wtorek, 4 września 2012

IV "Tęsknota" - rozdział 2 "Wątpliwości"

          "Jutro nadejdzie nowy, lepszy dzień" - tak zawsze mi wmawiano... Wierzyłem? Może... Sam już nie wiem... Miałem nadzieję, że tak istotnie będzie... Miałem nadzieję, że znów będę mógł spojrzeć na wszystko z lepszej perspektywy, że uśmiech zagości na mojej twarzy i nigdy już z niej nie zniknie. Chciałem, by tak było... Pragnąłem właśnie takiego dnia... Pragnąłem - nowej rzeczywistości...
~~ * ~~ * ~~

          Z dnia na dzień zatapiałem się w coraz większym smutku. Przestałem wychodzić z domu. Bolało mnie - bolało, kiedy widziałem pary trzymające się za ręce, miałem ochotę podejść do nich i rozdzielić, by czuli się jak ja - opuszczeni!
          Samotność coraz bardziej dawała mi się we znaki...
          Ile to już dni przesiedziałem cierpiąc, nie mówiąc o tym innym?
          Tak.. Nie wspominałem o tym nikomu... Dlaczego? Cóż... Powód był prosty... Nikt by tego nie zrozumiał. Moi przyjaciele... Nie widziałem ich już dobre dwa tygodnie... Oddzieliłem się od wszystkiego i wszystkich... Odseparowałem od świata zewnętrznego. Nie odpisywałem na smsy, nie rozmawiałem z nikim przez telefon, nawet nie sprawdzałem, czy dostałem jakiegoś e-maila lub wiadomość na gadulcu...
          Tak... Chciałem być sam! Skoro nie mogę być z tym, na kim mi zależy, po co mam być z kimkolwiek?
          Męczyło mnie to... Tak cholernie...
          Chciałem wyjść z domu, ale... Coś mi nie dawało...
          Kiedy wróciłem do domu, po naszym pożegnaniu, rzuciłem się na pierzynę. Wdychałem jego zapach, który pozostał po naszej cudownej nocy... Razem... Tak... Wtedy byliśmy razem... A teraz?
          Teraz, do jasnej cholery, wyjechał, a ja nie dawałem sobie rady z tym, co czuję!
          Tyle czasu dusiłem uczucia... A kiedy w końcu je pokazałem... On się wystraszył... Uciekł ode mnie... By następnego dnia oznajmić, że odchodzi... Wyjeżdża i pewnie nie wróci...
          A jednak... Został ze mną... Został na tę jedną, wspaniałą, przepełnioną emocjami noc! Moje serce... Wtedy tak szalenie biło w piersi... Radowało się!           Nareszcie miałem go w swoich ramionach! Miałem go całego! Te chwile... Te dłużące się minuty, godziny! To było jak narkotyk, którego teraz tak przeraźliwie potrzebowałem...
          Lecz co mogłem zrobić?
          Tego narkotyku nie jestem w stanie pozyskać, jeśli on jest gdzieś... tam...
~~ * ~~ * ~~

          Nadszedł ten dzień! Dostałem list! Otrzymałem to, na co z takim utęsknieniem czekałem. Jak wariat! I co? I nawet nie jestem teraz szczęśliwszy! Przeciwnie... Treść jeszcze bardziej mnie przygnębiła...
          Pisał, że ma się dobrze, że ciężko idzie, bo dopiero zaznajamia się z otoczeniem. Poznaje miejsca, szkołę, ludzi... Tak... Bolało... Serce bolało mnie przez ostatnią wzmiankę...
          Z jednej strony... Sam mówił, że czeka, aż go odwiedzimy, że nie może się doczekać, że będzie za MNĄ tęsknił...
          Owszem, wspomniał o tym w liście. Pisał, że mu zależy, że chce znów mnie zobaczyć, znów poczuć moje usta... Że chce znów się we mnie wtulić, ale...
          Ale... Poznał jakiegoś chłopaka. Napisał mi o tym... Podobno mieszkają niedaleko siebie. W dodatku - chodzą do jednej klasy. Właśnie tam, w szkole, mój ukochany poznał tego "kogoś"... "Zakumplowali się", jak mi napisał...
          Tak... Po tym liście zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie tęskni aż tak, jak pisze... Aż tak, jak ja... Ja usychałem, a on? A on poznawał ludzi i dobrze się z nimi bawił...
          Byłem zazdrosny...
          Wiedziałem, że to głupie, lecz co poradzić? To takie chore! Potrzebowałem go! Potrzebowałem go tutaj! Nie tam! Potrzebowałem być z nim, spędzać czas w jego towarzystwie! Wariowałem!
          Ta ogarniająca mnie rozpacz doprowadzała do łez, do szaleństwa!
          Czemu?! Czemu, do jasnej cholery, nie mogłem wyjechać z nim?! Lub raczej - czemu on wogóle musiał wyjechać?! Mógł zostać tutaj, ze mną...
          Tęskniłem... Cierpiąc w samotności...
~~ * ~~ * ~~

          Minuty, godziny, dni... Minął miesiąc, od kiedy wyjechał. A ja od tamtej pory nie opuściłem domu. Minął styczeń, a ja nawet nie byłem w szkole... Po co? Z resztą - nie chciałem wracać... Udawałem chorego! Choć w sumie... Mój stan psychiczny niewiele różnił się od choroby... Czułem pustkę, smutek, żal... Do samego siebie. Zapadałem się w sobie.
          Znajomi coraz częściej dzwonili. Nie odbierałem. Pisali smsy z pytaniem, co mi jest. Nie odpisywałem. Podobnie jak na list, który dostałem od niego... Wciąż i wciąż go czytałem. Ściskałem, jak trofeum. Tak, jakby jedynie on trzymał mnie przy życiu...
          Jakie to smutne... Jakie beznadziejne...
          Tak się czułem! Beznadziejnie!
~~ * ~~ * ~~

          Zbudził mnie dzwonek do drzwi. Westchnąłem. Znów wracają rodzice lub brat. Znów pewnie nie wzięli kluczy. Bo po co? I tak wiedzą, że siedzę tutaj całe dnie, nie ruszam się z domu. Po pierwszym tygodniu nawet przestali mnie zmuszać do wyjścia. Nie dawałem za wygraną, więc i oni postanowili odpuścić.
          Cieszyło mnie to. Spokój, cisza i ja... Zagłębiony we własnych myślach...
          Otworzyłem. Przede mną stał jeden z mych przyjaciół. Bez słowa wszedł, zapewne sądząc, że zaraz zamknę mu drzwi przed nosem. Westchnąłem w myślach. Nie chciałem towarzystwa!
          Chyba że Deia!
          Spytałem, czego ode mnie chce. Odpowiedział, że pogadać, sprawdzić, co u mnie...
          Zaparzyłem herbaty, a później razem zasiedliśmy w moim pokoju. Długo rozmawialiśmy. Powiedziałem mu, że choruję, że nie mogę wychodzić z domu. Uznał, że faktycznie wyglądam na zmarnowanego...
          Wspomniałem także, że... Miałem wypadek, rękę w gipsie, ale już ją zdjęli... Uwierzył... Na szczęście...
          Starał się mnie pocieszyć. Mówił, co porabiają na spotkaniach, a także, że martwią się o mnie. Wspomniał, że wszyscy tęsknią za Deiem... MOIM Deiem!
          Ogarniała mnie złość. ONI tęsknią?! Oni nawet nie wiedzą, czym jest prawdziwa tęsknota! Nie mają pojęcia, co czuje ktoś, kogo opuściła ukochana osoba!
          Pytał o listy. Pokazał mi jeden ze swoich. Dei pisał w nim o tym całym Macie... Pisał, co robią w wolnych chwilach i że, tych wspólnych chwil, jest coraz więcej. Znów czułem ból...
          Z dnia na dzień czułem, że mojemu blondynowi nie zależy na mnie tak, jak mi na nim...
          Smutek, ból, cierpienie...
~~ * ~~ * ~~

          Pein przychodził do mnie coraz częściej. Chyba uznał, że musi o mnie zadbać... Prawdę mówiąc... Cieszyło mnie to. Chociaż miałem z kim pogadać. Z jednej strony - czułem że wolałbym siedzieć sam, a z drugiej - miałem już dość tej samotności! Tego uczucia ogarniającej, obezwładniającej pustki! Chciałem z kimś pomówić. Przelać na niego swoje żale, swoje cierpienie! Tym "kimś" okazał się Pein.
          Słuchał mnie cierpliwie, pocieszał, doradzał. Był moją opoką...
          Pokazywał także listy od Deia. A we mnie wzbierał coraz większy smutek...
~~ * ~~ * ~~

          Nadeszły ferie zimowe... Pein namawiał mnie, bym wylazł ze swej jamy, opuścił grotę i powrócił do życia, do ludzi, którym na mnie zależy. Czułem, że nie jestem gotów.
          Dzień w dzień siedział ze mną po kilka godzin. W końcu... Powiedział mi, dlaczego... Byłem w szoku! Nigdy bym nie pomyślał, że Pein czuje do mnie cokolwiek poza przyjaźnią. A jednak...
          Zawsze sądziłem, że jest hetero i że... Ciągnie go do Konan... Cóż... Jak widać, nie znałem go aż tak dobrze...
          Obiecałem, że się zastanowię... Pomyślę, rozważę wszystko w spokoju. Nie nalegał, nie naglił... Byłem mu wdzięczny...
          Za dobro, które mi okazał, za to, że wyciągnął do mnie rękę i pomógł wyjść z bagna, w które sam się wpakowałem. Zgodziłem się...
          Skoro Deidara ułożył sobie życie z kim innym, czemu ja miałbym tego nie zrobić? Cóż...
          Tak bywa...
          Nie miałem pojęcia, jak cholernie się myliłem...
~~ * ~~ * ~~

          Powróciłem do życia, do przyjaciół, do szkoły. Wychodziłem częściej, niż kiedykolwiek. Chciałem nadrobić stracony w domu czas! Nadrobić to, co przesiedziałem w samotności!
          Nigdy nie zapomnę min pozostałych, kiedy z Peinem oznajmiliśmy im, że jesteśmy razem. Zamurowało ich. Chociaż... Chwilę później, mnie zamurowało jeszcze bardziej.
          Dlaczego? Okazało się, że nie tylko ja i Pein staliśmy się parą... Przed miesiącem Kakuzu i Tobi postanowili spróbować ze sobą. Póki co - dobrze im się układało. Jak wspaniale!
          Często gadali o Deiu. Ja jakoś nie włączałem się wówczas do rozmowy. Wolałem nie poruszać tego tematu. Wciąż pamiętałem, co między nami zaszło. Ale postanowiłem sobie, że nigdy nikomu, nawet Peinowi o tym nie powiem... To była nasza sprawa! Nasza noc!
          Nie ważne, co było później... Wtedy było wtedy, teraz jest teraz!
          Tak... Postanowiłem się tego trzymać! Żyć dalej, iść na przód!
          Bo co mogłem zrobić?
~~ * ~~ * ~~

          Skupiałem się na nauce i przyjaciołach. Przestałem myśleć o blondynie. Często wspominali, że trzeba się do niego w końcu wybrać... Po co?! Po jakie licho, pytam? Niby ciągle nas zaprasza, a czemu sam nie przyjedzie?
          Nie ważne! Jego już tu nie ma!
          Chociaż... Czasami żałowałem... Ale żyłem dalej. Z Peinem, z resztą przyjaciół... Było mi dobrze... Nie potrzebowałem niczego i nikogo więcej...
~~ * ~~ * ~~

          Zbliżał się koniec roku, wakacje, koniec szkoły.
          A oni? Coraz częściej gadali o Deidarze i o tym, że w wakacje na 100% jedziemy go odwiedzić... Jasne... Już tyle razy słyszałem to "na 100%", że nawet nie jestem w stanie zliczyć!
          Ale nie mówiłem im o tym. O tym, że nie mam najmniejszych chęci jechać też nie...
          Nie musieli wiedzieć... Zaczęli by wypytywać, "dlaczego"? A po co mi niepotrzebne pytania?
~~ * ~~ * ~~

          Westchnąłem ciężko, spoglądając przez okno.
          I pojechali... Cała ekipa, prócz mnie... Zapakowali się do trzech samochodów i ruszyli w świat... Do Deidary, by odwiedzić mojego... Wróć! NASZEGO blondynka!
          Czemu tak o nim pomyślałem? Spojrzałem na jedno ze zdjęć, na szafce nocnej. Był na nim Dei. Taki radosny, taki szczęśliwy, że aż od samego patrzenia człowiek się cieszył...
          Brakowało mi go... ale przecież - teraz mam Peina...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz