Nie
minęło wiele czasu, jak rozmowa się rozkręciła. Pomimo trudnego
początku, Akatsuki w końcu zaakceptowali Matta. Cieszyło mnie to. Z
jakiegoś powodu pragnąłem, by go zaakceptowali. Może to dziwne, ale tak
właśnie było! Lubiłem go… A to skutkowało tym, że chciałem by i moi
przyjaciele go polubili. Byłem pewien, że odnalazłby się w naszej
gromadzie. Przynajmniej tej, którą znałem pół roku temu. Teraz byli…
Inni… Zmienili się!
A
może to nie oni się zmienili, tylko ja? Przez moją chorobliwą tęsknotę?
Za nimi, za Itachim… Może tak naprawdę oni pozostali tacy sami,
niezmienni, a ja… Zmieniłem się zupełnie? Czy to możliwe? Sam już nie
wiedziałem. Nie rozumiałem tego! Ale cóż miałem zrobić? Teraz wreszcie
byli ze mną i musiałem to wykorzystać!
Rozmawialiśmy
o wszystkim i o niczym. Opowiadali mi jak toczyły się dni w szkole po
moim wyjeździe, jak Pein wykłócał się z wychowawczynią, jak Kisame
narzekał, że nie może się nauczyć na historię, jak Kakuzu obsmarowywał
chemika, jak Tobi zawsze opuszczał lekcje poprzedzające jakikolwiek
sprawdzian, by się na niego nauczyć, jak Konan zaginała na lekcjach
swoją polonistkę, jak Sasor zasypiał na niemal każdej religii, jak Zetsu
i Orochimaru podjudzali pozostałych do jakichś niecnych czynów, oraz
jak Itachi ostentacyjnie pokazywał, co sądzi o nudnych obliczeniach na
fizyce. Wraz z Mattem co chwilę pokładaliśmy się ze śmiechu. Nie tylko
my… Wszyscy obecni tarzali się na kocach. Niemal płakaliśmy…
Jakże
mi tego brakowało! Niemniej… Nadal nie mówili o wspomnianym wcześniej
przez Sasora wypadku Itachiego. Nie przypominałem sobie także, by
ktokolwiek wspomniał o tym w liście… Kilkakrotnie próbowałem nakłonić
ich do tego, by opowiedzieli mi ową historię, ale momentalnie zmieniali
temat. Odnosiłem wrażenie, że chcą coś przede mną zataić… Ba! Otwarcie
to robili! Irytowało mnie to, jak jasna cholera! Co takiego się stało,
że nie chcą mi powiedzieć?!
Po
około czterech godzinach nieustannych rozmów, picia Coli, oranżad,
soków, kilku piw, zagryzaniu chipsami, popcornem, kanapkami zrobionymi
przez moją matkę oraz przeróżnymi słodyczami i ciastami, postanowiliśmy w
końcu ruszyć swoje szanowne cztery litery, by pójść pozwiedzać. Nie
obyło się także bez wcześniejszego przedstawienia mojego młodszego
braciszka. Konan wyglądała na zauroczoną, jednak po pytaniu Hidana
brzmiącym: “Chciałabyś mieć takiego maluszka?” mało nie wyszła z siebie.
Później wszystko potoczyło się szybko: najpierw dostał liścia w twarz, a
chwilę później Konan biegła za nim z jakimś badylem w ręku. Chyba
urwała gałąź z drzewa… Nie upomniałem jej… Stwierdziłem, że wolę stać i
nic nie mówić, gdyż pewnie sam bym wtedy dostał tym „kijaszkiem” po
głowie… A muszę dodać, że był sporej grubości. Ech… Biedne drzewko… Biedny Hidan…
Podczas
drogi szliśmy jakby w parach. Pierwsi szli Konan z Mattem. Zauważyłem,
że dość szybko znaleźli wspólny język. Naprawdę się z tego cieszyłem,
choć zagadką było dla mnie takie szybkie zainteresowanie Konan jakąś
osobą. Zwykle potrzebowała kilku dni nim zaczynała ufać obcej osobie.
Może tym razem poszło tak szybko, bo dużo jej o nim pisałem? A może
dlatego, że Matt jest tutaj moim jedynym przyjacielem, kiedy ich nie ma?
Nie wnikałem. Liczyło się to, że tu są i wszyscy wyglądają na
zadowolonych.
Za
nimi szli Kakuzu i Tobi, wesoło ze sobą rozmawiając i trzymając się za
ręce. Naprawdę nadal ciężko przyswoić mi fakt, iż ta dwójka jest razem.
No nic – świat jest pełen niespodzianek i nawet nie wiemy kiedy się na
nie możemy natknąć…
Następni
byli Zetsu, Orochimaru i Kisame. Prowadzili zawziętą rozmowę na temat
jakiejś gry komputerowej, o której wcześniej nie słyszałem. Cóż… Odkąd
się tu przeprowadziłem, nie interesowałem się tym za bardzo. Ciągle
miałem coś do roboty, a jeśli nie, to albo grałem na gitarze, albo
siedziałem ile mogłem z Mattem.
Przede
mną szli wspólnie Pein, Sasori i Hidan. Nim zdążyłem zrozumieć na jaki
temat trwa ich konwersacja, zatopiłem się we własnych myślach. Widząc
ich wszystkich razem, nie mogłem nie zacząć myśleć o tej jedynej osobie.
Jedynej, która nie przyjechała, a na której najbardziej mi zależało.
Mimo wszystko nadal nie mogłem uwierzyć, że jest z Peinem. Zazdrościłem.
To tak cholernie bolało. Przecież obiecywał! Przysięgał, że do mnie
przyjedzie, że szybko się spotkamy i co? Najpierw czekałem pół roku, by w
końcu się dowiedzieć przykrej prawdy, mówiącej, iż tak naprawdę osoba,
którą kocham ma i miała mnie gdzieś.
Kiedy
Pein powiedział o tym, miałem pustkę w głowie. Pierwszy szok, a
następnie smutek i w końcu rozpacz. Sam się zastanawiam jakim cudem
powstrzymałem się od łez, a w dodatku wymusiłem uśmiech na twarzy. A
teraz razem idziemy oprowadzić ich po miasteczku.
Byłem tak zaprzątnięty swymi myślami, że nawet nie zauważyłem, że już od dobrych kilku minut Pein zrównał ze mną swój krok. Dopiero kiedy dźgnął mnie pod żebro, ocknąłem się z transu i spojrzałem na niego półprzytomnym wzrokiem.
Byłem tak zaprzątnięty swymi myślami, że nawet nie zauważyłem, że już od dobrych kilku minut Pein zrównał ze mną swój krok. Dopiero kiedy dźgnął mnie pod żebro, ocknąłem się z transu i spojrzałem na niego półprzytomnym wzrokiem.
- Mam wrażenie, że jesteś jakiś nieobecny – zagadnął mnie z przyjacielskim uśmiechem.
Przekląłem w myślach. Najpierw mi zabiera chłopaka, a potem się o mnie zamartwia? Powinien się udławić tym uśmiechem.
-
Zamyśliłem się – odpowiedziałem, siląc się na pogodny wyraz twarzy. Nie
dam po sobie poznać zazdrości. Nie ma mowy. W końcu, przecież Pein nie
mógł wiedzieć, co czuję do Itachiego, a Itachi na pewno mu nie
powiedział o naszej wspólnej nocy, prawda?
Ogarnęła
mnie niewielka panika z powodu tych myśli. A jeśli Itachi mu
powiedział? Jeśli tak naprawdę kpił sobie ze mnie, a potem wszystko
powiedział Peinowi, by wspólnie mnie wyśmiać? Nie! To niemożliwe! On
taki nie jest! Nie zrobiłby tego! Muszę uspokoić myśli, uspokoić siebie.
Wziąłem
głębszy oddech i już po chwili zdołałem wyciszyć szalejące myśli.
Począłem myśleć bardziej trzeźwo. Po kilku sekundach rozmawiałem z
Peinem już o niebo luźniej. Wypytywałem o to, co robili
Wraz
z Mattem zabraliśmy ich do lasu. Chciałem, by obejrzeli pewne źródło,
przy którym zawsze było spokojnie, cicho i przyjemnie. Obaj raz na dwa
tygodnie chodziliśmy tam, by odpocząć od codzienności. Częściej nie
mieliśmy możliwości z powodu odległości dzielącej nas od owej oazy.
Znajdowała się w lesie na drugim końcu miasta. Mało pocieszająca
perspektywa.
Z
uśmiechami na twarzy dotarliśmy do miejsca docelowego. Głuche „woooow”
przetoczyło się przez usta mych przyjaciół, kiedy wraz z szatynem
wyciągnęliśmy ręce, robiąc krok w tył, każdy w innym kierunku,
prezentując zarazem źródełko. Czyli tak jak się spodziewałem – spodobało
im się. I nic dziwnego! Sam byłem oczarowany tym miejscem, kiedy Matt
zaprowadził mnie tu po raz pierwszy. Dupek prowadził mnie przez pół
miasta i las z zawiązanymi oczyma, mówiąc, że to niespodzianka. Pfi!
Mógł sobie darować! Tym bardziej, że była to zima i było ślisko.
Pamiętam, że kilka razy się poślizgnąłem, z czego trzy razy mało nie
upadając i nie wybijając sobie zębów. Podczas wędrówki miałem zamiar go
zabić, kiedy odwiąże mi oczy. Jednak, gdy już to uczynił, nie mogłem
oderwać oczu.
Mały
strumyczek, wypływający z niewielkiego źródełka, płynący w dół, wzdłuż
ciągnącego się lasu. Zbiornik był otoczony kilkoma sosnami oraz wierzbą i
dwoma modrzewiami. Zimą wszystko to przyprószone było białym puchem,
tafla wody zamarznięta i tylko strumyczek sączył się powoli pod
zamarzniętym lodem. Przyznam szczerze, iż niewiele piękniejszych widoków
dane mi było oglądać.
Akatsuki,
widząc to wszystko, pomijając oczywiście śnieg, którego latem nie ma,
za to mogąc podziwiać mnóstwo zieleni, natychmiast zgodnie stwierdzili,
że to świetne miejsce na zrobienie kilku wspólnych, zapewne dość
zabawnych zdjęć. Nie oponowałem, bo i po co? Fakt, że są tu ze mną i
cieszą się z tego, co i ja sprawiał, że chciałem skakać z radości. I
wkrótce skoczyłem, a raczej zostałem do tego zmuszony. Szkoda tylko, że
nie ze szczęścia. Hidan, Tobi i Sasor zaczęli mnie gonić, wrzeszcząc, że
wrzucą mnie do wody. Kiedy to zapowiedzieli, zbliżając się wolno w moim
kierunku, grzecznie odpowiedziałem, że to nie wchodzi w grę, gdyż nie
mam ochoty być mokry. Nie ustąpili.
Przez
dobre kilka minut biegałem w kółko jak wariat, starając się ich
przekrzyczeć, wyjąc o pomoc do pozostałych. Ci tylko stali i uśmiechali
się wrednie. Koniec końców zaciągnęli mnie w tak zwany „kozi róg”. Byłem
między młotem a kowadłem, gdzie tym pierwszym byli moi drodzy znajomi, a
drugim - źródło, tuż za mną. No i cóż? I spróbowałem dać susa w prawo,
by uciec przed tymi szaleńcami. Niby się udało, ale Oro podstawił mi
haka. Padłem na ziemię jak długi, a nim zebrałem siły by wstać,
poczułem, jak cztery osoby chwytają mnie za kończyny. Pohuśtali mną, by
po doliczeniu do trzech wrzucić mnie wprost w środek tafli.
Runąłem
w dół, mocząc się od stóp do głów. W miarę szybko wypłynąłem na
powierzchnię. Choć wyglądało niepozornie, to jednak było głęboko.
Zakryło mnie całego i jeszcze nie czułem dna… Patrzyłem na stojących
najbliżej, będących mymi oprawcami. Czwartym okazał się tek cholerny
zdrajca, Matt! Przysięgam, że tego pożałuje! Oj sroga będzie kara,
bardzo sroga!
Dopłynąłem
do brzegu, słysząc jak nadal pokładają się ze śmiechu, wyszedłem z wody
i obrzuciłem ich morderczym wzrokiem. Nim coś powiedziałem, największy
ze zdrajców podszedł do mnie i siląc się na polski akcent powiedział:
- I jak?Chłodniej?
- Tak – warknąłem, nie patrząc na niego, tylko wykręcając włosy, by spłynęła z nich woda. – Orzeźwiłem się za wszystkie czasy.
Odszedłem kawałek i położyłem się na trawie w słońcu opodal Kisame. Byłem zły.
Pozostali
rozsiedli się obok i znów rozpoczęli jakieś wesołe rozmowy. Chyba nie
powinienem się obrażać, kiedy do mnie przyjeżdżają, ale… Ale naprawdę
się wkurzyłem. Zwłaszcza na szatyna, który oczywiście siadł najbliżej
mnie. Nie powiedziałem mu wprost, że jestem zły, za to ostentacyjnie go
olewałem.
Zleciała
nam kolejna godzina, nim ruszyliśmy w drogę powrotną na obiad. Po
drodze nadal byłem naburmuszony i odsuwałem się, kiedy Matt starał się
mnie przytulać w ramach przeprosin. Też mi coś! Chcesz przeprosić, to
dawaj lody! Zaśmiałem się na samą myśl. Chociaż, znając go to pewnie by
to zrobił. No nieważne.
Po
powrocie siedliśmy wspólnie na dworze. Kochana mamusia zrobiła nam
spaghetti. Każdy dostał sporą porcję i zaczął pałaszować. Po obiedzie,
najedzony i przebrany już w suche ubrania przestałem się gniewać na
przyjaciela z Niemiec. Do końca dnia nie wychodziliśmy już nigdzie.
Siedzieliśmy w domu, grając to na konsolach, to w karty, to w jakieś gry
planszowe, czy twistera. Muszę przyznać, że wbrew pozorom był to
całkiem udany dzień.
Wieczorem,
kiedy wszyscy rozeszli się do wyznaczonych pokoi, ja zamknąłem się w
swoim lokum w piwnicy. Dopiero kiedy zostałem sam poczułem powrót
przytłaczającej pustki. Na stole w mojej samotni leżało zdjęcie, na
którym byłem wraz z Itachim, tuląc go z uśmiechem. Sam też się śmiał.
Pamiętam, że zdjęcie zrobiono, jak byliśmy w wesołym miasteczku.
Westchnąłem
ciężko. Naprawdę mi go brakuje. Nie mógł chociaż przyjechać, by
pogadać? Nieważne, czy woli Peina, czy nie, nadal przecież się
przyjaźnimy, prawda? A może nie? A może to tylko ja mam takie wrażenie, a
w rzeczywistości nie łączą nas już żadne więzi?
Opadłem
plecami na łóżko, tuląc do piersi zdjęcie. Tak bardzo chciałbym się
teraz w niego wtulić, poczuć jego delikatny zapach, który za każdym
razem mnie otumania. Dotknąć delikatnej, gładkiej dłoni, tak ciepłej i
przyjemnej. Spojrzeć w te czarne oczy, tak głębokie, że można w nich
utonąć, zagubić się…
Kurwa!
Kocham go! Kocham i już! Co mogę zrobić?! Zależy mi na nim i nic na to
nie poradzę. Gdyby tu był… Sam jego widok sprawiłby, że uśmiechałbym się
jak idiota, nieważne, czy sam powiedziałby mi, że jest z Peinem, czy
nie. Cieszyłbym się, że mogę go ujrzeć, usłyszeć jego głos…
Do dupy, cholera!
W
piżamie, w której przebywałem już od pół godziny, położyłem się na
łóżku, przykryłem kołdrą i postanowiłem przespać się choć trochę. Niech
diabli wezmą wszystkie moje pieprzone myśli. Mam dość! Mam dość tej
odległości dzielącej mnie od tego, kogo kocham. Niech diabli porwą Peina
i jego głupi uśmiech! Czemu cholera, to zawsze ja muszę mieć
najbardziej przejebane?! Nienawidzę tego! Nienawidzę swojego życia!
Nim
się obejrzałem, Morfeusz objął mnie swymi ramionami ciągnąc w stronę
krainy snów. Odpływałem, wciąż myśląc o Itachim. Później już tylko
śniłem. O nim i o tym, że mówi mi, że mnie nienawidzi, że nie chce mnie
widzieć i znać. Wytykał mi wszystkie moje wady, porównując je do zalet
rudego.
Tej nocy zdecydowanie źle spałem, wciąż się budząc i żałując wszystkiego, co możliwe.
Kolejne
dni niewiele różniły się od pierwszego. Wciąż się wygłupialiśmy,
śmialiśmy, przekrzykiwaliśmy, by dojść do głosu. Matt cały czas
przesiadywał z nami. Już po dwóch dniach przywykli do jego towarzystwa i
zaakceptowali jako jednego z nas. Chyba widzieli, że naprawdę go lubię i
nie mieli nic przeciw temu. Zresztą – dla każdego był miły, stale
wesoły i tryskał energią. Krótko mówiąc – idealnie pasował do naszej,
już i tak licznej gromadki. Nawet Hidan starał się ignorować spojrzenia,
jakie Konan rzucała w stronę szatyna. Przyznam się, że nawet mnie to
zainteresowało. Ale on chyba nie był zainteresowany, bo choć zachowywał
się przy niej swobodnie, nie traktował jej jak kogoś specjalnego. W
sumie… To jeszcze nigdy nie widziałem go z żadną dziewczyną. Jak
pozostali wrócą do siebie, będę go musiał o to wypytać, bo dupek pewnie
nie mówi mi wszystkiego!
Czwartek
spędziliśmy na basenie. Cały dzień w Aquaparku wszystkim wydał się
zbawczym pomysłem z powodu pogody na dworze. Trzy wielkie zjeżdżalnie
oraz czwarta, niemal pionowa, w dodatku cała czarna wewnątrz naprawdę
zachęcały do zabawy. Było tam też wiele innych rozrywek. Jednym z
ciekawszych zajęć w wodzie była „walka kogutów”, którą urządziliśmy
sobie na głębszej wodzie. Chętni do zabawy podzielili się na pary które
wyglądały następująco: Tobi z Hidanem, Sasori z Peinem, a ja z Mattem,
który praktycznie zmusił mnie do tego. Początkowo nie miałem ochoty na
te przepychanki. Wolałem szaleć na zjeżdżalniach jak Zetsu i Kakuzu,
pływać z Kisame albo siedzieć w jacuzzi z Konan i Orochimaru. Jednak
szatyn nie dawał za wygraną i marudził mi nad uchem póki się nie
zgodziłem.
Ostatecznie,
zaprawiony w boju, uległem. Ba, nawet przejąłem inicjatywę! Wdrapałem
się na ramiona przyjaciela, Tobi wlazł na Hidana, a Sasor na Peina.
Wszyscy najpierw się do siebie szczerzyliśmy. Byłem ciekaw, co powie
ratownik, jak to zobaczy, ale nic nie powiedział. Skorzystaliśmy z
sytuacji i kiedy krzyknąłem „do ataku”, wyciągając w przód prawą dłoń,
niczym Bonaparte na koniu, Matt ruszył na przeciwników. Najpierw
siłowałem się z brunetem, ale po dwóch sekundach obaj rudzi nam w tym
przeszkodzili, nacierając na nas z drugiej strony. Zarządziłem odwrót
taktyczny!
Walka
ogólnie trwała dobre dwadzieścia minut, póki wszyscy nie opadliśmy z
sił. Wówczas powróciliśmy do biegania po schodach na zjeżdżalnie wodne,
przepychając się z jakimiś małolatami po drodze, by być pierwszymi w
kolejce.
Tego
dnia obiad zjedliśmy w restauracji, mieszczącej się na basenie.
Odczekaliśmy pół godziny i wróciliśmy do wodnych szaleństw. Udało mi się
nawet zaciągnąć Konan ze sobą na tę „przerażającą czarną dziurę”, jak
nazwała pionowy zjazd. Po tym przyrzekła, że nigdy więcej nie pójdzie ze
mną wygłupiać się na zjeżdżalniach. Nie rozumiem dlaczego? Tyłka sobie
nie obiła – spadła na mnie. Ale i tak było fajnie! No, może poza faktem,
że jeden dzieciak podszedł do mnie, jak siedzieliśmy po obiedzie i przy
wszystkich spytał mnie bezczelnie: „A dlaczego pani nie ma piersi?”. Po
wściekłości, jaka mnie wtedy ogarnęła, chłopak poznał, że szykuje się
na wybuch i ulotnił, nim zdążyłem coś powiedzieć. Sam umknąłem na dobre
piętnaście minut do łazienki, póki pozostali nie przestali płakać ze
śmiechu na mój widok. Byłem pewien, że będą się nabijać przez cały pobyt
tutaj…
Tego
wieczoru także rozmyślałem o Itachim. O ile za dnia staram się o nim
nie myśleć ilekroć spojrzę na Peina, o tyle wieczorem, przed snem,
ogarnia mnie takie poczucie samotności, jakiego nie czułem nigdy
wcześniej. Nawet czekając na nich, nie czułem się tak samotny. Dlaczego?
Może dlatego, że miałem jeszcze wtedy nadzieję, że tęsknota, którą
czuję w końcu minie, choćby i na kilka dni. I co? I ta cała nadzieja
poszła w diabły! Tyle mam z czekania na niego z utęsknieniem, niczym
wierny kundel na swego pana! Wiem, jestem głupi, ale przecież nie można
pstryknąć palcami, by zmienić swoje uczucia, prawda?
W
piątek zaciągnąłem ich na zwiedzanie ośrodków kulturowych. Matt
opowiadał historię różnych wiekowych budynków, a ja ewentualne
nieścisłości tłumaczyłem na ojczysty język. Fakt faktem – szatyn
szybciej i pewniej mówi po niemiecku niż polsku. I tak jestem mu
wdzięczny, że tak się sili, by cały czas mówić przy pozostałych w naszym
języku lub w angielskim… Tego dnia na obiad wstąpiliśmy do pizzerii, a
następnie do muzeum, gdzie siedzieliśmy do wieczora. Po powrocie do
mojego domu znów zajęliśmy się wygłupami, grami i innymi bzdurami, które
w danych chwilach wpadały nam do głów. Chcieli się nawet bawić w
chowanego, ale uznałem, że to chybiony pomysł. Ze mną i tak by nie
wygrali. W odróżnieniu do nich, za dobrze znam ten dom!
W
sobotę uparli się, by pójść na zakupy. Każdy chciał kupić sobie jakąś
pamiątkę. Po dwóch godzinach łażenia po sklepach i przyglądania się, jak
robią zdjęcia praktycznie wszystkiemu, co zobaczą, oznajmiłem im, iż
zachowują się jak japońscy turyści. Wnet zacząłem żałować. Momentalnie
uśmiechnęli się jak wariaci i poczęli udawać wcześniej wspomnianych.
Tak, to było przegięcie z ich strony, ale za dobrze ich znałem, by nie
wiedzieć, że tego nie zrobią. W końcu – człowiek też potrzebuje rozrywek
i pośmiania się z głupszych od siebie, prawda?
A
poważnie mówiąc, znudziło im się po pół godzinie, kiedy ludzie
przestali ich wytykać palcami. A szkoda. Zabawnie było obserwować, jak
Tobi podbiega do każdego napotkanego przechodnia, piszcząc „Tobi chce z
tobą zdjęcie!” lub „Zrób sobie zdjęcie z Tobim!”. Najwięcej jednak zdjęć
mieliśmy wspólnych. Otwarcie zażądałem od nich każdego zdjęcia. Też
chcę mieć pamiątkę z tych ich odwiedzin!
Wieczorem
wszyscy wybraliśmy się do jednego z klubów. Jedynego, w jakim non stop
puszczano rocka! Uwielbiałem go! Szkoda, że jedyny taki w mieście.
Przywodził mi zawsze na myśl utęsknione Róże, w których tak świetnie się
bawiłem z całą ekipą. Tam to dopiero był klimat!
Niedziela minęła spokojnie, jak na takową. Zapewne
dlatego, że do domu wróciliśmy kilka minut po szóstej. Wszyscy spali do
szesnastej, a później leczyli kaca. Ja oczywiście zostałem zbesztany za
całokształt przez kochaną mamusię, ale niespecjalnie się przejąłem.
Przecież to nie moja wina, że tak chlali, ale ona uznała, iż właśnie
moja. Ech. Było gadanie, że ich nie pilnowałem, że to przecież moi
goście, że powinienem być ostrożniejszy… I że matka Matta dzwoniła do
niego, ale on nie odbierał, więc w końcu zadzwoniła do mojej, wypytując,
czy tutaj się znajdował. Ta powiedziała, że tak, i że śpi, co
oczywiście było nieprawdą. I właśnie za to, że on nie odebrał, ja
zebrałem wykład o odpowiedzialności. Życie jest niesprawiedliwe! Ale
czego się nie robi dla przyjaciół?
Pomimo
usilnych prób, kaca leczyliśmy aż do północy. Wówczas już nikomu nie
chciało się nigdzie iść. Wzięliśmy więc twistera i zaczęliśmy grać. O
ile z początku było spokojnie, o tyle po tym, jak się rozkręcili,
wychodziły nam coraz to bardziej nieprzyzwoite pozy. Chyba wolałbym o
większości z nich nie pamiętać. Później w ruch poszedł chińczyk.
Podzieliliśmy się na dwie grupy (Matta już z nami nie było, a Oro i
Kisame nie chcieli grać, a stwierdzając, że są już zbyt śpiący, udali
się do swoich pokoi) i ustaliliśmy, że temu, kto wygra, reszta stawia mu
piwo. Pozostali mieli z siebie zdjąć tyle ubrań, ile niżej miejsc
zajęli, to znaczy: za drugie – jedną część garderoby, za trzecie – dwie i
tak dalej.
To
się nazywa motywacja do gry planszowej! Każdy chciał mieć pierwsze
miejsce, a nikt ostatnie. Zaciekła walka, eliminacja wrogów - to
wyglądało bardziej jak wojna, niż jak gra towarzyska. Udało mi się zająć
trzecie miejsce. Ostatnie zajął Pein, przed nim był Hidan, wcześniej
Sasori. Tobi był piąty, przed nim Zetsu. Ja z miejscem trzecim, mnie
wyprzedził Kakuzu. I oczywiście – Konan orżnęła nas wszystkich. No i
przyszła kolej na karę.
Kakuzu
zdjął swoją bluzkę i nic sobie z tego nie zrobił. Ja wycwaniłem się
zdjęciem obu skarpetek. Każdemu jakoś udało się zostać w spodniach,
prócz… Hidana i Peina. Najgorszym faktem było to, że obaj, by dokończyć
karę, musieli zdjąć swoje bokserki. Kiedy to dostrzegliśmy, wszyscy
prócz Konan wybiegli momentalnie z pokoju. Ona natomiast orzekła, iż
dopilnuje wypełnienia kary… Wolę nie wiedzieć, czemu tak jej na tym
zależało. Cieszyłem się, że udało mi się uniknąć ślepoty, która
niechybnie by mnie dopadła, po ujrzeniu ich obu nago!
Zastanawiałem
się, jak jedyna dziewczyna w naszej ekipie to robi, że zawsze uda jej
się wygrać akurat wtedy, kiedy jest zakład o rozbieranie się. Z takimi
myślami byłem gotów kłaść się spać, jednak znów zostały one przerwane
przez rozważania o długowłosym brunecie. Kurwa! Czy ja kiedykolwiek się
obudzę z tego transu? Czemu muszę o nim myśleć, kiedy jestem sam?! I
nawet nie mam komu się z tego wyżalić… Szlag by to!
W
poniedziałek także wstaliśmy dość późno. Przed obiadem zdążyłem im
pokazać, gdzie się uczyłem podczas ostatniego semestru. I właśnie wtedy
zeszliśmy na temat szkoły. Beztrosko gawędziliśmy o starych dobrych
czasach, kiedy jeszcze uczyłem się w tym samym mieście, co oni. Jedynie
nasz drogi rodowity Niemiec nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.
Przysłuchiwał się nam uważnie, starając się zrozumieć wszystko, co
mówimy. Z jednej strony było to trochę chamskie w odniesieniu do niego.
Nie ważne ile by nie słuchał, nie mógł zrozumieć, z czego się śmiejemy i
żartujemy, toteż siedział cicho, przysłuchując się rozmowie. Było mi
trochę głupio z tego powodu, ale co zrobić?
Tego
wieczorutak że wybraliśmy się do klubu, tym razem, na życzenie Tobiego i
Zetsu, do innego. Najważniejsze, by byli zadowoleni! Tylko dlaczego
znów wróciliśmy nad ranem, ledwo przebierając nogami i niemal zataczając
się na chodniku? I znów spaliśmy pół dnia, budząc się dwadzieścia po
trzeciej po południu. Rany! Horror!
Kiedy
zdałem sobie sprawę, że to już wtorek, coś mnie uderzyło. Wówczas
zrozumiałem, że następnego dnia już wyjeżdżają, a ja nawet nie zdążyłem
dobrze się nimi nacieszyć! Tyle jeszcze rzeczy było do zrobienia, tyle
tematów do omówienia, a oni już muszą wracać?! Dlaczego?! Znów będę
niemal umierał, zastanawiając się, co robią i pragnąc być z nimi!
Nieco
zmarnowany z powodu nagłego przypływu negatywnych myśli, wszedłem do
kuchni, po której krzątała się już czcigodna matula. Widząc moją
nieszczęśliwą minę, postanowiła spytać co mnie męczy.
- Dei, kochanie – zaczęła pieszczotliwie. – Co się stało?
Spojrzałem na nią smutno.
- Jutro jadą…
Nie
musiałem dodawać nic więcej. Zwyczajnie zwiesiłem głowę, a ona rzuciła
robotę, by podejść do mnie i przytulić, by dać do zrozumienia, że
wszystko jest dobrze. Tylko czemu czułem, że nie jest i nie będzie?
-
Jeszcze nie pojechali, a ty już tęsknisz? – Spytała delikatnie,
głaszcząc mnie po głowie. Przytaknąłem. – Cały ty – zachichotała.
- Czemu nie posiedzą jeszcze kilka dni, un? – Spytałem bardziej siebie, niźli matkę.
Poczułem, jak mocno mnie ściska, po czym spytała spokojnie.
- A może teraz ty byś do nich pojechał na kilka dni?
Zmarszczyłem
brwi, trawiąc jej słowa. Chyba coś źle zrozumiałem. Spojrzałem na nią,
marszcząc czoło i starając sobie poukładać to, co właśnie zaproponowała.
Ja? Miałem jechać wraz z nimi? Miałem spędzić kilka dni w rodzinnym
mieście? Z nimi? Nadal wygłupiając się i śmiejąc z każdej drobnostki?
- Co proszę? – Spytałem, będąc pewnym, iż się przesłyszałem. Tak. Na pewno mam omamy słuchowe i słyszę to, co chcę usłyszeć.
- No, jeśli nie chcesz – odpowiedziała, wzdychając, dając mi jasno do zrozumienia, iż omamów słuchowych NIE MAM!
- Jasne, że chcę! – Krzyknąłem, podrywając się na równe nogi. Ja?! Miałbym nie skorzystać z takiej okazji?!
-
Dobrze – uśmiechnęła się wesoło. – To zanim się za bardzo podniecisz,
spytaj ich, czy będziesz tam miał gdzie spać. – Puściła mi perskie oczko
i wróciła do garów.
Oniemiałem.
Albo ze mną jest gorzej i śnię na jawie, albo moja matka została
podmieniona przez obcych i tak naprawdę to mały kosmita, siedzący w
kokpicie, który jest głową i sterujący wielkim robotem, wyglądającym jak
moja mamuśka. Pokręciłem szybko głową. Oglądam za dużo science fiction…
Nie
myśląc już wiele, poleciałem, niczym torpeda przez kuchnie, wpadając
wprost do przedpokoju i rzucając się na schody. Pozostali mieli siedzieć
teraz w moim pokoju, więc tam też się skierowałem. Wpadłem jak
pershing, potykając się o leżącego na ziemi Zetsu i lądując na nim i
Kisame, leżącym tuż obok. Pomimo upadku, nadal miałem banana na twarzy.
Szeroki uśmiech nie chciał mnie opuścić. Błagam, niech ktoś z nich mnie przygarnie!
Nim
zdążyli spytać, czy wszystko ze mną w porządku, jak najęty zacząłem
opowiadać im, co przed kilkoma sekundami zaszło w kuchni. Mówiłem tak
szybko, że sam siebie nie zrozumiałem. Byłem zbyt podekscytowany. Swój
monolog zakończyłem jednym zdaniem:
- … i co wy na to?
Rozglądałem
się z uśmiecham na patrzących na mnie dziwnie przyjaciół. Nikt się nie
odzywał. Ponownie zmarszczyłem brwi. Proszę o tak wiele?
-
Dei – zaczął Sasori ze znudzeniem. – Powiedz to wszystko jeszcze raz,
ale… Tym razem co najmniej dwa razy wolniej. Proszę – Dodał.
Posłuchałem.
Ponownie wszystko wyrecytowałem, tym razem wolno, spokojnie, starając
się nie przyspieszać. Słuchali uważnie, z każdym moim słowem,
uśmiechając się coraz szerzej. Już byłem pewien, że oni także chcą mnie
tam porwać. Znów chciałem skakać ze szczęścia, niczym jakiś idiota.
Dobra, nie czarujmy się. I tak jestem idiotą, ale chciałem po prostu
pokazać, jak bardzo się z tego cieszę i jak cholernie mi na tym zależy!
Stałem
i przyglądałem się im z oczekiwaniem. Nim ktokolwiek odpowiedział, znów
leżałem na ziemi, tym razem przygniatany Tobim, który rzucił się na
mnie radośnie, a po słowach Oro, brzmiących „Kanapka na Deia!”, byłem
naprawdę gnieciony przez ciężar rzucających się raz po raz ciał. Nawet
nasza kochana Konan się przyłączyła na sam koniec. Szczęście, że zeszli,
nim straciłem resztki tchu!
-
Podstawowe pytanie – zacząłem, kiedy pomogli mi ponownie wstać. – Mogę
liczyć na lokum u kogoś z was, czy mam sobie rezerwować hotel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz