Trzech
chłopaków spojrzało po sobie ze zrezygnowaniem. Próbowali już dzwonić z
dziesięć razy, ale nikt nie odbierał. Co się działo? Niepokoili się. To
już nie były żarty. Ich przyjaciel nie daje znaku życia, najwyraźniej
nie ma go w domu, a oni nie wiedzą gdzie się może aktualnie znajdować
oraz co się z nim dzieje. Do głów zaczynały przychodzić im niepokojące
myśli. Gorączkowo zastanawiali się co zrobić. Gdyby chociaż spotkali
rodziców blondyna…
Sasori
mruknął coś pod nosem, zagryzając wargi. Nie! Blondyn musi być w domu!
Na pewno tam jest! A on nie spocznie, póki chłopak nie otworzy!
Podszedł
do trawnika. Przez kilka minut pieczołowicie mu się przyglądał,
schylając się co jakiś czas. Bruneci, zdezorientowani, podeszli bliżej,
przyglądając się poczynaniom niższego kolegi. Madara dostrzegł, jak
rudzielec zbiera coś z ziemi, nie udało mu się jednak dostrzec, cóż to
takiego. Obaj kuzyni nie odzywali się, stojąc spokojnie. Czekali. Wszak
nic innego już im nie pozostało.
Gdy
Akasuna w końcu się wyprostował, patrząc na nich ni to z gniewem, ni to
ze znudzeniem, obaj, jak na komendę, wznieśli swe brwi ku niebu. Nadal,
nie mówiąc ani słowa, Sasori rzucił czymś w szybę na pierwszym piętrze.
Małe „coś” okazało się być niewielkim kamyczkiem, których chłopak
zebrał całą garść. Po rzuceniu trzech pocisków, wrzasnął na całe gardło.
- DEIDARA! DO JASNEJ CHOLERY! WIEM, ŻE TAM JESTEŚ!
Madara
niemal skulił się, słysząc krzyk rudzielca. Nie tylko przepełniał go
gniew, ale był tak mocny i niespodziewany, iż brunet miał wrażenie jakby
pękały mu bębenki.
Sasori ponownie się zamachnął. Rzucił. Ponownie kamyczek osiągnął cel. Zaraz po nim dwa kolejne.
- OTWÓRZ, ALBO CI TĄ CHOLERNĄ SZYBĘ ROZBIJĘ!
No
cholera by to! Nie dość, iż „Skorpion”, jak wołano na chłopaka w
szkole, nienawidzi czekać, to jeszcze zamartwia się o przyjaciela. Od
dziecka byli razem. Od dziecka jeden drugiemu pomagał. A teraz co? Teraz
blondyn się od niego odwraca! Nawet nie chce powiedzieć, w czym rzecz.
Nie! On po prostu podkulił ogon i uciekł! Zaszył się w swojej samotni,
odcinając od świata. I to ma mu pomóc?!
- NOSZ, KURWA MAĆ! DEIDARA, DEBILU!
Rudowłosy
zamachnął się jeszcze raz. Rzucił. Tym razem jednak kamyk nie odbił się
od szkła. Okno zostało otwarte, a w momencie, kiedy kamyczek miał
osiągnąć swój cel, wyjrzał z niego blondyn. Zaklął cicho z bólu.
-
Nie jestem debilem, un! – Krzyknął zły. Udał, że ziewa, przeciągając
się. – Spałem – dodał cicho. Źle się czuł, okłamując przyjaciół, ale nie
mógł powiedzieć im prawdy! – Wejdźcie, un…
Zniknął
w głębi pokoju, a oni ruszyli do drzwi wejściowych. Znajomy dźwięk
oznajmił im, iż mogą je otworzyć. Zrobili to i szybko ruszyli po
schodach na pierwsze piętro. Byli ciekawi, co się stało. Musieli
wycisnąć to z blondyna choćby siłą.
Otworzył
im, będąc już kompletnie ubranym. Wymusił wesoły uśmiech dla
niepoznaki. Zdjęli buty i weszli do mieszkania chłopaka. Panowała tam
zupełna cisza. Jak widać, jego rodzice nie wrócili jeszcze do domu, więc
siedział sam.
-
Zrobić wam herbaty, un? – Spytał, zauważywszy plecaki. Od razu
zrozumiał, że są świeżo po lekcjach i zapewne są też spragnieni.
- Ja poproszę – odpowiedział spokojnie Itachi.
- Tobi też chce! – Krzyknął Madara wyciągając prawą rękę w górę i machając nią komicznie, na co blondyn zachichotał.
Sasori
tylko skinął głową na potwierdzenie, nie odzywając się. Przyglądał się
dokładnie gospodarzowi. Znów rzuciło mu się w oczy, że mimo iż oni płyną
z gorąca będąc w samych krótkich rękawkach, on ma na sobie czarną
bluzkę z długimi rękawami, niemal całkowicie zakrywającymi dłonie. Widać
było, że sam ma dość tej temperatury, a jednak bluzki nie ściągał.
Oczywistym było, iż coś ukrywa. Pytanie jedynie: „Co?”.
Nie
skomentował jednak tego, aczkolwiek mina starszego Uchihy wyraźnie
mówiła, że i on to dostrzegł. Jedynie Madara zachowywał się, jakby nic
się nie stało. Jak zawsze tulił się do blondyna i wesoło gderał, nie
potrafiąc zamknąć ust choćby na sekundę.
Deidara zagotował wodę, zaparzył im po kubku herbaty, posłodził komu trzeba („Pamiętasz, że słodkiej nie piję, prawda, Dei?” - przypominał
Itachi), dodał cytryny i zaniósł wszystkie do swojego pokoju, gdzie się
wygodnie porozsiadali, zamierzając przeprowadzić poważną rozmowę.
Gospodarz usadowił się na jednym z foteli, Akasuna siadł na drugim,
Madara na dywanie naprzeciw Deia, oparłszy się o tapczan, a jego kuzyn
na samym meblu, rozkładając się wygodnie. Wszyscy utkwili wzrok w
blondynie. Początkowo nikt nic nie mówił. Każdy udawał, że sączy ciepły
płyn. W końcu Sasori nie wytrzymał.
- Mów – zaczął siląc się na spokojny ton.
- O czym, un? – Spytał niewinnie, jakby nie rozumiał, o czym przyjaciel mówi.
- Nie było cię dzisiaj w szkole, Panie Obowiązkowy – warknął.
- Jestem chory, un – odpowiedział.
W
sumie było to częściowo prawdą. Czuł się tak źle, iż mogło to
podchodzić pod chorobę. Momentami miał wrażenie, że zwróci całą
zawartość żołądka, a wszystko przez tego skończonego dupka. Wzdrygnął
się nieznacznie, mając wielką nadzieję, że przyjaciele tego nie
widzieli. Miał chęć po prostu umrzeć. Przynajmniej nie musiałby się
teraz spowiadać ze swych grzechów i kłamstw. A skąd one się brały?
Właśnie przez tego gnoja, będącego jego oprawcą. Czemu nie może dać mu
spokoju? Czemu nie może wyżywać się na kimś innymi?!
-
Właśnie widzę – mruknął Itachi. – Ale zamiast się trząść, ty się
wzdrygasz – zauważył, na co chłopak oblał się rumieńcem i nic nie
odpowiedział. Spojrzał tylko na Uchihę nieco smutniej, niż normalnie.
Zastanawiał się, co ma odpowiedzieć. To nie takie proste! Cała ta
sytuacja… Była dziwna. Nie mógł im tak zwyczajnie o tym opowiedzieć! To
było tak krępujące, tak… przykre.
Madara wstał wolno i odłożywszy kubek z herbatą na stolik, kucnął przed gospodarzem, przyglądając mu się chwilę.
- O co chodzi, un? – Spytał zdziwiony.
- Co cię tak naprawdę gryzie, Dei? – Spytał z troską przyjaciel. Patrzył nań z miną zbitego psa.
- Nic – odparł spokojnie.
Podobnie
wyglądały dalsze rozmowy między Deidarą, a jego gośćmi. Nie miał
zamiaru zdradzić tego, co siedziało głęboko w jego sercu – bólu, żalu,
smutku i strachu do osoby, która tak go krzywdzi. Koniec końców –
niczego z niego nie wyciągnęli. Postanowili jednak pilnować blondyna, by
nie uczynił jakiegoś głupstwa.
Opuścili
jego mieszkanie dopiero po zmroku. Sasori został najdłużej. Choć
próbował po raz ostatni nakłonić chłopaka do ujawnienia sekretu i tak
nic nie wskórał. Ze zrezygnowaniem powrócił do swego domu.
Kładąc
się na łóżku, podłożył pod głowę dłonie i błądził myślami we
wspomnieniach dzisiejszych odwiedzin. Nie potrafił odgadnąć, cóż to może
być za tajemnica, którą Deidara tak skrzętnie skrywał.
To wszystko co jest opisane w "przygodach" Dei'a tak chwyta za serce, że z niedoczekaniem czekam na następną część tego opowiadania. Wspaniała płęta, jeśli już mogę ją wywnioskować i przede wszystko dobrze dobrane słowa. Zauważyłam, że dosyć często używasz go jako "ofiary" co do delikatnego, "małego" blondyna pasuje.. (może to nie zbyt dobrze zabrzmieć jak na sytuacje, w której się znajduje lecz tak się wyrażę) idealnie. Jedno z moich ulubionych. ;3 Bardzo bym chciała abyś dodała kolejną notkę, bo naprawdę warte jest wszelkiej uwagi (^-^;)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz, wielki szacunek/ podziw dla twórczyni i dziękuję Ci bardzo za tak wspaniałe umilenie mi czasu ;33 Czekam na kolejną część. ^-^