wtorek, 4 września 2012

III "Delikatny wiatr" - rozdział 2 "Przyjaciel"

- Już za chwilę – usłyszał syk Hidana, który w tej chwili ściągał ubrania już z samego siebie.
Chwilę później blondyn poczuł ból. Cielesny oraz ten w sercu. Ból, który narastał z każdym ruchem jego napastnika. Ból, który rozrywał jego duszę na tysiące maleńkich kawałków, niszcząc go. Całego. Płakał. Pomimo otępienia, jakie wywołały narkotyki, czuł się potwornie. Płakał. Ale nie okazywał cierpienia w żaden inny sposób…
A Hidan bawił się nim. Najlepiej, jak potrafił…

***        ***        ***

Jedna z postaci leżących na łóżku otworzyła leniwie oczy. Kątem oka zerknął na leżącego obok blondyna. Chłopak nadal spał, wtulony w pościel. Wyglądał tak niewinnie z dłońmi teraz wplecionymi w kołdrę i poduszkę, a jeszcze nie tak dawno związanymi sznurkiem za plecami blondyna. Siwowłosy uśmiechnął się mimo woli. Mógłby na niego patrzeć godzinami. Tak. Niewątpliwie Deidara należał teraz do niego. Zaśmiał się cicho, na samą myśl.
Leżał tak w bezruchu dobre kilka minut, nie robiąc nic specjalnego. Wpatrywał się z zadowoleniem w sufit swego pokoju, delektując zapachem włosów leżącego obok blondyna oraz delikatnego aromatu kadzidła, unoszącego się zawsze w jego pokoju.
Niespodziewanie usłyszał hałas dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia, którym była kuchnia. Brzmiało to, jak brzdęk jakiegoś większego garnka. Zdziwiło go to. Przecież w mieszkaniu nie powinno nikogo być…
Nie chętnie uświadomił sobie, iż podobny dźwięk obudził go kilka minut temu. Otworzył szeroko oczy, czując zimne dreszcze na plecach i uświadamiając sobie, cóż to właściwie oznacza. Zaklął pod nosem. Wstał szybko i ubrał się, wciąż rzucając szeptem wiązanki słowne. To nie możliwe, by spał tak długo! Rzucił okiem na zegarek. Tak jak się spodziewał, była dopiero siódma wieczorem. Więc, do jasnej cholery, jakim sposobem był w domu ktoś poza nim?!
Podszedł do łóżka, na którym wciąż smacznie spał jego „gość”. Złapał go za rękę i delikatnie nią szarpnął. Chłopak tylko obrócił się na drugi bok i spał dalej.
- Nosz kur… - szepnął do siebie.
Położył dłonie na plecach Deia i potrząsnął nim mocno. Blondyn powoli otworzył zaspane ślepka, które wciąż się kleiły. Hidan uśmiechnął się ponownie. Doprawdy… Roztkliwiający obrazek.
Deidara widząc go, stojącego nas sobą, skulił się prawie natychmiast.
- Cholera – Hidan warknął szeptem w jego kierunku. – Nie jęcz, tylko wstawaj – ponaglił go. – Chyba, że chcesz, by ktoś z mojej rodziny zobaczył cię tu całkiem nago. – Zakończył głośniej.
Blondyn nieufnie usiadł na łóżku. Uważał, że to kolejne kłamstwo jego kolegi. Zmienił zdanie, słysząc jakieś brzdęki z sąsiadującej z pokojem Hidana kuchni. Jashinista westchnął, rozumiejąc, w czym rzecz. Co prawda, nie mógł zrozumieć, jakie ma to znaczenie, czy w tej chwili znów zobaczy blondyna w całej okazałości, skoro widział go już tyle razy… Nie mniej… Odwrócony tyłem do niego podszedł do wieży i począł przy niej grzebać, szukając odpowiedniej płyty z muzyką.
Dei nie czekał na nic innego. Ubrał się na tyle szybko, na ile pozwalało jego obolałe ciało. W szczególności ręce. Poprawił też swoje włosy, związując je w kitę. W tej chwili jego myśli skupiały się wokół jednego: ucieczki!
Pragnął opuścić ten dom jak najprędzej. I już nigdy doń nie wrócić! Bez względu, co miałoby się stać! Nie wróci tu więcej. Nawet, jeśli pozostali członkowie paczki będą szli odwiedzić Hidana! Nie ważne, czy jashinista będzie umierał, będzie miał problemy z samym sobą, czy cokolwiek innego. Bez względu na to wszystko, on już tu nie wróci! Nigdy! Nigdy! NIGDY!
Zerknął na niego niepewnie. Nie musiał długo czekać, aż obaj wyszli z pokoju.
- Ooo… - Przywitał ich znajomy głos matki białowłosego. – Hidan… Myślałam już, że cię nie ma… Jak się masz, Dei?
Blondyn skinął jedynie głową.
- Jakoś tak… Usnęło się nam – zaśmiał się jej syn, a ona nie zadawała więcej pytań.
Bez zbędnych słów, Hidan podał blondynowi płyty, który w trymiga opuścił jego dom, jak parzony ogniem. Zbiegł po schodach i wypadł na dwór. Nie odwracając się, gnał przed siebie. Prosto do domu. Do swego pokoju, gdzie będzie się mógł zabarykadować, odciąć od reszty świata i zapomnieć o nim. Biegł do swojego azylu, oazy spokoju. Zamku, z murami tak wysokimi, jak żadne inne. Z takimi, przez które nikt nie da rady się przebić!
Drogę przebył szybciej, niż sam oczekiwał. W ciągu kilku minut był już na klatce, a po następnych sekundach, zdejmował buty, po czym wpadł do swego pokoju i zatrzasnął drzwi. W domu był sam.  Żadna nowość…
Rzucił się na łóżko, twarzą w poduszki i zawył w nie głośno. Ból i rozpacz rozdzierały go od wewnątrz. Krzyczał. A łzy płynęły po jego policzkach. Tymi samymi ścieżkami, które wydrążyły jeszcze tego dnia, lecz kilka godzin temu. Cholera! Jak to się w ogóle mogło stać?! Jak to się właściwie zaczęło?!
Rozpacz powoli przechodziła w gniew. Bezradny, gdyż nie mógł go na niczym wyładować. A on teraz potwornie potrzebował choćby się komuś zwierzyć. Tak! Pragnął spowiedzi! Przed kimś, komu ufał, przed kimś, kto nigdy go nie zawiódł. Ale co mógł zrobić? I cóż by powiedział? Że Hidan go napastuje od dobrych trzech tygodni? Że się mu oddaje, bo nie ma wyboru?
Rany! Jak to głupio brzmi! Blondyn karcił sam siebie… Przecież nie mógł o tym opowiedzieć komukolwiek! Na kogo by wyszedł?
Westchnął ciężko. On i jego męska duma… Nienawidził jej… Po cholerę ktoś w ogóle wpadł na coś takiego jak „duma”?
Wstał z łóżka, a podchodząc do okna, wyjrzał za nie. Powoli robiło się już ciemno. Słońce zachodziło, pozwalając księżycowi błyszczeć okazale na nieboskłonie. Chmury powoli sunęły po niebie. Obserwował je. Były szare, takie nijakie.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła już dwudziesta pierwsza.
- Niech to szlag – stęknął cicho.
Nie miał już sił na cokolwiek. Pragnął jedynie snu, toteż chwycił czarną koszulę i bokserki, które robiły mu za piżamę i poszedł do łazienki. Wziął prysznic. Chciał spłukać z siebie wszystko. Grzechy, winy, smutki i żale. Szkoda, że tak się nie da…
Wrócił do pokoju. Rozczesał szybko mokre włosy i legł na łóżko. Nie obchodziło go już nic. Sen! Tylko to się teraz liczyło! Był w swoim łóżku, w swoim pokoju. W swym osobistym bastionie. Nikt go tu nie dorwie, nikt nie skrzywdzi. Tak. Jedynie tutaj mógł czuć się naprawdę bezpiecznie.
Nie czekał długo. Morfeusz szybko porwał go w swe objęcia. I nie wypuścił aż do następnego poranka.

Szczęk kluczy, wesoła, ożywiona rozmowa. Dwoje osób wchodzi do domu. Właśnie wrócili z pracy. Powrócili do domu, po długich godzinach. Szczęśliwi. Nie mieli pojęcia, co trapi ich syna. Nie wiedzieli, co się stało, a właściwie, co dzieje się od jakiegoś czasu z Deidarą. Bo i skąd mieliby to wiedzieć? W końcu, jeśli już z nim rozmawiają, to zwykle o szkole. Nie interesują się jego sprawami osobistymi.
Złotowłosa kobieta, po której odziedziczył włosy, zapukała delikatnie do jego pokoju. Nie słysząc sprzeciwu, nacisnęła klamkę i wkroczyła do pomieszczenia. Wewnątrz panował półmrok. Żaluzje zaciągnięte, światło zgaszone, a on… W łóżku, zakopany pod kołdrą. Odcięty od wszystkiego i wszystkich. Cóż za żałosny widok…
- Dei – rzekła łagodnie, siadając na krańcu łóżka. Widziała, że coś go smuci. Nigdy nie sypiał tak długo.
Zsunął z twarzy pościel. Spoglądał na nią dużymi, zaczerwienionymi, najprawdopodobniej od łez oczyma. Teraz była pewna, iż coś jest nie w porządku.
- Co się stało, kochanie? – Spytała, gładząc go po blond czuprynie.
Spuścił wzrok. Nie odpowiadał. Nie wiedział – jak.
- Źle ci w szkole poszło? – Dopytywała się dalej. Słysząc jego pełen dezaprobaty jęk, ciągnęła. – Nie przejmuj się… Masz zawsze dobre stopnie, więc jedna gorsza ci nie zaszkodzi.
Zagryzł wargi. Nie! Nie chodziło o szkołę! Chodziło o niego oraz jego osobiste uczucia. Chodziło o to, że jego serce było rozdzierane, ciało obolałe, a dusza jakoby płakała. Z rozpaczy. Z bezradności, która przepełniała go całego. Od stóp po czubek głowy.
Kobieta uśmiechnęła się do niego wesoło, sądząc, iż trafiła w sedno. Pochyliła się i podarowała mu delikatny pocałunek, skierowany na czoło.
- No już – dodała. – Nie martw się tym… I wstawaj… Już południe.
Nie wiele myśląc, wyszła z pokoju, zostawiając syna samego.

Sam nie wiedział, w jaki sposób przeżył ten weekend z martwiącymi się jedynie o jego naukę rodzicami. Coraz bardziej zaczynał żałować, iż nie ma osoby, której mógłby się wyżalić, opowiedzieć o dręczących go smutkach i przykrościach. Sobotę i niedzielę spędził w swoich czterech ścianach. Matka już go nie męczyła. Stwierdziła, że zapewne się uczy. Ojciec też nie specjalnie przejął się zachowaniem swego syna. To było nie istotne, dopóki otrzymywał odpowiednie stopnie w szkole.
Dei nigdy nie miał za nic kar, nie było mu nic zabraniane. Mógł robić, na co miał ochotę, łazić po nocach, pić alkohol, palić papierosy, jeśli miałby na to ochotę, szlajać się i wracać do domu, Kidy miał chęć. Warunek był jeden: MUSI mieć dobre stopnie w szkole. Miał… Ale co z tego? Pracował na siebie, by oceny mieć wystarczająco dobre dla swych rodziców. Ale on sam, jako osoba żyjąca był dla nich nikim. Nie liczyli się z nim. Zwyczajnym dodatkiem, którym można się pochwalić przed znajomymi, jakiego to się ma wspaniałego i mądrego syna…
Sam wiedział o tym najlepiej – był dzieckiem na pokaz… Ale co mógł z tym zrobić? Już dawno przestał sobie tym zawracać głowę. Rodzice i on żyli zupełnie innym życiem. Niby byli rodziną, a jednak żyli osobno. Oni całymi dniami pracowali, czasami wracali następnego dnia z rana. On do południa siedział w szkole, a później robił, na co miał akurat chęć. Nieważne, o której wrócił, był pewien, że rodziców i tak jeszcze nie będzie. Toteż nie śpieszyło mu się nigdy do domu. Wolał przesiadywać z kumplami w knajpach na pizzach i piwach. Dużo lepsza perspektywa od nudzenia się w domu przed ekranem telewizora czy monitorem komputera.
Spojrzał na zegar na ścianie nad biurkiem. Mała wskazówka wolno zmierzała w stronę cyfry cztery. Tyle że to nie była czwarta po południu, a czwarta nad ranem. Nie mógł spać. Natłok myśli drażnił i stresował. Choć kręcił się na łóżku, co chwila zmieniał pozycję, szukał wygodnego miejsca do ułożenia się, nic mu nie odpowiadało. Wciąż i wciąż było źle. Przygryzł wargę. Gdyby nie śpiący w pokoju obok rodzice, pewnie by wrzeszczał z rozpaczy. Nie radził już sobie z tym wszystkim. „To zbyt wiele dla jednej osoby” – tłumaczył sobie.
Faktycznie. Na pewno zbyt wiele dla niego.
Wstał i cichaczem wymknął się do kuchni. Nalał do szklanki zimnej wody i jednym haustem wypił pół jej zawartości. Odetchnął, po czym wypił pozostałą część. Wrócił do pokoju. Wiedział, że i tak nie zaśnie, ale nie chciał przesiedzieć resztę nocy w kuchni…

Mijała już trzecia godzina poniedziałkowych lekcji. Sasori z coraz większym zmartwieniem spoglądał na puste krzesło po swej prawicy. Deidary nie było w szkole, co było rzadkością. W końcu on zawsze MUSIAŁ być na lekcjach. Jeśli je opuszcza, to najczęściej z powodu choroby. Z drugiej strony… Kiedy był chory, to jeszcze przed pierwszą lekcją pisał SMSa do Sasora, by usprawiedliwił go u nauczyciela. Zatem, co się do jasnej cholery działo?!
Akatsuna nie był jedynym,który zauważył brak blondyna. Itachi i Madara po matematyce, która była ich pierwszą poniedziałkową godziną, podeszli do rudzielca i spytali o przyjaciela. Przez chwilę żartowali, że może gdzieś się zgubił po drodze do szkoły, lecz po kolejnych mijanych godzinach, zaczynali się niepokoić. Już dawno powinien dać im jakiś znak życia. A tu nic… Każdy z nich wysłało mu nawet po dwa, w przypadku Madary trzy SMSy z pytaniami, czy coś się stało, gdzie jest oraz, dlaczego nie przybył do szkoły. Nie odpisał na żadną. Dziwna sprawa.
Jedynym z paczki, zdającym się nie zauważać nieobecności Deia był Hidan. Od rana był w wyśmienitym humorze. Wciąż się śmiał i żartował. Pyskował do nauczycieli i nie zwracał uwagi na wzmianki o Deidarze. Pozostałej trójce wcale nie było to w smak. Na wf-e który był piątą godziną lekcyjną, zdecydowali, iż nie będą dzisiaj ćwiczyć. Hidan zawsze był pierwszy do sportu, więc tylko ich zbluzgał i poszedł się przebierać. Oni naściemniali nauczycielowi, że po pracy klasowej z polskiego nie czują się najlepiej. Madara nawet symulował krwotok z nosa. Wuefista chcą, nie chcąc, zmuszony był do ustępstwa. Siedli na ławce i rozpoczęli rozmowę.
- I co – spytał Sasori. – Odpowiedział któremuś z was?
- Nie – odparł krótko Itachi.
- Tobi zaczyna się martwić o sempaia – jęknął drugi Uchiha.
- Przestań kurna z tym „Tobim” – odpowiedział mu kuzyn. – Jak jeszcze raz powiesz „Tobi coś tam”, to wyrwę ci język.
- Nie gorączkuj się tak, kuzynku – burknął. – Też się martwię o Deia.
- Nie kłóćcie się – westchnął rudzielec.
- W sumie, może być też tak, że nie ma kasy na koncie… - wtrącił Itachi, starając się to racjonalnie wyjaśnić.
- On ma abonament –przypomniał Sasor.
- Fakt…
- Cholera – niemal krzyknął młodszy brunet. – Po prostu pójdziemy do niego po lekcjach! Musi nam otworzyć!
- Zgo…
- Bez Hidana – wciął się szybko Akatsuna.
- Czemu? – Spytali jednocześnie kuzyni.
- Bo nie podoba mi się jego zachowanie. – Wyjaśnił krótko.
- Możesz jaśniej?
Westchnął ciężko, skinąwszy głową.
- Cały weekend nie napisał mi żadnego głupiego SMSa, w stylu „właśnie widziałem jakąś głupią różową blondynę…”, a przecież zawsze tak robi…
Przytaknęli.
- No i nawet się nie zdziwił, że nie ma Deiego w szkole – dodał.
- To już wiemy – odparł mimochodem Itachi.
- Więc idziemy po lekcji do Deideia i nie mówimy o tym Hidanowi – podsumował Madara. – A jeśli będzie pytał, czemu idziemy razem, to Saso powie, że idzie do dentysty, a to mniej więcej w naszą stronę. – Mówił szybko i mało zrozumiale, ale już przywykli. – A kiedy już się od nas odczepi, idziemy do…
- Gdzie idziecie? – Usłyszeli za sobą wesoły głos siwowłosego.
- Do babci – odpowiedział szybko Itachi. – Znaczy… Ja i Tobi… Ma dzisiaj imieniny…
- Aha… Czyli wracamy razem, tak Sasor? – Zwrócił się do trzeciego chłopaka.
- Odpada… Idę do dentysty…
- Dupa – jęknął chłopak.
- WRACAJ NA BOISKO, HIDAN!
- Już, już! – Odkrzyknął i wrócił do gry.

Po lekcjach chłopaki wcielili swój plan w życie. Poszli w kierunku centrum, a gdy tylko Hid zniknął im z oczu, postanowili ruszyć do domu blondyna. Przeklinali pogodę. Słońce skwarzyło, pomimo zimnego poranku… Czuć już było nadciągające lato… Oraz matury…
Dystans, który dzielił ich od przyjaciela malał z zadziwiającą szybkością. Maszerowali jak w wojsku, chcąc jak najprędzej dowiedzieć się, co się stało ich przyjacielowi. Mieli nadzieję, że jest w domu, inaczej będą szli na darmo.

Piskliwy dźwięk wyrwał go ze snu. Nieprzytomnie otworzył jedno oko. Leżał na łóżku w pokoju spowitym półmrokiem. Żaluzje zatrzymywały większość świata, próbującego wcisnąć się do jego pokoju. Ziewnął. Więc jednak zasnął… Spojrzał na zegar i… Gwałtownie zerwał się z łóżka. Była trzecia! Odsłonił żaluzje. Słońce raptownie wcisnęło się do pomieszczenia przez okno. Był dzień… Środek dnia… Przespał wszystkie lekcje!
Chwycił się za głowę i począł w myślach przeklinać swoją głupotę, zastanawiając się, jak mógł do tego dopuścić.
Piskliwy dźwięk powtórzył się. Wyszedł do przedpokoju, kierując kroki do domofonu. Kto to mógł być? Rodzice powinni wrócić dopiero wieczorem… No i oni nigdy nie dzwonią. Zawsze sami otwierają sobie drzwi kluczami. Już miał chwycić słuchawkę, kiedy jego dłoń zdrętwiała. Zawisła w powietrzu.
A jeśli to znów Hidan? Jeśli znów przyszedł go napastować i co tylko? Poczuł dreszcze na plecach. Nie! Nie otworzy! Zamiast otworzyć drzwi do bloku mieszkalnego, zamknął drzwi mieszkania na zamek. Wrócił do swojego pokoju. Zasłonił żaluzje i wskoczył ponownie do łóżka. Nie ruszy się stąd! Nic go do tego nie zmusi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz