Wolno,
krok za krokiem Deidara powłóczył nogami. "Im bliżej kryjówki, tym
bliżej niego", pomyślał. Spojrzał na wznoszące się przed nim konstrukcje
ukryte między drzewami. Głośno przełknął ślinę, przystając na jedną
małą chwilę. Sasori nie pytała, o co chodzi. Niewzruszenie szedł na
przód, nie bacząc na blondyna.
"Im
bliżej kryjówki, tym bliżej łóżka", na tę myśl lalkarz uśmiechnął się
sam do siebie. Wreszcie będzie można porządnie odpocząć, a nie jak
dotąd: w niewygodnych przydrożnych karczmach, gdzie łóżka nie nadawały
się nawet na małą sjestę, a co dopiero na przespanie całej nocy, lub
jeśli nie było w pobliżu żadnej karczmy, to pod gwiazdami, przy małym,
nie dającym zbyt wiele ciepła ognisku.
Bez
słowa wędrowali od samego rana. Blondyn raz na jakiś czas spoglądał na
swego mistrza, który nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Wyciągnął z
kieszeni płaszcza malutką figurkę ptaka, ulepioną z gliny. Wykonał
pieczęć, nadając stworzeniu życia. Maleństwo rozłożyło skrzydełka i
poczęło wesoło krążyć wokół głowy właściciela, sprawiając mu
niewypowiedzianą radość.
- Sasori no Danna, un...
-
Czego chcesz? - Jego głos był nieprzyjemny. Ninja z Iwy od razu
zrozumiał, że rudowłosy jest zniecierpliwiony, a fakt, że przed
odpoczynkiem będą musieli jeszcze zdać raport Liderowi, wyraźnie nie
napawał go zachwytem.
- Co powiemy Liderowi, un? - Zadał niepewnie pytanie.
- Że nie znaleźliśmy Orochimaru. - Sasori wyraźnie nie miał zamiaru ciągnąć dalszej rozmowy, toteż Dei dał mu spokój.
Podeszli do wielkich wrót. Oboje pchnęli je bez entuzjazmu i wkroczyli do kryjówki "Brzasku".
Długi,
ciemny korytarz powiódł ich najpierw prosto, później w prawo.
Przechodząc koło wspólnego pokoju, usłyszeli krzyk Tobiego i niechętne
pomruki Kakuzu. Na powitanie wyszedł im Hidan, a oprawszy się o framugę,
jak to miał w zwyczaju, uśmiechną impertynencko.
-
Wróciła blondyneczka oraz jej laleczka – stwierdził, śmiejąc się
nieprzyjemnie i obserwując blondyna. Ten, zacisnąwszy zęby, odpowiedział
ze złością:
-
Po raz kolejny ci powtarzam, skończony debilu - wrzeszczał tak, że za
plecami Hidana zebrali się pozostali. - Nie jestem dziewczyną!
-
Doprawdy - spytał robiąc krok w przód. W jego dłoni znajdowała się
czerwona kosa o trzech ostrzach, a w oczach zaświeciła iskierka
szaleństwa.
-
Daruj Hidan - rzekł Sasori chwytając Deidarę za rękę i ciągnąc w stronę
pokoju Lidera. – Ale dzisiaj nie mamy dla ciebie czasu. Pein czeka na
raport.
Oddalali
się powoli, znikając w mroku korytarza. Dei dostrzegł zawiedzioną i
rozeźloną minę na twarzy albinosa, co z kolei przywołało uśmiech na jego
twarzy. Jednak nie miał zamiaru puścić płazem nazwanie go „blondynką”.
Kiedy przechodzili obok pokoju, nikt nie dostrzegł małego glinianego
ptaszka, fruwającego wesoło obok artysty. Chłopak postanowił to
wykorzystać przy najbliższej okazji, a skoro Hidan już na „dzień dobry”
się o to prosi… Cóż… Padło na niego.
Młody
artysta uśmiechnął się zajadle. Będąc już wystarczająco daleko,
spojrzał za siebie przez ramię. Jashinista próbował właśnie
wyperswadować coś Tobiemu, wyraźnie zanosząc się przy tym gniewem.
Blondynek nakazał glinianej figurce podlecieć wystarczająco blisko, a
kiedy już znajdowała się w wystarczającej odległości, Deidara, ułożywszy
dłoń w pieczęć, szepnął „Katsu”. Za nim i Sasorim, z przeciwnego końca
korytarza, niż ten, w którego stronę zmierzali, rozległ się huk wybuchu.
Pein
uderzył głową o blat stołu. Trwał tak kilka sekund, wyklinając pod
nosem Deidarę. Ledwo ten gówniarz wrócił do kryjówki, już musiał zacząć
rzucać swoimi cholernymi figurkami na lewo i prawo, detonując wszystko,
co było możliwe, niszcząc tym samym spokój i ciszę ich „domu”. Czy
chociaż raz nie mógłby zachować się jak dorosły człowiek i pomyśleć
chwilę nim coś zrobi? Chociaż to też chyba dla niego za wiele.
Kiedy
się uspokoił, wyprostował się, westchnął ciężko i spojrzał na drzwi,
które właśnie ktoś otwierał, rozmawiając przy tym zaciekle z drugą
osobą.
- … Ale sam wiesz, że mu się należało – jęknął blondyn.
-
Ale, do cholery mówiłem, że najpierw idziemy do Lidera – niemal
krzyknął lalkarz. – Masz żołędzia we łbie, zamiast mózgu, że nie
rozumiesz tak prostych rzeczy, czy mi się zdaje?!
-
Myślę, że ma – odezwał się siedzący rudowłosy, nim którekolwiek z nich
zdążyło coś dodać. Dei oblał się rumieńcem, szepnął coś, co
prawdopodobnie było przeprosinami, zamknął drzwi i stanął ze zwieszoną
głową. Czekał na dalszy ciąg wypowiedzi lidera.
-
Taa… - dodał Sasori. – Mózgu tam raczej nie znajdziemy – dokończył
patrząc krzywo na blondyna, którego twarz przybrała kolor purpury.
Lider
obserwował przez kilka kolejnych sekund jednego i drugiego. Oboje nie
odezwali się słowem, czekając na to, co nieuniknione. Nie ma obok nich
Orochimaru, co jest równoznaczne z niewykonaniem zadania. Problem w tym,
że nie wiedzą, jak ich zleceniodawca zachowa się wobec powyższego
problemu. Ten westchnął ciężko, wstał z krzesła, obszedł biurko i
stanąwszy przed nimi, oparł się o blat, krzyżując ręce na piersi.
-
Zatem przejdźmy do ważniejszych spraw – zaczął, a jego brwi spadły w
dół, dając do zrozumienia, iż jest zły. – Co wam, kurwa mać, tyle
zabrało?! Już dobre kilka dni temu powinniście tutaj być, a wy wracacie
dopiero dzisiaj i na zawołanie demolujecie mi kryjówkę!
Deidara pochylił głowę jeszcze niżej, natomiast Sasori patrzył na to niewzruszenie.
- Czy wy macie słomę we łbie, czy co?!
Lalkarz
był pewien, że wrzaski Peina słychać w każdym, nawet najdalej położonym
od pokoju lidera miejscu w ich kryjówce. Chłopak naprawdę musiał mieć
porządnie wyćwiczoną przeponę, iż wydobywał z siebie aż tyle decybeli
każdego dnia i nocy, kiedy było trzeba i nie miał przez to ani zadyszki,
ani najmniejszych problemów z gardłem. Każdy inny człowiek już dawno
powinien nie móc z siebie wydać ani słowa.
-
Nie – padła krótka odpowiedź mistrza marionetek. – A przynajmniej nie
je – dodał beznamiętnie. – Ale miło, że się o nas tak martwisz, szefuniu
– dodał bezczelnie.
Na
skroni przywódcy Akatsuki pojawiła się pulsująca żyłka. Akasuna
odnotował w pamięci chwilę triumfu nad zakolczykowanym chłopakiem.
Bezwiednie uniósł także kącik ust, ale szybko się zreflektował i jego
twarz znów przestała wyrażać emocje. Deidara, widząc wzrastającą złość
szefa, schował się za Sasorim.
- Raport – warknął Pein, siląc się na spokojny ton, co nie zbyt dobrze mu wyszło.
-
Zwiedziliśmy każdy zakamarek – zakomunikował jego rozmówca. – Deidara
przeszukiwał lasy z góry, ja z dołu, przyglądając się co szerszym
drzewom, czy w ich korzeniach nie ma jakiegokolwiek ukrytego wejścia. –
Blondyn poruszył się niespokojnie za jego plecami. Nie miał pojęcia, że
jego Danna przeszukiwał cokolwiek. Był pewien, że jedynie podążą za nim i
zwala całą robotę na blondyna. – Nie znaleźliśmy żadnego śladu
Orochimaru.
-
Doprawdy? – Lider uniósł brew w akcie dezaprobaty. – Czyż nie mówiłem
wam, że macie mi przyprowadzić Orochimaru – spytał gniewnie. – Czyż nie
mówiłem, że nie macie bez niego wracać?
-
Jeśli tak ci na nim zależy, sam weź tyłek w troki i ruszaj go poszukać –
odpowiedział bezczelnie lalkarza. Pein już zaczął go irytować. Innym
daje zlecenia, a sam siedzi dupą na krześle i nic nie robi.
- Co żeś powiedział?!
-
To, coś usłyszał. – Sasori wzruszył ramionami, czując jak Dei drgnął,
kuląc się za nim coraz bardziej. Ale w końcu obiecał mu, że weźmie
odpowiedzialność na siebie.
Przez
chwilę obojgu partnerom zdawało się, że Pein wybuchnie, że ryknie na
nich tak, jak jeszcze nigdy. Sądzili, że rudzielec z kolczykami na
twarzy wyładuje na nich całą swoją złość, która wyraźnie wzbierała w
nim, od kiedy tylko weszli do jego gabinetu. Nic się jednak takiego nie
stało. Przeciwnie, chłopak uśmiechnął się wesoło, zrobił dwa kroki, tak,
że stał oko w oko z Sasorim i spojrzał w jego oczy.
-
Zabije go – mruczał pod nosem Hidan, który po eksplozji, najpierw
poszedł się umyć, a potem przebrać. Jego strój znów był w strzępach. Ile
to już płaszczy stracił, przez głupie wybryki blondyna? Po dwudziestym
przestał liczyć. Ale same wzajemne prowokacje z Deidarą nie drażniły go
aż tak, jak ciągłe gderanie Kakuzu, który marudził, że znów pieniądze
trzeba będzie wydawać na materiał. To już Pein się tak nie wykłócał o
takie bzdury, jak zamaskowany ninja.
Albinos
spojrzał na zniszczony strój. Uśmiechnął się całkiem nieświadomie.
Kawałeczki gliny pozostały na płaszczu. Zebrał je i począł się nimi
bawić, aż powstała z nich mała kuleczka, nie większa od tęczówki
człowieka. Przyglądał się jej chwilę, po czym wyrzucił ją przez okno.
Płaszcz wyrzucił do kosza na śmieci. Usiadł na łóżku, chwycił za
zwisający z jego szyi amulet i wpatrywał się w niego dobre kilka minut,
siedząc półnagi na łóżku.
Ktoś,
kto by wszedł w tej chwili do jego pokoju, mógłby pomyśleć, że znów
modli się do swego boga. To jednak byłyby tylko pozory. W rzeczywistości
Hidan rozmyślał o tym, co skłoniło go do przyłączenia się do tej
organizacji, co już przeżył z tymi świrami i wariatami, którymi
bezapelacyjnie jest każdy z domowników, oraz o tym, co jeszcze zapewne
nie raz będzie musiał przejść.
Uśmiechnął się nagle. Do jego umysłu wpłynęły dziwne myśli, które mimowolnie wydostały się po sekundzie z jego ust.
- Nawet nie wiesz, z jaką chęcią bym cię zabił… - Rozmarzył się. – Ból towarzyszący twej śmierci, byłby tak przyjemnie słodki…
Kisame
siadł przy stole z kubkiem kawy w ręku. Kątem oka zerkał na Itachiego,
którego rękaw co rusz ciągnął Tobi, starając się wydobyć z niego jakieś
informacje. Chłopak powoli tracił cierpliwość, co jego Hoshigakiego
dziwnym trafem bawiło. Z każdą chwilą uśmiech na jego twarzy powiększał
się coraz bardziej, wraz ze wzrastającą irytacją Uchihy.
- No, Itachi-sempai – marudził zamaskowany chłopak. – Powiedz mi, no… Tobi nikomu nie powie. Tobi jest dobry chłopie…
-
ZAMKNIESZ SIĘ WRESZCIE, IDIOTO?! – Wrzasnął Itachi podrywając się na
równe nogi, wyrywając swój rękaw z uścisku chłopca i puszczając wodze
swoich nerwów, na co siedzący obok niego Kisame wybuchnął nieopanowanym
śmiechem. – A ty z czego się śmiejesz, rekinia gębo?!
Tobi odskoczył od Itachiego, kiedy ten próbował go uderzyć.
- Z niczego – odpowiedział Hoshigaki, z szerokim uśmiechem.
Podczas
gdy zamaskowany schował się za kanapą, mistrz miecza chwycił bruneta za
prawą rękę i ponownie usadowił go na krześle, z którego ten dopiero co
wstał. Uchiha westchnął głośno, uspokajając się. Rzadko zdawało mu się
okazywać emocje, co w końcu musiało wrócić do niego ze zdwojoną siłą.
Ale pocieszył się faktem, że znów przez długi okres czasu będzie mógł
być nieczuły i nie okazywać cienia emocji, nie poddawać się im, a co za
tym idzie, odrzucić swe słabe punkty.
Czarnooki wziął swój kubek, napił się nieco zielonej herbaty, po czym wciąż trzymając kubek przy ustach zastygł w zamyśleniu.
- Co jest – spytał jego partner.
Itachi
zwrócił swe oczy czarne, pięknie zarysowane oczy na towarzysza,
zupełnie nie poruszywszy przy tym głową. Przez chwilę kontemplował nad
tym, co odpowiedzieć.
-
Nic. – Chwila ciszy, przerywana tylko krokami chłopaka w pomarańczowej
masce, który podszedł do zlewu, by wziąć kubek i nalać sobie nieco soku.
– Pomyślałem tylko, że jak na Sira, to póki co jest tam trochę cicho.
Oboje
spojrzeli przez ramiona w stronę drzwi, wychodzących na korytarz.
Jedyne, co ujrzeli, to wchodzącego Zetsu, który widząc Tobiego, zwrócił
się wolnym krokiem w jego kierunku i również kazał sobie nalać napoju.
Chłopak usłuchał. Po tej czynności zamaskowany rozsiadł się na kanapie,
obok Kakuzu, czytającego jakąś gazetę, natomiast Zetsu usiadł naprzeciw
Itachiego i Kisame.
-
Co jest Zetsu – spytał wesoło Kisame. – Coś nie w humorze jesteś. Nie
możesz sobie znaleźć jakichś zwłok na kolację, żeś taki markotny –
zażartował wesoło.
-
Niech cię o to głowa nie boli – warknęła jego czarna połowa. – Jeśli
wciąż będzie sobie tak kpić, zapewne będę miał sporą kolację.
- Daj mu spokój – odezwała się biała strona. – Nie jego wina, że wyglądasz jakbyś wyszedł z grobu.
- On mówił też o tobie, idioto!
- Co z tego?! Ty i tak wyglądasz gorzej! Przeglądałeś się kiedykolwiek w lustrze?!
- Za każdym razem, kiedy ty musisz się w nim przejrzeć, pusta głowo!
Itachi
i Kisame przyglądali się w ciszy tej wymianie zdań między obiema
połówkami Zetsu. Wyglądało to co najmniej komicznie, jednak ani jeden,
ani drugi nie miał chęci zareagować.
Kłótnię przerwano dopiero, kiedy w całej kryjówce rozległ się wrzask Sasoriego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz