wtorek, 4 września 2012

II "Jak skrzydło anioła" - część I


W bloku, w pewnym mieście, niedaleko granicy mieszkał od kilku lat pewien chłopak. Wraz z rodziną przeprowadził się tu osiem lat temu. Wcześniej mieszkał już w dwóch innych  miejscach. Przeprowadzki nie robiły na nim wrażenia, więc nie okazywał większego zainteresowania, kiedy jego rodzice oznajmili mu, że kupili nowy dom i wkrótce będą się przeprowadzać.
- Co z tego – spytał po raz kolejny swoją matkę, po której odziedziczył włosy koloru blond. – Przeprowadzamy się – stęknął cicho. – Wielkie mi halo…
Nie mówiąc już nic więcej, wszedł do swojego pokoju, zamykając drzwi. Legł bezwładnie na kanapę i wpatrywał się w sufit, który w przeciwieństwie do ścian, nie był niebieski, lecz biały. Zastanawiał się, co będzie dalej z jego przyjaciółmi, kiedy już się przeprowadzi. Matka i ojciec chcą opuścić miasto i zamieszkać zupełnie gdzie indziej… Najprawdopodobniej za granicą… A on? Przeciwnie. Wolałby zostać tutaj, nigdzie się nie ruszać. Był szczęśliwy, z tego jak jest. W domu było mu dobrze, a w jego pokoju – jeszcze lepiej.
Dodatkowo: to tutaj miał najbliższych znajomych – swoich przyjaciół, na których zawsze mógł polegać i z którymi dzielił swe smutki i żale. Kiedy poznali się dwa lata temu, nikt z nich nie miał pojęcia, że będą tworzyć tak zgraną paczkę. Jednakże po pierwszym wspólnym wyjeździe, który, pomimo tego, że znali się dopiero półtorej miesiąca, trwał prawie trzy dni, zgrali się niesamowicie.
Zamknął oczy, wspominając ową chwilę. Chyba największą z atrakcji na owym wyjeździe można uznać karkołomny bieg na pociąg powrotny. Przecież mieli TYLKO dwie minuty po wyjściu z tramwaju… A i tak, kiedy już wbiegli na peron, każde z nich stało bezwładnie, patrząc jak środek lokomocji, którym to mieli wrócić do domu, odjeżdża, nie poczekawszy na któregokolwiek z nich. Inna sprawa, że okazało się, że to był nie ten pociąg. Mało tego! Na ten właściwy musieli czekać jeszcze ponad półgodziny!
Dowiedzieli się tego, dzięki blondynowi, który zadzwonił do ojca, prosząc go o sprawdzenie w Internecie rozkładu jazy. Kiedy usłyszał ową wiadomość, począł pokładać się ze śmiechu, słysząc: „No… Skoro on się tak śmieje, to znaczy, że to był właśnie nasz pociąg.” Ale kiedy się opanował, po dobrych kilku minutach i poinformował pozostałych o wieściach od ojca, nie mieli takich wesołych min, jak on. Przeciwnie, patrzyli na niego z chęcią mordu.
Chwycił za gumkę, którą miał spięte część włosów, niemalże na czubku głowy, pociągnął za nią i rozpuścił je. Długie blond pasma rozlały się na poduszkę, a chłopak mógł lepiej się ułożyć na kanapie. Tak – teraz było zdecydowanie wygodniej.
Ponownie zamknął oczy. Ileż to razy jego ojciec narzekał na to, że chłopak je maluje? Już nawet przestał liczyć. Ale jak miał powiedzieć ojcu o tym, że kocha inaczej? Że woli chłopaków zamiast dziewczyny… To chyba była jedna z przyczyn ich przeprowadzki. Znał ojca na tyle dobrze, by nie być pewnym, iż chciał on oddzielić Deidarę, bo tak nazywa się owy blondyn, od jego przyjaciół. Ojciec wiedział, że synowi bardzo zależy na jego znajomych. Był do nich przywiązany niemal chorobliwie. To byli jedyni ludzie, którzy nie patrzyli na niego krzywo za każdym razem, kiedy obok nich przechodził.
Zaklął pod nosem. Wstał i zdjął z siebie czarny t-shirt, podszedł do biurka i chwycił trochę gliny, którą zawsze miał na stole, gdyby nagle naszła go ochota na tworzenie. Spojrzał na nią i uśmiechnął się sam do siebie. Przez kilka długich minut miętosił ją w palcach, wciąż rozmyślając o przyjaciołach. W końcu będzie im musiał oznajmić „wspaniałą nowinę” o swoim wyjeździe. Pytanie tylko: jak?
Podskoczył jak oparzony, na swym krześle, gdy tylko usłyszał dzwonek  komórki. Zachichotał. Od razu rozpoznał dźwięk i już wiedział, któż się dobija do jego telefonu. Jakby nie patrzeć, każdemu z paczki ustawił inny dzwonek i już dawno wyuczył się ich na pamięć.
                Chwycił słuchawkę, nacisnął klawisz, wydając z niego ciche „pik”, i przyłożywszy ją do ucha, rozpoczął rozmowę.
                - Co jest, Pein?
W słuchawce usłyszał donośny, męski głos, swego przyjaciela. Widać, Pein był z czegoś bardzo zadowolony, bo wydawał się dość radosny, jak na niego.
- Deidara… Słuchaj – rzekł czymś wyraźnie podniecony. – Trzeba się jak najszybciej spotkać całą ekipą!
- Po co, un?
Blondyn nie chciał ich teraz widzieć. Sam musiał się oswoić z myślą, że jeszcze tylko dwa dni i nie zobaczy przyjaciół już bardzo długo. A może nawet – nigdy.
- Idioto! Jeszcze pytasz?!
- Mów, un, a nie mnie obrażasz!
- Kakuzu w końcu zdał prawko – zarechotał przywódca ich „małej grupki”. – Trzeba to oblać!
Chłopak odłożył glinę na blat i westchnął. Skoro tak, nie będzie miał wyboru. Brunet, o którym wspomniał Pein, podchodził do egzaminu już dwa razy, a teraz, za trzecim – nareszcie zdał. Zapewne sam był z siebie dumny. W końcu „to wszystko kosztuje”, jak zwykł mawiać Kakuzu. Tak. Ten człowiek zdecydowanie nie lubi marnować pieniędzy. Przeciwnie! Dla niego „pieniądz” to rzecz święta.
- Świetnie – wymamrotał blondyn, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Ostatecznie, w tej chwili był mało skory do rozmów. Do jego problemów dochodził jeszcze jeden: wczorajszego wieczoru wściekł się nieco na Itachiego i skrzywdził swego przyjaciela. Mimo że były to żarty, Deidara nie zapanował nad emocjami i odreagował na przyjacielu, kiedy Uchiha próbował przytulić blondyna. Teraz cholernie tego żałował.
- Więcej entuzjazmu – warknął Pein.
- Jasne, Liderku – zaśmiał się nerwowo. – To gdzie i o której?
- Za godzinę w „Różach” – usłyszał krótką odpowiedź i po chwili połączenie zostało przerwane.
Nastoletni chłopak spojrzał na zegar na swej komórce. Dochodziła osiemnasta. Czyli o siódmej wieczorem ma być w „Różach”, jak nazywano jeden z pabów w ich mieście. Zrobił zrezygnowaną minę. Czyli ma jakieś czterdzieści minut na uszykowanie się. Westchnął ciężko, wiedząc, że jeśli się nie pojawi, będzie miał przechlapane nie tylko u „Liderka”, ale również u pozostałych członów grypy. Podszedł do szafki chwytając zdjęcie, na którym byli oni wszyscy - „Akatsuki.”
„Brzask” – tak właśnie nazwało swoją paczkę jedenaście osób. Uściślając: dziesięciu chłopaków wraz z jedną dziewczyną. Każde z nich było dość osobliwe. Pein to rudzielec z dość licznym piercingiem na twarzy i uszach - założyciel całego ich ugrupowania. Odkąd Deidara go pamięta, zawsze był dość zaborczą osobą, lubiącą rządzić i przewodzić innym. Chyba właśnie dlatego jemu przypadła rola organizowania wszystkich wspólnych wypraw, a także zajmowania się całokształtem ich ugrupowania. Pociągnęło to również za sobą i inne konsekwencje: chyba najbardziej zauważalną z nich było nazywanie go „Liderkiem” przez całą ekipę, czego zdecydowanie nie lubił oraz fakt, że najgorsza robota zawsze była zwalana na niego.
Kakuzu, rosły chłopak o czarnych jak smoła włosach i jaskrawo zielonych, jakby u kota, oczach był wiecznym skąpcem, mieszkającym w mniejszym miasteczku, które mieściło się tuż przy tej „Zapadłej dziurze”, jak nazywał ją Deidara. Jedyną wartość, jaką wyznawał były pieniądze. Nie raz to denerwował pozostałych członków grupy, gdyż chciał być skarbnikiem. Nie dopuszczono go jednak do tej funkcji. Akatsuki wiedzieli, że brunet zachomikował by sobie większość funduszy.
Sasori, któremu trzy lata temu przypadła rola korepetytora blondyna, dołączył do grupy, jak twierdził, tylko dlatego, że akurat tamtego pamiętnego dnia, nie miał co robić po lekcjach i postanowił przyjść na spotkanie organizowane przez Peina, by przekonać się, jak to wszystko będzie wyglądać. Widać, spodobało mu się i postanowił nadal przynależeć do „Brzasku”. Blondyn i rudowłosy często sobie dogryzali. A to przez wzrost rudzielca, o raczej bordowych niż, jak to zwykle bywa odcieniu pomarańczy, włosach, a to przez ich poglądy, gdyż obaj byli artystami, a to przez różne inne problemy, wynikające w trakcie każdej rozmowy.
Hidan również nie był mniej osobliwy. Wszyscy w szkole mieli go za satanistę, gdyż sam jeden wierzył w boga, którego zwał „Jashinem”. Ile to razy Deidara wraz z Itachim i Sasorim dogadywali albinosowi, twierdząc, że to nie bóg, tylko koedukacyjna toaleta?
Blondyn zaśmiał się. Tyle dobrze, że Hidan mieszka na drugim końcu miasta, bo inaczej Dei miałby taką kondycję, iż spokojnie mógłby startować w olimpiadzie. Wybuchy ich kochanego „jashinisty” zwykle kończyły się tym, że blondyn uciekał, a albinos ganiał go, omijając przeróżne przeszkody, czasami również ich przyjaciół.
Następny na zdjęciu był Itachi.
Znów westchnięcie. Przypomniał sobie poprzedni wieczór. Tak to było przegięcie! Przegiął i to na całej linii. W końcu – przecież oni tylko się wygłupiali. A on? Jak zareagował? Nerwami! Jak jakiś skończony idiota!
Pogładził podobiznę Itachiego. Za każdym razem, jak patrzył na to zdjęcie, jak patrzył na tego pięknego bruneta, o wspaniale zarysowanych oczach z falami długich rzęs i pięknymi długimi włosami, spiętymi na karku gumką, czuł jak jego serce bije coraz szybciej.
Kochał Itachiego, ale nie mógł się do tego przyznać. Nikomu. A już szczególnie, jemu! Co by powiedział? „Itachi, podobasz mi się, od dawna, un… Chciałbyś być moim chłopakiem?” Zacisnął wargi, na samą myśl. To było tak głupie, że aż żałosne.
Przeniósł wzrok na kolejne osoby: Kisame i Konan. Z tego, co Dei wiedział znali się od dziecka i któregoś pięknego dnia wpadli na „genialny pomysł”: „Przefarbujemy się na niebiesko! Przecież to taki wspaniały kolor. Skoro niebo może mieć taki odcień, czemu nie włosy?” Inna sprawa, że mieli wtedy po czternaście lat. Z opowiadań Dei wiedział, że później mieli miesięczny szlaban. Oboje. Ale mimo to, nieprzestali farbować włosów na niebiesko. Za bardzo im się to spodobało, a ich rodzice nie mieli już sił się z nimi sprzeczać.
Orochimaru… Deidara przyjrzał się jego długim, do pasa czarnym włosom, spiętym w kitkę i zarzuconym do tyłu. Blondyn nigdy za nim nie przepadał. Prawdopodobnie dlatego, że Oro był dość… Perwersyjny. Nie raz przystawiał się do każdej możliwej osoby. Bardziej dziwne jednak było to, że wyraźnie miał chrapkę na młodszego brata Itachiego – Sasuke. Z kolei Itachiemu to bardzo odpowiadało. Kiedy Sasuke próbował jakichś swych niecnych sztuczek, lub po prostu nie chciał słuchać starszego brata, Itachi mówił wprost: „Nie stawiaj się gówniarzu, bo oddam cię w ręce Orochimaru!” Skutkowało za każdym razem.
Zetsu i Tobi byli ostatnimi z członków ekipy. Zetsu, biorąc przykład z Kisame i Konan również przefarbował swoje włosy. Jednak, w przeciwieństwie do tamtej dwójki, on upatrzył sobie kolor trawy.  Fakt ten sprawiał, że Sasori, gdy tylko go zobaczył, spytał, czy Wielkanoc jest blisko, bo już znalazł prawie udekorowany stroik świąteczny. Posiadacz zielonych włosów, nie przyjął tego dobrze. Napadł na rudowłosego z wyraźną rządzą mordu, lecz od owego czynu odciągnęli go Deidara i Tobi.
Tobi również jest brunetem. Zwykle jest nadpobudliwy i drażni Deidarę swym zachowaniem, jednak blondyn jakoś to znosi. Ewentualnie walnie go raz na jakiś czas. Ale kuzyn Itachiego i tak nie jest tak irytujący, jak inny ludzie, których Dei zna.
Z zamyśleń ponownie wyrwała go komórka. Tym razem był to sms. Chwycił telefon do ręki i odczytał wiadomość,przysłaną przez Sasoriego:
                               „Czekam na ciebie na przystanku! Spiesz się!”
Uśmiechnął się do siebie. No tak. Rudowłosy nienawidził czekać. Kiedy ktoś się spóźniał na umówione spotkania, dostawał szału i miał ochotę wszystko zniszczyć. Właśnie ten aspekt sprawiał, że Deidara starał się nigdy nie kazać mu czekać na siebie. To mogłoby się bardzo źle skończyć.
Porwał gumkę do włosów wraz ze szczotką, rozczesał szybko swoje długie blond kudły i związał je na czubku głowy, jak to miał w swoim zwyczaju. Część opadała swobodnie, część była związana, a jeszcze inna część po prostu spływała mu na twarz, zakrywając lewe oko.
Wziął do ręki swój plecak, ukrył w nim portfel i kilka innych drobiazgów, z którymi się nie rozstawał, narzucił na siebie granatową koszulkę, ledwo wyciągniętą z szafy, na nią inną swą ulubioną bluzę i opuścił pokój.
- Wychodzę - rzucił otwierając frontowe drzwi. Usłyszał tylko cichy pomruk, na znak, że rodzice usłyszeli i zamknął za sobą drzwi.
Wyjątkowo szybko udało mu się nałożyć buty. Zaledwie kilka dni temu kupił sobie czarne glany, z których już był strasznie dumny. Jednak nakładanie ich to była już inna bajka. Trochę trwało, ale czy nie warto?
Narzucił na siebie kurtkę i praktycznie wybiegł z zabudowy, trzaskając za sobą drzwiami. Zbiegł po schodach, spiesząc się, jak tylko potrafił. Brakowało już tylko tego, by się przewrócił na schodach. Na szczęście uniknął wypadku. Jak najprędzej wybiegł na dwór i popędził na przystanek, a tam czekał już na niego przyjaciel z dość nieciekawą miną.
- Spóźniony – warknął do niego Sasori.
- Spieszyłem się, un – jęknął w odpowiedzi blondyn. – Szybciej już nie mogłem…
- Dobra – burknął rudzielec, podchodząc do blondyna niebezpiecznie blisko. – Ale lepiej, by to się nie powtórzyło – szepnął mu na ucho.
Deidara poczuł jego ciepły oddech. Była zima, na dworze temperatura minusowa. A tu? Oddech Sasoriego – aż gorący na tym zimnie. Chłopak aż się wzdrygnął. Chciał już coś odpowiedzieć, ale w tej chwili na przystanek podjechał autobus.
- Wsiadamy – polecił rudowłosy.
Weszli do środka, kupili bilety i je skasowali. Zasiedli w wolnych miejscach i czekali. Nie odezwali się do siebie ani słowem. A pojazd toczył się wolno po ulicach. W pojeździe zaległa nienaturalna wręcz cisza. Żadne z pasażerów nie odzywało się do siebie.
Blondyn zastawiał się ile razy, przed przeprowadzką, dane mu będzie przejechać się jeszcze tym środkiem lokomocji. Ile razy jeszcze będzie mógł się wykłócać z Sasorim? Ile razy będzie słyszał zgryźliwe uwagi przyjaciół na swój temat? Ile razy będzie jeszcze mógł naśmiewać się z Orochimaru i Tobiego? I… Przede wszystkim… Ile razy będzie mu jeszcze dane porozmawiać na spokojnie z Itachim?
Spuścił wzrok, wbijając go w swoje kolana. Sasori najwyraźniej zauważył, że chłopak czym się trapi, ponieważ spytał:
- Coś nie gra, Dei-chan?
- Gra i śpiewa, un – odpowiedział, nie zmieniając pozycji. Nie był zbyt przekonujący.
- Więc czemu siedzisz i nic nie mówisz? Zwykle nie można ci gęby zamknąć…
- Nie mam nastroju, un – rzekł zgodnie z prawdą.
- Bo?
- Bo tak, un…
Nie miał ochoty kontynuować rozmowy, co jego towarzysz pojął natychmiast. Nie spytał już o nic, ale nadal wpatrywał się w niego bacznie.
Po niespełna trzech minutach wysiadali już z autobusu i szybkim krokiem, by nie zostać dłużej na zimnie, ruszyli w stronę centrum miasta, na deptak, a stamtąd, prosto do „Róż”. Przed wejściem do środka stał już Pein. Obok niego Zetsu, na którego ramieniu prawie dosłownie wisiał Tobi z wielkim uśmiechem na twarzy. Deidara zauważył, że z przeciwnego kierunku w ich stronę zmierzają Kisame, Konan i Orochimaru. Wszyscy się powoli zbierają. I jak zawsze – na kogoś trzeba czekać.
- Deidara-sempai – krzyknął radośnie Tobi na jego widok.
Momentalnie odkleił się od Zetsu i rzucił na blondyna, przewracając go na ziemię. Chłopak stęknął z bólu. Właśnie obił sobie tyłek oraz łokcie. Gdyby nie te, zapewne uderzył by głową w chodnik. Brunet przylgnął do niego jak rzep i nie chciał się ruszyć.
- Złaź ze mnie, un – warknął, wyrywając się z uścisku.
- Nie – zachichotał chłopaczyna.
Chciał jeszcze bardziej przylgnąć do blondyna, ale Pein i Zetsu siłą odciągnęli go na bok.
- Dzięki, un.
Wstał powoli, masując sobie tyłek.
- Znów Tobi cię napadł, Dei?
Podskoczył, słysząc to pytanie. Odwrócił się gwałtownie. Przed nim stał Itachi.
- Nie strasz mnie, un!
Brunet zmrużył oczy i uśmiechnął się zadziornie.
- A niby czemu, Dei-chan? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Buremu, un – odwarkną, odwróciwszy się tyłem do przyjaciela. – I przestań tak do mnie mówić, un!
Wszyscy właśnie się ze sobą witali wesołymi rozmowami i uściskami z Konan. Hidan i Kakuzu dotarli ostatni. Najwyraźniej kłócili się o coś, bo kiedy doczłapali się do reszty grupy, Hidan wyglądał na obrażonego, a Kakuzu na zirytowanego.
- Jest i nasz solenizant – ucieszył się Pein. Rozłożył szeroko ręce, jakby chciał uściskać bruneta.
- Zrób to, a ci nogi z dupy powyrywam – warknął chłopak w odpowiedzi.
- A wam, o co poszło – zapytał Kisame z niewinnym uśmieszkiem, w którym jednak czaiła się ironia.
- Powiedzmy, że Kakuzu nie nadaje się na partnera – warknął z irytacją albinos.
- Łóżkowego? – Dopytywał się Sasori, szczerząc zęby.
Żadne z nich nic nie odpowiedziało, na co pozostali wybuchli gromkim śmiechem. W wesołych nastrojach, z małymi wyjątkami, którymi byli Deidara, Hidan i Kakuzu, weszli do „Róż”, przeszli korytarzem i ruszyli po schodach na górę. Głośna muzyka, była słyszalna już na schodach. Wkroczyli do, jak zawsze, zatłoczonego pabu. Pein z Zetsu, Orochimaru i Kisame ruszyli po zamówienia, a reszta poczęła szukać stolika dla siebie. Los tak już chciał, że dwa stoliki przy parkiecie były akurat wolne.
Nie czekając na zaproszenie, popędzili w tamtym kierunku. Lub raczej Tobi popędził i poganiał pozostałych, lawirujących pomiędzy tańczącym tłumem. Szybko połączyli ze sobą stoły, tak, że dzięki temu cała jedenastka mogła siedzieć razem. Brunet równie szybko, jak dotarł do stolików, zaczął zagadywać pozostałych, opowiadając im przy tym, jak wyglądały jego pierwsze jazdy samochodem. Tobi niedawno zaczął kurs i był tym bardzo podekscytowany. Pytanie tylko, czy jego instruktor dożyje końca kursu? Z opowieści chłopaka wynikało, że już ma w zwyczaju gwałtowne skręcanie, rzadkie hamowanie, a wjeżdżanie na krawężniki i co tylko się nawinie sprawiało mu cholerną radość.
Nim zdążył zacząć kolejną opowieść, do stolika przybyli pozostali członkowie Akatsuki. Rozdali każdemu po piwie i również usiedli.
- To co?
Pein jako pierwszy powstał, a reszta, za wyjątkiem Kakuzu, zawtórowała mu. Uniósł butelkę i z wesołym uśmiechem przemówił.
- Za Kakuzu i jego zdane prawo jazdy!
- Za Kakuzu – krzyknęli chórem pozostali.
Wszyscy przybili butelki do jego flaszki i równo, jakby na trzy - cztery, pociągnęli kilka dobrych łyków piwa. Jak święto, to święto! A tym razem mieli co świętować. Od dziś, w swych szeregach, mają kolejnego kierowcę. Zapewne na każdej stacji benzynowej będzie się wykłócał o zbyt drogie paliwo, ale co z tego? W tej chwili każde z nich powinno się cieszyć tą chwilą i gratulować przyjacielowi!
Wesoła atmosfera nie kończyła się. Przeciwnie. Rozkręcała się coraz bardziej. A stos butelek na stołach rósł i rósł. Tylko Deidara był jakiś markotny. Nie mniej, dał się wciągnąć we wspólne zabawy, jakimi były taniec na parkiecie, w wielkim kole utworzonym z członków grypy, a następnie lawirowanie pomiędzy ludźmi, tworząc żywy pociąg, na którego czele stąpał Kakuzu. Nie obyło się oczywiście bez buntu Peina, który uważał, że jako ich przywódca, zawsze i wszędzie powinien stać na czele!
Z każdą butelką wszyscy byli coraz bardziej pijani. Coraz mniej kontaktowali. Ale bawili się coraz lepiej. Może aż zbyt dobrze?
Pein, upity jak nigdy przewrócił się w którymś momencie na ziemię i zanosząc się śmiechem, nie mógł wstać, pomimo usilnych prób. Kołysał się przy tym, jak jakiś pijak, jakich w naszych czasach wielu na ulicach każdego miasta w późnych porach. Nie mógł też spodziewać się zbytniej pomocy od przyjaciół. Sasori stał nad nim wraz z Kisame i Hidanem, zanosząc się śmiechem, Orochimaru tańczył wolnego z Zetsu, Tobi, Kakuzu i Konan pili kolejne piwo, mimo że już praktycznie leżeli na stołach, a Itachi poszedł szukać Deidary, który gdzieś zniknął dobre pół godziny temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz