Weszli
do drugiego pomieszczenia, wyszukując wzrokiem wolny stolik. Panująca
tam duchota od razu uderzyła ich w twarze. Zrazu dało się wyczuć, że co
bardziej podatni na takie klimaty mogą odczuwać zawroty głowy czy
mdłości. Oni, na całe szczęście do takowych osób nie należeli. Chyba że
byli już po kilku kolejkach. Choć w sumie… Wówczas wiele rzeczy
przeszkadza w poprawnym funkcjonowaniu. Oczywiście – głównie wysokie
stężenie alkoholu we krwi.
Widząc
wolny stoli, chłopacy prędko przy nim zasiedli. Madara zebrał
zamówienie od kolegów i wraz z Hidanem ruszyli w stronę baru po piwa.
Pozostała trójka rozmawiała na temat studiów lub rozglądała się po
otaczającej ich populacji, poszukując wzrokiem znajomych – zarówno tych
lubianych jak i mniej. Nie chcieli sobie przecież psuć zabawy
nieproszonymi gośćmi!
Kiedy
brunet i jego towarzysz powrócili z mocniejszymi napitkami w rękach,
przyłączyli się do rozmowy. Wspólnie zaczęli narzekać na swoich
wykładowców, zbliżające się z każdym dniem egzaminy, będące najmniej
przyjemną raczą dla studentów, a także na kolokwia, które mnożyły im się
niemiłosiernie.
Jedynym,
z czego się cieszyli to to, iż wszyscy studiowali w rodzinnym mieście. W
przeciwnym wypadku, jak wielu ich znajomych z grup – i oni narzekali by
na chroniczny brak funduszy i biedę, panującą pośród studentów, ciągły
brak obiadów, które wszakże samemu ciężko zrobić oraz wygląda akademików
czy stancji.
Po
wypiciu kilka kolejnych kolejek, wspólnie ruszyli na parkiet, chcąc się
„zabawić”. Czym byłby wieczór bez odrobiny głupoty, którą można z
siebie wyrzucić i jawnie okazać światu, by w chwilę później ruszyć na
jego podbój?
Nie
miło jednak zbyt wiele czasu, jak Sasori wraz z Hidanem poczęli chwiać
się co chwila. Alkohol uderzył do głowy, dając nieciekawe skutki. Co
rusz to podnosili się, To padali na ziemię, nie mogąc wytrzymać zarówno
ze śmiechu, jak i przez nadmiar wypitego piwa. Bruneci, widząc to,
zlitowali się nad nimi, po dobrych kilku minutach, uprzednio śmiejąc się
do rozpuku ze sceny, jaką mieli przed oczami. Pomogli przyjaciołom
dotrzeć do stolika, na których już po sekundzie obaj leżeli, mamrocząc
coś niewyraźnie.
Itachi
zachichotał, słysząc coś o kolejnej kolejce. Uznał, że przyniesienie
towarzyszom następnego napitku, nie będzie najrozsądniejszym
posunięciem. Z resztą – nie miał zamiaru tracić nocy na przeglądaniu się
dwóm pijakom. Zdecydowanie chciał wrócić na parkiet!
-
Idziemy dalej tańczyć? – Zadał pytanie, klepiąc po plecach
przyniesionego przez siebie rudzielca i spoglądając za siebie. Śmiał się
wesoło, aż do momentu, kiedy zauważył brak osoby, do której owe pytanie
kierował. Mimo dużej ilości alkoholu, jaką dziś wypił, natychmiast
otrzeźwiał. Sam nie był pewien, skąd nagle naszły go niepokojące myśli, a
zimne poty wstąpiły na plecy, wywołując nieprzyjemne dreszcze.
- Coś nie tak, kuzynku?
Odwrócił
się w stronę młodszy Uchiha. Przez dwie sekundy patrzył na wyższą od
siebie postać, jakby próbował złożyć wszystko w jedną całość. Miał
cholernie złe przeczucia!
Madara przypatrywał mu się z szerokim uśmiechem, czego Itachi nie odwzajemniał.
- Gdzie jest Dei? – Odpowiedział pytaniem, z malującym się na twarzy strachem.
Ani
jednemu, ani drugiemu nie trzeba było nawet sekundy na dalsze wnioski.
Gwałtownie zerwali się z miejsc, przewracając przy tym stojące obok
krzesła. Nie przejmowali się tym. Ani hałasem, jaki wywołali, ani
pytającymi spojrzeniami przyjaciół, spowodowanych tak dziwnym
zachowaniem.
W ciągu kilki minut obeszli cały klub. Zajrzeli w każdy zakamarek, kąt, każde pomieszczenie. Po blondynie nie było śladu!
Ruszyli
do łazienki, sądząc, że tam mógł się zaszyć, co zdarzało mu się nie
raz. Tląca się w nich nadzieja, zgasła niczym płomień świeczki, kiedy
tylko otworzyli drzwi. Nikogo nie było. Nawet w kabinach.
Zbiegli
po schodach, przebiegli niewielki korytarz i całkiem opuścili „Róże”.
Znaleźli się na zewnątrz. Nim zobaczyli cokolwiek z otoczenia –
osłupieli. Przed nimi, siedząc na drewnianej, malowanej na czarno
ławeczce całowało się dwóch chłopaków. Pomimo ciemności spowodowanej
późną porą, poznali ich. Obaj byli im dobrze znani. Jeden aż nadto.
-
S-sasuke? – Spytał niepewnie Itachi, widząc całującego się namiętnie
brata z chłopakiem, którego tamten zawsze nazywał „najlepszym
przyjacielem”.
Najmłodszy
Uchiha oderwał się od ust Naruto, zwracając swe oczy na stojących przed
nim. Momentalnie się zmieszał, a na jego twarz wstąpiły delikatne
rumieńce. Jasnym było, iż się ich nie spodziewał.
- E… - Bąknął speszony, uciekając wzrokiem jak najdalej od oczu starszego brata.
-
Nie masz się gdzie całować, młody? – Zaśmiał się Madara. Szczerzył zęby
w radosnym uśmiechu. – Ja rozumiem, że się lubicie, ale może nie
całujcie się przed klubem i to pod samym ratuszem, co? – Zachichotał,
widząc zdezorientowane miny chłopaków.
-
Nie widziałeś może Deidary? – Spytał Itachi ignorując kuzynka oraz
sytuację, w której zastał swego młodszego braciszka. Nie to było teraz
ważne! Trzeba znaleźć Deidarę!
Dodatkowo - skoro już spotkał
tu swego brata, to niech dzieciak się wykaże i mu pomoże! Jeśli blondyn
wychodził z „Róż”, ci dwaj musieli go widzieć! W duchu modlił się by
odpowiedź brzmiała: „Tak, leży na jednym ze stołów w Różach.” lub „Leży
kilka ławek dalej, zupełnie pijany.”
-
Widzieliśmy go – odparł Naruto za swojego chłopaka. Zmarszczył brwi,
jakby się nad czymś zastanawiał. – Szedł w tamtym kierunku – wskazał na
jedną z alejek deptaku. – Był z jakimś dziwnym mięśniakiem – dodał,
wzruszywszy ramionami.
- Mięśniakiem? – Obaj bruneci momentalnie się tym zainteresowali. Ich złe przeczucia coraz wyraźnie się sprawdzały.
-
Taki dryblas. – Dodał Sasuke, a już po chwili począł opisywać
mężczyznę, z którym szedł ich przyjaciel. Studenci spojrzeli na siebie
porozumiewawczo. Nie słuchając dalszych wywodów brata Itachiego, pognali
we wskazanym im wcześniej kierunku. Martwili się.
Myśli
starszego z brunetów gnały jak oszalałe. Klął. Klął tak siarczyście,
jak tylko potrafił. Zapewne i Hidan nie powstydziłby się co poniektórych
słów. Miał cholernie złe przeczucia. Wiedział, że stanie się coś złego.
Zwyczajnie to czuł.
Nie!
Muszą go znaleźć! Muszą! Nim stanie się coś, przez co będzie żałował,
że nie przywiązał go do siebie jakimś łańcuchem, jak kiedyś proponował
Hidan.
Zastanawiali
się, gdzie ten idiota mógłby teraz pójść. Jeśli chciał się naćpać, to w
centrum miasta nie było wiele takich miejsc. A już na pewno nie w tę
stronę. Jeśli szli w tym kierunku, mogli iść tylko w jedno miejsce. Po
drugiej stronie znajdowała się stara, kamienna brama, z której nie raz
się naśmiewali podczas Winobrania. Siedząc na pobliskim murku i
obserwując, jak co róż jakiś facet idzie się tam odlać, śmiali się, że
każdy z nich zmierza tam w zupełnie innym celu. Sami zwali ją „Bramą
Yaoi”.
Za
bramą mieściło się kilka budynków mieszkalnych. Podwórko między nimi
nie było oświetlone, co sprawiało, że jeśli ktoś chciał się upić, czy
ćpać, to miejsce stało dlań otworem…
Dobiegli
do obranego przez siebie celu. W milczeniu rzucili wzrokiem po małym
placyku. Kupa samochodów, sznur z suszącym się praniem, schody do
kamienicy z odpadającym od szarych ścian tynkiem, brak zieleni i…
Szybkim krokiem podeszli do cienia, leżącego pod jedną ze ścian. Tak jak
się tego obawiali – był to ich blondynek.
- Deidara? – Zaczął niepewnie Itachi, kucając nad chłopakiem. Ten nawet się nie poruszył. Sumienie poczęło gryźć Itachiego. Szturchnął delikatnie przyjaciela. – Dei, słyszysz mnie?
Mężczyźni
pochylili się nad nim. Kiedy Deidara po raz koleiny nie odpowiedział,
zaczęli się poważnie martwić. Itachi przyjrzał mu się uważnie. Jego
klatka piersiowa nie poruszała się. Przyłożył ucho do jego ust. Nic.
Nie czuł oddechu. Jasna cholera! Przyłożył ucho w okolicach serca. Nie
pracowało!
- Nie oddycha, a serce nie bije – syknął z przerażeniem do Madary. Ułożyli go prędko płasko na ziemi. – Dzwoń po pogotowie!
Starszemu
Uchiha nie trzeba było dwa razy powtarzać. Od razu wyciągnął z kieszeni
spodni swoją komórkę, wystukał numer i przyłożywszy słuchawkę do ucha
czekał, aż po drugiej stronie ktoś odbierze.
Itachi tymczasem, przerażony,
że może stracić przyjaciela, wykonywał uciski oraz oddechy, stosując
resuscytację krążeniowo oddechową. Kurwa mać! Za co?! Czemu ten idiota
znów mu to robił?! Przecież zaledwie kilka dni temu obiecywał z tym
skończyć?! Czy tak miał wyglądać jego „odwyk”? Zaćpaniem się na śmierć?!
Słyszał
jak jego kuzyn wykłóca się z pielęgniarką przez telefon. Przeklinał do
niej, wrzeszcząc, że jest nienormalna. Mimo że podawał dokładny adres,
mimo że tłumaczył, co się stało, kobieta wciąż się o coś czepiała
mówiąc, że nie może wysłać ambulansu. Koniec końców, wściekły Madara
wrzasnął, że powinna ruszyć dupę, bo jest od tego by wysłać ludzi do
ratowania czyjegoś życia. Dopiero wówczas kobieta odpuściła.
Czekali.
Tylko tyle już mogli zrobić. Madara obserwował kuzyna. Widział, że jest
on już wyczerpany stosowaniem RKO. A jednak nie przestawał. Przecież
powinien! Pamiętał statut. Mówił on o konieczności udzielania pomocy, o
ile samemu nie jest się przez to zagrożonym.
- Zmienię cię – zaproponował. Martwił się już także o kuzyna.
- Nie – wysapał, nadal robiąc uciski na mostku blondyna. Dlaczego nie oddychał, do cholery?!
Jego ciało nie było zimne, więc nadal żył. Więc dlaczego nie mógł znów zacząć oddychać?!
- Przestań, albo sam zaraz zemdlejesz, idioto! – Skarcił go wyższy chłopak.
- Ale…
Pochylił
się nad twarzą blondyna, by znów zrobić dwa oddechy. Wykonał je, po
czym kontynuował uciski. Nim jednak powrócili do rozmowy, usłyszeli
syrenę. Karetka zatrzymała się tuż przed bramą, lekarze natychmiast z
niej wybiegli. Jeden z nich dopadł brunetów, każąc im się odsunąć.
Zapewniali, iż teraz to oni zajmą się ich przyjacielem.
Lekarz
kontynuował resuscytację. Trwało to trochę czasu, ale blondyn w końcu
odzyskał oddech, ale nie przytomność. Kuzyni obserwowali, jak jest
kładziony na nosze, jak zabierają go do ambulansu.
-
Możemy jechać z wami? – Spytał Itachi z rozpaczą. Cholera! Gdyby nie
przestał obserwować blondyna, widziałby kiedy ten chce wyjść z klubu.
Nie pozwoliłby mu na to i nie doszłoby do tego wszystkiego!
- Tylko jeden – odparł lekarz, patrząc na nich wyczekująco.
-
Ty jedź – rzekł Madara, kładąc Itachiemu dłoń na ramieniu. – Ja pójdę
po Hidana i Sasora. – Uśmiechnął się smutno. – Oni też powinni o tym
wiedzieć.
Jego
kuzyn uśmiechnął się w podzięce. Tak, młodszy Uchiha wiedział, że
chłopak będzie się teraz o to obwiniał. Dlatego to on powinien jechać z
Deiem. Widział, jak wchodzi do ambulansu. Drzwi zamknięto i karetka
ruszyła na piskliwym sygnale, kierując się na główną drogę. Jak dobrze,
że szpital jest tak niedaleko…
- Cholera jasna – mruknął brunet z rozpaczą, idąc w stronę „Czterech Róż”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz