Blondyn
siedział samotnie w pokoju. Wzdychał raz po raz. Mrok, który go otaczał
dawał mu swoistą przyjemność. Jedyne światło pochodziło ze świecy na
parapecie okna tuż przy jego łóżku. Wpatrywał się w nie z melancholią,
zastanawiając nad różnymi aspektami życia. Chyba jeszcze nigdy nie
zdarzyło mu się wpaść w taki stan. Sam nie był pewien, czy jest smutny,
przygnębiony, czy obojętny. Zwyczajnie siedział na łóżku, oparty plecami
o ścianę i wpatrywał się w mały płomyczek. Delikatny, słaby, bezradny
wobec silniejszego podmuchu.
Zupełnie jak życie – w jednej chwili może ono dobiec końca, a w innym miejscu zrodzi się inne…
Po
raz kolejny westchną. Nie chciał wychodzić ze swojego pokoju. Pragnął
tu zostać i nie widzieć się z innymi. Jak on nienawidził tego okresu.
Nienawidził TYCH dni! Dlaczego? Cóż… Wiązało się to z jego dość przykrą i
samotną przeszłością.
Przez
lata był sam. Odrzucony przez resztę społeczeństwa mieszkał sam na
uboczu miasta. Mieszkańcy nie chcieli mieć z nim nic wspólnego z powodu
jego wyglądu. Dodatkowe usta na dłoniach i klatce piersiowej odrzucały
ich z jakiegoś nieznanego chłopcu powodu. Z czasem zaczął się ich aż
wstydzić. Czuł się osamotniony, zapomniany. A już szczególnie w tym
okresie.
Widząc
tych wszystkich ludzi radujących się, weselących, śmiejących i
spędzających czas w gronie najbliższych, jedząc razem zwyczajnie
zazdrościł. Zazdrościł ciepła, jakie panowało w ich domach. Tych
życzliwych uśmiechów, obejmowania się, łamania opłatkiem. Zazdrościł
wszystkiego. Nigdy tego nie zaznał. Jego rodzice go porzucili. Nie miał z
kim świętować. Nie miał komu dać prezentu, ani też od nikogo nigdy
takowego nie otrzymał. Nie dane mu było zjeść wigilijnej kolacji w
gronie przyjaciół i znajomych, gdyż ich nigdy nie posiadał. Boże
Narodzenie zawsze spędzał samotnie i tak do tego przywykł, że aż
znienawidził to święto.
Właśnie
dlatego dzisiaj, kiedy wszyscy przygotowywali Świąteczną Kolację
zamknął się w pokoju, zapalił świecę i tylko w jej świetle siedział
samotnie, pragnąc by te trzy dni minęły jak najszybciej. Tylko, by się
skończyły!
Podkulił
pod siebie kolana i objął je ramionami. Rozmyślał. Wspominał uprzednie
swe „Gwiazdki”. Nie był pewien, czy może je tak właściwie nazywać. Bo i
po co? Nie różniły się od innych dni, może poza faktem, że czuł jedynie
większe osamotnienie niż na co dzień.
Wsłuchiwał
się w krzątaninę na korytarzu, w muzykę rozchodzącą się po całej
organizacji i wyobrażał sobie wszystkich uwijających się z ubieraniem
choinki, przygotowujących potrawy i dekorujących wszystko światełkami,
bombkami, łańcuchami oraz jemiołą i gałązkami świerkowymi. Uśmiechnął
się smutno. Z jednej strony zastanawiał się nad dołączeniem do nich, ale
z drugiej… Nie umiał się tak zachowywać. Nie wiedziałby co ma robić…
Drgnął
nieznacznie słysząc pierwsze słowa swej ulubionej kolędy. W jakiś
dziwny sposób to właśnie ona najbardziej zawsze do niego przemawiała.
Wzruszała. Poruszała jego osamotnione serce.
Pukanie
do drzwi nieznacznie zagłuszyło kolędę. Nie odpowiedział nic, jednak
nieproszony gość i tak nacisnął klamkę i po chwili wsunął głowę do
pokoju przez niewielką szparę. Równocześnie do uszu Deidary dotarły
głośniejsze dźwięki pieśni.
- … Bóg porzucił szczęście Twoje. Zszedł między lud kochany, dzieląc z nim trudy i…
- Deidara – senpai – usłyszał cichutki głos.
Spojrzał w kierunku drzwi. Czarna
czupryna okalająca pomarańczową maskę zafalowała delikatnie, kiedy
„dobry chłopiec” potrząsł głową. Przypatrywał mu się przez chwilę,
czekając na powód przerywania mu stanu osamotnienia.
- Czy Deidara – senpai przyjdzie na kolacje? – Spytał Tobi delikatnym, proszącym głosem.
- Nie, Tobi, hm… - odpowiedział, ponownie spoglądając na świecę.
Podparł brodę na swym ramieniu. Nie miał chęci tam wychodzić.
- Dlaczego? – Padło krótkie pytanie.
Nie odpowiedział.
-
Dlaczego senpai? – Dopytywał się nadal, wchodząc do pokoju i zamykając
za sobą drzwi. W jego głosie było słychać coś na wzór zawodu.
- Nie lubię świąt – odpowiedział cicho Deidara.
-
Ale dlaczego?! – Zaczął krzyczeć brunet, machając szybko rękoma. Nadal
gestykulując, mówił szybko. – Przecież w święta są prezenty, jest dużo
dobrego jedzenia i wszyscy się cieszą! I są prezenty! Tobi lubi
prezenty! Dlaczego senpai nie lubi świąt?!
- Po prostu ich nie lubię – odparł spokojnie, nadal nie patrząc na Uchihę.
Jego
gość uspokoił się. Przez krótki moment stał, wyraźnie się nad czymś
zastanawiając. Blondyn w tym czasie zdołał rozróżnić płynące po
organizacji słowa kolejnej kolędy, jaką była „Cicha noc”.
- Czy senpaia spotkało coś przykrego w święta? – Spytał wpatrując się intensywnie w chłopaka.
Ten westchnął ciężko i zwrócił swe oczy ku Tobiemu.
- Nigdy nie miałem z kim ich świętować. – Rzekł martwym głosem.
Jego
twarz nie wyrażała żadnej emocji, zupełnie jakby została z nich
wyprana. Madara po raz pierwszy widział go w takim stanie. Czekał, aż
usłyszy coś więcej na ten temat. Nic się jednak takiego nie stało.
Sam
przed sobą musiał się przyznać, że z jakiegoś powodu cieszył się na to
Boże Narodzenie. W każdego członka „Brzasku” wpadł nagle świąteczny
nastrój. Nie skakali sobie do gardeł, byli dla siebie mili,
współpracowali zgodnie, bez kłótni, żartowali i uśmiechali się do siebie
nawzajem. Zastanawiające, jak wszyscy potrafią się zjednoczyć na te
kilka dni. I choć wiedział, że po świętach znów każdy będzie tym samym
psychopatą, jakim jest na co dzień, to był zadowolony, że potrafią
wykrzesać z siebie jakieś pozytywne emocje do drugiej osoby.
Tylko
z blondynem był problem – jako jedyny siedział sam, nie chcąc wyjść ze
swej jamy. Zwykle taki wesoły i pewny siebie, teraz siedział skulony na
łóżku, wyglądając jak siedem nieszczęść.
Brunet
zastanawiał się co zrobić. Jako on sam, normalnie nie kiwnął by palcem,
nawet w taki dzień. Z drugiej strony, jako Tobi udawał duże dziecko,
które zawsze chce, by każdy był szczęśliwy…
- Dostałeś kiedykolwiek prezent? – Spytał poważnie.
Dei
opuścił głowę, by na niego nie patrzeć. Mruknął coś do siebie i
odpowiedział tylko: „Nie twoja sprawa, hm!”. Odpowiedź była jasna.
Uchiha siadł obok niego. Pogłaskał po głowie i rzekł wesoło.
- Ale ja mam dla ciebie prezent, senpai!
- Że co?
- Ale jak chcesz go dostać, musisz przyjść do wszystkich, bo jest przy choince – dodał wesoło.
- Nigdzie nie idę, hm! Już ci mówiłem – warknął. – Puszczaj! – Dodał szybko, gdyż brunet przytulił go mocno.
- Nie musisz być sam – szepnął swym zwykłym głosem do ucha blondyna, wcześniej unosząc nieznacznie maskę.
- Konan! Co z tymi uszkami?!
- Jak tak ci się śpieszy, Hidan, to sam je przynieś – odkrzyknęła kobieta.
Stół
by już niemal całkowicie uszykowany. Brakowało tylko tradycyjnego
barszczu z uszkami, jednak i on pojawił się w każdym talerzu już po
pięciu minutach. Wszystko było przygotowane. Czekali tylko na ostatnich
nieobecnych.
- Gdzie oni są? – Spytał rozdrażniony Pein, nie mając najmniejszego zamiaru dłużej czekać.
- Tobi miał przyprowadzić Deidarę – mruknął od niechcenia Itachi.
- Pewnie blondynek już go zabił – zaśmiał się Kisame, za co został zgromiony wzrokiem przez pozostałych obecnych.
-
Poczekajmy jeszcze chwilę – zarządziła jedyna obecna przedstawicielka
płci pięknej, na co reszta z większą lub mniejszą aprobatą przystała.
W
między czasie umilali sobie czas, rozprawiając na wszelakie tematy.
Hidan jako jedyny powtarzał, że powinni świętować narodzenie Jashina, a
nie jakiegoś „Jezusa”, o którym nikt nie ma pojęcia. Szybko jednak go
uciszono, mówiąc, że może się modlić za kogo chce, ale dzisiejszy
wieczór spędzają razem dla własnej przyjemności.
- Może po nich pójdę? – Zaproponował Sasori, niecierpliwiąc się coraz bardziej.
- Jesteśmy – usłyszeli wesoły krzyk od strony drzwi. – Tobi jest dobry chłopiec! – Dodał, na co wszyscy przewrócili oczami.
Tuż
obok niego szedł blondyn, wyglądający na raczej speszonego. W ciszy
zasiedli do stołu, zajmując ostatnie wolne miejsca. Zostali jednak
zmuszeni do powstania niemal natychmiast. Każdy dostał kawałek opłatka, a
po dwu sekundach zaczęli sobie składać życzenia. Najmłodszy z obecnych
patrzył na to niezrozumiale. Obserwował ich wszystkich. Widział przez
okna domów, jak ludzie zachowują się w święta, a jednak, kiedy sam
został w to wciągnięty, nie miał pojęcia jak się zachować.
-
Tobi życzy Deidarze – senpai wszystkiego najlepszego – rzekł wesoło
brunet. – Tobi ma nadzieję, że senpai będzie dobrze wspominał te święta.
– Wyciągnął przed siebie opłatek i czekał.
- Wzajemnie, Tobi – wykrztusił blondyn z oporem i przełamał opłatek.
W
jakiś dziwny sposób było mu głupio. Poczuł wypieki na swych policzkach.
Uśmiechnął się delikatnie do Uchiha i połknął ułamany kawałek.
Podobnie
wyglądały wszystkie życzenia. Większość życzyła powodzenia na misjach,
uśmiechu i innych bzdur. Blondyn zastanawiał się na ile wszystkie te
życzenia są szczere. Nie narzekał jednak. Pierwszy raz miał to, o czym
tak marzył.
Sam
się dziwił, że wszyscy byli tacy weseli, mili, ciepli. Nikt się nie
sprzeczał, nie wygrażał innym. Byli jakby innymi ludźmi. Zadziwiające
jak wiele zależy od odpowiedniego nastroju i nastawienia innych ludzi.
Teraz cieszył się, iż jednak dał się namówić Tobiemu na wyjście ze swego
pokoju. Tym bardziej, będąc pewnym, że szybko oni wszyscy nie będą się
tak zachowywać wobec siebie.
Dało
się nawet pośmiać, pomimo faktu świętowania TEGO NAJGORSZEGO DNIA W
ROKU. Konan zmusiła wszystkich do wspólnego kolędowania. Jak można się
było domyślić, każdy protestował, aczkolwiek ostatecznie nie udało jej
się odwieść od tego pomysłu. Do póki razem śpiewali, było w porządku,
jeśli nie liczyć tego, że wyraźnie było słychać fałsz płynący z niemal
każdego gardła. Ich wesołość wzrosła, kiedy zostali zmuszeni do własnych
solówek. Każdy kolejno miał śpiewać jakąś zwrotkę kolędy. Kolejność
była według wskazówek zegara. Zaczęła Konan. Zwrotkę śpiewali razem,
następnie stojący po jej lewej Zetsu i tak w kół. Jedną Kolendę
skończyli, zaczynali kolejną. Jedna osoba wyła, jak potrafiła najlepiej,
a reszta chichotała, nie potrafiąc się powstrzymać.
Po
tej jakże wesołej rozrywki dla kobiety, wymyślono ciekawszą zabawę na
wspólne spędzanie czasu. Ponieważ śpiewanie było jej pomysłem, wspólnie
przywiązali ją do krzesła i usadzili pod jemiołą. Miała pocałować
każdego, kto do niej podejdzie. Po wszystkim oznajmiła, iż zrobiłaby to
bez uprzedniego krępowania jej osoby.
Rozmawiali
jeszcze dość długo, nie zastanawiając się nad innymi sprawami. Pod
koniec posprzątali wspólnie i niemal każdy poszedł do swego pokoju. W
kuchni przy stole został tylko Deidara, przyglądający się plecom
wychodzących. Tobi, który wychodził jako ostatni przystanął w drzwiach.
Zerknął przez ramię na towarzysza, zastanawiając się, dlaczego i on nie
idzie spocząć w swym łóżku.
- Co się stało senpai? – Spytał po chwili ciszy.
- Nic, Tobi – mruknął cicho, wstając.
Kierował się w stronę wyjścia.
-
A, no tak – zaśmiał się brunet, uderzając dłonią w maskę w miejscu,
gdzie winno być czoło. – Przepraszam, senpai – dodał wesoło, obracając
się w jego kierunku.
- Hm?
- Tak się dobrze bawiłem, że zapomniałem o twoim prezencie! Ale Tobi jest dobry chłopiec!
- Pod choinką nic nie ma – warknął Deidara, wskazując odpowiednie miejsce.
- Zgadza się – zaśmiał się Uchiha.
Idąc
w stronę blondyna chwycił go mocno za rękę i pociągną w stronę choinki.
Stanął tuż obok niej i delikatnym szarpnięciem przyciągnął Deia do
siebie. Objął go w pasie jedną ręką, a drugą ściągnął z twarzy maskę.
Dopiero teraz chłopak zobaczył długą grzywkę, która momentalnie zakryła
lewe oko. Wesoły uśmiech rozjaśnił twarz Madary, który nachylił się nad
młodszym od siebie.
- Ale ja nie mówiłem, że prezent jest „pod choinką”, tylko „przy” – rzekł spokojnie.
- Hm?
- Wesołych świąt, Deidara – szepnął i pocałował blondyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz