środa, 5 września 2012

Oneshot - 12 "Sprawiedliwość"

                Wiedziałem kim jesteś niemal od początku. Zdradziło Cię wiele aspektów. A jednak… Dałem Ci wygrać. Dlaczego? Sam już nie wiem. Choć byłem cenionym detektywem, choć potrafiłem rozwiązać niemal każdą zagadkę, przegrałem. Zwyciężyłeś, przyznaję.
                Sprawiedliwość nie zatriumfowała, ale z jakiegoś powodu… Nie żałuję. Nawet się cieszę. Miałem przyjaciela. Miałem osobę z którą mogłem rozmawiać, której mogłem zaufać. Byłeś pierwszą taką osobą. Byłeś pierwszym, któremu zaufałem aż do tego stopnia. „Przyjaciel”. Nie nazwałem Cię tak bez powodu. Już wtedy wiedziałem, że jesteś Kirą, a jednak… Ufałem Ci. I nie potrafiłem przestać.
                Coś w mym sercu mówiło mi, że będzie dobrze, że muszę być przy Tobie. Że przy Tobie jest mi tak dobrze. W pewien sposób czułem się bezpieczny. Nie! Nie wtedy, kiedy byliśmy skuci ze sobą kajdanami. Ale jeszcze przed tym i po tym zdarzeniu…
                Czułem się przy Tobie inaczej, niż przy każdej innej osobie. Było w Tobie coś takiego… Coś, co mnie przyciągało. Miałeś w sobie tę odrobinę słodyczy. Chciałem do niej dotrzeć. Uparcie do tego dążyłem. Jednak nie dotarłem tam na czas…
                Teraz pozostaje mi już tylko żałować. Dlaczego? Sam nie wiem. Przecież żaden z nas nie przywiązał się do drugiego w emocjonalny sposób… Prawda? Proszę, powiedz mi, że mam rację… Choć sam już w to nie wierzę…
                Wyjrzałem za okno. Deszcz bił obficie w szyby. Czułem to. Czułem, co się zbliża, co ma nadejść. Nasze pożegnanie. Ostatnie. Wiem, że tak będzie. Bo przecież nie możesz pozwolić mi żyć, mam rację? Nie, skoro to właśnie Ty jesteś Kirą. A jednak czuję pewnego rodzaju zawód…
                Wątpiłem byś kiedykolwiek się dowiedział, skąd on się wziął. Nieważne. Lepiej żebyś nie wiedział…
                Wyszedłem na dach. Deszcz moczył me ubranie i włosy. Orzeźwiał. Choć na zewnątrz było zimno, nie czułem tego. Dla mnie panował tam delikatny chłód. Nie mógł się równać z tym, który odczuwałem głęboko w sercu.
                Czym jest to uczucie? Nie znam go? A może Ty potrafisz mi powiedzieć? Czułeś to kiedyś? Ja nigdy wcześniej. Taki smutek, taka przykrość, żal, iż będę musiał Cię opuścić. Nie… Naprawdę tego nie chcę. Pozostawić jedynego przyjaciela? Przecież nawet w Wammy’s House nie czułem się z nikim aż tak związany, jak z Tobą…
                Obserwowałem wszystko wokół. Deszcz lał niemiłosiernie. Szare chmury nie miały zamiaru opuścić Tokio. Chyba mi współczuły. Tak. Ja też wiedziałem, że umrę. Czyżby i one to przeczuwały i teraz płakały nade mną?
                Nie… Dlaczego to się musi tak skończyć? Czy nie może być inaczej? Czy nie mogę żyć dalej przy Twym boku, będąc szczęśliwym? Przecież nawet teraz, kiedy wiem, że jesteś tym seryjnym mordercą, nikomu tego nie oznajmiam. Nie chcę tego zrobić. Miałbym porzucić jedynego w mym życiu przyjaciela?
                Light… Nie chcę tego… A Ty?
                Proszę… Proszę Cię, mój jedyny przyjacielu… Mógłbyś to odłożyć? Poczekać jeszcze trochę… Tydzień, miesiąc, rok? Wiedziałem, że tego nie zrobisz… Dlaczego więc się łudziłem?
                Kiedy usłyszałem za sobą Twój delikatny głos, wołający mnie po pseudonimie jakim Ci się przedstawiłem, coś we mnie drgnęło. Odwróciłem się. Stojąc w deszczu, widziałem jak przez mgłę Twą postać. A jednak tam byłeś. Przyszedłeś do mnie.
                Czemu się tak litowałeś? Dlaczego byłeś tak delikatny, tak czuły? Przecież chciałeś mnie zabić! Obaj to wiedzieliśmy. A jednak… W tamtej chwili, kiedy podszedłeś do mnie, mówiąc, że mam wracać, by się nie zaziębić byłeś taki troskliwy. Czemu? Czemu, Light?
                Rozmawiałeś ze mną tak, jakbyśmy naprawdę byli przyjaciółmi. Wiesz jak się z tego cieszyłem? Wręcz skakałem ze szczęścia, jakie mnie ogarniało.
                Właśnie dlatego bolała mnie ta pewność, iż to ostatnie nasze wspólne chwile.
                Kiedy po powrocie do monitorów poczułem jak moje serce zamiera wiedziałem, że to Twoja sprawka. Wiedziałem. Widziałem Twój podły uśmiech. Pamiętasz moje słowa? „Więc jednak byłeś Kirą…” Nie… Wtedy się przy tym nie upewniłem. Wiedziałem to już wcześniej! Jednak musiałem przed Tobą grać, mój przyjacielu.
                Przepraszam Cię, Light…

***        ***        ***

                To wszystko było takie dziwne. Ale to była walka! Byliśmy na wojnie, L!
                Obaj od początku to wiedzieliśmy! Obaj musieliśmy grać, udawać przed drugim kim naprawdę jesteśmy. Przecież nie mogliśmy otwarcie sobie powiedzieć, że ja jestem Kirą, a Ty nie mogłeś mi powiedzieć jak się nazywasz. Musieliśmy dociekać, snuć plany i intrygi, które miały doprowadzić nas do celu. Które miały dać zwycięstwo jednemu z nas!
                Nazwałeś mnie „przyjacielem”. Ha! Czcze gadanie! Wiem, że tak naprawdę kłamałeś! Kłamałeś, by zdobyć me zaufanie! By łatwiej Ci było do mnie dotrzeć, a ostatecznie schwytać i osądzić swego wroga – Kirę!
                Nie poddawałem się! Nawet w krytycznych sytuacjach!
                Sądziłeś, że mnie wyprzedzisz? Miałeś czelność myśleć, że uda Ci się mnie pokonać? Sprawiedliwość zwyciężyła, L! Bo to ja nią jestem! Pokonałem Cię w Twojej własnej grze!
                Widziałem jak beznamiętnie wpatrujesz się w okno. Zaraz potem wyszedłeś z pomieszczenia, kierując się na dach. Wiedziałem. A jednak nie od razu za Tobą poszedłem. Właściwie… Co tam robiłeś? Nad czym tam tak dumałeś?
                Zastanawiałeś się jak ze mną wygrać? Śmieszne! I tak byś nie zdołał! Każdy szczegół mojego planu był doskonale przemyślany! Wiedziałem, że to ja wygram. Prędzej czy później, ale jednak JA!
                Poszedłem Cię szukać, kiedy reszta grupy dochodzeniowej zaczęła się martwić. Zaoferowałem się pierwszy. Musiałem udawać „przyjaciela”. Jakież to było męczące… Jakże nudne i fałszywe! Zarówno z mojej jak i z Twojej strony!
Po jaką cholerę to wtedy powiedziałeś? Dlaczego musiałeś powiedzieć, że jestem Twoim „przyjacielem”? Przecież obaj wiedzieliśmy, że kłamiesz! Nie ufałeś mi od samego początku, a ja… To chyba oczywiste, że nie ufałem Tobie, skoro byliśmy wrogami!
                Ale musiałem udawać. Zmusiłeś mnie… A ja postanowiłem przyjąć wyzwanie. Nie jestem tchórzem! Pokazałem Ci to, prawda?
                Kiedy widziałem Cię strojącego w deszczu chciałem, byś tam zdechł. Zamarzł na kość i umarł z zimna! Wówczas Rem nie musiałaby się fatygować i mógłbym ją wykorzystać do czegoś w późniejszym czasie…
                Cholerny egoisto! Nie mogłeś wtedy umrzeć?!
                Mówiłem potulnym głosem. Chciałem, byś ze mną wrócił…Na dół, do pozostałych. I tak byś zginął i tak. A Ty jedynie patrzyłeś na mnie tym zaćpanym wzrokiem. Co jest? Za dużo bitej śmietany się nażarłeś? W końcu zemdliło Cię przez te jebane słodycze, które tak namiętnie wpieprzałeś w każdej chwili?
                Zawołałem Cię po raz kolejny mówiąc, byśmy zeszli, byś się nie przeziębił… Ponownie udawałem przyjaciela… Przyznasz, że wspaniale odegrałem tę rolę? Nie wyobrażasz sobie jednak z jaką niechęcią.
                Nienawidziłem Cię z całego serca! Stanąłeś mi na drodze! Byłeś mi gwoździem w oku od samego początku! Drażniłeś, prowokowałeś! A mimo to – przegrałeś!
                Tak, L! Przegrałeś! I co? Kto okazał się lepszym? Oczywiście, że ja! Musiałem wygrać, jeśli miałem stać się Bogiem nowego świata! Bóg-Kira! Z każdym dniem zyskiwałem coraz większe rzesze wyznawców! Co razwięcej ludzi mnie popierało. Nie pod przymusem! Popierali mnie, bo naprawdę byłem dla nich Bogiem, wymierzającym sprawiedliwość tym, którzy ich ranili!
                A Ty? Kim… Czym byłeś, L? Niczym! Ot co!
                Kiedy Rem zniknęła z pokoju wiedziałem, że postanowiła wpisać tam Twoje imię i nazwisko. Cieszyłem się. Odliczałem te cholerne sekundy!
                Gdy spadłeś z krzesła, w duszy wyłem z radości. Chciałem skakać ze szczęścia, a jednak… Musiałem odegrać tę ostatnią scenkę! Specjalnie dla naszej drogiej grupy dochodzeniowej!
                Chwycili to… A Twoje śmieszne ostatnie słowa? Tak, L… Miałeś rację! Ja byłem Kirą! I zwyciężyłem! Sprawiedliwość zatriumfowała!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz