wtorek, 4 września 2012

I "The sorrows of life" - rozdział 3 "Raport i wrzask"


Wolno, krok za krokiem Deidara powłóczył nogami. "Im bliżej kryjówki, tym bliżej niego", pomyślał. Spojrzał na wznoszące się przed nim konstrukcje ukryte między drzewami. Głośno przełknął ślinę, przystając na jedną małą chwilę. Sasori nie pytała, o co chodzi. Niewzruszenie szedł na przód, nie bacząc na blondyna.
"Im bliżej kryjówki, tym bliżej łóżka", na tę myśl lalkarz uśmiechnął się sam do siebie. Wreszcie będzie można porządnie odpocząć, a nie jak dotąd: w niewygodnych przydrożnych karczmach, gdzie łóżka nie nadawały się nawet na małą sjestę, a co dopiero na przespanie całej nocy, lub jeśli nie było w pobliżu żadnej karczmy, to pod gwiazdami, przy małym, nie dającym zbyt wiele ciepła ognisku.
Bez słowa wędrowali od samego rana. Blondyn raz na jakiś czas spoglądał na swego mistrza, który nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Wyciągnął z kieszeni płaszcza malutką figurkę ptaka, ulepioną z gliny. Wykonał pieczęć, nadając stworzeniu życia. Maleństwo rozłożyło skrzydełka i poczęło wesoło krążyć wokół głowy właściciela, sprawiając mu niewypowiedzianą radość.
 - Sasori no Danna, un...
 - Czego chcesz? - Jego głos był nieprzyjemny. Ninja z Iwy od razu zrozumiał, że rudowłosy jest zniecierpliwiony, a fakt, że przed odpoczynkiem będą musieli jeszcze zdać raport Liderowi, wyraźnie nie napawał go zachwytem.
- Co powiemy Liderowi, un? - Zadał niepewnie pytanie.
- Że nie znaleźliśmy Orochimaru. - Sasori wyraźnie nie miał zamiaru ciągnąć dalszej rozmowy, toteż Dei dał mu spokój.
Podeszli do wielkich wrót. Oboje pchnęli je bez entuzjazmu i wkroczyli do kryjówki "Brzasku".
Długi, ciemny korytarz powiódł ich najpierw prosto, później w prawo. Przechodząc koło wspólnego pokoju, usłyszeli krzyk Tobiego i niechętne pomruki Kakuzu. Na powitanie wyszedł im Hidan, a oprawszy się o framugę, jak to miał w zwyczaju, uśmiechną impertynencko.
- Wróciła blondyneczka oraz jej laleczka – stwierdził, śmiejąc się nieprzyjemnie i obserwując blondyna. Ten, zacisnąwszy zęby, odpowiedział ze złością:
- Po raz kolejny ci powtarzam, skończony debilu - wrzeszczał tak, że za plecami Hidana zebrali się pozostali. - Nie jestem dziewczyną!
- Doprawdy - spytał robiąc krok w przód. W jego dłoni znajdowała się czerwona kosa o trzech ostrzach, a w oczach zaświeciła iskierka szaleństwa.
- Daruj Hidan - rzekł Sasori chwytając Deidarę za rękę i ciągnąc w stronę pokoju Lidera. – Ale dzisiaj nie mamy dla ciebie czasu. Pein czeka na raport.
Oddalali się powoli, znikając w mroku korytarza. Dei dostrzegł zawiedzioną i rozeźloną minę na twarzy albinosa, co z kolei przywołało uśmiech na jego twarzy. Jednak nie miał zamiaru puścić płazem nazwanie go „blondynką”. Kiedy przechodzili obok pokoju, nikt nie dostrzegł małego glinianego ptaszka, fruwającego wesoło obok artysty. Chłopak postanowił to wykorzystać przy najbliższej okazji, a skoro Hidan już na „dzień dobry” się o to prosi… Cóż… Padło na niego.
Młody artysta uśmiechnął się zajadle. Będąc już wystarczająco daleko, spojrzał za siebie przez ramię. Jashinista próbował właśnie wyperswadować coś Tobiemu, wyraźnie zanosząc się przy tym gniewem. Blondynek nakazał glinianej figurce podlecieć wystarczająco blisko, a kiedy już znajdowała się w wystarczającej odległości, Deidara, ułożywszy dłoń w pieczęć, szepnął „Katsu”. Za nim i Sasorim, z przeciwnego końca korytarza, niż ten, w którego stronę zmierzali, rozległ się huk wybuchu.

Pein uderzył głową o blat stołu. Trwał tak kilka sekund, wyklinając pod nosem Deidarę. Ledwo ten gówniarz wrócił do kryjówki, już musiał zacząć rzucać swoimi cholernymi figurkami na lewo i prawo, detonując wszystko, co było możliwe, niszcząc tym samym spokój i ciszę ich „domu”. Czy chociaż raz nie mógłby zachować się jak dorosły człowiek i pomyśleć chwilę nim coś zrobi? Chociaż to też chyba dla niego za wiele.
Kiedy się uspokoił, wyprostował się, westchnął ciężko i spojrzał na drzwi, które właśnie ktoś otwierał, rozmawiając przy tym zaciekle z drugą osobą.
- … Ale sam wiesz, że mu się należało – jęknął blondyn.
- Ale, do cholery mówiłem, że najpierw idziemy do Lidera – niemal krzyknął lalkarz. – Masz żołędzia we łbie, zamiast mózgu, że nie rozumiesz tak prostych rzeczy, czy mi się zdaje?!
- Myślę, że ma – odezwał się siedzący rudowłosy, nim którekolwiek z nich zdążyło coś dodać. Dei oblał się rumieńcem, szepnął coś, co prawdopodobnie było przeprosinami, zamknął drzwi i stanął ze zwieszoną głową. Czekał na dalszy ciąg wypowiedzi lidera.
- Taa… - dodał Sasori. – Mózgu tam raczej nie znajdziemy – dokończył patrząc krzywo na blondyna, którego twarz przybrała kolor purpury.
Lider obserwował przez kilka kolejnych sekund jednego i drugiego. Oboje nie odezwali się słowem, czekając na to, co nieuniknione. Nie ma obok nich Orochimaru, co jest równoznaczne z niewykonaniem zadania. Problem w tym, że nie wiedzą, jak ich zleceniodawca zachowa się wobec powyższego problemu. Ten westchnął ciężko, wstał z krzesła, obszedł biurko i stanąwszy przed nimi, oparł się o blat, krzyżując ręce na piersi.
- Zatem przejdźmy do ważniejszych spraw – zaczął, a jego brwi spadły w dół, dając do zrozumienia, iż jest zły. – Co wam, kurwa mać, tyle zabrało?! Już dobre kilka dni temu powinniście tutaj być, a wy wracacie dopiero dzisiaj i na zawołanie demolujecie mi kryjówkę!
Deidara pochylił głowę jeszcze niżej, natomiast Sasori patrzył na to niewzruszenie.
- Czy wy macie słomę we łbie, czy co?!
Lalkarz był pewien, że wrzaski Peina słychać w każdym, nawet najdalej położonym od pokoju lidera miejscu w ich kryjówce. Chłopak naprawdę musiał mieć porządnie wyćwiczoną przeponę, iż wydobywał z siebie aż tyle decybeli każdego dnia i nocy, kiedy było trzeba i nie miał przez to ani zadyszki, ani najmniejszych problemów z gardłem. Każdy inny człowiek już dawno powinien nie móc z siebie wydać ani słowa.
- Nie – padła krótka odpowiedź mistrza marionetek. – A przynajmniej nie je – dodał beznamiętnie. – Ale miło, że się o nas tak martwisz, szefuniu – dodał bezczelnie.
Na skroni przywódcy Akatsuki pojawiła się pulsująca żyłka. Akasuna odnotował w pamięci chwilę triumfu nad zakolczykowanym chłopakiem. Bezwiednie uniósł także kącik ust, ale szybko się zreflektował i jego twarz znów przestała wyrażać emocje. Deidara, widząc wzrastającą złość szefa, schował się za Sasorim.
- Raport – warknął Pein, siląc się na spokojny ton, co nie zbyt dobrze mu wyszło.
- Zwiedziliśmy każdy zakamarek – zakomunikował jego rozmówca. – Deidara przeszukiwał lasy z góry, ja z dołu, przyglądając się co szerszym drzewom, czy w ich korzeniach nie ma jakiegokolwiek ukrytego wejścia. – Blondyn poruszył się niespokojnie za jego plecami. Nie miał pojęcia, że jego Danna przeszukiwał cokolwiek. Był pewien, że jedynie podążą za nim i zwala całą robotę na blondyna. – Nie znaleźliśmy żadnego śladu Orochimaru.
- Doprawdy? – Lider uniósł brew w akcie dezaprobaty. – Czyż nie mówiłem wam, że macie mi przyprowadzić Orochimaru – spytał gniewnie. – Czyż nie mówiłem, że nie macie bez niego wracać?
- Jeśli tak ci na nim zależy, sam weź tyłek w troki i ruszaj go poszukać – odpowiedział bezczelnie lalkarza. Pein już zaczął go irytować. Innym daje zlecenia, a sam siedzi dupą na krześle i nic nie robi.
- Co żeś powiedział?!
- To, coś usłyszał. – Sasori wzruszył ramionami, czując jak Dei drgnął, kuląc się za nim coraz bardziej. Ale w końcu obiecał mu, że weźmie odpowiedzialność na siebie.
Przez chwilę obojgu partnerom zdawało się, że Pein wybuchnie, że ryknie na nich tak, jak jeszcze nigdy. Sądzili, że rudzielec z kolczykami na twarzy wyładuje na nich całą swoją złość, która wyraźnie wzbierała w nim, od kiedy tylko weszli do jego gabinetu. Nic się jednak takiego nie stało. Przeciwnie, chłopak uśmiechnął się wesoło, zrobił dwa kroki, tak, że stał oko w oko z Sasorim i spojrzał w jego oczy.

- Zabije go – mruczał pod nosem Hidan, który po eksplozji, najpierw poszedł się umyć, a potem przebrać. Jego strój znów był w strzępach. Ile to już płaszczy stracił, przez głupie wybryki blondyna? Po dwudziestym przestał liczyć. Ale same wzajemne prowokacje z Deidarą nie drażniły go aż tak, jak ciągłe gderanie Kakuzu, który marudził, że znów pieniądze trzeba będzie wydawać na materiał. To już Pein się tak nie wykłócał o takie bzdury, jak zamaskowany ninja.
Albinos spojrzał na zniszczony strój. Uśmiechnął się całkiem nieświadomie. Kawałeczki gliny pozostały na płaszczu. Zebrał je i począł się nimi bawić, aż powstała z nich mała kuleczka, nie większa od tęczówki człowieka. Przyglądał się jej chwilę, po czym wyrzucił ją przez okno. Płaszcz wyrzucił do kosza na śmieci. Usiadł na łóżku, chwycił za zwisający z jego szyi amulet i wpatrywał się w niego dobre kilka minut, siedząc półnagi na łóżku.
Ktoś, kto by wszedł w tej chwili do jego pokoju, mógłby pomyśleć, że znów modli się do swego boga. To jednak byłyby tylko pozory. W rzeczywistości Hidan rozmyślał o tym, co skłoniło go do przyłączenia się do tej organizacji, co już przeżył z tymi świrami i wariatami, którymi bezapelacyjnie jest każdy z domowników, oraz o tym, co jeszcze zapewne nie raz będzie musiał przejść.
Uśmiechnął się nagle. Do jego umysłu wpłynęły dziwne myśli, które mimowolnie wydostały się po sekundzie z jego ust.
- Nawet nie wiesz, z jaką chęcią bym cię zabił… - Rozmarzył się. – Ból towarzyszący twej śmierci, byłby tak przyjemnie słodki…

Kisame siadł przy stole z kubkiem kawy w ręku. Kątem oka zerkał na Itachiego, którego rękaw co rusz ciągnął Tobi, starając się wydobyć z niego jakieś informacje. Chłopak powoli tracił cierpliwość, co jego Hoshigakiego dziwnym trafem bawiło. Z każdą chwilą uśmiech na jego twarzy powiększał się coraz bardziej, wraz ze wzrastającą irytacją Uchihy.
- No, Itachi-sempai – marudził zamaskowany chłopak. – Powiedz mi, no… Tobi nikomu nie powie. Tobi jest dobry chłopie…
- ZAMKNIESZ SIĘ WRESZCIE, IDIOTO?! – Wrzasnął Itachi podrywając się na równe nogi, wyrywając swój rękaw z uścisku chłopca i puszczając wodze swoich nerwów, na co siedzący obok niego Kisame wybuchnął nieopanowanym śmiechem. – A ty z czego się śmiejesz, rekinia gębo?!
Tobi odskoczył od Itachiego, kiedy ten próbował go uderzyć.
- Z niczego – odpowiedział Hoshigaki, z szerokim uśmiechem.
Podczas gdy zamaskowany schował się za kanapą, mistrz miecza chwycił bruneta za prawą rękę i ponownie usadowił go na krześle, z którego ten dopiero co wstał. Uchiha westchnął głośno, uspokajając się. Rzadko zdawało mu się okazywać emocje, co w końcu musiało wrócić do niego ze zdwojoną siłą. Ale pocieszył się faktem, że znów przez długi okres czasu będzie mógł być nieczuły i nie okazywać cienia emocji, nie poddawać się im, a co za tym idzie, odrzucić swe słabe punkty.
Czarnooki wziął swój kubek, napił się nieco zielonej herbaty, po czym wciąż trzymając kubek przy ustach zastygł w zamyśleniu.
- Co jest – spytał jego partner.
Itachi zwrócił swe oczy czarne, pięknie zarysowane oczy na towarzysza, zupełnie nie poruszywszy przy tym głową. Przez chwilę kontemplował nad tym, co odpowiedzieć.
- Nic. – Chwila ciszy, przerywana tylko krokami chłopaka w pomarańczowej masce, który podszedł do zlewu, by wziąć kubek i nalać sobie nieco soku. – Pomyślałem tylko, że jak na Sira, to póki co jest tam trochę cicho.
Oboje spojrzeli przez ramiona w stronę drzwi, wychodzących na korytarz. Jedyne, co ujrzeli, to wchodzącego Zetsu, który widząc Tobiego, zwrócił się wolnym krokiem w jego kierunku i również kazał sobie nalać napoju. Chłopak usłuchał. Po tej czynności zamaskowany rozsiadł się na kanapie, obok Kakuzu, czytającego jakąś gazetę, natomiast Zetsu usiadł naprzeciw Itachiego i Kisame.
- Co jest Zetsu – spytał wesoło Kisame. – Coś nie w humorze jesteś. Nie możesz sobie znaleźć jakichś zwłok na kolację, żeś taki markotny – zażartował wesoło.
- Niech cię o to głowa nie boli – warknęła jego czarna połowa. – Jeśli wciąż będzie sobie tak kpić, zapewne będę miał sporą kolację.
- Daj mu spokój – odezwała się biała strona. – Nie jego wina, że wyglądasz jakbyś wyszedł z grobu.
- On mówił też o tobie, idioto!
- Co z tego?! Ty i tak wyglądasz gorzej! Przeglądałeś się kiedykolwiek w lustrze?!
- Za każdym razem, kiedy ty musisz się w nim przejrzeć, pusta głowo!
Itachi i Kisame przyglądali się w ciszy tej wymianie zdań między obiema połówkami Zetsu. Wyglądało to co najmniej komicznie, jednak ani jeden, ani drugi nie miał chęci zareagować.
Kłótnię przerwano dopiero, kiedy w całej kryjówce rozległ się wrzask Sasoriego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz