wtorek, 4 września 2012

I "The sorrows of life" - rozdział 13 "Coś się kończy, coś się zaczyna"

Broń, pieniądze na nocleg i posiłki, trochę suchego prowiantu na początek podróży oraz wszystko, co mogło by się przydać…
Przedmioty kolejno lądowały w plecaku. Cóż… Trzeba się przygotować. W końcu – już tylko minuty oddzielają go od misji.
Książka, chwycona w pośpiechu… Będzie można poczytać przed snem!
Już nie mógł się doczekać. Wreszcie! Wreszcie to się stanie! Ale, ale… Nie można się zdradzić! Nie można okazywać radości, bo wówczas wszystko legnie w gruzach! Jednakże – jak tu się nie cieszyć? Jak nie uśmiechać się jak głupi, kiedy wreszcie otrzymujemy to, czego tak cholernie pragniemy? Toż to niemożliwe!
Każdy z nas chyba tak ma? Jak coś idzie po naszej myśli – zwyczajnie się cieszymy.  Nasze myśli są pogodne, nigdzie nie widzimy błędów, nie dostrzegamy już naszych problemów, kłopotów, z którym borykamy się każdego dnia. Nie! Wówczas te wszystkie złe emocje, pesymistyczne myśli odchodzą, ulatują! Opuszczają nas i… No właśnie… I! I w końcu wrócą ze zdwojoną mocą!
Ale czy w tych chwilach radości się tym przejmujemy?
Zwyczajnie nie chcemy myśleć o tym co złe – wolimy patrzeć na lepsze perspektywy, śnić plany na lepsze „jutro”. No cóż… Ludzki umysł jest już tak skonstruowany, że… Niestety jesteśmy przewidywalni…
- Itachi – usłyszał za swoimi plecami męski głos, a wraz z nim szczęk otwieranych drzwi. – Gotowy?
- Tak – odpowiedział partnerowi, ponownie przybierając maskę obojętnego, wypranego z uczuć ninja. Na powrót stał się tym bezwzględnym mordercą, którego wykreował wraz z otaczającym go światem.
Tak naprawdę to nie on sobie przypisał takie cechy. Zrobili to za niego całkiem mu obcy ludzie. A to wszystko dlatego, że otrzymał takie, a nie inne zadanie – „wybić swój klan”…
Dobre sobie… I co? To niby takie proste? Zabić matkę, ojca, wuja, ciotkę, babcię, dziadka, przyjaciół, znajomych, bliskich… Czy ktokolwiek z tych, którzy go oceniali, wie, jak on się wówczas czuł? Jak cholernie był rozdarty? Pomiędzy dobrem wioski, a dobrem rodziny…
Wybrał. Źle? Dobrze? Nieważne! Już się nie dowie… Już jest już… Nie zmieni tego, co się stało, nawet gdyby chciał…
Ale pozostał jego brat… Jego młodszy braciszek, który zawsze dopraszał się choć o cień uwagi… Ten mały dzieciak, który był w niego wpatrzony jak w obrazek, jak w ideał, którym sam chciał się stać! Jego braciszek, który teraz… Miał go znienawidzić ponad wszystko…
- Idziemy – mruknął cicho, zakładając plecak. Na głowie ulokował swój słomiany kapelusz i spojrzał przenikliwie na Kisame. – Im szybciej to załatwimy, tym szybciej wrócimy – dodał jakby od niechcenia. Wolał nadal sprawiać pozory.

- Danna – zagadnął blondynek, zapatrzony w swego mistrza. – Naprawdę uważasz, że jestem beznadziejny, un?
Sasori spojrzał na niego swym znudzonym wzrokiem. Siedzieli w wynajętym na noc pokoju dwuosobowym. Nastała noc, a z jakiegoś powodu Deidara, tym razem, nie chciał spać pod gołym niebem. Nalegał, by zatrzymali się w jakiej gospodzie. Tak też uczynili. Zjedli lekką kolację, po czym udali się na piętro do wynajętego pokoju. Tutaj przynajmniej odpoczną w lepszych warunkach.
Blondyn, od razu po kolacji, udał się pod prysznic. Recz oczywista: kiedy wychodził, oznajmiając, gdzie się wybiera, usłyszał z ust lalkarza słodkie „tylko się nie utop”. Fuknął, urażony tymi słowy i wyszedł, trzaskając drzwiami. Mistrz marionetek uśmiechnął się sam do siebie, widząc ową scenę. Jak on wręcz kochał  prowokować tego głupiego bachora do takiego zachowania! To dawało taką satysfakcję, że czynił to niemal z pasją. Te jego humorki, zmieniające się, w przełomie sekund, nastroje i to spojrzenie… Patrzył wówczas z takim gniewem… Taką niekrytą złością.  Z jawną emocją, którą zwyczajnie ukazywał światu.
Tak… Deidara był zdecydowanie inny, niż pozostali członkowie Brzasku. Różnił się od  nich w każdym calu. I to było w nim cudowne. Te emocje, mimika twarzy, gestykulacja, wygląd, zachowanie…
Kiedy chłopaczek wrócił z łazienki, był ubrany tylko w połowie. Rozpuszczone, mokre włosy, wycierał w ręcznik, siedząc na swoim łóżku, naprzeciw lalkarza. Początkowo jedynie wpatrywali się w siebie wzajemnie. Ale Deidara, jak to on, nie potrafił znieść milczenia. Tym bardziej, że niemal cały dzień nie powiedział słowa, zawstydzony swoim wspaniałym, porannym występem. Przerwał to głupie milczenie pytaniem, na które chciał znać szczerą odpowiedź.
Teraz, kiedy już je wypowiedział, siedział patrząc na Sasoriego z miną zbitego psa. Oczekiwał. Nawet na ten czas przestał suszyć włosy ręcznikiem. Po prostu siedział i nic nie robił. Czekał na wyrok.
Lalkarz przyglądał mu się uważnie. Widział, jak drobne krople wody spływają po skórze, którą blondynek nie wytarł wystarczająco dokładnie. Zastanawiał się nad odpowiedzią. Właściwie… Czemu powiedział rano te słowa? Uśmiechnął się w myślach. Doskonale to wiedział.
„Nie!” Taka była prawidłowa odpowiedź! Ale… Brzmiała tak beznadziejnie… Tak… Nieartystycznie, pusto! Jak ubrać w słowa, to, co chciał powiedzieć? Jak przekazać, o co dokładnie, chodziło?
Cholera! Dlaczego zawsze tak ciężko mu było okazywać uczucia? Jakież to było żałosne! Mieć tyle lat i nie potrafić powiedzieć kilku głupich słów? Bo czyż nie żałosnym jest człowiek, który nie potrafi powiedzieć tego, co czuje? To takie smutne… Takie głupie…
Westchnął ciężko. On – wielki lalkarz, który pokonał tylu wrogów, który uchodził za nieustraszonego – teraz nie wiedział, jak wygrać tej bitwy. Bitwy ze swymi uczuciami, honorem i… I z nim…
Wstał wolno ze swego łóżka. Wyprostował się, stojąc, przez blondynem. Patrzył na niego z góry. Lustrował każdy milimetr jego ciała. Oglądał każdy, najdrobniejszy nawet szczegół. Otaczała ich cisza…
- Danna? – Ponownie odezwał się młody artysta, nie będąc pewnym, co się stało. Bał się, że może samym pytaniem uraził swego mistrza. A teraz – po tym wspaniałym wczorajszym pocałunku, zwyczajnie nie chciał nic psuć.
- A jak sądzisz? – Odpowiedział pytaniem. Patrzył zimno na Deidarę.
Przełknął ślinę. Ciągnęło go, by zrobić to, o czym myślał.
Szybkim ruchem nachylił się nad partnerem i wpił się w jego usta. Potrzebował tego. Potrzebował smaku jego ust. Bliskości. Uczucia.
Tak – sam blondyn swym wybuchem poprzedniego wieczora przyznał, że lalkarz nie jest mu obojętny. I to starczyło.
Dei delikatnie objął ramionami szyję swego mistrza. Oddał pocałunek. Miękko. Czule. Z nieskrywaną miłością. Uczuciem, jakie się w nim budowało od dłuższego czasu. To była chwila. Moment! I więcej nie trzeba było…
- Znasz już odpowiedź, dzieciaku? – Spytał szeptem lalkarz, odrywając się od warg chłopaka. Patrzył na niego obojętnym wzrokiem. A jednak… Odbijało się w nich coś jeszcze. Przynajmniej tak sądził chłopak.
- Un – potwierdził, uśmiechając się z rumieńcami na twarzy.

- Poszli – oznajmiła Konan, wchodząc do pokoju przyjaciela.
Po rozejrzeniu się po pomieszczeniu, stwierdziła, iż nie ma tutaj pisanego przywódcy organizacji. Szybko przeszła przez gabinet, wchodząc do pokoju obok. Nie pukała. Nie miała ochoty. Nieważne, co by robił – to jego sprawa…
Otworzywszy drzwi na oścież, wkroczyła do ciemnej sypialni. Chłopak leżał na łóżku. Głowę położył na skrzyżowanych rękach. Wpatrywał się w sufit i rozmyślał. O organizacji, o życiu, o sobie, o Madarze, o planach Akatsuki, o wszystkim…
- Pein… - Zaczęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Nawet na nią nie spojrzał. – Poszli…
- Wiem – odparł sucho.
Nie poruszył się. Leżał nadal w tej samej pozycji. Kobieta westchnęła. Zawsze chciała dla niego jak najlepiej. Ale jak tu pomóc? Jak można pomagać komuś, kto najwyraźniej robi co może, by wręcz było mu coraz gorzej? Śmieszne, ale prawdziwe… Niestety!
- Co jest? – W jej głosie wyraźnie słychać było troskę. Martwiła się.
- Zaczęło się – odpowiedział cicho. Zacisnął zęby.
- Wiem – tym razem ona szepnęła. Spuściła głowę. Dobrze znała obawy swego przyjaciela.
Zaczęło się to, co nieuniknione. Plan Madary Uchiha zrobił pierwszy krok w ziszczeniu się. A jego, Peina, to aż przerażało w pewnym stopniu. Chciał, by całość wyszła tak, jak zaplanowali, ale… Ale! Zawsze musi być jakieś głupie „ale”! Jeden szczegół, o którym się zapomni, tak drobny, tak lichy, że aż, zdawałoby się, nie mogący w niczym zaszkodzić! Ale jednak… Zignorowanie jakiegokolwiek „ale” mogło być zgubne – dla każdego z nich!
- Nie rozumiem  - szepnął chłopak bardziejdo siebie, niż wiernej przyjaciółki.
- Czego?
- Czemu nie może poczekać… Przecież…
- Nie musisz rozumieć – usłyszeli zimny głos od strony drzwi.
O futrynę stał oparty Madara. Nie poruszyli się.
- Masz robić, co ci mówiłem, Pein – warknął brunet. – Pamiętaj, kto jest przywódcą Akatsuki!

Krok. Drugi. Trzeci. Kolejny. Następny. I tak w kółko…
Lasy. Rzeki. Jeziora. Góry. Skały. Różnorodne krajobrazy.
Idąc, mijali wiele zakątków, wielu ludzi, wiele miast, wiosek, przydrożnych karczm.
Z każdym krokiem zbliżali się do celu. Adrenalina skakała niebezpiecznie. Czego mogą się spodziewać? Co ich czeka? Czy powiedzie się misja?
Brunet cierpliwie milczał, wsłuchując się w słowa partnera, któremu gęba się nie zamykała. Trajkotał jak katarynka. Katarynka z wielkimi, ostrymi, rekinimi zębami. W każdej chwili obaj gotowi do walki.
Szli, zmierzając do celu. A dzwonki przy sekkatach podzwaniały przy każdym kroku, tańcząc wesoło z wiatrem.

Deidara obudził się wcześnie rano. Spojrzał na łóżko obok w którym zagrzebany w kołdrze, spał Sasori. Wyglądał naprawdę rozkosznie. Jak mały kociak, który, zwinął się w kuleczkę. „Brakuje mu tylko uszek i ogonka” pomyślał, uśmiechając się i chichocząc cicho.
Miał dobry humor. Poprzedniego wieczora całowali się przez… khem… dość sługi okres czasu. Jednak blondyna zmorzył sen, a lalkarz postanowił w końcu pójść się odświeżyć.
Chłopak szybko wstał. Na palcach ruszył do łazienki, nie chcąc zbudzić śpiącego mistrza. On niekoniecznie musiał się obudzić w tak wspaniałym nastroju, jak mały artysta. Poza tym – pamiętał, jak kiedyś obudził Akasunę z samego ranka. Naprawdę – niewiele brakowało, by nie skończył jak jedna z marionetek, których lalkarz używał.
Szybko skorzystał z porannej toalety, ubrał, jak należy i prawie że zbiegł po schodach na dół. Naprędce zamówił śniadanie dla dwóch osób, a otrzymawszy zamówienie, uregulował rachunek i ruszył schodami na górę.
W końcu – śniadanie do łóżka, uważał za miły gest. Miał tylko nadzieję, że i Sasori będzie tak uważał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz