Znalazł
go w łazience. Wszedł do środka, zdecydowanym krokiem. Deidara siedział
pod ścianą w kącie pomieszczenia, podkuliwszy pod siebie nogi, a głowę
ukrył w dłoniach. Brunet kucnął przy przyjacielu.
- Co jest? – Spytał nadzwyczaj trzeźwym głosem.
Blondyn
poderwał głowę do góry. Jego niebieskie, niczym bezchmurne niebo oczy
spotkały się z aksamitno-czarnymi tęczówkami Uchihy. Zamarł w bezruchu.
Przez chwilę zastanawiał się, co przyjaciel tutaj robi oraz dlaczego go
szukał.
- No więc? – Ponaglał brunet, dźgając go palcem wskazującym w ramię.
- Nic – burknął cicho, ponownie chowając głowę w rękach. –
A co by niby miało być, un? - Jego głos był ledwo słyszalny, gdyż
chłopak praktycznie ukrył się za swoimi kolanami. Nie chciał patrzeć na
Itachiego.
- Ile wypiłeś?
- To chyba ja powinienem spytać ciebie, un – warknął blondyn, znów spoglądając na swego rozmówcę.
Szczerze
mówiąc, nie chciał z nim rozmawiać. Unikał jego oraz jego wzroku cały
wieczór. Wciąż miał wyrzuty sumienia i nieodpartą chęć kopnięcia samego
siebie. A na ten temat nie chciał rozmawiać z Itachim. A już na pewno
nie teraz, kiedy Itachi zapewne jest już pijany. Chyba jedynie Deidara
wypił tylko dwa piwa…
- Ja trzy – odpowiedział Itachi. – A ty ile?
- Dwa, un…
- Jasne – odparł przedłużając „s”, tak, by pokazać, iż nie dowierza jego słowu.
-
Nie chleję, tak jak wy, un – obruszył się chłopak. Zamknął oczy, by
uspokoić swą złość. Tym razem nie da już się ponieść! Nie może pozwolić
swoim emocją panować nad jego osobą!
-
Dobry Dei-chan – pochwalił go brunet, gładząc po głowie, na co blondyn
wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Jego przyjaciel nigdy nie zachowywał
się w ten sposób.
- C-co ty robisz, Itachi, un?
- Molestuje twoje włosy, wiesz? – Warknął, zmrużywszy oczy.
-
Super… Już nawet one przed tobą nie uciekną… Tylko tym razem nie rób mi
warkoczyka a’la Ed… - Dodał, widząc, że dłonie Itachiego niebezpiecznie
zbliżały się do końcówek jego włosów.
Obaj zachichotali wesoło. Co by nie mówić – lubili się.
- Przepraszam, un – stęknął po kilku chwilach ciszy Dei.
- Za co, niby?
- Za wczoraj, un – prawie szepnął, spuściwszy głowę w dół.
- A… No… - Itachi chwilę się zastanowił. – To było trochę chamskie… Po prostu, więcej tego nie rób…
Odpowiedział
skinieniem głowy. Nie wiedział, jak się dalej zachować. Zwyczajnie
siedział i wpatrywał się w towarzysza. Podziwiał go. Jego włosy, oczy,
usta… Itachi najzwyklej w świecie był piękny. A także ciepły i
troskliwy. Właśnie za to ciepło, Deidara go kochał. I co? Jeszcze góra
dwa dni i więcej go nie zobaczy. Nie porozmawia z nim już o niczym.
- Nie zimno ci na tej podłodze?
Z zamyśleń wyrwał go delikatny głos przyjaciela. Oprzytomniał.
- Przywykłem, un…
Ponownie
uczuł dotyk na swej głowie: delikatną dłoń, z palcami jak u kobiety,
mierzwiącą jego długie blond włosy. Spojrzał na niego pytająco.
- Coś jeszcze cię trapi – bardziej stwierdził, niż zapytał młody Uchiha.
Od
dawna potrafił rozpoznawać stany emocjonalne blondynka. Nie było to
takie trudne, gdyż chłopak raczej nie krył w sobie żadnych uczuć.
Wylewał je na zewnątrz, ukazywał innymi.
- To nic takiego, un – skłamał.
Położył
brodę na swym przedramieniu i wpatrywał się przez minutę w przestań
przed sobą. Nastała cisza była bardzo uciążliwa. Zarówno dla jednego jak
i dla drugiego. Ale blondyn nie potrafił jej przerwać. Musiałby wówczas
powiedzieć o swych uczuciach względem bruneta, albo o „niespodziance”,
którą zgotowali mu rodzice.
Wpatrywał
się w drzwi jednej z kabin toaletowych. Pomalowane na biało, gdzie nie
gdzie z podpisami koloru czarnego. Oczywistym było, że wiele osób z
nudów bazgra tutaj markerami. Zupełnie jak w toaletach szkolnych.
Odczytywał po kolei różne podpisy. Zastanawiało go, po co ludzie
bazgrają tak w kiblach. Co to daje? Czują się lepiej, czy chcą po prostu
pozostawić po sobie pamiątkę? Wspomnienie na jakiś czas, który i tak w
końcu kiedyś zniknie… Jak wszystko…
- Wiesz, że nie umiesz kłamać?
- Wiem, un – przyznał, nie spoglądając na towarzysza.
Siedzieli
i milczeli. Nikt i mnie przeszkadzał. W końcu większość osób w knajpie
była pijana na tyle, że nie mogła się nawet czołgać. Pozostali tańczyli
na parkiecie, palili papierosy, albo dalej pili na umór przy stołach. Do
łazienki nikt nie wchodził, bo i po co mieli by to robić? Wszystko,
czego mogli potrzebować było na zewnątrz.
-
Dobra, Dei – odezwał się Itachi, nachylając się nad przyjacielem
skulonym pod ścianą jak mała myszka szukająca schronienia. – Masz mi
powiedzieć, co jest grane, bo wyciągnę mocniejsze argumenty!
- Nie mam łaskotek, jeśli o to ci chodzi, un – odpowiedział z podłym uśmiechem, spoglądając w jego oczy.
- Argh…
Dezaprobata
w jego głosie wskazywała wyraźnie, iż właśnie to miała być ciężka
artyleria. Chłopak namyślał się przez chwilę. Widać było, że szukał
innego pomysłu. W sekundę później pochylał się jeszcze bardziej nad
wciskającego się już w kąt Deidarę i uśmiechał się ironicznie.
- Dobrze ci radzę, Dei-chan… Odpowiedz mi na pytanie: co się dzieje…
- Nie, un…
Pochylił się jeszcze niżej i szepnął mu na ucho:
- Dei-chan… Powiedz mi…
Blondyn
pokraśniał na twarzy. Itachi szeptał i to ponętnym głosem. Chłopak o
oczach koloru bezchmurnego niebanie miał pojęcia, czego się może teraz
spodziewać. Itachi nigdy nie odstawiał niczego takiego, a teraz tak
nagle… Zadrżał mimo woli.
Brunet odsunął się nieco, by widzieć twarz przyjaciela.
- Masz ostatnią szansę, Deidara – rzekł mrużąc oczy.
- Nie mogę, un – wyjąkał, nadal czerwieniejąc.
Jego
oddech był miarowy. Powietrze z oporem wlewało się do płuc, a z jeszcze
większym trudem stamtąd uchodziło. Deidara przyglądał się mu w
milczeniu… Zastanawiał się, co jego przyjaciel ma na myśli. Rumieńce nie
znikały. Przeciwnie. Rozlały się na całe jego lice, kiedy Itachi
pochylił się jeszcze bardziej i pocałował go w usta.
Blondyn
zastygł, osłupiały. Nie wiedział, jak ma na to zareagować. Formalnie
miała to niby być kara za to, iż nie chciał podzielić się swoim
problemem. A jednak… Uczucia, które żywił do całującego go chłopaka
sprawiały, że „kara” zamieniła się w przyjemność. Przyjemność, której
nie chciał przerywać. Poddał się temu, aż do chwili, gdy Itachi uwolnił
jego wargi od swych i spojrzał na niego czarnymi oczami, okalanymi
długimi rzęsami.
- Teraz mi powiesz?
-
Nie, un – odpowiedział nieco dygoczącym z podniecenia głosem. Itachi
uznał chyba, ze blondyn się boi, bo pogładził go po głowie, szepcząc by
się uspokoił.
- Jesteś pijany, un – rzekł Dei, starając się go odepchnąć od siebie. Tym razem delikatnie.
- Nie jestem – odpowiedział spokojnie, znów całując blondyna.
Chłopak
nie spierał się, ani nie wyrywał. Ale nie oddał pocałunku. Bał się
reakcji, która by nastąpiła. Choć miał wielką ochotę wtulić się w Uchihę
i oddać pocałunek w dwój na słup, nie zrobił tego. Próbował panować nad
swoim sercem, choć nie było to takie proste.
Itachi
pachniał piwem, papierosami i potem, co nie było dziwne, bo podczas
tańca wszyscy się wymęczyli i wypocili za długie czasy. No i każde z
nich piło piwo, a wielu z otaczających ich ludzi paliło w
pomieszczeniach… Dei spokojnie wdychał tą woń. Gdy kolejny z pocałunków
się skończył, spojrzał mu w oczy.
- Nie rób tego więcej, un – poprosił z miną zbitego psa.
Miał
świadomość, iż Itachi nie odwzajemnia jego uczuć, więc te pocałunki,
choć przyjemne, raniły mu serce. A myśl, iż tak miałby się pożegnać z
Uchihą, była jeszcze bardziej bolesna.
- Aż tak źle całuję?
Bruneta to wyraźnie bawiło. Deia – przeciwnie!
- Nie – zaprzeczył natychmiast. – Ale… un… - Spuścił głowę. W jego oczach odbijał się smutek.
- Ale co? – Brunet najwyraźniej się tym zainteresował.
- Nie chcę byś mnie całował w ten sposób, un… - Tym razem już szeptał.
Przyjaciel
chwycił go delikatnie za podbródek i zmusił do spojrzenia na siebie.
Choć był temu przeciwny, poddał się i uczynił, jak chciał towarzysz.
- Więc jakbyś chciał, bym cię całował – spytał z poważną miną.
Deidara
wytrzeszczył oczy. Dopiero po kilku sekundach, które dłużyły się
nadzwyczajnie, dotarło do niego, co takiego powiedział brunet. Wpatrywał
się w niego, jak urzeczony, nie potrafiąc wypowiedzieć choćby słowa. Co
właściwie miało oznaczać to pytanie?
- Nie rozumiem, un…
Brunet
pochylił się ponownie, objął ręką blondyna i uśmiechnął się czule. Dei
wpatrywał się w niego, nie wiedząc, co ma uczynić.
- Puść mnie, un… Proszę. – Głos powoli mu się łamał. Nie mógł już dłużej tego przeciągać.
- Dlaczego?
- Bo to boli, un – odważył się powiedzieć. Wskazał dłonią na swoją klatkę piersiową. – Tutaj…
- To znaczy?
Itachi
odchylił się do tyłu, otwierając szeroko oczy. W tej chwili wyglądał
całkowicie trzeźwo. Deidara ponownie opuścił głowę i szepnął,
praktycznie niesłyszalnie. Prawdę mówiąc, wolałby by jego rozmówca tego
nie usłyszał.
- Ponieważ mi na tobie zależy, un…
Zagryzł
wargi. Czekał na wybuch, na gniew partnera. Czekał, aż Itachi uderzy go
w twarz, albo wyśmieje. Bo chyba każdy by tak zrobił? Użyłby instynktu
samozachowawczego i zaczął się śmiać z osoby, która mówi takie rzeczy.
Tym bardziej, Dei się zdziwił, kiedy nic takiego nie nastąpiło. Zamiast
tego poczuł, jak przyjaciel przytula go delikatnie, kładąc mu głowę na
ramieniu.
-
Mi też na tobie zależy – rzekł spokojnie. Blondyn zastanawiał się, czy
nagle nie dostał skrzydeł. – Tak jak pozostałych… Przecież wszyscy
jesteśmy przyjaciółmi – dodaj ciepło.
Skrzydła,
które otrzymał blondyn natychmiast się rozpadły na małe piórka. Tak
szybko jak się pojawiły, tak szybko również znikły. Bo czy mogło być
inaczej? No i… Tak było lepiej. Przecież wyjeżdża już niedługo. Jak to
ujęli jego rodzice: zostały mu już tylko dwa dni… Z tego już jeden
minął. Więc pozostał jeden dzień… Westchnął ciężko.
-
Tak, un… Jesteśmy przyjaciółmi – powtórzył, akcentując ostatnie słowo.
Zdjął z siebie ręce ściskającego go chłopaka i wstał powoli. Chciał
wyjść. Po prostu opuścić to pomieszczenie i nie bacząc na przyjaciół,
wyjść z lokalu i wrócić do domu.
Itachi złapał go za rękaw, zatrzymując. Dei nawet na niego nie spojrzał.
- O co ci chodzi?
- O nic, un… - Szarpnął ręką. – Idę do domu. Mam już na dzisiaj dość – dodał, wyciągając rękę w stronę klamki.
Nim udało mu się ją chwycić, zrobił to ktoś z zewnątrz i otworzył drzwi.
- A… - Hidan uśmiechnął się wesoło, odwrócił tyłem do nich i krzyknął: - TUTAJ SĄ!
Zakołysał się lekko i stracił równowagę, wpadając na blondyna.
-
Dobrze, że tu stoisz – zachichotał, czkając. Chłopak trzymał go i
pomógł stanąć na równe nogi. – Zdecydowanie bardziej się przydajesz,
blondyneczko, niż ten idiota, Kakuzu…
- Nie nazywaj mnie tak, un – warknął Dei, puszczając albinosa.
Szybko
podszedł do stołu, na którym już sapali Konan, Kakuzu i Tobi, chwycił
za swoją kurtkę, narzucił ją na ramiona, zapiął jak szybko potrafił i
opuścił „Róże”, zanim ktokolwiek zdążył jeszcze coś powiedzieć.
Skierował się prosto do swojego domu.
Targały
nim emocje. Z jednej strony chciał wrócić i powiedzieć Itachiemu, co do
niego czuje oraz, że za dwa dni już go tu nie będzie, a z drugiej… Był
zły. Nie potrafił powiedzieć z jakiego powodu. Czy na Hidana, za to, że
znów nazwał go „blondyneczką”, czy na Itachiego, który całował go, mimo
iż uważa go tylko za przyjaciela, czy też na pozostałych członków
„Brzasku”, którzy upili się do nieprzytomności.
Opuścił
deptak, przechodząc obok starego kina, które nie było już używane.
Zbankrutowało, gdyż nieopodal został wybudowany sporych rozmiarów pasaż
handlowy, w którym znajdowało się Multikino. Stare kino zbankrutowało, a
pracujący tam ludzie zostali zmuszeniu do zwinięcia interesu. Blondyn
rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę opuszczonego budynku.
Pamiętał,
jak wspólnie z Akatsuki oglądali tam różne filmy. Wspólnie śmiali się
na komediach i czasami bali na horrorach. Tylko Pein zawsze udawał
twardego, choć blondyn wiedział, że rudzielec nie przepada za zombi.
Przeszedł
na światłach, kiedy tylko zaświeciło zielone na przejściu dla pieszych.
Już teraz był pewien jednego. Po raz ostatni przemierza tą drogę przed
przeprowadzką. Żałował, że tak to się wszystko ma skończyć. Kiedy
przyłączył się do grupy, nigdy nie myślał, że po dwóch latach będzie
zmuszony ich opuścić i udać się za granicę.
Szedł
tą samą drogą, co zawsze: najpierw kilkadziesiąt kroków chodnikiem,
później przebyć pustą ulicę, znów droga chodnikiem. Potem skręcić w
prawo na trzeciej krzyżówce od kina, a potem już tylko w górę, najpierw
czymś, co przypomina mały park, przy stacji radiowej, a dalej już tylko
ulicą w górę. Aż pod sam dom. Zwykle ta droga zajmowała mu piętnaście do
dwudziestu minut. Tak było i tym razem.
Wyciągnął
klucze, otworzył drzwi od klatki. Wolnym krokiem wdrapał się po
schodach. Drugim kluczem otworzył drzwi od zabudowy. Zdjął kurtkę, którą
od razu zawiesił na wieszaku, po czym zajął się rozwiązywaniem butów.
Gdy skończył, wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi na klucz. Wiedział,
że będą otwarte. Zawsze, kiedy wychodził, pozostali członkowie rodziny
nie zakluczyli drzwi, by Deidara nie hałasował w nocy. A oczywistym
było, że wróci nie wcześniej niż o pierwszej w nocy.
Poczłapał
do łazienki, obmył twarz, wyszczotkował zęby i opuścił ją, nie mając
nawet sił wejść pod prysznic. Zamknął się w swoim pokoju, chwycił za
piżamę, którą były czarne t-shirt i bokserki, szybko zmienił ubranie, po
czym legł na pościel. Zasnął w mgnieniu oka.
Następnego
ranka, obudził się o dziesiątej. Uściślając: został zmuszony do
opuszczenia posłania przez swą rodzicielkę, która domagała się tego dość
głośno. Dopiero teraz zauważył, że w pokoju jest mnóstwo kartonów z
nawrzucanymi tam jego rzeczami. Chwilę rozmyślał, czym jest to
spowodowane, a tępy ból głowy wcale nie pomagał. Po minucie trwania w
takim stanie, przypomniał sobie dlaczego tak jest i dlaczego ostatnio
jest tak przygnębiony.
- Ostatni dzień, un… - westchnął ciężko i począł się zbierać.
Bez
słowa do kogokolwiek z rodziny wszedł do łazienki, skorzystał z
prysznica, pod którym spędził dziesięć minut i wyszedł świeży i
częściowo zadowolony. Założył na siebie strój, który przygotował, nim
wyszedł ze swego pokoju, skierował się do kuchni i zajął śniadaniem.
Przygotował
dla siebie jajecznicę, którą spałaszował, popijając herbatą, wrócił do
pokoju i powrócił do przerwanego wczoraj pakowania. Nie zostało mu już
dużo. Ostatnia półka z ubraniami. Z ciężkim sercem chował swoje rzeczy
do pudeł. Ostało się tylko przebranie na jutro, kiedy to będzie zmuszony
siedzieć bóg wie ile w jednej pozycji, opuszczając swój dom i żegnając
się ze wspomnieniami z dzieciństwa i okresu dorastania.
Spojrzał
na stojącą na półce ramkę, w której znajdowało się zdjęcie jego
przyjaciół. Tego jednego przedmiotu nie miał zamiaru schować. Jak już to
do plecaka, który zawsze miał przy sobie. Tak też uczynił. Dzięki temu
mógł mieć choć iluzję tego, że ma ich stale przy sobie.
Poczuł
ucisk w żołądku. Po wyjeździe szansa, że jeszcze kiedyś będzie mógł ich
spotkać była naprawdę nikła. No i… Jeszcze im nie powiedział. A
przecież są jego przyjaciółmi. Jak może taić przed nimi coś tak ważnego?
Zacisnął wargi i pięści. Miał ochotę kląć, krzyczeć, rzucać ciężkimi
przedmiotami. Ale co by to dało?
Usiadł
ciężko na łóżku, chwytając za komórkę. Oddychał szybko. Ale w końcu
musi się tym zająć. Wystukał na klawiaturze smsa i wysłał go do
pozostałych członków ekipy. Prosił o pilne spotkanie w parku nieopodal
jego domu. Miał nadzieję, że przyjdą wszyscy. Ostatecznie najdalej mieli
Kisame, Konan i Kakuzu, którzy mieszkali poza miastem. Na szczęście
szybko dostał odpowiedzi twierdzące. Nie obyło się oczywiście bez skarg
za wyciąganie ich w stanie zaawansowanego kaca na dwór, dość daleko od
ich domów.
Tak
więc… Miał godzinę. A co w tym czasie? Denerwował się, jak nigdy dotąd.
Nie można przewidzieć, jak jego przyjaciele zareagują na wiadomość, że
pojutrze już go z nimi nie będzie. Położył się na łóżku, zamknął oczy i
już chciał odpocząć, gdy zadzwonił telefon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz