wtorek, 4 września 2012

III "Delikatny wiatr" - rozdział 1 "Wspomnienia"


          Ciepło. Słoneczny dzień, bardziej przypominający lato, niż wiosnę, która od nie tak dawna witała w mieście. Dodatnie temperatury gnały wszystkich na podwórze, gdzie można było odpocząć po długich godzinach spędzonych w szkolnej ławce.
          Gwar towarzyszył uczniom opuszczającym szkołę. Wesołe rozmowy, radość z opuszczenia „więziennych” murów oraz głośnie śmiechy toczyły się po całym terenie ośrodka kształcącego, potocznie zwanego szkołą.
          Pośród licealistów żwawym krokiem dreptało pięć postaci. Szkolni przyjaciele. Pięcioro chłopaków: blondyn, rudowłosy, dwóch brunetów oraz siwowłosy. Znali się już od kilku dobrych lat. Wspólnie przebrnęli do trzeciej klasy szkoły średniej. Nie zawsze się znali. Nie wszyscy.
          - To gdzie dzisiaj skoczymy, un – spytał z uśmiechem blondyn.
          Jego długie włosy zostały rozwiane przez silny podmuch wiatru, tak kojącego w te ostatnio, dość gorące dni. Odgarnął niechciane kosmyki za ucho. Jak zawsze radosny, jak zawsze wesół spoglądał, co rusz na każdego z przyjaciół, ciekaw ich odpowiedzi.
          - Jestem głodny – odpowiedział mu siwowłosy. Nie był to jego naturalny kolor, jednak w ramach buntu przed ojcem, postanowił się przefarbować. Uważał, iż dzięki temu będzie się wyróżniał z tłumu uczęszczającego do szkoły. Jakby nie wystarczyło, że wymyślił sobie własnego boga, w którego żarliwie wierzy i na każdej lekcji religii wykłóca się o swą wiarę z siostrą zakonną. – Chodźmy na pizze, albo gdzieś…
          - Ty byś tylko żarł – westchnął z niechęcią rudowłosy. Spojrzał na blondyna, który w dalszym ciągu uśmiechał się perliście. – Chociaż… Deidarę należałoby utuczyć – zaśmiał się.
          - A ciebie to nie, Sasori, un? – Zaparzył się blondyn.
          Pozostali parsknęli śmiechem, widząc naburmuszoną twarz chłopaka. On jeden zawsze otwarcie pokazywał swoje uczucia. Złość, radość, smutek… Nie ważne, co odczuwał. W jego oczach, lub raczej oku, gdyż lewe zawsze zasłaniała kotara blond włosów, można było wyczytać każdą emocję. W tym młodzieńcu można było czytać jak z otwartej księgi. Był bardzo… Przejrzysty, jak często określał to rozważniejszy z brunetów. Chociaż… Może jednak nie zawsze był, aż tak przejrzysty, jak się wszystkim zdawało…
          - Nie martw się, senpai – zachichotał brunet z arafatką na szyi, otoczywszy blondyna ramieniem i przytuliwszy go delikatnie. – Sasori nie to miał na myśli…
          - A co, un? – Deidara nadal był naburmuszony.
          - Że nasza blondyneczka jest bardzo szczuplutka – zaśmiał się Hidan, dźgając chłopaka w bok.
          - Nie nazywaj mnie tak, un!
          - Tak, tak…
          - Hidan… - Zaczął drugi z brunetów.
          - Co jest, Itachi?
          - Miałeś już tak nie nazywać Deia, prawda?
          - No właśnie, un!
          Siwowłosy wzruszył ramionami. Faktycznie, już nie raz zarzekał się, że nie będzie więcej tak mówić do blondyna, jednak nie potrafił tego zmienić. Chłopak naprawdę wyglądał jak dziewczyna. Miał długie włosy, z których część wiązał w kitkę na czubku głowy, a pozostałe były rozpuszczone. Spora ich część opadała Deidarze na twarz, zasłaniając przy tym jego lewe oko. Miał kobiece rysy twarzy, a także nos i usta. I oczy. Jaskrawoniebieskie. W dodatku je malował. Jedynie ubiór i głos chłopaka wskazywały na to, jakiej jest płci.
          Siwowłosy, który sam siebie nazywał „jashinistą” z powodu swego wyznania, był wyższy od Deia. Był lepiej zbudowany i był zdecydowanie przeciwieństwem blondyna. Zarówno z rysów lica, jak i wyglądu. Ubierał się również całkiem inaczej. Kiedy tylko mógł, chodził w rozpiętej koszulce, jak na przykład tegoż dnia, za co karcił go każdy nauczyciel. On jednak, nie przejmując się niczym, wciąż robił to samo.
          - Dobra – rzekł Sasori rzeczonym tonem. – Madara! Puść w końcu Deia i idziemy na tą cholerną pizzę, bo mi też już żołądek do pleców przylega. – I nie bacząc na swych towarzyszy, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę centrum miasta.
          Sasori był najniższym spośród piątki przyjaciół. Nie mniej, nie należał do najdelikatniejszych. Kiedy coś,lub ktoś go irytowało, wpadał w furię. Zawsze był niecierpliwy. Deidara i Itachi znali go od dziecka i wiedzieli, że nie cierpiał czekać. Kiedy był do tego zmuszany, źle się to kończyło dla blondyna i bruneta.
          Madara poznał Sasoriego i Deia nieco później, gdyż pomimo więzów krwi z Itachim, którego jest kuzynem, wcześniej mieszkał w innym mieście. Przeprowadził się tu kilka lat temu. Od tamtej pory uczęszczał z Deidarą, Itachim i Sasorim do jednej klasy w gimnazjum, a później, sami nie wiedzieli jakim cudem, razem dostali się do tej samej klasy w liceum. Tutaj właśnie poznali Hidana.
          - Dobra – odpowiedział Madara, przeciągając pierwszą sylabę i ruszając wraz z Itachim i Deiem za rudowłosym. Za nimi podążył Hidan.
          Itachi i Madara byli kuzynami w tym samym wieku, jednak pierwszy zwykle zachowywał się doroślej od pozostałej paczki, jakby nie był nastolatkiem, tylko już dorosłym mężczyzną. Za to drugi… Momentami niemożna było go odróżnić od pięcioletniego dziecka. Często się wygłupiał i prowokował Deia, ale zawsze później się z tego wspólnie śmiali. Nie wspominając już o tym, że każdą wolną chwilę zarówno Madara, jak i jego kuzyn najchętniej spędzali w towarzystwie reszty znajomych.
          Szli tak ulicami, wesoło rozmawiając, drocząc się ze sobą i komentując głośno swe poglądy na politykę. W jednym się na pewno zgadzali: należałoby zmienić prezydenta i wsadzić mu to i owo w tyłek, oraz tu i ówdzie uderzyć kijem. Nie cierpieli polityków i tego, co robią z państwem. Świat przechodził kryzys gospodarczy, a kraj, w którym mieszkali, również uzależniony od największego spośród inwestorów światowych, z powodu polityków również tonął w długach. Nic więc dziwnego, że pragnęli, by jak najprędzej ogłoszono nowe wybory.
          Często rozmawiali na tego typu tematy. Zawsze mogli się dzięki temu ponabijać z wyżej postawionych oraz wymienić poglądami.
          Nie mniej, woleli rozmowy na bliższe sobie tematy. Takie, które dotyczyły wszystkich nastolatków. O własnych problemach, o tym, co się wydarzyło poprzedniego dnia, o tym, jaki film warto aktualnie obejrzeć w kinie, o niesprawiedliwości nauczycieli, oraz o wielu innych…
          Podróż minęła szybko, dzięki wspólnym rozmowom.
          Gdy dotarli do swej ulubionej pizzerii, weszli do środka, wzięli karty i pognali na piętro, gdzie zasiedli przy jednym ze stołów w kącie. Tutaj zawsze było spokojnie. Rośliny, otaczające stół, zakrywały ich do tego stopnia, iż nie można było zauważyć, co też tam uskuteczniają. Chłopakom to bardzo odpowiadało: mieli spokój i nie zwracano im uwagi w żadnej nie istotnej dla nich sprawie. No, może poza zbyt głośnym zachowaniem. Ale nie byli jedyni. W lokalu zawsze było głośno i gwarno, gdyż było to miejsce spotkań wielu uczniów, którzy po dniach spędzonych w szkołach, pragnęli trochę relaksu i smacznego, choć mało zdrowego jedzenia. A trzeba przyznać, że pizze pachniały nieziemsko.
          Blondyn, chwilę po tym, jak rozłożył się na jednym z krzeseł przy stole, wstał.
          - Zaraz wracam – oznajmił, kierując kroki do łazienki.
          Szybko przebył drogę do swego celu i zamknąwszy za sobą drzwi, oparł się ciężko o ścianę. Była chłodna. Koiła. Uspokajała. Oddychał wolno. Spojrzał przed siebie. Wpatrywało się w niego jego lustrzane odbicie. Wielkie lustro, umieszczone nad zlewami z dokładnością odzwierciedlało każdy szczegół. Również smutek na twarzy chłopaka. Smutek, który był tak widoczny w jego jasnych oczach.
          Przy przyjaciołach nie chciał tego okazywać, lecz przed sobą, nie mógł. Nie potrafił. Mógł próbować oszukiwać innych, że jest szczęśliwy, że wszystko z nim dobrze, ale któż potrafiłby oszukiwać siebie? Emocje wręcz go roznosiły. Wstydził i bał się. Ostatnie tygodnie jego życia były prawdziwą męką. Zupełnie jak koszmar, z którego każde z nas chce się obudzić. Chce, lecz nie może. Na tym polegała różnica między jego koszmarem, a koszmarami innych.
          Podwinął rękaw długiej koszuli. Od tego pamiętnego dnia sprzed trzech tygodni, nie rozstaje się z bluzkami z długim rękawem, nawet pomimo tak ciepłych i upalnych dni, jak choćby aktualny. Dlaczego? Ponieważ nie chciał pokazywać swych rąk. Lub może raczej… Nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył, co ma na owych. Spojrzał na nie. Na obu, powyżej nadgarstków miał zaczerwienioną skórę. W kilku innych widniały ślady kłucia. I wszystko przez jedną osobę…
          Zaczerwienione punkty pogładził kciukiem. Delikatnie. Zagryzł zęby. Wciąż bolały. Nic dziwnego, skoro nabył je w ciągu ostatnich dni. Dni, które także były koszmarem. Wczoraj tego uniknął, choć sam nie wiedział, jakim cudem. Zaciągnął rękaw aż na same dłonie. W tej chwili każdy, kto by na nie spojrzał, mógłby jedynie dostrzec palce blondyna.
          Ponownie oparł głowę o chłodną ścianę. Poczuł przyjemność i lekkość. Smutki opuszczały jego strapiony umysł. Starał się o wszystkim zapomnieć. Odrzucić złe myśli. Oddychał spokojnie. Uspokajał się z wolna.
          Usłyszał, jak ktoś naciska klamkę, otwiera drzwi i wchodzi do środka. Od niechcenia uniósł powiekę i spojrzał w lewo. Zamarł.
          - Mówiłeś, że zaraz wracasz – upomniał go Sasori, który właśnie zamykał za sobą drzwi. Podszedł do umywalki, nachylił się, odkręcił zimną wodę i począł obmywać sobie twarz.
          - Przepraszam, un – odpowiedział, rumieniąc się.  Spuścił głowę. Faktycznie - trochę już tu siedzi.
          Przez kilka chwil obserwował rudzielca, który spokojnie schładzał swą twarz. Dzień był upalny, więc zapewne gorąco dawało mu się we znaki. Deidara również to odczuwał i to ze zdwojoną siłą. Jego przyjaciele byli chociaż lekko poubierani. A on? Miał na sobie długie, proste, dżinsowe spodnie, czarną koszulę z długimi rękawami, a pod nią także t-shirt w tym samym kolorze, lecz bez rękawów. Nie ukrywał. Było mu w tym naprawdę gorąco, lecz cóż zrobić? Gdyby ściągnął bluzę, wszyscy zobaczyliby, co pod nią ukrywa, a do tego dopuścić nie mógł.
          - Nie „przepraszam”, tylko mów – rzekł Sasori, prostując się i spoglądając na lustrzane odbicie blondyna.
          - Niby, o czym, un – spytał zdziwiony. Stał wyprostowany, plecami lgnąc do ściany, intensywnie wpatrując się w plecy niższego chłopaka. W tej chwili tak bardzo pragnął się w nie wtulić. Tak bardzo chciałby objąć Sasoriego i przytulić czule. Pokazać, jak bardzo mu zależy na przyjacielu, którego zna od niepamiętnych już czasów. Ale nie mógł…
          Rudzielec zerknął za siebie. Przez chwile stał w milczeniu, jakby coś kontemplował. Dopiero po minucie trwania w tymże stanie, odwrócił się wolno i spojrzał swym nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem na Deidarę. To uporczywe spojrzenie wręcz domagało się wyjaśnień.
          Tylko - co powiedzieć? To, co spędzało mu sen z powiek w ciągu ostatnich tygodni, było można by rzecz, wyłącznie jego zmartwieniem. Nie chciał nikogo o tym informować. Wolał, by nikt o tym nie wiedział. Bo przecież… Na kogo by wówczas wyszedł?
          Pochylił głowę, wpatrując się w swoje stopy. Miał wrażenie, że oczy Sasoriego, będące koloru niemalże czerwieni pochłaniają go. Tylko po to, by odnaleźć, dostrzec to, czego tak zawzięcie poszukują. Nie podnosił wzroku. Obawiał się, że gdyby spojrzał na przyjaciela, zrobiłby coś, czego by żałował. Albo rzuciłby się na niego z płaczem, albo powiedział wszystko, wszyściuteńko, co go trapi, albo jeszcze coś gorszego. Bał się, że w przypływie nadmiernych emocji, które już i tak brały nad nim górę, opowie ze szczegółami, co działo się z nim przez ostatnie trzy tygodnie. Wiedział, że wówczas pokazałby rudzielcowi swoje ręce, a on… On niechybnie chciałby pomóc blondynowi. Ukarać jego oprawcę
          - Mów – powtórzył swój rozkaz.
          - Nie mam, o czym, un – odpowiedział zrezygnowany.
          - Doprawdy? – Dei był pewien, iż usłyszał kpinę w głosie rozmówcy. – Czyli że to, że widzę jak od jakiegoś czasu jesteś mniej wesoły, to tylko moja wyobraźnia, tak? – Tym razem jego głos aż kipiał od złości.
          Deidara zacisnął powieki. Jego usta zwęziły się, tworząc równą, poziomą linię, na jego delikatnej twarzy. Zacisnął pięści. No tak… Jak mógł choćby pomyśleć, iż jego przyjaciel, którego zna od dziecka niczego nie zauważy? Itachi pewnie także się zorientował…
          - Tak, un – burknął cicho.
          - I oczywiście dlatego, że mi się zdaje, ty tak reagujesz, co?
          Sasori zawsze był cyniczny. A już szczególnie, kiedy był zirytowany zachowaniem blondyna wobec swojej osoby. Gdy Dei coś przed nim ukrywał, rudowłosy był niemal chory ze złości.
          - Odwal się, un – opowiedział, zerknąwszy w bok.
          - Mów, do jasnej cholery, co jest grane!
          - Nie mogę, un – szepnął. Czuł, jak coś mu się przewraca w żołądku. Miał wyrzuty sumienia w stosunku do swych przyjaciół. No… Może nie wszystkich. Ale na pewno wobec tej dwójki, których poznał jeszcze w czasach przedszkolnych. Zawsze sobie obiecywali, że nie będą mieć przed sobą tajemnic. Szczególnie, jeśli chodziło o sprawy, które zmywały im uśmiechy z twarzy.
          - Bo?!
          - Bo to ciebie nie dotyczy, un – odpowiedział gniewnie. Spojrzał w oczy Sasoriego. Sam już był zły, choć nie rozumiał, dlaczego.
          W jednej sekundzie wszystkie jego emocje, powodujące w nim strach, smutek i rozpacz zrobiły obrót o sto osiemdziesiąt stopni i zmieniwszy się w czysty gniew niemal buchały. Chłopak aż buzował ze złości. Ponownie otwierał usta, by krzyknąć, by dać upust targającym nim uczuciom, kiedy rudowłosy uśmiechnął się wesoło i pogładził go po włosach. Deidara był zszokowany. Zamarł, wpatrując się w niego i poruszając bezdźwięcznie ustami.
          - Skoro tak wrzeszczysz, znaczy, że to nie jest tak poważne – zachichotał jego przyjaciel. – Ale przestań się tak sztucznie zachowywać, dobra?
          Skinął głową, dając do zrozumienia, iż zgadza się z prośbą.
          - Dobra – rzekł Akasuna, chwyciwszy towarzysza za przegub. – Idziemy, bo pomyślą, że się w kiblu utopiłeś…
          Obaj parsknęli śmiechem, wychodząc z pomieszczenia. Usiedli przy stole. Jak się po chwili dowiedzieli, pozostali już złożyli zamówienia, również za nich. Dei postanowił przemilczeć ból, jaki odczuł, w momencie, kiedy Sasori ścisnął go za rękę. Nieszczęśliwie chłopak trafił akurat na najświeższe z ran. Mało przyjemne…
          Nie minęła nawet chwila, kiedy Deidara został spytany o to, cóż mu tak dużo czasu zajęło. Hidan wysunął tezę, iż zapewne chłopak musiał poprawić sobie makijaż, na co pozostała trójka spojrzała na niego z oburzeniem. Sam blondyn zwyczajnie to zignorował. Sasori wyratował go od nieproszonych pytań, tłumacząc, że Deidara, podobnie jak on sam, zbyt mocno odczuwa upalną wysoką temperaturę. Itachi powstrzymał się od komentarza, że nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca. Był pewien, że skoro  rudzielec wypowiada się za ich przyjaciela, coś się za tym kryje, lecz ten drugi nie chciał, by owa sprawa ujrzała światło dzienne. Odnotował sobie w pamięci, by porozmawiać na ten temat z Sasorim.
          W momencie w którym zostały im przyniesione świeże i pachnące pizze, zabrali się za pałaszowanie. Oczywiście, nie bez rozmów. Bez względu na to czy jedli, czy nie – zwyczajnie musieli się ze sobą komunikować sposobem werbalnym. Nadzwyczaj sprawnie im to szło. Choć nikogo to dziwić nie powinno. To już była rutyna.
          - Dei – chan – zaśmiał się w którymś momencie Itachi, spoglądając na niego. – Ser ci po twarzy płynie.
          Zdezorientowany blondyn czym prędzej wytarł twarz dłonią. W końcu, do jedzenia był zmuszony podwinąć rękawy na tyle, by odsłonić dłonie. Pozostali tylko się zaśmiali.
          - No… – Stęknął Madara. – Z serkiem było ci do twarzy, senpai – oznajmił zasmucony.
          - Spadaj, un  - warknął. – Nie będziesz znów próbował tego ze mnie zlizać – dodał gniewnie.
          Ponownie śmiech zabrzmiał wokół ich stołu. Madara często miewał przebłyski geniuszu tego typu. Nie był homoseksualistą. Po prostu traktował Deidarę jak brata. Nie miał wobec niego żadnych oporów. Dei w sumie również. Ale uważał, że Tobi czasami już przesadzał.
          Reszta posiłku minęła na wesołych rozmowach. W dobrych nastrojach siedzieli tak jeszcze jakiś czas, nim zebrali się do drogi powrotnej. Bo gdzież można się śpieszyć w piątkowe popołudnie? Spokojnie przemierzali ulice, krocząc wciąż na przód, do celów, którymi były ich miejsca zamieszkania. Kilkakrotnie Hidan naśmiewał się z wymalowanych i poubieranych na różowo dziewczyn, które przechodząc obok nich, wyraźnie chciały kokietować chłopaków. Nie mniej, ten z nich, który obrał sobie za boga jedynego coś, co zwał Jashinem, skutecznie potrafił odstraszyć każdą z dziewczyn. Starczyło tylko kilka jego zdań, jak choćby: „No tak… Na randkę bym cię nie zabrał… Ale, jako ofiara dla Jashina, nie byłabyś najgorsza…”
          Najpierw wpatrywały się w niego z przerażeniem, a kiedy dodawał jeszcze swój impertynencki uśmiech, cofały się kilka kroków i bacznie go obserwowały, nim nie oddalił się na bezpieczną odległość z resztą kumpli.
          Oni tylko się z tego śmiali i gratulowali mu dobrych pomysłów. Nienawidzili takich dziewczyn!
          - Dei – chan – odezwał się Hidan, kiedy powinni się już żegnać. Deidara i Sasori mieszkali w jego pobliżu, przez co, kiedy go opuszczali, mieli jeszcze jakieś pięć minut drogi pieszo. On natomiast szedł w przeciwnym do ich kierunku.
          - Co jest, un – spytał z uśmiechem, który siwowłosy odwzajemnił.
          - Miałeś skoczyć dzisiaj do mnie po te płyty – przypomniał mu.
          Blondyn zamyślił się na moment. No tak… Hid, jak nazywał go Deidara, pożyczył od niego kilka filmów jakiś czas temu. W końcu je obejrzał i dzisiaj w szkole umawiali się, że blondynek zajdzie do niego, zabrać swoją własność. Prawdę mówiąc, nie miał ochoty iść tam samemu… Tym bardziej, że Itachi i Madara obiecali przejść się z nimi. Jak widać – zapomnieli. Z kolei Sasori musiał wracać do domu, bo jeszcze tego dnia miał jechać do swojej babci na weekend.
          - Nie chciał bym przeszkadzać, un – starał się wymigać chłopak.
          - Daj spokój – namawiał ten drugi. – Moja matka dzisiaj siedzi w domu… Jak zobaczy, że ma w kogo wmuszać obiad, to będzie w siódmym niebie – westchnął. – Przynajmniej nie będę sam…
          Tak… Matka Hidana zawsze chętnie gościła wszelkich jego znajomych. Jak tylko potrafiła. To kobieta była naprawdę dziwną osobą… Nie dość, że pracoholiczka, to jeszcze dbała o dom, jak mało kto. Nikt nigdy nie mógł stamtąd wyjść głodny, kiedy była w mieszkaniu. Ale skoro i ona tam była… Blondyn skinął głową.
          - Ech… Dobra, un – stęknął.
          Pożegnali się z Sasorim i ruszyli w stronę domu „jashinisty”. W drodze wymieniali się zdaniami na temat owych dzieł sztuki kinowej. Chłopak, do którego domu właśnie zmierzali, nie omieszkał zaznaczyć, że filmy były pełne przeróżnych błędów. Na nic się nie zdały zaprzeczenia Deidary, że przecież nikt nie będzie kręcił całego filmu po kolei, bo za dużo pieniędzy by to wciągnęło. I tak trwał owy konflikt, aż do samych drzwi do mieszkania.
          Hidan wyciągnął klucze, włożył go do zamka i przekręcił. Coś zastukało i „strażnik” puścił. Nacisnął na klamkę i puścił blondyna przodem. Ten wszedł, nic nie mówiąc. Zastanawiał się, dlaczego w domu jego „przyjaciela” jest tak cicho. Rozglądał się wolno, zdejmując buty. Hidan zamknąwszy za sobą drzwi i przekręciwszy zamek z alarmem, zrobił to samo.
          - Jestem – oznajmił głośno siwowłosy, krzyknąwszy w przestrzeń. Odpowiedziała mu długa cisza.
          W międzyczasie Deidara zdążył zajrzeć do jego pokoju. Zastanawiał się ile czasu będzie zmuszony czekać, aż matka Hidana da mu spokój. Usiadł na łóżku, stojącym pod oknem i czekał. W pokoju panował półmrok. Jak zawsze żaluzje były zasłonięte, a w pokoju unosił się delikatny zapach palonego kadzidła. Ten sam zapach, który towarzyszył Hidanowi na każdym kroku. Taki delikatny, trochę przypominający mahoń… Dei znał go, aż zbyt dobrze.
          Właściciel pomieszczenia często palił kadzidła. Mówił, że pomagają mu w jego dziwnych rytuałach, ale tak naprawdę była to bajeczka dla siostry zakonnej na religię. Chłopak zwyczajnie lubił ten zapach…
          Dei spojrzał na szafki znajdujące się na przeciwnej stronie pokoju. Było tam pełno gratów należących do jego gospodarza. Płyty z muzyką, które stały przy wieży, a z drugiej jej strony znajdowały się najróżniejsze pamiątki, które chłopak przywoził z wycieczek rodzinnych. Blondyn zawsze mu tego zazdrościł. Jashinista w każde wakacje, święta, czy ferie jeździł, porywany przez rodziców w różne zakątki świata. I za każdym razem z takiej wycieczki wracał z różnymi dziwactwami. Od kiedy poznał czwórkę, z którą się aktualnie przyjaźnił, począł również dla nich wyszukiwać różnych „prezentów”. Nie zawsze jednak potrafił trafić w ich gusta…
          - No to, co teraz – spytał od progu Hidan, który właśnie wszedł do swojego pokoju i oparł się o framugę.
          - Dawaj te płyty, un – odpowiedział ze śmiechem towarzysz. - Ja je wezmę, twoja mamuśka mnie pomęczy i idę, un – uśmiechnął się.
          - Dobra – odpowiedział, podchodząc do półki zawalonej płytami zarówno tymi z muzyką jak i z filmami. Bez słowa począł szperać między nimi, co chwila odstawiając coś na bok, to znów przekładając płyty między sobą. Jego gość obserwował go uważnie, z delikatnym uśmiechem na twarzy,czekając.
          - Cholera – warknął po kilku minutach. - Ja tu jeszcze pogrzebię, a ty weź poszukaj za łóżkiem, bo może tam je położyłem...
          Blondyn skinął głową, widząc, jak białowłosy odwraca się do niego tyłem i kucając, począł przeszukiwać niższe półki. A miał ich dość sporo do przeszukania… Sam odwrócił się przodem do ściany, położył od niechcenia na łóżku, i leżąc na brzuchu, wyciągnięty przez całą szerokość mebla, począł grzebać za nim w szparze pod ścianą. Hidan często odkładał tam obejrzane przez siebie filmy, lub płyty, których nie chciał, by widzieli jego rodzice. I nic w tym dziwnego, zważywszy na fakt, że większość z nich to pornole…
          Deidara z niesmakiem przeglądał stos płyt, mając nadzieję, iż jak najprędzej znajdzie swą własność. Pochłonięty swym zajęciem, nawet nie zwracał uwagi na gospodarza, który raz po raz mamrotał coś pod nosem, przeglądając kolejne pudełka z DVD i CD.
          Blondyn skrzywił się, widząc jedną z płyt DVD. Nie chciał wiedzieć, co Hidan widzi w tych wszystkich filmach. Osobiście wolał inny rodzaj rozrywki…
          Niespodziewanie poczuł, jak coś przygniata go do łóżka. Spróbował się szybko poderwać, jednak na nic się to zdało. Jedynie doznał uczucia jeszcze większego naporu na swe ciało. Znieruchomiał, przerażony. Zerknął za siebie.
          - Właśnie przypomniałem sobie, że twoje filmy zostały w dużym pokoju, gdzie je oglądałem – zachichotał Hidan ze swym ignoranckim uśmiechem na twarzy. Dei poczuł rozpacz, przeszywającą go na wskroś. Dopiero teraz zrozumiał, że dał się wciągnąć w pułapkę zastawioną przez lezącego na nim białowłosego nastolatka. Wpatrywał się w niego z przerażeniem. Sparaliżowany strachem, mając pustkę w głowie, nawet nie drgnął. Również w chwili, kiedy napastnik pogładził go po twarzy wierzchem dłoni. – Zdążyłem się już za tobą stęsknić, blondyneczko – rzekł, szczerząc zęby w podłym grymasie, który prawdopodobnie miał był wymuszonym uśmiechem.
          - Puść mnie, un – stęknął Dei.
          Wiedział, że jego słowa nic nie wskórają, ale miał nadzieję, choć w minimalnym stopniu wzbudzić poczucie winy w Hidanie. On jednak niczym się nie przejął. Pochylił się, składając delikatny pocałunek na karku blondyna. W momencie kiedy jego ciepłe usta dotknęły skóry Deia, chłopak zadrżał. Kolejny pocałunek, kolejne dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa, docierając do każdego zakątka ciała tym samym pobudzając je. Obawa, strach, niepokój. Cóż innego można odczuwać w takiej chwili? W chwili, kiedy wiemy, co ma się za chwilę wydarzyć, lecz nie mamy na to wpływu?
          - A twoja matka, un? – Jego głos dygotał, gdy zadawał to pytanie.
          - Nie ma jej, oczywiście – odpowiedział głaszcząc go po głowie, zarazem nie przerywając pieszczot karku. Czuł strach blondyna, co pobudzało jashinistę jeszcze bardziej.
          Dei stęknął ponownie. Łzy cisnęły mu się do oczu. Jak mógł być tak głupi, by uwierzyć w tę bajeczkę? Zacisnął pięści, a twarz ukrył w pościeli. Był wściekły na siebie. Na swoją głupotę. Jednocześnie czuł, jak chłopak podciąga jego koszulę do góry, wodzi opuszkami palców po jego plecach. Przełknął głośno ślinę, starając się powstrzymać łzy, które prawie spływały po jego policzkach, teraz całych rumianych od oblewającego jego ciało gorąca.
          Kolejne dreszcze zostały wywołane nagłym chwyceniem go za nadgarstki. Hidan uniósł się nad nim na kilka centymetrów, przytrzymując jego ręce. Brutalnie przyciągnął je do siebie, wywołując syki bólu u towarzysza. Umieścił je na jego plecach, przyciskając do niego samego.
          - Tym razem nie dam ci takiej swobody, jak ostatnio – syknął do ucha blondyna, nagryzając je delikatnie. Mimo wszystko wolał nie uszkodzić chłopaka. A przynajmniej nie w widocznych miejscach.
          Jedną ręką przetrzymywał jego nadgarstki, podczas gdy drugą sięgał po schowany pod poduszą kawałek cienkiej linki. Zręcznie związał dłonie chłopaka i ponownie się na nim położył. Dopiero teraz Deidara zaczął naprawdę drżeć. Jego ciało wyglądało jak podczas ataku spazmu. Płakał. Lecz jego płacz nic nie dawał.
          - Wiesz, że nie lubię, kiedy się tak zachowujesz,nie? – Hidan powoli się irytował. Nie cierpiał, kiedy blondyn zachowywał się w ten sposób. Lubił jego łzy. Można nawet powiedzieć, że je uwielbiał. Fascynował go widok płaczącego chłopaka. Szczególnie, gdy był tak bezsilny. Wobec niego. – Zamknij się, do cholery!
          Krzyk dał odwrotny skutek. Blondynek jeszcze głośniej zawodził. Jeszcze bardziej drżał. Teraz siwowłosy był pewien jednego: należy go uspokoić!
          Wstał bez słowa, podchodząc do jednej ze swoich szuflad. Wyciągnął całą jej zawartość. Ani ojciec, ani matka nie mieli pojęcia, że zrobił w niej drugie dno. I to właśnie ze względu na tego zawsze wesołego i roześmianego dzieciaka, który teraz zalewał się łzami na jego łóżku. Z ukrytej szufladki wyciągnął mały flakonik, w którym miał przygotowany roztwór na takie okazje oraz nową strzykawkę i igłę. Odpakował je, opakowania wyrzucił do śmietnika, a do przyrządu nabrał płynu, do momentu aż strzykawka nie była pełna.
          Ponownie schował wszystko do szuflady i wrócił do blondyna, który spoglądał na niego przez łzy. Choć się wiercił i wyrywał, choć błagał o spokój fizyczny i duchowy, nie uzyskał porozumienia…
          - Zamknij się w końcu – warknął Hidan.
          Bez entuzjazmu wbił igłę w nadgarstek blondyna. Idealnie w żyłę. Przejmujący ból. Syk blondyna. Dreszcze. I to cholerne uczucie, kiedy płyn, narkotyk dostaje się do żył i płynie. Płynie drogami ustrojowymi. Prosto do serca. A stamtąd jest pompowany do całego ciała. Do mózgu. Zaczyna działać… Ciało wiotczeje, reakcje i oddech zwalniają. I to dziwne otępienie, które nie pozwala się na niczym skupić! Tak, jakby wszystko, co nas otacza było niczym! Nie miało żadnej wagi…
          Nawet pulsujący ból w nadgarstku jakby zanikał… Bo przecież nawet to, że Hidan zaraz poharata mu ręce tą cholerną igłą, nie jest niczym ważnym… Jedyną rzeczą, która się teraz liczyła było to dziwne pulsowanie w jego umyśle… Jakby ktoś nagle nacisnął guzik i sprawił, że chłopak przestał racjonalnie myśleć.
          Starał się zebrać myśli w jedną całość. Nie pomagał mu fakt, że Hidan znów począł go rozbierać. A on? Leżał na tym łóżku, nie ruszając się. Wpatrywał się martwym wzrokiem w ścianę po swojej prawicy… I miał pustki w umyśle. Jakby biała farba została rozlana w jego wnętrzu, czyszcząc i łagodząc… Leżał tak i… Umierał. Coś w nim ginęło. Część niego samego. Zupełnie, jak za każdym takim razem. Jak zawsze, kiedy tak leżał…
          Umierał. Który to już raz w ciągu tych długich trzech tygodni? Nie pamiętał. Nawet nie mógł sobie przypomnieć. Bo w końcu, czy jest o czym pamiętać? Czy ktokolwiek pragnął by pamiętać tę rozpacz, ból i poniżenie, jakie on odczuwał za każdym takim razem?
          Jedna myśl nasunęła mu się do głowy. Sam nie wiedział skąd i dlaczego. Jednak, pomimo to, czuł, że musi o to spytać. Nie wiedział, czy jest to ważne pytanie. Pewnie całkiem bezsensowne, jak każde, które w tej chwili by go naszło…
          - Hidan – zaczął zupełnie odmiennym niż zazwyczaj głosem. Nie było w nim ni krzty uczucia. Był monotonny i taki… Bez emocji… - Co ty mi właściwie podałeś, un?
          Chłopak zarechotał, odrywając się od niego na moment. Spojrzał na blondyna swymi jasnymi oczami i odpowiedział:
          - To co zwykle… Coś tam było na spowalnianie reakcji życiowych i na senność… - Nie mówiąc nic więcej znów przywarł ustami do jego pleców.
          Powoli, błądząc dłońmi po jego ciele, począł dalej go rozbierać. Chłopak był już bezsilny. Ledwo kojarzył, co się wokół niego dzieje. Wiedział, co się za chwilę stanie. Zamknął oczy. Miał ochotę krzyczeć, lecz głos zamierał gdzieś w gardle. Miał ochotę płakać, lecz łzy nie płynęły z oczu. Miał ochotę się wyrywać, lecz mięśnie odmawiały jakiegokolwiek ruchu…
          Blondyn wtulił twarz w pościel. W tej chwili miał tylko jedno pragnienie: żeby to się skończyło, lub, żeby stracił przytomność…
          - Już za chwilę – usłyszał syk Hidana, który w tej chwili ściągał ubrania już z samego siebie.
          Chwilę później blondyn poczuł ból. Cielesny oraz ten w sercu. Ból, który narastał z każdym ruchem jego napastnika. Ból, który rozrywał jego duszę na tysiące maleńkich kawałków, niszcząc go. Całego. Płakał. Pomimo otępienia, jakie wywołały narkotyki, czuł się potwornie. Płakał. Ale nie okazywał cierpienia w żaden inny sposób…
          A Hidan bawił się nim. Najlepiej, jak potrafił…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz