- Jest twoja – powtórzył.
Na twarzy blondyna zawitał szeroki uśmiech. Wprost emanował radością.
- To wszystko, co od ciebie chciałem – dodał Sasori. – Możesz już iść.
Deidara zerwał się na równe nogi, doskoczył do lalkarza i pocałował go  w policzek.
- Dziękuję, un! – Aż krzyknął z radość.
Wybiegł z jego pokoju z sercem na ramieniu. Nagle, wszystkie jego smutki oraz troski odeszły w zapomnienie. Wbiegł do własnego pokoju, rzucił się na łóżku i wtulił w siebie figurkę. Nie mógł wręcz uwierzyć, że jego mistrz zrobił to dla niego. A jednak…
Lalkarz dotknął opuszkiem palca policzek w miejscu, gdzie przed chwilą Dei złożył pocałunek. Zaczerwienił się.
- Nie ma za co – rzekł, patrząc na drzwi za którymi dobrą minutę temu zniknął blondyn. – Nie ma za co, Dei…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz