środa, 5 września 2012

XV "Szlachta" - rozdział 0 "Prolog"

Zawsze sądziłem,że będę mógł być panem swego losu. Jako mężczyzna miałem do tego pełne prawo. Żyłem spokojnie, szczęśliwie. Miałem wszystko, czego zapragnąłem. Rodzice troszczyli się o mnie, codziennie spędzałem z nimi dużo czasu.
Jeździłem konno z ojcem, spacerowałem z matką po ogrodach, delektując się świeżym powietrzem. Wiele rozmawialiśmy. Nigdy nie dali mi powodu do trosk.
Miałem swoje obowiązki, jakże by inaczej. Nauka pisania, czytania. Uczono mnie też trzech języków – mego ojczystego - angielskiego, niemieckiego oraz francuskiego. Jazda konna i fechtunek także należały do mych codziennych zajęć. Pominę znienawidzoną przeze mnie etykietę.
Potrafiłem się zachować w towarzystwie, dlatego drażniły mnie te zajęcia, jednak nie chcąc sprawiać zawodu mym rodzicielom, uczyłem się pilnie.
Niestety,przynależność do szlachty, to nie tylko przyjemności, lecz również bezlik obowiązków.
Westchnąłem cierpiętniczo, odprowadzając do stajni mą karą klacz, imieniem Kelpie. Byłem  zniej ogromnie dumny. Była dobrze zbudowana, rącza i zwinna, dbałem o nią każdego dnia. Zarżała radośnie, kiedy podałem jej kostkę cukru i pogładziłem po karku.
Miała zaledwie trzy lata. Pamiętam dotąd jej narodziny. Byłem przy nich. Już jako źrebię była radosna. Kiedy tylko udało jej się wstać i postawić pierwsze kroki, z entuzjazmem zaraz poczęła biegać po zagrodzie, a ja w euforii, jaka mnie ogarnęła na jej widok, zacząłem biegać za nią, ścigając się. Nie obeszło się oczywiście, bez późniejszego skarcenia za niedojrzałe zachowanie. Na całe me szczęście widzieli to jedynie matka, ojciec, weterynarz i kilka osób ze służby.
Zachichotałem na to wspomnienie. Zamknąłem za nią drewniane drzwiczki, gładząc klacz jeszcze raz, po czym opuściłem stajnię. Skierowałem swe kroki w stronę domu, pragnąc jak najprędzej znaleźć się w łazience, wykąpać i spocząć w łóżku.
Dzisiejszego wieczoru miał odbyć się bal, na którym musiałem się pojawić. Bynajmniej nie z własnej, nieprzymuszonej woli. Wymóg rodzicieli. Zbliżały się me osiemnaste urodziny, co za tym idzie, matka z ojcem uradzili, iż powinienem zacząć szukać narzeczonej. Jedyny problem tkwił w tym, że na razie dobrze mi było tak, jak było. Nie potrzebowałem i nie chciałem by jakakolwiek kobieta, prócz mej najdroższej matuli, istniała w mym życiu.
- David, kochanie – usłyszałem, kiedy już wspinałem się po schodach na piętro. Posłusznie przystanąłem i odwróciłem na pięcie, spoglądając na rodzicielkę.
- Tak, matko? – Spytałem grzecznie, jak wymaga etykieta.
Uśmiechnęła się do mnie pogodnie, podchodząc bliżej. Jej długa, błękitna suknia, ciągnęła się za nią po ziemi. Obszycie z sześcioma warstwami falbanek, zaczynające w okolicach kolan pięknie zdobiło dół sukni. Powyżej kolan znajdował się karbowany materiał, ciągnący od pasa. Tam zaś przewiązana była gruba, granatowa wstęga, związana w kokardę na plecach.
Góra sukni była równie urokliwa.  Niewielki dekolt,wykończony podwójnymi, szerokimi klapami niczym u marynarki, spod którego można było dostrzec obszycie z falbanką, tuż nad piersiami. Na plecach, o czym doskonale wiedziałem, była wiązana delikatnym, także błękitnym sznureczkiem. Rękawy był krótkie, wykończone kokardami. Na szyi, jak zawsze, znajdował się delikatny naszyjnik z rubinem pośrodku. Matka zwykła powtarzać, iż był w naszej rodzinie od lat, przekazywany pośród płci pięknej.
Jej włosy upięte nad karkiem, idealnie współgrały ze strojem, jaki miała na sobie. Jedynie końcówki delikatnie opadały w dół, zakrywając ramiona.
Wiedziałem, że jest już gotowa do wieczornego balu.
- Wkrótce pojawią się pierwsi goście – oznajmiła, mrużąc wymalowane niebieskimi cieniami oczy, oprawione długimi rzęsami. – A ty jeszcze nie gotowy? – Uniosła delikatnie jedną z brwi.
- Bal rozpoczyna się za trzy godziny, matko – odpowiedziałem z delikatnym uśmiechem. – Zdążę.
Skinęła delikatnie głową, odwzajemniając mój gest. Po chwili odeszła zadowolona, a ja ruszyłem schodami na górę.
Tak, wiedziałem, że niedługo zjawią się pierwsi goście. Wielu z nich przyjeżdża z daleka. Wszak rodzice mają liczne znajomości. A cała ta śmietanka spłynie dziś do naszej posiadłości, by świętować czterdzieste urodziny mego ojca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz