środa, 5 września 2012

XI "Szaleństwo" - część 1

- Nie! Zostaw mnie, un! Błagam! Zostaw mnie wreszcie!
Chłopak, biegnący długim, białym, nieoświetlonym nocą korytarzem, krzyczał wniebogłosy. Przerażony gnał przed siebie, chcąc uciec jak najdalej. Bał się. Osoba, która podążała za nim już tyle razy sprawiła mu ból! Dlaczego nadal go krzywdzi? Dlaczego nie odpuści? Czemu nie da mu spokojnie żyć? Już i tak jego skołatane nerwy doprowadziły do tego, iż teraz mieszkał w tym miejscu!
Płakał. Nie mógł się powstrzymać. Jeśli zostanie złapany, znów będzie krzywdzony. Wiedział o tym doskonale. Nie podda się tak łatwo!
Zatrzymał się. Trafił w ślepy zaułek. Nerwowo rozglądał się dookoła. Przed nim było okno, a na prawo i lewo – drzwi. Zamknięte drzwi! Okno… Okno. Okno! Dopadł do niego. Zaczął otwierać, woląc wyskoczyć, niż dać się złapać. Nie myślał już racjonalnie. Strach przyćmiewał jego umysł. Wszystko było lepsze od tego, co go czeka, jeśli znów go schwytają.
Spojrzał w dół. „Wysoko” – przemknęło mu przez myśl. W końcu znajdował się na drugim piętrze.
Łzy ponownie potoczyły się po jego policzkach. Czuł jak jest odciągany od swego ostatniego wyjścia z tego przerażającego miejsca. Załkał. Trząsł się.
- Deidara – przemówił jakiś mężczyzna o brązowych, krótko ściętych włosach, ubrany w fartuch lekarski, kiedy trzech rakarzy odciągnęło go od okna na bezpieczną odległość. Chłopak spojrzał na niego szklanymi oczyma. Nadal płakał. – Dei – ponownie przemówił lekarz zatroskanym głosem. – Uspokój się już. Nikt cię nie goni. –Pogładził go po głowie. – Już dobrze. – Dodał na pocieszenie.
- Nie – odezwał się nastolatek drżącym głosem. – On tu jest, un…
Rakarze puścili chłopaka widząc, iż nie stwarza już dla siebie zagrożenia.
Lekarz zajmujący się przypadkiem dwudziestodwulatka pogładził go po plecach. Już prawie dwa lata minęły od dnia, kiedy przywiózł go tu jego chłopak. Od tamtego czasu zmagali się z jego strachem, jak dotąd – bezskutecznie.
Odprowadzono go do pokoju. Lekarz przeprowadził z nim jeszcze krótką rozmowę. Wyjaśnił, że jest tu bezpieczny, że nie ma się czego bać. Nikt tutaj na niego nie czyhał. A jednak strach nie mijał. Przeciwnie. Lekarz miał wrażenie, iż mimo terapii, Deidara z dnia na dzień jest w coraz gorszym stanie psychicznym. Martwiło go to. Inne tego typu przypadki, które prowadził odnosiły pełen sukces najdalej po roku. Tym razem wszystko go zawodziło.
Stosował nie tylko własne metody. Radził się w tej sprawie wielu znajomych, jednak i ich porady nic nie dawały. Tak, jakby czynnik powodujący strach młodzieńca naprawdę czaił się tuż obok.
Z drugiej strony – było to niemożliwe.  Madara Uchiha, który był sprawcą aktualnego stanu psychicznego Deia, według informacji jakie posiadali – był zamknięty w więzieniu. Poza tym miał surowy zakaz zbliżania się do tego ośrodka. Nie było więc możliwości, by mógł się tu pojawić.
Pozostawili Deidarę samego w jego pokoju. Sądzili, że już będzie z nim wszystko w porządku. Jakże się mylili… Zszedł ze swego łóżka, na które padało światło księżyca, wdzierające się przez szczeliny między zasłonami. Ukrył się w kącie. Tu nie był widoczny. Ciemność pokoju skutecznie go kamuflowała, dając pewne poczucie bezpieczeństwa. Telepiąc się ze strachu, wpatrywał się w drzwi. Tej nocy nie miał zamiaru spać.

Młodzieniec spojrzał na wejście szpitala psychiatrycznego. Westchnął ciężko. Dziś rano zadzwonił do niego lekarz, mówiąc, iż muszą pilnie porozmawiać. Już wiedział, czego się spodziewać.
Wysłał tu swego chłopaka, mając nadzieję, że w końcu się uspokoi. Namowy trwały naprawdę długo. Chłopak zaprzeczał mówiąc, że nie jest szalony i nie potrzebuje specjalistycznej opieki. Wciąż powtarzał, że jeśli tam pójdzie będzie jeszcze gorzej. A jednak, chcąc pokazać, jak bardzo zależy mu na ich związku, koniec końców – zgodził się. Pod jednym warunkiem: Itachi będzie go odwiedzać co najmniej raz w tygodniu.
Westchnął raz jeszcze i przekroczył próg. Drogę do gabinetu lekarza znał na pamięć. Mógłby tam dotrzeć i z zamkniętymi oczami. Zastanawiał się tylko, co takiego tym razem się stało.
Zapukał do drzwi. Słysząc zaproszenie, wszedł niemal natychmiast. Zasiadł na krześle naprzeciw lekarza, czekając na jego słowa.
- Deidara znów miał poważny napad – zaczął mężczyzna. Zrobił krótką pauzę, czekając na reakcję Uchiha. Ten siedział spokojnie, czekając na dalszy ciąg wypowiedzi. – Dziś w nocy nagle wybiegł bez powodu ze swojego pokoju, wykrzykując, by Madara zostawił go w spokoju i przestał gonić.
Obaj przyglądali się sobie uważnie. Itachi nie był zachwycony tym, co usłyszał. Ostatnio nie był tak często wzywany i miał już nadzieję na jakąś poprawę. Jak jednak widać – nic się nie zmieniło. Naprawdę zależało mu na pomocy Deidarze, ale nic innego nie mógł zrobić. Tu miał zapewnioną odpowiednią opiekę i bezpieczeństwo, którego w swym domu Uchiha nie był mu w stanie zagwarantować. Na pewno nie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Potarł dłonią skroń. Musiał nad tym pomyśleć.
- Co było dalej? – Spytał od niechcenia, zastanawiając się zarazem, czy rzeczywiście chce zaznać tej wiedzy.
- Dobiegł do końca korytarza, kiedy go goniliśmy. – Westchnął psychiatra. – Skończyło się na tym, że chciał wyskoczyć przez okno. – Przełknął ślinę. – A dodam, że znajdowaliśmy się na drugim piętrze.
Młodzieniec pokręcił głową. Dlaczego zadbanie o dobro ukochanej osoby musi być tak cholernie trudne? Co jeszcze musi zrobić, by mu pomóc?
- Mogę się z nim zobaczyć? – Spytał po dłużej chwili ciszy.
Lekarz jedynie skinął głową i kilka sekund później prowadził gościa do swego podopiecznego.
Zaledwie weszli do pokoju, Dei momentalnie wstał i rzucił się w objęcia swego chłopaka. Tuląc się do niego, ponownie zaczął płakać. Mamrotał coś, jednak żaden z przybyłych nie potrafił rozróżnić z tego ani słowa.

***      ***      ***

- Poczekaj na mnie chwilę – rzek blondyn do wyższego od siebie chłopaka, całując go delikatnie w policzek. – Zaraz wrócę, un – dodał radośnie, odchodząc w kierunku dwóch swych znajomych.
Madara odprowadzał go wzrokiem, obserwując bacznie jego poczynania. Zmierzył pogardliwie jego rozmówców – dwóch rudowłosych chłopaków. Jeden był nieco wyższy od Deidary, drugi o głowę niższy. Z tego co pamiętał – jeden nazywał się Nagato, drugi Sasori. Kiedy byli mu przedstawiani, nie interesował się nimi zbytnio. Zmrużył oczy widząc, jak jego partner uśmiecha się, podczas rozmowy. Drażniło go to, jak z nimi żartuje i się wygłupia. Każdy ich gest, ruch, delikatny czyn, jak na przykład dotknięcie ramienia blondyna, wywoływało gniew u Uchiha.
Nie mieli prawa zbliżać się i w taki sposób spoufalać z jego chłopakiem. Nie pozwalał na to!
Wstał z kanapy, na której dotąd był rozciągnięty i ruszył w ich kierunku. Chwycił kochanka za ramię i siłą pociągnął ku sobie. Otoczywszy go ramieniem, nie zwracał uwagi na jęk niezadowolenia. Zgromił wzrokiem obu rudzielców i odszedł, ciągnąc za sobą partnera.
Zamknął się z nim w jednym z pokoju i zaczął wytykać zachowanie kochanka. Jasno dawał do zrozumienia, iż nie podoba mu się poufałość chłopaka. Nie w stosunku do kogokolwiek prócz niego. Krzyczał, nie dając dojść do głosu. Irytował się. Deidara jedynie siedział przed nim ze spuszczoną głową, słuchając jego słów. Jego zdaniem nigdy nie dał Madarze powodu do takich myśli, a przecież brunet nieustannie robił mu tego typu sceny.
Kiedy jednak powiedział o tym głośno – dostał w twarz z otwartej ręki. Ten czyn przelał czarę goryczy. Wstał, oburzony, samemu zaczynając krzyczeć. Zarzucał kochankowi jego zaborczość i niechęć w stosunku do innych osób. Krzyczał, że ma już dość takiego traktowania i odcinania go od znajomych.
- Pragnę wolności w związku, a nie uzależnienia od jednej konkretnej osoby, un – krzyknął na zakończenie, po czym ruszył w stronę drzwi, nie mając chęci kontynuować tej kłótni.
Nim jednak przeszedł choćby połowę pokoju, podcięto mu nogi, a chwilę później dociśnięto do ziemi. Wyrywał się i krzyczał lecz Madara nie puszczał.
- Należysz do mnie – szepnął brunet do ucha ukochanego i nagryzł je nieznacznie. – I zaraz ci to udowodnię.
Bez krępacji począł rozbierać młodszego chłopaka, nachalnie go przy tym całując i gryząc. Nie miał zamiaru wypuścić go teraz z objęć. Deidara musi wiedzieć, gdzie jego miejsce!

***      ***      ***

- Dei? – Spytał z troską Itachi, gładząc go delikatnie po plechach. – Co się stało?
Ten, jak na komendę, spojrzał w jego oczy.
- On tu wczoraj był – szepnął, jakby w strachu, iż Madara po raz kolejny pojawi się nagle, nie wiadomo skąd.
- Deidara – zaczął lekarz. – Już ci mówiłem, że to nie możliwe. Madara jest teraz w więzieniu…
- Był tutaj, un! – Krzyknął chłopak, tupiąc nogą i patrząc ze złością na mężczyznę. Dlaczego, do cholery mu nie wierzą?! Nie wymyślił sobie tego.
- Spokojnie, kochanie – szepnął cicho Itachi, muskając ustami jego czoło. – Znów tylko ci się zdawało…
- Nie zdawało mi się, un! – Krzyczał już doprowadzony do złość. – Znowu mi nie wierzysz! Tak jak wtedy! – Wykrzykiwał przez łzy, a Itachi zastygł, marszcząc brwi. Wiedział doskonale, o czym mówi jego ukochany.

***      ***      ***

- Itachi, ja już naprawdę mam tego dosyć, un – rzekł Deidara, spuściwszy głowę. Zagryzł zęby, chcąc spróbować zachować zwyczajny ton głosu, który powoli mu się łamał.
Uchiha był jego przyjacielem od wielu lat. To dzięki niemu poznał swego aktualnego chłopaka, zarazem kuzyna Itachiego. Teraz postanowił mu się ze wszystkiego zwierzyć. Pragnął skończyć ten związek i szukał rady u przyjaciela. Zastanawiał się, jak Itachi by się za to zabrał. Koniec końców przyszedł do wspólnego domu obu brunetów, którzy z powodu studiów w jednym mieście mieszkali razem, chcąc wszystko jasno przedstawić. Madary akurat nie było w domu, o czym blondyn wiedział doskonale.
- Mów co się stało – zachęcał go przyjaciel, uśmiechając się i klepiąc po ramieniu. Czekał spokojnie na wyjaśnienia.
Trwały one długo. Blondyn opowiadał o tym, jak jego chłopak jest zaborczy, jak traktuje innych znajomych Deidary oraz jego samego. Mówił o tym, że nie dawał mu żadnej swobody, że miał wrażenie że każda rozmowa z kimś poza Madarą jest niemal grzechem. Opowiadał o tym, jak Uchiha siłą zmuszał go do seksu, jak go torturował, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Mówił bardzo długo.
Kiedy skończył, niemal płakał. Nie potrafił spojrzeć na siedzącego obok przyjaciela. W gruncie rzeczy bał się tego, co zobaczy.
- Deidara – zaczął Itachi oficjalnym głosem. Blondyn już wiedział, że nie usłyszy nic przyjemnego. – Wiem, jaki jest mój kuzyn – rzekł spokojnie. – Jest porywczy, nerwowy, egocentryczny oraz zazdrosny. – Uśmiechnął się, patrząc na towarzysza. – Ale nigdy nie skrzywdziłby kogoś, kogo kocha. – Pogłaskał go po głowie, przyglądając się chłopakowi. – Nie wierzę w to, że potrafiłby cię skrzywdzić…
- Mówię ci, że tak jest, un! – Krzyknął ze złością, spoglądając na bruneta. – Nie kłamię!
- Dei… - Powiedział pobłażliwie. – Oboje dobrze wiemy, że masz tendencje do wyolbrzymiania i przekształcania rzeczywistości, kiedy jesteś czymś zdenerwowany lub podekscytowany. – Poklepał go delikatnie po plecach. – Mówię ci, że Madara by cię nie skrzywdził. Znam go…
- A ja ci mówię, że jednak mnie krzywdzi, un! – Wrzasnął Deidara, wstając gwałtownie i patrząc wściekle na zdziwionego tym zachowaniem chłopaka. – Jest okrutny, wredny i zaborczy! I naprawdę mi się to nie podoba, un!
- Skoro tak ci źle, to z nim zerwij – warknął lodowatym głosem brunet. – Ale i tak nie sądzę, by było tak jak mówisz…
- Świetnie, un!
Nie słuchał już dalej. Odwrócił się na pięcie i wybiegł z domu obu chłopaków, trzaskając za sobą drzwiami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz