środa, 5 września 2012

Oneshot - 09 "Powrót"

                Nareszcie! Nareszcie wracałem! Do domu! Do tego, za czym tęsknię, co kocham, na czym mi tak zależy! Wracałem! I wracając wsłuchiwałem się w cichy, monotonny stukot kół podciągu o szyny. Uspakajał mnie. Koił nerwy. Odprężał. Sam nie potrafię stwierdzić „dlaczego”… Tak po prostu było. Każdego uspokaja co innego, prawda?
                Wpatrywałem się w ciemność nocy za oknem przedziału. Ubywający na niebie księżyc świecił tak jasno… Rozświetlał mrok, dając delikatne, jedyne widoczne, w tej chwili, światło. Ubywał… Wolno, aczkolwiek… A jeszcze dwa dni temu obserwowałem, jak wschodzi, na granatowym nieboskłonie w swej pełnej okazałości. Jakież było me zdziwienie, kiedy stwierdziłem, iż jest koloru pomarańczy, delikatnie przechodząc w czerwień. Piękny, zaprawdę wspaniały widok! Choć nie ukrywam – marzę, by następnym razem ujrzeć go w kolorze czystej, nie zmąconej, krwi…
                Spojrzałem ukradkiem na osobę siedzącą na przeciw mnie. Uśmiechnąłem się do siebie, widząc śpiącą kobietę. Pod drzwiami, po jej stronie przedziału, również smacznie śpiąc, znajdował się, skulony jak mały kociak, Hidan. Jedynie ja dzielnie czuwałem! Ktoś, w końcu, musi robić za bohatera i strzec tej niewinnej istotki. Cholera! Zaczynam gadać jak ten zbok, leżący po przekątnej ode mnie!
                Spojrzałem na niego ponownie, tym razem mniej chętnie. Musiałem przyznać, że mimo wszystko, wolę żeby spał. Wstał dzisiaj wcześniej, więc siłą rzeczy powinienem dać mu pospać… Sam wolę siedzieć do późna… Przecież zawsze tak robię!
                Zerknąłem po oboju obecnych, poza mną, po raz kolejny, po czym sięgnąłem do swej torby po mą kochaną MP3! Kurde! Co ja bym bez niej zrobił?! Włożyłem słuchawki do uszu, poprawiając uprzednio mą niesforną grzywkę. Przycisnąłem „play” , a odłożywszy urządzenie obok siebie, usłyszałem pierwsze nuty „Dance with the Devile”.
                Znów rzuciłem wzrokiem na poruszającego się mimowolnie przyjaciela. Najwyraźniej musiał poprawić niewygodną pozycję. Nawet się nie obudził, przy tej czynności. Ja tym czasem usłyszałem pierwsze słowa piosenki: „Here I’m stand…” i ledwo się powstrzymałem, by nie zacząć śpiewać. Jasna cholera! Jak ja kocham ten tekst! Ale nie zrobię im tego… Nie będę wył, jak wilk do księżyca, kiedy oni śpią…
                „Cloes your eyes…” Taa… Chętnie bym zamknął oczy i zasnął, słuchając dalszych słów. Marzyłem o tym, by oddać się w ramiona Morfeusza, zatapiając przy tym w piosence. Ona zawsze tak cudownie na mnie działa! Za każdym razem, gdy jej słucham, mam przed oczami jakiś sceny, które mój umysł, dodałbym „chory”, sam mi nasuwa. Tylko po co i dlaczego?
                Czasami widzę piękne jeziora, wielkie, wspaniałe wodospady, a czasami… Pobojowisko usłane trupami, z płynącą, jak rzeka, krwią, a na tle, zabarwionego krwią, księżyca, stoi postać, patrząca w moim kierunku morderczym, złaknionej kolejnych hektolitrów krwi, wzrokiem.
                - Hmm…
                Wytrącony z zamyśleń, spojrzałem na przyjaciela.
                - Tak? – Zadałem niepewnie pytanie, nie wiedząc, czy się obudził, czy też nie.
                - Masz poduszkę – mruknął pod nosem, oddając mi mą własność.
                - Spoko – odpowiedziałem zdezorientowany, biorąc przedmiot, tuląc na chwilę delikatnie, po czym odkładając po swej prawicy.
                Zdążyłem jeszcze usłyszeć ciche słowa „Good bye”, kończące piękny utwór, którym jeszcze chwilę temu się zachwycałem, kiedy kolejny głos dotarł do mych uszu.
                - Bileciki do kontroli…
                Zrezygnowany popatrzyłem na konduktora, zdjąłem słuchawki i wyciągnąłem bilety wraz z legitymacją, momentalnie wciskając je w łapy tegoż nieproszonego gościa.
                Chwilę później kawałek kartki został podbity, konduktor opuścił przedział, a ja zostałem zmuszony do ponownego zgaszenia światła, które ten tłumok włączył. Oczywiście ciężko mu było je wyłączyć, przed wyjściem. Ludzie jednak są bezczelni!
                Bogowie! Ledwo tylko usiadłem, moja poduszka znów została wzięta do niewoli przez tego rąbniętego oprawcę! A ja? Zacząłem ponownie słuchać muzyki, wpatrując się w widoki za oknem. Jeszcze tylko dwie godziny…
                A księżyc świeci jasno na bezchmurnym niebie…

***        ***        ***

Słońce zachodziło, a ja kolejny, raz wpatrywałem się w widoki za oknem. Znów w pociągu, znów w drodze do domu, znów z tymi samymi myślami. I nie jest to tęsknota za upragnionymi, wytęsknionymi przeze mnie pokojem czy łóżkiem…
Moje myśli sięgają znacznie dalej… Tak bym chciał być uratowanym od ogarniających mnie tęsknoty, smutku i łez… Pragnę, by ktoś odebrał mi te uczucia. Zabrał je, choćby i brutalnie, bym nie musiał ich czuć.
Za oknem przewijają się drzewa. Lasy mieszane zawsze mi się podobały. Nie same liście i nie same igły, lecz coś z tego i tego… Coś między nimi… Cząstka, będąca po środku, nadająca piękna całości.
                Zamknąłem oczy, słysząc pierwsze nuty „Karenai Hara”. Cóż za ironia losu. Dlaczego właśnie ta piosenka musiała mi teraz towarzyszyć? Teraz, kiedy mam takie myśli? Panie, w którego nie wierzę, zabij mnie lub spraw bym ogłuchł!
                Przystanek. Wyglądam przez okno… Tak! Tak! Już zaraz w domu! Za oknem robi się ciemno, zbliża się noc. I ta piosenka… W jakiś sposób… Buduje i oddaje moje uczucia.
                Delikatna, pojedyncza łza spływa po moim policzku. O wszystkie świętości świata! Za co?! Za co, do ciężkiej cholery, się pytam!
                Dom… Mijają minuty, pociąg kończy trasę. Ostatnie chwile, ostatnie obroty kół. Zbieram swoje rzeczy, pakuję do torby, podnoszę bagaże i wolnym krokiem zmierzam do wyjścia.
                Wysiadam… Jestem… Wróciłem! Do swojej rzeczywistości…Do swojej pustki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz