Skierowali
się w stronę parku. Tego samego, do którego w ciągu niespełna godziny
mają się zejść pozostali członkowie ich wesołej gromady. Spacerowali
alejkami, początkowo nie odzywając się do siebie, póki nie minęli terenu
kościoła. Każde było zaprzątnięte swymi myślami. Zastanawiało się, co
będzie dalej, kiedy już powiedzą drugiemu, co mają do powiedzenia.
- Co w ciebie wczoraj wstąpiło? – Itachi jako pierwszy przerwał milczenie. – Ja rozumiem, że ci głupio było, ale zachowywałeś się wobec mnie jak oparzony ogniem…
- Przepraszam, un – stęknął tylko cicho. – Po prostu… Myślałem, że jesteś na mnie wściekły…
- Pała – skwitował krótko. – Jak więcej tego nie zrobisz, to będzie ok.…
- Wątpię, by była jeszcze jakakolwiek okazja, un… - burknął bardziej do siebie, niż towarzysza.
- Co?
- Nic…
Przez moment obaj milczeli.
- Co takiego chcesz nam powiedzieć, że zbierasz całą ekipę?
Itachi najwyraźniej próbował podtrzymać jakoś tę rozmowę. I co powiedzieć?
- Dowiesz się, jak wszyscy będą, un…
Neutralne pytanie i neutralna odpowiedź. Ale przecież to nie jest takie łatwe, pozbyć się Itachiego.
- No weź przestań…
- Powiem, jak już wszyscy będą, un – rzekł, patrząc na przyjaciela. – Przynajmniej zabijecie mnie razem… Nie będę musiał długo cierpieć…
Chłopak zmrużył oczy.
- Co przez to rozumiesz?
- Zobaczysz, un…
- Znów naczytałeś się za dużo mangi, pało?
- Nie, un – warknął zły. – I przestań sobie kpić! Nie jest mi do śmiechu, un!
Itachi spoważniał w jednej milisekundzie. Kiedy blondyn się tak zachowywał, zwykle sprawa była dla niego naprawdę poważna. Uchiha położył przyjacielowi dłoń na ramieniu. W tej chwili bardziej niż czegokolwiek, chciał dodać mu otuchy. Pocieszyć…
Spacerowali tak pół godziny. Nie odzywając się do siebie. Słowa były zbędne. Blondyn był podenerwowany, a jego towarzysz pragnął mu pomóc. Szkoda tylko, że nic to nie dawało. Pocieszał go jednak fakt, iż za kilka minut cała paczka spotka się w parku i wówczas dowiedzą się, cóż takiego trapi ich kochanego Deia.
Spotkali się na placu zabaw, gdzie nie trudno było zauważyć dziwnie poubieranych ludzi z jeszcze dziwniejszymi fryzurami i odcieniami włosów.
- No to co jest, blondyneczko – zachichotał Hidan, kiedy Deidara w towarzystwie Itachiego zbliżył się do „Akatsuki”.
- Może lepiej usiądźcie, un – rzekł, zamykając oczy i marszcząc brwi. Był podenerwowany. Jeszcze bardziej niż godzinę temu. – A najlepiej tak, byście byli na tyle daleko, bym zdążył nawiać, jak już powiem wam, co mam, un…
Nie ruszyli się o krok. Jedynie zmrużyli oczy i zmarszczyli brwi.
- Mów, do cholery – ponaglił go Pein.
Nie miał już nawet możliwości ucieczki. Otoczyli go ciasnym kręgiem. Westchną, stwierdzając, że i tak lepiej umrzeć z rąk przyjaciół, niż zostać od nich oddzielonym…
- Jutro w południe wyjeżdżam, un…
- Tylko tyle – zdziwił się Kisame. – To po to nas tu zwoływałeś o jedenastej?! By nam powiedzieć, że jedziesz sobie gdzieś z rodzinką?!
- Tak, un…
- Bo ciężko było to powiedzieć przez komórkę? – Dopytywał się Zetsu.
- Albo Gadulca – warczał Sasori.
- Smsów już nie masz, idioto – obruszył się Kakuzu. No tak… Póki co, nadal jeszcze musi wydawać pieniądze na bilety, bo nie ma jeszcze prawka w ręce.
Podobne pretensje i wywody gromadziły się z każdą chwilą. Zdecydowanie jego przyjaciele byli zbyt marudni. I choć wciąż próbował im przerwać i wtrącić się do rozmowy, by wyjaśnić swoją sytuację, nie pozwalali mu na to. Nadal biadolili o różnych pierdołach. Nazywali go pałą, idiotą oraz mianowali różnymi innymi wyzwiskami, dając do zrozumienia, że z takimi problemami jak „wyjazd” może sobie sam radzić, bez wzywania ich na pomoc.
Postanowił wysłuchać ich w spokoju, aż się nagadają, skończą narzekać i marudzić i będą gotowi wysłuchać go do końca. Nie musiał czekać długo, bo Tobi wziął sprawy w swoje ręce, postanawiając to przerwać.
- Dajcie w końcu skończyć Deidarze-senpai!
Zamilkli.
- Dzięki, Tobi, un… - Zwiesił głowę i kontynuował. – Tak, wiem… Jestem głupi, i tak dalej i tak dalej…
- To już wiemy – nagliła Konan. – Co teraz?
- Wyjeżdżam za granicę, un… Ale…
- No?
- Nie wracam, un – dodał cicho. Stał tak ze zwieszoną głową i rumianymi policzkami, gotów na kolejną falę skarg i wyrzutów. Ta jednak nie nastąpiła. Zamiast tego, usłyszał tylko pełen zdumienia głos Itachiego.
- Możesz to powtórzyć?
- Nie wracam, un – powtórzył zgodnie z prośbą, patrząc w oczy przyjaciela.
- Dlaczego – dopytywał się Orochimaru.
- Co w ciebie wczoraj wstąpiło? – Itachi jako pierwszy przerwał milczenie. – Ja rozumiem, że ci głupio było, ale zachowywałeś się wobec mnie jak oparzony ogniem…
- Przepraszam, un – stęknął tylko cicho. – Po prostu… Myślałem, że jesteś na mnie wściekły…
- Pała – skwitował krótko. – Jak więcej tego nie zrobisz, to będzie ok.…
- Wątpię, by była jeszcze jakakolwiek okazja, un… - burknął bardziej do siebie, niż towarzysza.
- Co?
- Nic…
Przez moment obaj milczeli.
- Co takiego chcesz nam powiedzieć, że zbierasz całą ekipę?
Itachi najwyraźniej próbował podtrzymać jakoś tę rozmowę. I co powiedzieć?
- Dowiesz się, jak wszyscy będą, un…
Neutralne pytanie i neutralna odpowiedź. Ale przecież to nie jest takie łatwe, pozbyć się Itachiego.
- No weź przestań…
- Powiem, jak już wszyscy będą, un – rzekł, patrząc na przyjaciela. – Przynajmniej zabijecie mnie razem… Nie będę musiał długo cierpieć…
Chłopak zmrużył oczy.
- Co przez to rozumiesz?
- Zobaczysz, un…
- Znów naczytałeś się za dużo mangi, pało?
- Nie, un – warknął zły. – I przestań sobie kpić! Nie jest mi do śmiechu, un!
Itachi spoważniał w jednej milisekundzie. Kiedy blondyn się tak zachowywał, zwykle sprawa była dla niego naprawdę poważna. Uchiha położył przyjacielowi dłoń na ramieniu. W tej chwili bardziej niż czegokolwiek, chciał dodać mu otuchy. Pocieszyć…
Spacerowali tak pół godziny. Nie odzywając się do siebie. Słowa były zbędne. Blondyn był podenerwowany, a jego towarzysz pragnął mu pomóc. Szkoda tylko, że nic to nie dawało. Pocieszał go jednak fakt, iż za kilka minut cała paczka spotka się w parku i wówczas dowiedzą się, cóż takiego trapi ich kochanego Deia.
Spotkali się na placu zabaw, gdzie nie trudno było zauważyć dziwnie poubieranych ludzi z jeszcze dziwniejszymi fryzurami i odcieniami włosów.
- No to co jest, blondyneczko – zachichotał Hidan, kiedy Deidara w towarzystwie Itachiego zbliżył się do „Akatsuki”.
- Może lepiej usiądźcie, un – rzekł, zamykając oczy i marszcząc brwi. Był podenerwowany. Jeszcze bardziej niż godzinę temu. – A najlepiej tak, byście byli na tyle daleko, bym zdążył nawiać, jak już powiem wam, co mam, un…
Nie ruszyli się o krok. Jedynie zmrużyli oczy i zmarszczyli brwi.
- Mów, do cholery – ponaglił go Pein.
Nie miał już nawet możliwości ucieczki. Otoczyli go ciasnym kręgiem. Westchną, stwierdzając, że i tak lepiej umrzeć z rąk przyjaciół, niż zostać od nich oddzielonym…
- Jutro w południe wyjeżdżam, un…
- Tylko tyle – zdziwił się Kisame. – To po to nas tu zwoływałeś o jedenastej?! By nam powiedzieć, że jedziesz sobie gdzieś z rodzinką?!
- Tak, un…
- Bo ciężko było to powiedzieć przez komórkę? – Dopytywał się Zetsu.
- Albo Gadulca – warczał Sasori.
- Smsów już nie masz, idioto – obruszył się Kakuzu. No tak… Póki co, nadal jeszcze musi wydawać pieniądze na bilety, bo nie ma jeszcze prawka w ręce.
Podobne pretensje i wywody gromadziły się z każdą chwilą. Zdecydowanie jego przyjaciele byli zbyt marudni. I choć wciąż próbował im przerwać i wtrącić się do rozmowy, by wyjaśnić swoją sytuację, nie pozwalali mu na to. Nadal biadolili o różnych pierdołach. Nazywali go pałą, idiotą oraz mianowali różnymi innymi wyzwiskami, dając do zrozumienia, że z takimi problemami jak „wyjazd” może sobie sam radzić, bez wzywania ich na pomoc.
Postanowił wysłuchać ich w spokoju, aż się nagadają, skończą narzekać i marudzić i będą gotowi wysłuchać go do końca. Nie musiał czekać długo, bo Tobi wziął sprawy w swoje ręce, postanawiając to przerwać.
- Dajcie w końcu skończyć Deidarze-senpai!
Zamilkli.
- Dzięki, Tobi, un… - Zwiesił głowę i kontynuował. – Tak, wiem… Jestem głupi, i tak dalej i tak dalej…
- To już wiemy – nagliła Konan. – Co teraz?
- Wyjeżdżam za granicę, un… Ale…
- No?
- Nie wracam, un – dodał cicho. Stał tak ze zwieszoną głową i rumianymi policzkami, gotów na kolejną falę skarg i wyrzutów. Ta jednak nie nastąpiła. Zamiast tego, usłyszał tylko pełen zdumienia głos Itachiego.
- Możesz to powtórzyć?
- Nie wracam, un – powtórzył zgodnie z prośbą, patrząc w oczy przyjaciela.
- Dlaczego – dopytywał się Orochimaru.
- Rodzice kupili domek, gdzieś za zachodnią granicą, un – stęknął, jak zbity pies. – Przeprowadzam się tam na stałe, un…
„Akatsuki” patrzyło na niego, jakby nie wiedzieli czy się śmiać czy płakać. Szybko zauważył, że z początku prawdopodobnie brali to za żart, ale słuchając dalszej wypowiedzi, zmienili zdanie. Wszyscy mieli miny, jakby ktoś umarł. Deidara nie był pewny, czy być z siebie zadowolonym, że w końcu im o tym powiedział, czy raczej iść i rzucić się pod pociąg, bo wprawił wszystkich w stan zbliżony do tego, jaki się ma idąc na pogrzeb bardzo bliskiej osoby.
Pein chrząknął znacząco.
- Kiedy twoi starzy to zaplanowali? – Choć silił się na swój spokojny i władczy ton, nie specjalnie mu wychodziło. Jasnym było, że i jego przygnębiła ta informacja.
- Jakiś miesiąc temu kupili tamten dom…
- Więc czemu mówisz nam o tym dopiero teraz, Deidara-senpai – spytał Tobi z taką miną, jakby miał się rozpłakać. Podszedł do Deia i przytulił go czule. Chłopak po raz pierwszy, i pewnie ostatni, odwzajemnił uścisk.
- A co miałem powiedzieć? „Cześć chłopaki… Za miesiąc mnie już z wami nie będzie, bo kochani rodzice kupili domek za granicą i wyjeżdżam i już nie wrócę”? – Stęknął smutno, wtulając się w ramię Tobiego. – Nie chciałem was martwić, un… - wyznał powoli.
Nikt się nie odzywał. Rozumieli motywy nim kierujące. Tylko co teraz? Stali w jednym miejscu. Jedenaście osób z tego dwie wtulone w siebie, a pozostałe obserwujące ich z grobowymi minami. Smutni i zrozpaczeni. Bo jak inaczej mogli wyglądać? To wszystko było jak jakiś koszmar, z którego każde chciało się wzbudzić, jak najprędzej, lecz nie miało możliwości. Tyle że ten koszmar był prawdziwy. A co najgorsze? Nie skończy się nawet kiedy zamkniemy i otworzymy oczy. Będzie trwał nadal i przybierał coraz to gorsze oblicze. Bo w jaki sposób mogło by być lepiej?
- Chodźmy – rzekł nagle Itachi, na którego w tej chwili zwróciły się wszystkie twarze pełne zdumienia lub, jak w przypadku niektórych, oburzenia. – Chociaż pożegnamy cię, jak należy, Dei-chan – uśmiechnął się blado.
Pozostali potaknęli. Ruszyli przed siebie, chcąc wykorzystać ostatni dzień jego pobytu tutaj. I zamierzali dopilnować, by był to dzień, którego nie zapomni nigdy.
Kolejno zatrzymywali się w ich ulubionych miejscach spotkań. W miejscach, gdzie często bywali, gdzie wspólnie spędzali czas, gdzie było im razem dobrze. Bawili się i wygłupiali. Nie chcieli kończyć. Ale też chcieli odwiedzić każdy kąt, który kiedykolwiek wspólnie odwiedzali. Wzięli również aparaty, z postanowieniem zrobienia tylu zdjęć, ile tylko zmieści się na kartach pamięci. Konan w pewnym momencie rzuciła, że jak tak dalej pójdzie, to nie starczy pamięci na zdjęcia na wieczór.
Przechodząc obok jednego ze sklepów sieci EMPIK zakupili płyty DVD. Itachi i Hidan, którzy jak zawsze nosili ze sobą aparaty cyfrowe, zarzekali się, że jeszcze dzisiaj, lub raczej dzisiejszej nocy, jak tylko wrócą do domów, zgrają zdjęcia i wypalą je na płyty, a przed odjazdem Deia, wręczą płyty blondynowi, by nigdy nie zapomniał o swoich przyjaciołach. Na nic się zdały jego zapewnienia, że i tak nie potrafiłby ich zapomnieć.
Chłopaki po prostu się uparli i trawli w takim, a nie innym przekonaniu.
Swą wyprawę zakończyli w innym pabie, do którego kiedyś uczęszczali. W „Lochach”. Pijąc piwo, tym razem po butelce, w niektórych przypadkach dwóch, a w innym, znaczy w przypadku Kakuzu, żuląc od innych, ponieważ mu było żal tracić pieniądze, grając w darta i rozmawiając wesoło na każdy możliwy temat. Nawet Deidara tego dnia był wesoły.
Cieszył się z tego, jak wspaniałych ma przyjaciół. Nie przeszkadzało mu nawet ciągłe lepienie się do niego Tobiego, który w pewnym momencie nawet go pocałował, ku niezadowoleniu wszystkich poza samym sprawcą i Konan, która pisnęła z podniecenia: „Yaoi!” i zaczęła się głupio uśmiechać.
Z Sasorim również nie miał tego wieczoru żadnych sporów. Nawet Orochimaru, którego wiecznie się obawiał, opowiadał zabawne historie na temat młodszego brata Itachiego, który potakiwał i co rusz dodawał coś od siebie, ubarwiając opowieści jeszcze bardziej.
Nie można powiedzieć, by ten dzień był nudny. Przepełniony radością i zabawą, był idealnym prezentem pożegnalnym, jaki tylko Dei mógł sobie wymarzyć. Kiedy rozchodzili się o jedenastej w nocy, stwierdzając, że to już najwyższa pora, skoro mają jeszcze rano go nawiedzić i pożegnać przed wyjazdem, wszyscy mieli wyśmienite nastroje. W tej chwili nawet sam wyjazd nie napawał Deidary takim strachem. Być może było to spowodowane tym, jaki dzień mu zgotowali, a być może piwem, które wypił.
Wracał wolno wraz z Itachim i Zetsu, odprowadzając najpierw tego ostatniego. Szli wolno, wciąż rozmawiając, co chwila wyjąc jakieś piosenki z różnych znanych im bajek Disney’a. Naśmiewali się z patrzących na nich krzywo ludzi i uśmiechali się do siebie wzajemnie.
Zetsu opuścił ich, kiedy przechodzili obok więzienia. Pożegnali go, machając i krzycząc za nim, żeby uważał na zboczeńców, złego wilka i dzikie bąki. On im tylko odkrzykiwał, że to oni powinni uważać na coś więcej, niż tylko wymienione przez nich zagrożenia, ale nie wyjaśnił, o co dokładnie mu chodziło.
Chichocząc nadal, wracali wolno. Deidara nie śpieszył się specjalnie. Przeciwnie. Mógłby nigdy nie wracać do domu. Przynajmniej nie musiałby wyjeżdżać. W każdym razie, tak to sobie tłumaczył. Uchiha też specjalnie go nie popędzał. Kiedy doszli do przejścia dla pieszych, przy którym zwykle się żegnali i po chwili rozstawali, przystanęli.
- To co – spytał brunet. – Jutro nas opuszczasz…
- Tak, un – potwierdził już bez uśmiechu. – Prawdopodobnie już na dobre, un…
Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.
- Czyli to ta sprawa tak cię wczoraj trapiła…
Skinął głową. Itachi jeszcze przez chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym zadał kolejne pytanie.
- Bardzo ci śpieszno do domu?
- Nie, bo co, un?
- To może od razu do mnie zajdziemy, przejrzymy te zdjęcia i ci je nagramy, co?
Blondyn wpatrywał się chwilę w te piękne czarne oczy, starając się odkryć, jakie są ich motywacje. Nie potrafił tego wyjaśnić, lecz czuł, że za tą propozycją kryje się coś jeszcze. Coś, co kusiło i skłaniało go do zgodzenia się na ową propozycję. Sam nawet nie zauważył, jak skinął nieświadomie głową, zgadzając się tym samym na ostatnie odwiedziny w domu Itachiego.
Uchiha uśmiechnął się łagodnie, obejmując Deidarę w pasie, który odwzajemnił uśmiech. Wolnym krokiem ruszyli wzdłuż ulicy, zmierzając do domu bruneta. Noc była już dość zimna. Na szczęście byli dobrze opatuleni, bo zapewne by wymarzli.
Dom Itachiego znajdował się niedaleko. Tylko trzy minuty drogi z miejsca, w którym się zatrzymali. Brunet otworzył drzwi i razem wspięli się po schodach na trzecie piętro dyskutując i chichocząc wesoło. Gdy stanęli przed drzwiami, Itachi nacisnął klamkę. Dei szybko pociągną go za rękaw, uświadamiając sobie ważny aspekt.
- Itachi… - szepnął cicho. – A twoi rodzice się nie wkurzą, un, że tak późno cię nachodzę?
- Nie ma ich – odpowiedział z uśmiechem. – Pojechali na jakieś tam imieniny, czy coś… Wchodź – dodał, otwierając na oścież wejście i przepuszczając go w progu.
Blondyn wszedł, zastanawiając się, czemu jest tu tak cicho. W końcu Sasuke powinien być w domu. I faktycznie – był. Uchylił drzwi od swego pokoju, które były umieszczone frontalnie naprzeciw wejścia do mieszkania, po czym wysunął przez szparę głowę.
- Gdzie byłeś cały dzień – spytał urażony, zwracając się do brata.
- Nie twój interes…
- A co on tu robi? – Wskazał na Deidarę, który był już zajęty ściąganiem swoich glanów.
- Ciekawość prowadzi do piekła – warknął zirytowany Itachi. Ledwo zjawił się w domu, a jego braciszek już zaczyna go denerwować.
- Albo do Orochimaru – zachichotał Deidara z ironicznym uśmieszkiem, spoglądając na niższego bruneta.
Dzieciak pojął w czym rzecz. Jego oczy przybrały wielkość pięciu złotych i nie mówiąc już nic, schronił się w swoim zacisznym miejscu, w swej oazie spokoju, którym był pokój. Itachi zrzucił z ramion swój ukochany plecak, odstawił przedmiot w swoim pokoju i skierował się do kuchni, gdzie postanowił zrobić herbaty dla siebie i swego gościa. Norma.
Deidara podreptał za nim, zasiadł na taborecie, rozkraczając nogi i pochylając się do przodu. Podparł się na dłoniach, które umieścił na brzegu stołka i obserwował krzątającego się po kuchni gospodarza. To już było u nich wręcz rytuałem. Itachi robi herbatę, a Dei to obserwuje. Z resztą… W domu Deidary było odwrotnie.
Po kilku minutach krzątaniny obaj skierowali się do pokoju Itachiego. Brunet zasiadł na krześle, a blondyn na jego kanapie, naprzeciw przyjaciela. Przez chwilę siorbali w ciszy gorący napój. Po raz ostatni w tym domu… W tej przyjemnej atmosferze. Po raz ostatni – razem…
- To co? Zgrywamy te zdjęcia, un?
Dei odłożył kubek na stolik nocny, znajdujący się po jego prawicy. Jego gospodarz zrobił to samo, ale nie schylił się po aparat fotograficzny, lecz pochylił się bardziej w stronę Deidary. Zdziwiony tym czynem blondyn otworzył szerzej oczy i czekał na odpowiedź. Zamiast niej na jego usta został złożony delikatny pocałunek. Szybko odsunął się od Itachiego, praktycznie przylegając do ściany, znajdującej się za jego plecami.
- C-co ty robisz, un?
Brunet zauważył, że wygląda trochę na przestraszonego tym gestem. Uśmiechną się czule.
- To chyba widać, Dei-chan…
- Ale ja nie chcę, un – burknął cicho.
- Dlaczego nie?
Czarne oczy przenikały na wskroś gościa o błękitnych oczach i jasnych, żółtych włosach, który siedział skulony pod ścianą. Wyglądał tak, jakby jego świat właśnie uległ zagładzie. Cóż w tym dziwnego?
- Znów się czymś martwisz – zauważył Uchiha. – I to nie ma nic wspólnego z twoją przeprowadzką, mam rację?
Skinienie głowy. Mówiło wszystko. Dawało jasną odpowiedź na zadane pytanie.
- Powiesz mi w końcu, czym?
Ponownie skinął głową. Zacisnął zęby. Postanowił powiedzieć Itachiemu, co dokładnie do niego czuje. Nie ma sensu już tego ukrywać. I tak za kilka minut, po tym, jak brunet nagra mu zdjęcia na płytę DVD, opuści to mieszkanie i zobaczy przyjaciela tylko jutrzejszego dnia, kiedy to będą się wszyscy razem żegnać przed jego odjazdem.
Zerknął na bruneta. Wciąż zaciskając zęby tak mocno, że aż bolały. Wstał z kanapy. W następnych dwu sekundach zrobił dwa szybkie ruchy: objął mocno Itachiego i pocałował go. Namiętnie. Najbardziej namiętnie, jak tylko potrafił. Wiedział, że robi to nieudolnie, bo okazję do pocałunków raczej mu się nie zdarzały. Ewentualnie delikatne buziaki w policzek w dzieciństwie z rodzicami, głownie z mamą i czasami z Konan na powitanie i pożegnanie. Był pewny, że długowłosy brunet, którego kochał od tylu lat odepchnie go, lub powie, ze Deidarze obiło. Ale nie potrafił ubrać w słowa tego, co czuł.
Serce kołatało mu jak szalone, ciało drżało z podniecenia, a umysł odmawiał racjonalnej oceny sytuacji. Skupił się tylko na tym pocałunku. Ku swemu zdumieniu – odwzajemnionemu. Oderwał się od niego po ponad minucie. Bał się otworzyć wcześniej zamknięte oczy. Obawiał się tego, co może w nich ujrzeć. Ale musiał w nie zajrzeć. Powoli podniósł powieki. Zadrżał pod wpływem czarnych, jak krucze pióra oczu, okalanych przez długie rzęsy, wpatrujących się w niego z wyczekiwaniem.
- Ja… – szepnął cicho. Cały dygotał. – Kochem cię, Itachi, un… - Zagryzł wargi. – Nie jak przyjaciela… Ale… Dużo mocniej, un…
Schylił głowę, czekając na reakcję swego ukochanego. W odpowiedzi otrzymał kolejny pocałunek. W mig zrozumiał, co Itachi chce mu przekazać. Oddał pocałunek. Wtulił się w niego i trwali tak jakiś czas. Kiedy się od siebie odkleili, brunet popchnął Deidarę delikatnie na łóżko. Chłopak nie oponował. Poddał mu się całkowicie.
Leżeli tak, jeden na drugim, trwając w pocałunku. Powoli Itachi z pocałunkami schodził coraz niżej. Całował Deidarę po szyi, ramionach, a kiedy podciągnął mu do góry bluzkę, także po torsie. Dawali sobie nawzajem przyjemność. Jednego i drugiego to cholernie podniecało. Nie przejmowali się siedzącym w sąsiednim pokoju Sasuke, który poszczuty Orochimaru był potulny jak baranek.
Tej nocy Deidara nie wrócił do domu. Wraz z Itachim zasnęli razem, wtuleni w siebie.
Następnego dnia żegnał się ze wszystkimi. Mimo wyjazdu był szczęśliwy. Obiecał kontaktować się z przyjaciółmi, jak często będzie mógł. Pomimo tego, że długo ich nie zobaczy, był szczęśliwy. Otrzymał od nich płyty ze wszystkimi możliwymi zdjęciami, jakie kiedykolwiek zrobili. O dziwo, każdy dał mu po sobie jakąś pamiątkę. Coś, co przypominałoby mu o danej osobie. I tak tego nie potrzebował. Bez względu na to, co by się nie stało, nie potrafiłby ich zapomnieć. A już szczególnie Itachiego.
Po tej nocy wiedział, że wyznanie Itachiemu tego, co czuje nie było błędem. Dlatego z sercem na ramieniu jechał teraz samochodem, czując się lepiej niż kiedykolwiek. Obiecał przyjaciołom, że kiedy dotrze do domu, wyśle im list, w którym uwzględni wygląd domu, oraz jak tam dojechać. Ich zapewnienie, że w ciągu najbliższego miesiąca przyjadą go odwiedzić, było jak najpiękniejsza przysięga. Wiedział, że go nie zawiodą.
„Akatsuki” patrzyło na niego, jakby nie wiedzieli czy się śmiać czy płakać. Szybko zauważył, że z początku prawdopodobnie brali to za żart, ale słuchając dalszej wypowiedzi, zmienili zdanie. Wszyscy mieli miny, jakby ktoś umarł. Deidara nie był pewny, czy być z siebie zadowolonym, że w końcu im o tym powiedział, czy raczej iść i rzucić się pod pociąg, bo wprawił wszystkich w stan zbliżony do tego, jaki się ma idąc na pogrzeb bardzo bliskiej osoby.
Pein chrząknął znacząco.
- Kiedy twoi starzy to zaplanowali? – Choć silił się na swój spokojny i władczy ton, nie specjalnie mu wychodziło. Jasnym było, że i jego przygnębiła ta informacja.
- Jakiś miesiąc temu kupili tamten dom…
- Więc czemu mówisz nam o tym dopiero teraz, Deidara-senpai – spytał Tobi z taką miną, jakby miał się rozpłakać. Podszedł do Deia i przytulił go czule. Chłopak po raz pierwszy, i pewnie ostatni, odwzajemnił uścisk.
- A co miałem powiedzieć? „Cześć chłopaki… Za miesiąc mnie już z wami nie będzie, bo kochani rodzice kupili domek za granicą i wyjeżdżam i już nie wrócę”? – Stęknął smutno, wtulając się w ramię Tobiego. – Nie chciałem was martwić, un… - wyznał powoli.
Nikt się nie odzywał. Rozumieli motywy nim kierujące. Tylko co teraz? Stali w jednym miejscu. Jedenaście osób z tego dwie wtulone w siebie, a pozostałe obserwujące ich z grobowymi minami. Smutni i zrozpaczeni. Bo jak inaczej mogli wyglądać? To wszystko było jak jakiś koszmar, z którego każde chciało się wzbudzić, jak najprędzej, lecz nie miało możliwości. Tyle że ten koszmar był prawdziwy. A co najgorsze? Nie skończy się nawet kiedy zamkniemy i otworzymy oczy. Będzie trwał nadal i przybierał coraz to gorsze oblicze. Bo w jaki sposób mogło by być lepiej?
- Chodźmy – rzekł nagle Itachi, na którego w tej chwili zwróciły się wszystkie twarze pełne zdumienia lub, jak w przypadku niektórych, oburzenia. – Chociaż pożegnamy cię, jak należy, Dei-chan – uśmiechnął się blado.
Pozostali potaknęli. Ruszyli przed siebie, chcąc wykorzystać ostatni dzień jego pobytu tutaj. I zamierzali dopilnować, by był to dzień, którego nie zapomni nigdy.
Kolejno zatrzymywali się w ich ulubionych miejscach spotkań. W miejscach, gdzie często bywali, gdzie wspólnie spędzali czas, gdzie było im razem dobrze. Bawili się i wygłupiali. Nie chcieli kończyć. Ale też chcieli odwiedzić każdy kąt, który kiedykolwiek wspólnie odwiedzali. Wzięli również aparaty, z postanowieniem zrobienia tylu zdjęć, ile tylko zmieści się na kartach pamięci. Konan w pewnym momencie rzuciła, że jak tak dalej pójdzie, to nie starczy pamięci na zdjęcia na wieczór.
Przechodząc obok jednego ze sklepów sieci EMPIK zakupili płyty DVD. Itachi i Hidan, którzy jak zawsze nosili ze sobą aparaty cyfrowe, zarzekali się, że jeszcze dzisiaj, lub raczej dzisiejszej nocy, jak tylko wrócą do domów, zgrają zdjęcia i wypalą je na płyty, a przed odjazdem Deia, wręczą płyty blondynowi, by nigdy nie zapomniał o swoich przyjaciołach. Na nic się zdały jego zapewnienia, że i tak nie potrafiłby ich zapomnieć.
Chłopaki po prostu się uparli i trawli w takim, a nie innym przekonaniu.
Swą wyprawę zakończyli w innym pabie, do którego kiedyś uczęszczali. W „Lochach”. Pijąc piwo, tym razem po butelce, w niektórych przypadkach dwóch, a w innym, znaczy w przypadku Kakuzu, żuląc od innych, ponieważ mu było żal tracić pieniądze, grając w darta i rozmawiając wesoło na każdy możliwy temat. Nawet Deidara tego dnia był wesoły.
Cieszył się z tego, jak wspaniałych ma przyjaciół. Nie przeszkadzało mu nawet ciągłe lepienie się do niego Tobiego, który w pewnym momencie nawet go pocałował, ku niezadowoleniu wszystkich poza samym sprawcą i Konan, która pisnęła z podniecenia: „Yaoi!” i zaczęła się głupio uśmiechać.
Z Sasorim również nie miał tego wieczoru żadnych sporów. Nawet Orochimaru, którego wiecznie się obawiał, opowiadał zabawne historie na temat młodszego brata Itachiego, który potakiwał i co rusz dodawał coś od siebie, ubarwiając opowieści jeszcze bardziej.
Nie można powiedzieć, by ten dzień był nudny. Przepełniony radością i zabawą, był idealnym prezentem pożegnalnym, jaki tylko Dei mógł sobie wymarzyć. Kiedy rozchodzili się o jedenastej w nocy, stwierdzając, że to już najwyższa pora, skoro mają jeszcze rano go nawiedzić i pożegnać przed wyjazdem, wszyscy mieli wyśmienite nastroje. W tej chwili nawet sam wyjazd nie napawał Deidary takim strachem. Być może było to spowodowane tym, jaki dzień mu zgotowali, a być może piwem, które wypił.
Wracał wolno wraz z Itachim i Zetsu, odprowadzając najpierw tego ostatniego. Szli wolno, wciąż rozmawiając, co chwila wyjąc jakieś piosenki z różnych znanych im bajek Disney’a. Naśmiewali się z patrzących na nich krzywo ludzi i uśmiechali się do siebie wzajemnie.
Zetsu opuścił ich, kiedy przechodzili obok więzienia. Pożegnali go, machając i krzycząc za nim, żeby uważał na zboczeńców, złego wilka i dzikie bąki. On im tylko odkrzykiwał, że to oni powinni uważać na coś więcej, niż tylko wymienione przez nich zagrożenia, ale nie wyjaśnił, o co dokładnie mu chodziło.
Chichocząc nadal, wracali wolno. Deidara nie śpieszył się specjalnie. Przeciwnie. Mógłby nigdy nie wracać do domu. Przynajmniej nie musiałby wyjeżdżać. W każdym razie, tak to sobie tłumaczył. Uchiha też specjalnie go nie popędzał. Kiedy doszli do przejścia dla pieszych, przy którym zwykle się żegnali i po chwili rozstawali, przystanęli.
- To co – spytał brunet. – Jutro nas opuszczasz…
- Tak, un – potwierdził już bez uśmiechu. – Prawdopodobnie już na dobre, un…
Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.
- Czyli to ta sprawa tak cię wczoraj trapiła…
Skinął głową. Itachi jeszcze przez chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym zadał kolejne pytanie.
- Bardzo ci śpieszno do domu?
- Nie, bo co, un?
- To może od razu do mnie zajdziemy, przejrzymy te zdjęcia i ci je nagramy, co?
Blondyn wpatrywał się chwilę w te piękne czarne oczy, starając się odkryć, jakie są ich motywacje. Nie potrafił tego wyjaśnić, lecz czuł, że za tą propozycją kryje się coś jeszcze. Coś, co kusiło i skłaniało go do zgodzenia się na ową propozycję. Sam nawet nie zauważył, jak skinął nieświadomie głową, zgadzając się tym samym na ostatnie odwiedziny w domu Itachiego.
Uchiha uśmiechnął się łagodnie, obejmując Deidarę w pasie, który odwzajemnił uśmiech. Wolnym krokiem ruszyli wzdłuż ulicy, zmierzając do domu bruneta. Noc była już dość zimna. Na szczęście byli dobrze opatuleni, bo zapewne by wymarzli.
Dom Itachiego znajdował się niedaleko. Tylko trzy minuty drogi z miejsca, w którym się zatrzymali. Brunet otworzył drzwi i razem wspięli się po schodach na trzecie piętro dyskutując i chichocząc wesoło. Gdy stanęli przed drzwiami, Itachi nacisnął klamkę. Dei szybko pociągną go za rękaw, uświadamiając sobie ważny aspekt.
- Itachi… - szepnął cicho. – A twoi rodzice się nie wkurzą, un, że tak późno cię nachodzę?
- Nie ma ich – odpowiedział z uśmiechem. – Pojechali na jakieś tam imieniny, czy coś… Wchodź – dodał, otwierając na oścież wejście i przepuszczając go w progu.
Blondyn wszedł, zastanawiając się, czemu jest tu tak cicho. W końcu Sasuke powinien być w domu. I faktycznie – był. Uchylił drzwi od swego pokoju, które były umieszczone frontalnie naprzeciw wejścia do mieszkania, po czym wysunął przez szparę głowę.
- Gdzie byłeś cały dzień – spytał urażony, zwracając się do brata.
- Nie twój interes…
- A co on tu robi? – Wskazał na Deidarę, który był już zajęty ściąganiem swoich glanów.
- Ciekawość prowadzi do piekła – warknął zirytowany Itachi. Ledwo zjawił się w domu, a jego braciszek już zaczyna go denerwować.
- Albo do Orochimaru – zachichotał Deidara z ironicznym uśmieszkiem, spoglądając na niższego bruneta.
Dzieciak pojął w czym rzecz. Jego oczy przybrały wielkość pięciu złotych i nie mówiąc już nic, schronił się w swoim zacisznym miejscu, w swej oazie spokoju, którym był pokój. Itachi zrzucił z ramion swój ukochany plecak, odstawił przedmiot w swoim pokoju i skierował się do kuchni, gdzie postanowił zrobić herbaty dla siebie i swego gościa. Norma.
Deidara podreptał za nim, zasiadł na taborecie, rozkraczając nogi i pochylając się do przodu. Podparł się na dłoniach, które umieścił na brzegu stołka i obserwował krzątającego się po kuchni gospodarza. To już było u nich wręcz rytuałem. Itachi robi herbatę, a Dei to obserwuje. Z resztą… W domu Deidary było odwrotnie.
Po kilku minutach krzątaniny obaj skierowali się do pokoju Itachiego. Brunet zasiadł na krześle, a blondyn na jego kanapie, naprzeciw przyjaciela. Przez chwilę siorbali w ciszy gorący napój. Po raz ostatni w tym domu… W tej przyjemnej atmosferze. Po raz ostatni – razem…
- To co? Zgrywamy te zdjęcia, un?
Dei odłożył kubek na stolik nocny, znajdujący się po jego prawicy. Jego gospodarz zrobił to samo, ale nie schylił się po aparat fotograficzny, lecz pochylił się bardziej w stronę Deidary. Zdziwiony tym czynem blondyn otworzył szerzej oczy i czekał na odpowiedź. Zamiast niej na jego usta został złożony delikatny pocałunek. Szybko odsunął się od Itachiego, praktycznie przylegając do ściany, znajdującej się za jego plecami.
- C-co ty robisz, un?
Brunet zauważył, że wygląda trochę na przestraszonego tym gestem. Uśmiechną się czule.
- To chyba widać, Dei-chan…
- Ale ja nie chcę, un – burknął cicho.
- Dlaczego nie?
Czarne oczy przenikały na wskroś gościa o błękitnych oczach i jasnych, żółtych włosach, który siedział skulony pod ścianą. Wyglądał tak, jakby jego świat właśnie uległ zagładzie. Cóż w tym dziwnego?
- Znów się czymś martwisz – zauważył Uchiha. – I to nie ma nic wspólnego z twoją przeprowadzką, mam rację?
Skinienie głowy. Mówiło wszystko. Dawało jasną odpowiedź na zadane pytanie.
- Powiesz mi w końcu, czym?
Ponownie skinął głową. Zacisnął zęby. Postanowił powiedzieć Itachiemu, co dokładnie do niego czuje. Nie ma sensu już tego ukrywać. I tak za kilka minut, po tym, jak brunet nagra mu zdjęcia na płytę DVD, opuści to mieszkanie i zobaczy przyjaciela tylko jutrzejszego dnia, kiedy to będą się wszyscy razem żegnać przed jego odjazdem.
Zerknął na bruneta. Wciąż zaciskając zęby tak mocno, że aż bolały. Wstał z kanapy. W następnych dwu sekundach zrobił dwa szybkie ruchy: objął mocno Itachiego i pocałował go. Namiętnie. Najbardziej namiętnie, jak tylko potrafił. Wiedział, że robi to nieudolnie, bo okazję do pocałunków raczej mu się nie zdarzały. Ewentualnie delikatne buziaki w policzek w dzieciństwie z rodzicami, głownie z mamą i czasami z Konan na powitanie i pożegnanie. Był pewny, że długowłosy brunet, którego kochał od tylu lat odepchnie go, lub powie, ze Deidarze obiło. Ale nie potrafił ubrać w słowa tego, co czuł.
Serce kołatało mu jak szalone, ciało drżało z podniecenia, a umysł odmawiał racjonalnej oceny sytuacji. Skupił się tylko na tym pocałunku. Ku swemu zdumieniu – odwzajemnionemu. Oderwał się od niego po ponad minucie. Bał się otworzyć wcześniej zamknięte oczy. Obawiał się tego, co może w nich ujrzeć. Ale musiał w nie zajrzeć. Powoli podniósł powieki. Zadrżał pod wpływem czarnych, jak krucze pióra oczu, okalanych przez długie rzęsy, wpatrujących się w niego z wyczekiwaniem.
- Ja… – szepnął cicho. Cały dygotał. – Kochem cię, Itachi, un… - Zagryzł wargi. – Nie jak przyjaciela… Ale… Dużo mocniej, un…
Schylił głowę, czekając na reakcję swego ukochanego. W odpowiedzi otrzymał kolejny pocałunek. W mig zrozumiał, co Itachi chce mu przekazać. Oddał pocałunek. Wtulił się w niego i trwali tak jakiś czas. Kiedy się od siebie odkleili, brunet popchnął Deidarę delikatnie na łóżko. Chłopak nie oponował. Poddał mu się całkowicie.
Leżeli tak, jeden na drugim, trwając w pocałunku. Powoli Itachi z pocałunkami schodził coraz niżej. Całował Deidarę po szyi, ramionach, a kiedy podciągnął mu do góry bluzkę, także po torsie. Dawali sobie nawzajem przyjemność. Jednego i drugiego to cholernie podniecało. Nie przejmowali się siedzącym w sąsiednim pokoju Sasuke, który poszczuty Orochimaru był potulny jak baranek.
Tej nocy Deidara nie wrócił do domu. Wraz z Itachim zasnęli razem, wtuleni w siebie.
Następnego dnia żegnał się ze wszystkimi. Mimo wyjazdu był szczęśliwy. Obiecał kontaktować się z przyjaciółmi, jak często będzie mógł. Pomimo tego, że długo ich nie zobaczy, był szczęśliwy. Otrzymał od nich płyty ze wszystkimi możliwymi zdjęciami, jakie kiedykolwiek zrobili. O dziwo, każdy dał mu po sobie jakąś pamiątkę. Coś, co przypominałoby mu o danej osobie. I tak tego nie potrzebował. Bez względu na to, co by się nie stało, nie potrafiłby ich zapomnieć. A już szczególnie Itachiego.
Po tej nocy wiedział, że wyznanie Itachiemu tego, co czuje nie było błędem. Dlatego z sercem na ramieniu jechał teraz samochodem, czując się lepiej niż kiedykolwiek. Obiecał przyjaciołom, że kiedy dotrze do domu, wyśle im list, w którym uwzględni wygląd domu, oraz jak tam dojechać. Ich zapewnienie, że w ciągu najbliższego miesiąca przyjadą go odwiedzić, było jak najpiękniejsza przysięga. Wiedział, że go nie zawiodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz