Cisza.
Spokój. Samotność. Złe myśli nachodzą każdego, kto trwa w takim stanie.
Zwłaszcza, kiedy siedzi opuszczony przez wszytych przy oknie, wpatrując
się w sunące po niebie obłoki. Taka osoba poczyna rozważać nad swoim
życiem, nad czynami, nad tym, czego jej najbardziej brakuje. Czy to
ulubiony zwierzak, który był przyjacielem na dobre i na złe, lekiem na
wszelkie troski, który, machnąwszy ogonem potrafił sprawić, że
chcieliśmy otrzeć najboleśniejsze łzy, czy to ukochana osoba, z którą
zostaliśmy rozdzieleniu z przyczyn życiowych. A może ktoś, kogo
pragniemy spotkać, lecz nie jest nam to pisane?
Kto
by to nie był, zawsze tęsknota jest tak samo ciężka do zniesienia. Tak
samo będziemy cierpieć i tak samo będziemy rozdarci pomiędzy tym, co
chcemy zrobić,a tym co musimy…
Itachi
westchnął cicho, odwracając się plecami do okna. Zasłonił żaluzje. Czuł
się samotny. Miał tego dość, ale cóż mógł zrobić? Przecież nie przyzna
się do tego, co czuje! Nie może! To by go zniszczyło! To zniszczyło by
oziębłego, patrzącego na wszystko z góry oraz jawną niechęcią chłopaka…
Powoli
żałował tego, kim postanowił się stać. „Wyprany z uczuć morderca”? Pf…
Jasne… Gdyby to było takie proste… Gdyby można było tak zwyczajnie
odrzucić swoje uczucia, emocje oraz myśli… Jakież to byłoby wspaniałe!
Jakże cudownie czułby się taki człowiek… Jakże lekkim mógłby się wówczas
stać…
Położył
się na łóżku. Potrzebował odpoczynku. Jego umysł był naprawdę zmęczony
ciągłymi smutkami. Bo ileż można? Ile można wciąż się przejmować i
zamartwiać?
Kiedy
Deidara obudził się rankiem następnego dnia, przeciągnął się. Był
szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Dawno nie miał tak pięknego snu! Ach… Jak
to wspaniale, kiedy śnimy o tym, czego pragniemy? Sen to nasz
przyjaciel, nawet jeśli czasami zsyła na nas koszmary, nękające nas po
nocach, pozostawiając kaca moralnego na następny dzień.
Ale
nie tym razem! Tym razem śnił iście piękny sen. Tak idealny w każdym
calu, iż niemal nie sposób sobie wyobrazić nic lepszego. Ziewnął
zadowolony. Leniwie otworzył oczy. Dopiero teraz zauważył, że nie
siedzi, jak mu się zdawało, lecz leży na kolanach lalkarza. Mało tego!
Rudzielec pochyla się nad nim, bawiąc się jego wgląd kosmykami i
obserwuje jego reakcje.
Momentalnie
poderwał się na równe nogi. Odwrócił się przodem do Sasoriego i,
wyciągnąwszy przed siebie rękę, wskazując na towarzysza, otwierał i
zamykał usta. Był jednak w tak silnym szoku, iż nie zdołał nawet
powiedzieć ani słowa.
Lalkarz uśmiechnął się przebiegle. Odchylił w tył głowę i spoglądając na niego z wyższością, zaczął rozmowę.
-
Widzę, że królewna wreszcie się łaskawie obudziła… - Zaśmiał się. Mówił
tym swoim zarozumiałym tonem, którego blondyn tak nienawidził. Czuł się
wówczas dużo gorszym, od swego mistrza. – Co tak łapiesz powietrze? –
Zakpił, przyglądając dalszym próbom przemowy, jakie przejawiał jego
partner.
Widząc,
że blondyn nie jest w stanie nic powiedzieć, w akcie dezaprobaty,
położył dłoń na twarzy. Uśmiechnął się do siebie i ponownie rzekł z
kpiącym uśmiechem.
- Jesteś beznadziejny, Deidara…
- Un?!
Stanął,
jak wryty. Osłupiały, przyglądał się lalkarzowi, który ze spokojem,
podpierając się o ziemię oraz swoje kolana, wstał, prostując się. Jakże
majestatycznie to wyglądało… Blondyn był oczarowany. Czemu? Któż to wie…
Tak zwykła czynność, w wykonaniu Akasuny nagle wydała mu się tak
piękna… I tak ulotna… „Jak sztuka, un…”, przeszło mu przez myśl.
-
Jedzmy szybko śniadanie i ruszajmy dalej – rzekł bez emocji mistrz
marionetek, przechodząc obok towarzysza i kierując się w stronę palącego
się w nocy ogniska.
-
Itachi… - zaczął niepewnie Kisame, spoglądając na siedzącego w kuchni i
pijącego kawę bruneta. Młodzieniec wyglądał jak siedem nieszczęść.
Wyraźnie nie wyspał się tej nocy. – Coś nie tak?
-
Nie twoja sprawa – warknął, pociągając kolejny łyk napoju. Potrzebował
tego. Musiał się odprężyć, rozbudzić, ale przede wszystkim – uspokoić
swoje skołatane nerwy.
Hidan,
który właśnie wszedł do pomieszczenia, widząc partnerów, uśmiechnął się
pod nosem. Właśnie przyszła mu do głowy pewna myśl. Podszedł do Uchihy,
kiedy ten właśnie po raz kolejny upijał łyk i… Uderzył go zamaszyście w
plecy.
- No cześć, stary! – Wrzasnął wesoło, jak gdyby nigdy nic.
Kisame
buchnął śmiechem. Rechocząc jak głupi, oparł się jedną ręką o stół, a
drugą ściskał brzuch. Zwyczajnie nie mógł się opanować. Jashinista
wyglądał podobnie. Tylko Itachiemu nie było do śmiechu. Nie spodziewając
się czegoś takiego, zaczął się dławić kawą. Część wypluł na stół, część
udało mu się połknąć. Położył dłonie na blacie i podpierając się na
nich, próbował odzyskać stabilność oddechu. W myślach przeklinał Hidana i
jego głupie poczucie humoru.
Zmierzył
obojgu pogardliwym spojrzeniem. Jakże miał ochotę, by teraz na niego
spojrzeli. Uruchomił sharingana i miał nadzieję katować ich w swoim
jutsu. Jakże wspaniały pomysł na odreagowanie! Niech tylko spojrzą!
-
Z czego rżycie, debile? – Spytał Kakuzu, wkraczając do kuchni. Omiótł
wszystko spojrzeniem. Widząc niechęć na twarzy Itachiego oraz zachowanie
dwojga pozostałych mężczyzn, zdążył wyrobić sobie jako taki zarys
sytuacji. – Zmieniam zdanie – warknął ponownie. – Nie chcę wiedzieć!
-
Za to Tobi chce wiedzieć – wrzasnął swoim przesłodzonym głosem,
Madara, wskakując do środka, jak zawsze w swej cudownej masce. – Tobi
jest dobry chłopiec – dodał, przyglądając się zebranym.
Itachi,
widząc go, przewrócił oczami. Nie chciał mieć z tym nic wspólnego, tak
więc – pospiesznie opuścił miejsce, gdzie z wolna gromadziło się
większość osób z Akatsuki. Szedł wolno korytarzem. Jego myśli znów gnały
jak oszalałe. Teraz, przede wszystkim, musi wykombinować, co zrobić,
by, kiedy nadejdzie czas, uregulować zaczerpnięty u Sasoriego dług. A to
raczej, nie będzie takie proste.
Rozmyślał
nad tym. Wszedł do pokoju, ponownie siadając na swym łóżku. Wpatrywał
się w okno. Tak… To nie będzie takie łatwe… A Deidara z całą pewnością
nie będzie mu ułatwiał zadania… Westchnął.
Ciche
stukanie w drzwi. Skrzypnięcie, kiedy począł się otwierać. Spokojne
kroki. Drzwi ponownie dały o sobie znać, kiedy gość począł je zamykać.
Głuchy stukot cisza…
- Itachi-san – zaczął spokojnie zamaskowany gość. – Tobi…
- Daj spokój – westchnął Itachi. – Przecież obaj wiemy, kim jesteś, Madara – dodał zrezygnowany.
Mężczyzna
zdjął maskę, uśmiechając się wesoło. Był zadowolony. Nudziło go powoli
granie głupka przed wszystkimi. Cieszył się, że chociaż teraz nie
musiał.
-
Czego chcesz? – Spytał młodszy Uchiha, nadal wbijając wzrok w sunące po
niebie chmury. Niektóre ich kształty przywodziły mu na myśl jakieś
zwierzęta, lub figury. Odprężały…
-
Przed wczoraj rozmawiałeś z Sasorim, prawda? – Spytał swym zwykłym
głosem gość. Młodzieniec potwierdził skinieniem głowy. – Sasori był u
Peina tuż przed wyjściem na misję – wyjaśnił spokojnie. – Jesteś jedyną
osoba, która wiedziała o moich planach dużo wcześniej. – Ponownie
potwierdzenie, tym samym gestem. – Ale powiedz, dlaczego chcesz… By to
Kyuubi był bijuu, którego masz schwytać?
Chłopak drgnął, słysząc to pytanie. Czyżby Sasori tak szybko postanowił załatwić to, czego Uchiha tak bardzo pragnął?
- Ponieważ ten dzieciak też jest z Konohy – odparł, starając się, by jego głos był obojętny.
- Znasz go?
- Nie…
Przez chwilę trwała po między nimi cisza.
-
Zgoda. – Odezwał się w końcu Madara, ponownie nakładając maskę. Prawdę
mówiąc, sądził, iż ta rozmowa będzie dłuższa… No cóż… - Zajmiesz się
złapaniem dziewięcioogoniastego lisa – syknął, opuszczając pokój
Itachiego.
Dopiero,
kiedy jego kroki ucichły, brunet uśmiechnął się sam do siebie. Padł na
łóżko. Po raz pierwszy od tak dawna czuł namiastkę szczęścia. Chciał
tego, chciał ponownie wrócić do Konohy. A to był jedyny sposób, by
ponownie ujrzeć kochanego młodszego brata. Co z tego, że chłopak go
nienawidzi?
Był
na to gotowy! Bo, czyż nie on kazał Sasuke siebie nienawidzić? Tylko
tak mógł wtedy spokojnie odejść. Teraz jednak, brakowało mu ciągłych
wrzasków chłopaka. Brakowało nazywania go starszym bratem. Brakowało
nawoływania i próśb o pomoc w treningu.
Zamknął oczy, wspominając stare czasy. Czasy, kiedy był szczęśliwy…
Deidara
szedł kilka kroków przed Sasorim. Od samego ranka na jego twarzy wciąż
tkwił szkarłatny rumieniec. Znów nie odzywał się słowem. Rozmyślał. Nie
był pewien, jak ma się zachowywać w stosunku do lalkarza. Wszystko, co
uważał za sen ubiegłej nocy, najwyraźniej było rzeczywistością. Zaklął w
myślach. Najchętniej zapadłby się pod ziemię, lub uderzył głową w coś
twardego.
Dlaczego?
Dlaczego, do jasnej cholery, zrobił coś tak głupiego?! Po kiego zaczął
tak Wrzeszczeć?! Ale przecież… Poskutkowało to tym, że Sasori go
pocałował… I to jak pocałował…!
Uśmiechnął
się szeroko, a jego twarz, tym razem w całości, przybrała kolor
dojrzałej wiśni. Czuł się świetnie. Ogarniała go przyjemna euforia! W
brzuchu, niemal jakby miał stada motyli. Wciąż tam buzowało, coś się
skręcało, coś nie dawało spokoju. I z całą pewnością, nie był to obiad,
który zjedli pół godziny temu!
Lalkarz
nie zmuszał do rozmowy. Szedł spokojnie za młodszym artystą, wpatrując
się w jego plecy. Prawdę mówiąc, sam się zastanawiał, co tak zajmuje
myśli tego dzieciaka,lecz postanowił nie pytać.
- Pein? – Zaczęła Konan, podchodząc do przyjaciela. – Chyba już czas mu powiedzieć, nie sądzisz?
- Nie – odwarknął, nadal uzupełniając papiery.
- Chcę tylko dla ciebie jak najlepiej – zaparzyła się, z powodu tonu jego głosu. – Znamy się od dzieciństwa…
- Co z tego?
- Widzę, jak na niego patrzysz – oznajmiła z chytrym uśmieszkiem. – I widzę, co do niego czujesz…
- Nic, nie czuję – odpowiedział, chcąc się jej jak najprędzej pozbyć.
- Więc skąd wiesz, o kim mówię? – Spytała z triumfalnym uśmiechem na ustach.
Zadrżał. Przeklinał siebie i swoją głupotę. Jak mógł dać się tak podejść?!
Machnął
ręką, ponownie starając się skupić na papierach, które musiał przejrzeć
i uzupełnić. Towarzystwo kobiety, było jednak co najmniej
rozpraszające. Dekoncentrowała go, jak cholera. Ach… Mogłaby dać sobie
spokój, pójść w diabły, zostawiając go samego z jego robotą i myślami!
To tak wiele?!
- Masz rację, Konan – rzekł siląc się na spokojny ton głosu. – Nie mam najmniejszego pojęcia, o kim, do diabła, mówisz!
- Jasne – zachichotała, ruszając w stronę drzwi. – Wiesz co?
Spojrzał
na nią, unosząc brew. Czekał, aż odpowie. Błękitnooka jednak, nie miała
zamiaru odpowiadać tak szybko. Zbyt dobrze się bawiła jego kosztem.
- No, co? – Spytał poirytowany, niemal miażdżąc długopis w swej dłoni.
- Jeśli ty mu nie powiesz, ja to zrobię – rzekła, wystawiając język.
- Co? – Nie miał pojęcia o czym mówiła. Zupełnie zbiła go z tropu. O co tej głupiej kobiecie tym razem chodzi?!
- Skoro ty nie chcesz powiedzieć Itachiemu, że ci na nim zależy, ja mu wyznam miłość – zaśmiała się.
- CO?! – Zagrzmiał, wstając tak gwałtownie, że aż przewrócił fotel, na którym dotąd spoczywał.
- No, to na razie – zaśmiała się, zamykając za sobą drzwi.
Pein, patrzył na nie szeroko otwartymi oczyma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz