Chłopak
szedł w deszczu. Zaledwie kilka minut temu uciekł z domu. Ciągłe
kłótnie z babcią - jego jedyną rodziną były zmorą, która dręczyła go o
każdej porze dnia i nocy. Miał już tego dość. Jako nastolatek przeżywał
okres buntu, a babka wciąż mu coś wypominała, wciąż powtarzała, jak
powinien się zachowywać, czego nie robić, z kim zadawać… Miał tego
serdecznie dość.
Początkowo
prosił, później ignorował, następnie się kłócił, wygrażał, a teraz?
Uciekł. Jak tchórz. Ale czuł, że jego skołatane nerwy nie przetrwają
dłużej tej udręki. Musiał to zrobić. I zrobił.
Wolnym
krokiem przemierzał kolejną alejkę w parku. Włosy i spodnie, na które
spływała woda z czarnej skórzanej kurtki były już kompletnie
przemoczone. Dłonie ukrył w kieszeniach kurtki, w uszach brzmiały rytmy
ulubionych piosenek, których słuchał z mp3 - prezentu, który dostał w
zeszłym roku na swoją osiemnastkę od babci. Wtedy jeszcze był w okresie
ignorowania niektórych z jej zasad…
Spojrzał
w górę, w niebo, skąd spadały miliony kropel. Uciekł z domu… I co
dalej? I tyle… Nie ma dokąd pójść. Do kumpli? Których? Itachi? Z bratem i
kuzynem został zmuszony do wyjazdu rodzinnego. Kakuzu? Pojechał na
jakieś swoje comiesięczne szkolenie do bankowości… Pein? Pewnie siedział
ze swoją dziewczyną - Konan. Hidan? Zapewne upija się w jakiejś
knajpie, gdzie później spędzi całą nadchodzącą noc…
Westchnął.
Czuł się samotny, opuszczony. Zwykle niby odgradzał się od reszty,
budował niewidzialny mur, ale… Ale zawsze mógł być z nimi… Zawsze mógł
liczyć na ich pomoc. Nie tym razem.
Kopnął
jeden z koszy na śmieci, który akurat mijał. Był wściekły. Na siebie,
na babkę, na kumpli. Dlaczego właśnie on musiał przez to przechodzić?!
Dlaczego on musiał dostawać takie baty od życia?
Kiedy
był dzieckiem jego rodzice zginęli, zamordowani przez jakiegoś
złodzieja, który późną nocą włamał się do sklepu. Pech chciał, że
wracali właśnie do domu od matki jego ojca – babci, od której teraz
uciekł. Widzieli, jak opuszczał sklep. Mężczyzna także ich widział. Nie
krzyczał nic. W akcie rozpaczy, że mogliby go rozpoznać i został by
złapany oddał kilka strzałów. Trafił ojca, potem matkę. Nie dożyli
przyjazdu pogotowia, które wezwał jakiś staruszek, mieszkający
nieopodal.
Tak,
stracił rodziców, kiedy miał trzy lata. Oni umierali, leżąc na ulicy, a
on smacznie spał w domu w swoim łóżku. O całym zdarzeniu dowiedział się
z samego ranka od babci. Tej, która od kilku lat doprowadzała go do
białej gorączki.
Przemierzał dalej ulice. Deszcz powoli się przerzedzał, aż w końcu całkiem przestał padać.
Przechodził
koło starego, rozsypującego się budynku. Kiedyś miał to być hotel,
jednak z braku funduszy zaniechano jego dalszej budowy. Teraz, od co
najmniej siedmiu lat, znajdował się w stanie surowym. Nikt się nim nie
interesował. No, może za wyjątkiem ćpunów, pijaków, czy dzieci EMO,
które cięły się tam, nie mając lepszego miejsca. Tak – tam zwykle
panował spokój i cisza. Cisza, która teraz została przerwana.
- Przestańcie!
Sasori
stanął jak wryty, słysząc płaczliwy głos. Ze zdziwieniem spojrzał na
budynek będący źródłem krzyku. Czekał, zastanawiając się, czy usłyszy
coś jeszcze. Zdjął słuchawki.
Czyżby się przesłyszał? Czy tak naprawdę niczego nie słyszał? Uroił sobie owy krzyk?
Poczuł
dreszcze na plecach, słysząc rozchodzącą się echem szamotaninę oraz
czyjeś jęki bólu. Co robić? Co robić?! CO ROBIĆ?! Iść sprawdzić, co się
dzieje? Pomóc, czy nie?
Nie
chciał się mieszać w sprawy innych ludzi,a le… Pomyślał o swoich
rodzicach. Babcia kiedyś wspominała, że gdyby tamtego dnia ludzie,
mieszkający nad sklepem, zareagowali wcześniej, nadal miałby matkę i
ojca… Przeżyli by i byliby teraz z nim… W domu…
Zaklął
pod nosem, nie wierząc, że to robi. Ciekawość i myśl, że ktoś, kto
potrzebuje pomocy, może skończyć jak jego rodzina, sprawiły, że ruszył z
miejsca. Obszedł ogrodzenie, poszukując wejścia na teren budowy.
Znalazł rozwaloną bramę, przez którą natychmiast się przecisnął.
Podszedł do wejścia bez drzwi. Już na wstępie usłyszał, to co przed
wkroczeniem na teren planowanego hotelu. Serce kołatało w piersi jak
oszalałe, puls znacznie przyspieszył, a na plecy wstąpił zimny pot.
Przełknął ślinę przez zaciśnięte gardło.
Powoli szedł, przemierzając długie korytarze. Szukał ludzi, którzy się tutaj znajdowali.
Ktoś
zaczął się śmiać. Zdołał rozróżnić trzy, może cztery głosy. Nie
rozpoznawał słów, echo za bardzo odbijało się po pustych
pomieszczeniach. Wiedział jedno. Z kogoś szydzą. Kogoś wyśmiewają.
Poczuł,
jak gotuje się ze złości. Sam w szkole często był obiektem kpin,
głównie z powodu swego dość niskiego wzrostu. Nadrabiał to jednak innymi
cechami. Mimo wszystko, był dobr yw niektórych sportach oraz
dziedzinach sztuki.
Z
nowymi siłami i odwagą, ruszył przed siebie, tym razem śmielej szukając
osób będących w budynku. Słyszał, jak z jego każdym krokiem głosy stają
się głośniejsze. Wszedł na piętro. Dotarł do źródła. Zajrzał przez
jedno z miejsc, w których planowo miały znaleźć się drzwi. Stało tam
czterech chłopaków. Przed nimi ktoś leżał, skulony i trzęsący się…
Najpewniej ze strachu i zimna, które panowało z powodu wiecznych
przeciągów. Stojący gratulowali sobie wzajemnie. Powoli odwracali się w
stronę nieproszonego gościa.
Wycofał
się gwałtownie. Nie chciał być zauważony. Schował się w pomieszczeniu
naprzeciw, które także z założenia miało być pokojem gościnnym hotelu.
Ukradkiem obserwował, jak młodzi mężczyźni, śmiejąc się, schodzą po
schodach. Nie śmiał wyjść z ukrycia, póki nie usłyszał ich głosów
dochodzących z dworu. Dopiero wówczas mógł odetchnąć spokojniej.
Wziął
parę głębszych oddechów. Domyślał się, co się stało. Spokojnie przebył
szerokość korytarza, wkraczając do pokoju ze skuloną postacią. Podszedł
bliżej. Powoli. Nie chciał przestraszyć tej osoby…
Jak
to bywa – zawsze trafimy na coś, co udaremni nam tego typu zamiary…
Sasori nadepnął na kawałek szkła, którego pełno w tym cholernym budynku.
Zapewne pozostałość po rozbitej butelce po piwie. Zaklął głośno,
widząc, że drobna, kuląca się przed nim osoba, zadrżała jeszcze
bardziej. Uniosła nieco twarz, spoglądając w jego stronę. Widząc, iż nie
jest sama, skuliła się jeszcze bardziej, jęknąwszy cicho.
- Nic ci nie jest? – Spytał spokojnie. Kucnął, by przyjrzeć się owej osobie.
Miała
długie, rozpuszczone blond włosy. Ubrana była w czarny top, dżinsowe
spodnie oraz glany tego samego koloru. I tyle widział. Można było
powiedzieć jeszcze jedno – każdy fragment, zarówno ubrania jak i włosów,
był doszczętnie przemoknięty.
- Odejdź…
Słaby, męski głos. Sasori doznał szoku. Był niemal pewien, że to dziewczyna…
-
Słuchaj chłopie – warknął, starając się brzmieć na tyle groźnie, by
blondyn przynajmniej spojrzał na niego. – Chcę ci pomóc, do cholery…
Chwycił
go mocno za ramię i pociągnął do siebie. Czuł, jak cały drży. Nie dało
się tego nie zauważyć. Poskutkowało – uniósł na Sasoriego duże, błękitne
oczy. Dreszcz. Tym razem inny… Nie, nie czuł strachu. Raczej
podniecenie. Zapłakane oczy, na które opadała zasłona blond włosów,
wpatrywały się w niego z przerażeniem.
Nie znał tego chłopaka. Nigdy w życiu go nie wiedział…
Przyglądali się sobie prze zdłuższą chwilę.
- Puść mnie – poprosił tym samym, przerażonym i słabym od dławienia się łzami, głosem.
- Nie – odpowiedział powoli, jakby się zastanawiając nad tym, co chłopak właśnie powiedział.
Nie
miał najmniejszego zamiaru go puszczać. Zatapiał się w jego oczach.
Tonął w nich. Pochłaniały go, jak ocean. A strach chłopaka, potęgował
ten stan.
Teraz
rozumiał, dlaczego tamta czwórka upokorzyła blondyna w ten sposób. W
jego szkole znalazły by się może ze dwie dziewczyny, które mogłyby mu
teraz dorównać pięknem. Zapłakany, przerażony, pociągający…
Pewna
myśl zrodziła się nagle w głowie rudzielca. Małe, głupie pytanie:
„Ciekawe, jak smakują jego usta? ”Spróbować, nie spróbować? Był tak
przerażony, że i tak by się nie opierał…
Spróbował.
Pochylił się nad, najpewniej, młodszym od siebie chłopakiem. Pocałował go. Brutalnie. Namiętnie. Przyglądając się jego reakcjom.
Chłopak
stęknął. Szarpnął. Próba ucieczki, wyrwania się, nie poskutkowała.
Odczekał do zakończenia pocałunku. Przełkną głośno ślinę. Strach, nie…
Przerażenie znacznie wzrosło. Dostał ataku spazmu. Drżał od stóp po
czubek głowy. Łzy toczyły się coraz szybciej, rozmazując kontury,
odbierając dostateczną widoczność.
Pocałunek
został zakończony. Zasmakował. Rudowłosy uśmiechnął się sam do siebie.
Tak… To było przyjemne. Co z tego, że całował innego chłopaka? Nawet
jeśli wolał dziewczyny, w tej chwili nie miało to znaczenia. W tej
chwili liczyło się to, że ten dzieciak, siedzący pod ścianą, jest
przerażony, zapłakany i nie może się ruszyć o własnych siłach.
Przynajmniej pozornie…
- Pomóc – szepnął cicho blondyn, roztrzęsionym głosem, wspominając słowa Sasoriego.
Wybuchł
jeszcze większym płaczem. Z siłą, jakiej się po nim spodziewać nie
można, odepchnął niższego chłopaka i gwałtownie wstając, począł uciekać.
Rudy nie pozostał dłużny – ruszył za nim.
Korytarzem,
po schodach, znów korytarzem. Wypadł na dwór. Blondyn przeciskał się
przez bramę. Zrobił to samo. Widział, jak blondyn biegnie, wciąż
płacząc. Wybiegł na ulicę, nie rozglądając się. Biegł. Zrozpaczony,
wykorzystany, poniżony…
Pisk opon, krzyki przechodniów, klakson samochodowy. Odgłos ciała, ciężko padającego na ziemię. Krew. Krew, płynąca po ulicy.
Nie
pamiętał dobrze reszty wydarzeń. Stał wpatrując się w ciało nastolatka.
Dookoła wszyscy krzyczeli. Wyły syreny pogotowia oraz policji. Widział,
jak umundurowani przesłuchują dwie dziewczyny, roztrzęsionego kierowcę,
jakąś kobietę, która siedziała na przystanku na przeciwnej stronie
ulicy…
Ogarnęła go pustka…
Wyrzuty sumienia…
Ciemność przed oczyma…
Więcej już nic nie pamiętał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz