- Już za chwilę – usłyszał syk Hidana, który w tej chwili ściągał ubrania już z samego siebie.
Chwilę
później blondyn poczuł ból. Cielesny oraz ten w sercu. Ból, który
narastał z każdym ruchem jego napastnika. Ból, który rozrywał jego duszę
na tysiące maleńkich kawałków, niszcząc go. Całego. Płakał. Pomimo
otępienia, jakie wywołały narkotyki, czuł się potwornie. Płakał. Ale nie
okazywał cierpienia w żaden inny sposób…
A Hidan bawił się nim. Najlepiej, jak potrafił…
*** *** ***
Jedna
z postaci leżących na łóżku otworzyła leniwie oczy. Kątem oka zerknął
na leżącego obok blondyna. Chłopak nadal spał, wtulony w pościel.
Wyglądał tak niewinnie z dłońmi teraz wplecionymi w kołdrę i poduszkę, a
jeszcze nie tak dawno związanymi sznurkiem za plecami blondyna.
Siwowłosy uśmiechnął się mimo woli. Mógłby na niego patrzeć godzinami.
Tak. Niewątpliwie Deidara należał teraz do niego. Zaśmiał się cicho, na
samą myśl.
Leżał
tak w bezruchu dobre kilka minut, nie robiąc nic specjalnego. Wpatrywał
się z zadowoleniem w sufit swego pokoju, delektując zapachem włosów
leżącego obok blondyna oraz delikatnego aromatu kadzidła, unoszącego się
zawsze w jego pokoju.
Niespodziewanie
usłyszał hałas dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia, którym była
kuchnia. Brzmiało to, jak brzdęk jakiegoś większego garnka. Zdziwiło go
to. Przecież w mieszkaniu nie powinno nikogo być…
Nie
chętnie uświadomił sobie, iż podobny dźwięk obudził go kilka minut
temu. Otworzył szeroko oczy, czując zimne dreszcze na plecach i
uświadamiając sobie, cóż to właściwie oznacza. Zaklął pod nosem. Wstał
szybko i ubrał się, wciąż rzucając szeptem wiązanki słowne. To nie
możliwe, by spał tak długo! Rzucił okiem na zegarek. Tak jak się
spodziewał, była dopiero siódma wieczorem. Więc, do jasnej cholery,
jakim sposobem był w domu ktoś poza nim?!
Podszedł
do łóżka, na którym wciąż smacznie spał jego „gość”. Złapał go za rękę i
delikatnie nią szarpnął. Chłopak tylko obrócił się na drugi bok i spał
dalej.
- Nosz kur… - szepnął do siebie.
Położył
dłonie na plecach Deia i potrząsnął nim mocno. Blondyn powoli otworzył
zaspane ślepka, które wciąż się kleiły. Hidan uśmiechnął się ponownie.
Doprawdy… Roztkliwiający obrazek.
Deidara widząc go, stojącego nas sobą, skulił się prawie natychmiast.
-
Cholera – Hidan warknął szeptem w jego kierunku. – Nie jęcz, tylko
wstawaj – ponaglił go. – Chyba, że chcesz, by ktoś z mojej rodziny
zobaczył cię tu całkiem nago. – Zakończył głośniej.
Blondyn
nieufnie usiadł na łóżku. Uważał, że to kolejne kłamstwo jego kolegi.
Zmienił zdanie, słysząc jakieś brzdęki z sąsiadującej z pokojem Hidana
kuchni. Jashinista westchnął, rozumiejąc, w czym rzecz. Co prawda, nie
mógł zrozumieć, jakie ma to znaczenie, czy w tej chwili znów zobaczy
blondyna w całej okazałości, skoro widział go już tyle razy… Nie mniej…
Odwrócony tyłem do niego podszedł do wieży i począł przy niej grzebać,
szukając odpowiedniej płyty z muzyką.
Dei
nie czekał na nic innego. Ubrał się na tyle szybko, na ile pozwalało
jego obolałe ciało. W szczególności ręce. Poprawił też swoje włosy,
związując je w kitę. W tej chwili jego myśli skupiały się wokół jednego:
ucieczki!
Pragnął
opuścić ten dom jak najprędzej. I już nigdy doń nie wrócić! Bez
względu, co miałoby się stać! Nie wróci tu więcej. Nawet, jeśli
pozostali członkowie paczki będą szli odwiedzić Hidana! Nie ważne, czy
jashinista będzie umierał, będzie miał problemy z samym sobą, czy
cokolwiek innego. Bez względu na to wszystko, on już tu nie wróci!
Nigdy! Nigdy! NIGDY!
Zerknął na niego niepewnie. Nie musiał długo czekać, aż obaj wyszli z pokoju.
- Ooo… - Przywitał ich znajomy głos matki białowłosego. – Hidan… Myślałam już, że cię nie ma… Jak się masz, Dei?
Blondyn skinął jedynie głową.
- Jakoś tak… Usnęło się nam – zaśmiał się jej syn, a ona nie zadawała więcej pytań.
Bez
zbędnych słów, Hidan podał blondynowi płyty, który w trymiga opuścił
jego dom, jak parzony ogniem. Zbiegł po schodach i wypadł na dwór. Nie
odwracając się, gnał przed siebie. Prosto do domu. Do swego pokoju,
gdzie będzie się mógł zabarykadować, odciąć od reszty świata i zapomnieć
o nim. Biegł do swojego azylu, oazy spokoju. Zamku, z murami tak
wysokimi, jak żadne inne. Z takimi, przez które nikt nie da rady się
przebić!
Drogę
przebył szybciej, niż sam oczekiwał. W ciągu kilku minut był już na
klatce, a po następnych sekundach, zdejmował buty, po czym wpadł do
swego pokoju i zatrzasnął drzwi. W domu był sam. Żadna nowość…
Rzucił
się na łóżko, twarzą w poduszki i zawył w nie głośno. Ból i rozpacz
rozdzierały go od wewnątrz. Krzyczał. A łzy płynęły po jego policzkach.
Tymi samymi ścieżkami, które wydrążyły jeszcze tego dnia, lecz kilka
godzin temu. Cholera! Jak to się w ogóle mogło stać?! Jak to się
właściwie zaczęło?!
Rozpacz
powoli przechodziła w gniew. Bezradny, gdyż nie mógł go na niczym
wyładować. A on teraz potwornie potrzebował choćby się komuś zwierzyć.
Tak! Pragnął spowiedzi! Przed kimś, komu ufał, przed kimś, kto nigdy go
nie zawiódł. Ale co mógł zrobić? I cóż by powiedział? Że Hidan go
napastuje od dobrych trzech tygodni? Że się mu oddaje, bo nie ma wyboru?
Rany! Jak to głupio brzmi! Blondyn karcił sam siebie… Przecież nie mógł o tym opowiedzieć komukolwiek! Na kogo by wyszedł?
Westchnął ciężko. On i jego męska duma… Nienawidził jej… Po cholerę ktoś w ogóle wpadł na coś takiego jak „duma”?
Wstał
z łóżka, a podchodząc do okna, wyjrzał za nie. Powoli robiło się już
ciemno. Słońce zachodziło, pozwalając księżycowi błyszczeć okazale na
nieboskłonie. Chmury powoli sunęły po niebie. Obserwował je. Były szare,
takie nijakie.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła już dwudziesta pierwsza.
- Niech to szlag – stęknął cicho.
Nie
miał już sił na cokolwiek. Pragnął jedynie snu, toteż chwycił czarną
koszulę i bokserki, które robiły mu za piżamę i poszedł do łazienki.
Wziął prysznic. Chciał spłukać z siebie wszystko. Grzechy, winy, smutki i
żale. Szkoda, że tak się nie da…
Wrócił
do pokoju. Rozczesał szybko mokre włosy i legł na łóżko. Nie obchodziło
go już nic. Sen! Tylko to się teraz liczyło! Był w swoim łóżku, w swoim
pokoju. W swym osobistym bastionie. Nikt go tu nie dorwie, nikt nie
skrzywdzi. Tak. Jedynie tutaj mógł czuć się naprawdę bezpiecznie.
Nie czekał długo. Morfeusz szybko porwał go w swe objęcia. I nie wypuścił aż do następnego poranka.
Szczęk
kluczy, wesoła, ożywiona rozmowa. Dwoje osób wchodzi do domu. Właśnie
wrócili z pracy. Powrócili do domu, po długich godzinach. Szczęśliwi.
Nie mieli pojęcia, co trapi ich syna. Nie wiedzieli, co się stało, a
właściwie, co dzieje się od jakiegoś czasu z Deidarą. Bo i skąd mieliby
to wiedzieć? W końcu, jeśli już z nim rozmawiają, to zwykle o szkole.
Nie interesują się jego sprawami osobistymi.
Złotowłosa
kobieta, po której odziedziczył włosy, zapukała delikatnie do jego
pokoju. Nie słysząc sprzeciwu, nacisnęła klamkę i wkroczyła do
pomieszczenia. Wewnątrz panował półmrok. Żaluzje zaciągnięte, światło
zgaszone, a on… W łóżku, zakopany pod kołdrą. Odcięty od wszystkiego i
wszystkich. Cóż za żałosny widok…
- Dei – rzekła łagodnie, siadając na krańcu łóżka. Widziała, że coś go smuci. Nigdy nie sypiał tak długo.
Zsunął
z twarzy pościel. Spoglądał na nią dużymi, zaczerwienionymi,
najprawdopodobniej od łez oczyma. Teraz była pewna, iż coś jest nie w
porządku.
- Co się stało, kochanie? – Spytała, gładząc go po blond czuprynie.
Spuścił wzrok. Nie odpowiadał. Nie wiedział – jak.
-
Źle ci w szkole poszło? – Dopytywała się dalej. Słysząc jego pełen
dezaprobaty jęk, ciągnęła. – Nie przejmuj się… Masz zawsze dobre
stopnie, więc jedna gorsza ci nie zaszkodzi.
Zagryzł
wargi. Nie! Nie chodziło o szkołę! Chodziło o niego oraz jego osobiste
uczucia. Chodziło o to, że jego serce było rozdzierane, ciało obolałe, a
dusza jakoby płakała. Z rozpaczy. Z bezradności, która przepełniała go
całego. Od stóp po czubek głowy.
Kobieta
uśmiechnęła się do niego wesoło, sądząc, iż trafiła w sedno. Pochyliła
się i podarowała mu delikatny pocałunek, skierowany na czoło.
- No już – dodała. – Nie martw się tym… I wstawaj… Już południe.
Nie wiele myśląc, wyszła z pokoju, zostawiając syna samego.
Sam
nie wiedział, w jaki sposób przeżył ten weekend z martwiącymi się
jedynie o jego naukę rodzicami. Coraz bardziej zaczynał żałować, iż nie
ma osoby, której mógłby się wyżalić, opowiedzieć o dręczących go
smutkach i przykrościach. Sobotę i niedzielę spędził w swoich czterech
ścianach. Matka już go nie męczyła. Stwierdziła, że zapewne się uczy.
Ojciec też nie specjalnie przejął się zachowaniem swego syna. To było
nie istotne, dopóki otrzymywał odpowiednie stopnie w szkole.
Dei
nigdy nie miał za nic kar, nie było mu nic zabraniane. Mógł robić, na
co miał ochotę, łazić po nocach, pić alkohol, palić papierosy, jeśli
miałby na to ochotę, szlajać się i wracać do domu, Kidy miał chęć.
Warunek był jeden: MUSI mieć dobre stopnie w szkole. Miał… Ale co z
tego? Pracował na siebie, by oceny mieć wystarczająco dobre dla swych
rodziców. Ale on sam, jako osoba żyjąca był dla nich nikim. Nie liczyli
się z nim. Zwyczajnym dodatkiem, którym można się pochwalić przed
znajomymi, jakiego to się ma wspaniałego i mądrego syna…
Sam
wiedział o tym najlepiej – był dzieckiem na pokaz… Ale co mógł z tym
zrobić? Już dawno przestał sobie tym zawracać głowę. Rodzice i on żyli
zupełnie innym życiem. Niby byli rodziną, a jednak żyli osobno. Oni
całymi dniami pracowali, czasami wracali następnego dnia z rana. On do
południa siedział w szkole, a później robił, na co miał akurat chęć.
Nieważne, o której wrócił, był pewien, że rodziców i tak jeszcze nie
będzie. Toteż nie śpieszyło mu się nigdy do domu. Wolał przesiadywać z
kumplami w knajpach na pizzach i piwach. Dużo lepsza perspektywa od
nudzenia się w domu przed ekranem telewizora czy monitorem komputera.
Spojrzał
na zegar na ścianie nad biurkiem. Mała wskazówka wolno zmierzała w
stronę cyfry cztery. Tyle że to nie była czwarta po południu, a czwarta
nad ranem. Nie mógł spać. Natłok myśli drażnił i stresował. Choć kręcił
się na łóżku, co chwila zmieniał pozycję, szukał wygodnego miejsca do
ułożenia się, nic mu nie odpowiadało. Wciąż i wciąż było źle. Przygryzł
wargę. Gdyby nie śpiący w pokoju obok rodzice, pewnie by wrzeszczał z
rozpaczy. Nie radził już sobie z tym wszystkim. „To zbyt wiele dla
jednej osoby” – tłumaczył sobie.
Faktycznie. Na pewno zbyt wiele dla niego.
Wstał
i cichaczem wymknął się do kuchni. Nalał do szklanki zimnej wody i
jednym haustem wypił pół jej zawartości. Odetchnął, po czym wypił
pozostałą część. Wrócił do pokoju. Wiedział, że i tak nie zaśnie, ale
nie chciał przesiedzieć resztę nocy w kuchni…
Mijała
już trzecia godzina poniedziałkowych lekcji. Sasori z coraz większym
zmartwieniem spoglądał na puste krzesło po swej prawicy. Deidary nie
było w szkole, co było rzadkością. W końcu on zawsze MUSIAŁ być na
lekcjach. Jeśli je opuszcza, to najczęściej z powodu choroby. Z drugiej
strony… Kiedy był chory, to jeszcze przed pierwszą lekcją pisał SMSa do
Sasora, by usprawiedliwił go u nauczyciela. Zatem, co się do jasnej
cholery działo?!
Akatsuna
nie był jedynym,który zauważył brak blondyna. Itachi i Madara po
matematyce, która była ich pierwszą poniedziałkową godziną, podeszli do
rudzielca i spytali o przyjaciela. Przez chwilę żartowali, że może
gdzieś się zgubił po drodze do szkoły, lecz po kolejnych mijanych
godzinach, zaczynali się niepokoić. Już dawno powinien dać im jakiś znak
życia. A tu nic… Każdy z nich wysłało mu nawet po dwa, w przypadku
Madary trzy SMSy z pytaniami, czy coś się stało, gdzie jest oraz,
dlaczego nie przybył do szkoły. Nie odpisał na żadną. Dziwna sprawa.
Jedynym
z paczki, zdającym się nie zauważać nieobecności Deia był Hidan. Od
rana był w wyśmienitym humorze. Wciąż się śmiał i żartował. Pyskował do
nauczycieli i nie zwracał uwagi na wzmianki o Deidarze. Pozostałej
trójce wcale nie było to w smak. Na wf-e który był piątą godziną
lekcyjną, zdecydowali, iż nie będą dzisiaj ćwiczyć. Hidan zawsze był
pierwszy do sportu, więc tylko ich zbluzgał i poszedł się przebierać.
Oni naściemniali nauczycielowi, że po pracy klasowej z polskiego nie
czują się najlepiej. Madara nawet symulował krwotok z nosa. Wuefista
chcą, nie chcąc, zmuszony był do ustępstwa. Siedli na ławce i rozpoczęli
rozmowę.
- I co – spytał Sasori. – Odpowiedział któremuś z was?
- Nie – odparł krótko Itachi.
- Tobi zaczyna się martwić o sempaia – jęknął drugi Uchiha.
- Przestań kurna z tym „Tobim” – odpowiedział mu kuzyn. – Jak jeszcze raz powiesz „Tobi coś tam”, to wyrwę ci język.
- Nie gorączkuj się tak, kuzynku – burknął. – Też się martwię o Deia.
- Nie kłóćcie się – westchnął rudzielec.
- W sumie, może być też tak, że nie ma kasy na koncie… - wtrącił Itachi, starając się to racjonalnie wyjaśnić.
- On ma abonament –przypomniał Sasor.
- Fakt…
- Cholera – niemal krzyknął młodszy brunet. – Po prostu pójdziemy do niego po lekcjach! Musi nam otworzyć!
- Zgo…
- Bez Hidana – wciął się szybko Akatsuna.
- Czemu? – Spytali jednocześnie kuzyni.
- Bo nie podoba mi się jego zachowanie. – Wyjaśnił krótko.
- Możesz jaśniej?
Westchnął ciężko, skinąwszy głową.
-
Cały weekend nie napisał mi żadnego głupiego SMSa, w stylu „właśnie
widziałem jakąś głupią różową blondynę…”, a przecież zawsze tak robi…
Przytaknęli.
- No i nawet się nie zdziwił, że nie ma Deiego w szkole – dodał.
- To już wiemy – odparł mimochodem Itachi.
-
Więc idziemy po lekcji do Deideia i nie mówimy o tym Hidanowi –
podsumował Madara. – A jeśli będzie pytał, czemu idziemy razem, to Saso
powie, że idzie do dentysty, a to mniej więcej w naszą stronę. – Mówił
szybko i mało zrozumiale, ale już przywykli. – A kiedy już się od nas
odczepi, idziemy do…
- Gdzie idziecie? – Usłyszeli za sobą wesoły głos siwowłosego.
- Do babci – odpowiedział szybko Itachi. – Znaczy… Ja i Tobi… Ma dzisiaj imieniny…
- Aha… Czyli wracamy razem, tak Sasor? – Zwrócił się do trzeciego chłopaka.
- Odpada… Idę do dentysty…
- Dupa – jęknął chłopak.
- WRACAJ NA BOISKO, HIDAN!
- Już, już! – Odkrzyknął i wrócił do gry.
Po
lekcjach chłopaki wcielili swój plan w życie. Poszli w kierunku
centrum, a gdy tylko Hid zniknął im z oczu, postanowili ruszyć do domu
blondyna. Przeklinali pogodę. Słońce skwarzyło, pomimo zimnego poranku…
Czuć już było nadciągające lato… Oraz matury…
Dystans,
który dzielił ich od przyjaciela malał z zadziwiającą szybkością.
Maszerowali jak w wojsku, chcąc jak najprędzej dowiedzieć się, co się
stało ich przyjacielowi. Mieli nadzieję, że jest w domu, inaczej będą
szli na darmo.
Piskliwy
dźwięk wyrwał go ze snu. Nieprzytomnie otworzył jedno oko. Leżał na
łóżku w pokoju spowitym półmrokiem. Żaluzje zatrzymywały większość
świata, próbującego wcisnąć się do jego pokoju. Ziewnął. Więc jednak
zasnął… Spojrzał na zegar i… Gwałtownie zerwał się z łóżka. Była
trzecia! Odsłonił żaluzje. Słońce raptownie wcisnęło się do
pomieszczenia przez okno. Był dzień… Środek dnia… Przespał wszystkie
lekcje!
Chwycił się za głowę i począł w myślach przeklinać swoją głupotę, zastanawiając się, jak mógł do tego dopuścić.
Piskliwy
dźwięk powtórzył się. Wyszedł do przedpokoju, kierując kroki do
domofonu. Kto to mógł być? Rodzice powinni wrócić dopiero wieczorem… No i
oni nigdy nie dzwonią. Zawsze sami otwierają sobie drzwi kluczami. Już
miał chwycić słuchawkę, kiedy jego dłoń zdrętwiała. Zawisła w powietrzu.
A
jeśli to znów Hidan? Jeśli znów przyszedł go napastować i co tylko?
Poczuł dreszcze na plecach. Nie! Nie otworzy! Zamiast otworzyć drzwi do
bloku mieszkalnego, zamknął drzwi mieszkania na zamek. Wrócił do swojego
pokoju. Zasłonił żaluzje i wskoczył ponownie do łóżka. Nie ruszy się
stąd! Nic go do tego nie zmusi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz