środa, 5 września 2012

XI "Szaleństwo" - część 2


Uchiha westchnął. Zrobiło mu się głupio. Chwilę jeszcze wpatrywał się w oczy ukochanego, po czym spuścił wzrok. Pamiętał tamtą rozmowę. Gdyby wówczas dał wiarę słowom blondyna, chłopak nie musiałby teraz siedzieć zamknięty w zakładzie psychiatrycznym.
Tak. Wiedział, iż częściowo to jego wina. Mógł dużo wcześniej wszystkiemu zaradzić. Sprawić, że Deidara nadal spokojnie by studiował, nie bałby się otoczenia. Pozostałby tą samą, radosną osobą, którą był niegdyś.
Spoglądał na blondyna z melancholią. Jakby nie będąc sobą. Pogładził go delikatnie po policzku, wspominając tamten tragiczny dzień.

***      ***      ***

Brunet wrócił do domu późnym wieczorem. Najpierw długo miał zajęcia, później musiał jeszcze zrobić zakupy. Cóż – ten tydzień dyżurów należał do niego, a nie do Madary. Mimo wszystko podział pracy u studentów miał swoje minusy. Zwłaszcza, kiedy zajęcia na uczelni miało się od samego rana do wpół do ósmej wieczorem.
Znudzony i zmęczony całym dniem, wszedł do mieszkania, od razu kierując się do kuchni, gdzie miał zamiar wypakować zakupioną żywność. Już w wejściu zauważył, że mają gościa – buty i płaszcz Deidary mówiły wszystko. Uśmiechnął się, postanawiając później przywitać się zarówno z kuzynem, jak i przyjacielem.
Ruszył do kuchni, która mieściła się naprzeciw wejścia oraz tuż obok ich największego pokoju w całym trzypokojowym mieszkaniu. Tego używali jako gościnnego, gdzie wspólnie odrabiali zadania domowe, oglądali filmy, czy przesiadywali razem ze znajomymi. Dwa pozostałe, mieszące się w głębi mieszkania używali jako sypialnie. Po jednej dla każdego.
Rozpakowując siatki, usłyszał jakiś pisk. Spojrzał w stronę drzwi, zastanawiając się, co to mogło być. Wzruszył ramionami, stwierdziwszy, iż mu się przesłyszało. Gdy skończył, ruszył do swego pokoju, pamiętając, by uprzednio przywitać się z pozostałymi obecnymi w domu.
Podszedłszy do drzwi, znów usłyszał krzyk i coś jakby łkanie. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co się tam mogło dziać. Na raz przypomniał sobie swą rozmowę z Deidarą sprzed trzech miesięcy. Odgonił te myśli. Były przecież absurdalne!
Otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Cześć, chło…
Otworzył szeroko oczy. To, co właśnie zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Nie był pewien, jak ma się teraz zachować. Jego myśli szalały. To o czym opowiadał blondyn było prawdą. Nie wyolbrzymił ani jednego słowa. Mało tego… Według tego, co Itachi właśnie zobaczył - chłopak powiedział nawet zbyt mało.
- Nie wiem, czy nie zauważyłeś – warknął w jego stronę Madara, spoglądając gniewnie na kuzyna, - ale przeszkadzasz.
Itachi nadal patrzył na niego oniemiały. Jego kuzyn pochylał się nad leżącym na łóżku, zapłakanym, pobitym i związanym blondynem. Chłopak miał pocięte ręce i nogi, w wielu miejscach miał malinki lub ugryzienia, nie mówiąc o licznych siniakach, gdzieniegdzie już fioletowych, w innych miejscach jeszcze jarzących się czerwienią. Pół nagi Madara dociskał rozebranego Deidarę do łóżka, w tej chwili patrząc przy tym z wściekłością na Itachiego.
- Radzę ci wyjść – warknął ponownie, na co kuzyn zareagował.
Jak oparzony wybiegł z pokoju, nie zamykając za sobą drzwi. Był wściekły i miał zamiar choć spróbować pomóc przyjacielowi. Wbiegł do swojej sypialni, gdzie znalazł metalową figurkę, przedstawiającą smoka. Dostał ją od Deia na swoje szesnaste urodziny. Była wysoka na pół metra, ciężka i wytrzymała – jego młodszy brat kilku krotnie wyrzucał ją z piątego piętra, by zrobić Itachiemu na złość, kiedy się na niego obraził.
Brunet chwycił smoka za długą, wężową szyję, tuż przy łbie i ruszył z powrotem do pokoju Madary, który nadal napastował swego chłopaka. Ten spojrzał ze znudzeniem na stojącego nad nim kuzyna z wyciągniętymi w górę rękoma, jednak widząc żelazną figurę w jego dłoniach zastygł. Źrenice natychmiast się powiększyły, a po twarzy przeszedł nieznaczny dreszcz.
Itachi zamachnął się i z całej siły uderzył Madarę w głowę. Ten zawył z bólu, a Itachi powtórzył cios jeszcze dwa razy. Student osunął się na swego chłopaka. Był nieprzytomny. Miał rozciętą głowę, z której popłynęła niewielka stróżka krwi. Itachi nie zwracał na to uwagi. Pomógł Deidarze wygrzebać się spod niego. Okrył go swoją bluzką i wyprowadził z pokoju. Po chwil jednak wrócił, by zebrać ubrania blondyna. Oddał je właścicielowi i wyszedł z swej sypialni. Wolał, żeby przyjaciel ubrał się w spokoju. Sam wrócił do Madary, któremu skrępował ręce i nogi, by gdy się obudzi, nie stwarzał zagrożenia. Następnie wyciągnął komórkę z kieszeni spodni i wystukał numer na policję. Zgłosił gwałt z brutalnym pobiciem oraz znęcaniem się, podał adres i czekał na przybycie radiowozu.
Im więcej czasu upływało, tym bardziej się denerwował. W międzyczasie zajął się Deiem, robiąc mu herbatę, dając środki uspokajające, tuląc go i pocieszając.
Gliniarze przyjechali dziesięć minut po wezwaniu. Itachi wskazał im pokój kuzyna. Ten był już przytomny i klął jak najęty, kiedy go wyprowadzali. Gromiąc wzrokiem Itachiego przyrzekał, że obaj – i on i Deidara tego pożałują. Obiecywał, że wróci i zemści się na obydwu.
Jeden z policjantów pozostał w mieszkaniu. Prosił Itachiego o zeznania, podczas gdy blondyna wyprowadzili sanitariusze, zabierając go do szpitala na gruntowne badania. Uchiha niechętnie puścił chłopaka samego, ale obiecano mu, że później zabiorą go do przyjaciela.
Opowiedział o wszystkim – o tym, co zobaczył, o tym że uderzył kuzyna, że go związał i pomógł Deidarze. Wspomniał także o rozmowie sprzed trzech miesięcy. Żałował, że już wtedy tego nie zrobił.
Rozprawa odbyła się kilka dni później. Madara został skazany na pięć lat pozbawienia wolności. Zamknięto go, jednak to nie sprawiło, że blondyn czuł się bezpiecznie. Stan psychiczny, do jakiego brunet go doprowadził był poważny. Wszędzie go widział i bał się.

***      ***      ***

- Nie ma go tutaj – rzekł uspokajająco Itachi. Nie był teraz pewien, czy chce dodać otuchy sobie, czy ukochanemu. Pocałował go delikatnie i pogładził po włosach. – Wszystko będzie dobrze, Dei… On cię już nie skrzywdzi – dodał, tuląc go mocno.
- Obiecaj… - szepnął cicho chłopak.
Obaj – zarówno lekarz jak i odwiedzający spojrzeli pytająco na pacjenta.
- Obiecaj, że będziesz mnie codziennie odwiedzał, un – rzekł, a łzy potoczyły się po jego policzku. – Inaczej oszaleję – dodał, wtuliwszy twarz w pierś Uchiha.
Itachi czuł, jak jego bluzka staje się coraz bardziej wilgotna od łez blondyna. Tulił go. Nie potrafił pocieszyć. Nigdy nie potrafił tego robić. Umiał jedynie słuchać i dawać rady. Ale na cóż one by się teraz zdały?
- Obiecuję.

Księżyc ponownie rzucał światło przez kraty w oknach. Niezasunięte zasłony spokojnie wpuszczały jego promienie do wnętrza pokoju, jakby zapraszająco. Białe ściany, drzwi oraz lustro były przezeń oświetlone. Najciemniejszym miejscem w pokoju znów był kąt z lewej strony, tuż pod oknem. Kąt, z którego dochodziły ciche pociągnięcia nosem oraz szlochy.
- Odejdź, proszę – stęknął Deidara, patrząc w stronę drzwi. Skulił się jeszcze bardziej.
- Niby dlaczego? – Męski, mocny głos.
Deidara widział go wyraźnie. Stał tam – w rogu po przeciwnej stronie pokoju. Dumny i pewny siebie. Z długimi, czarnymi włosami i impertynenckim spojrzeniem. Uśmiechał się.
- Nie! – Krzyknął blondyn zamykając oczy i zakrywając uszy. – Ciebie tu nie ma, un! – Ponownie zachlipał. –To tylko moja wyobraźnia, un!
Madara zachichotał. Zrobił kilka kroków na przód. Przyglądał się telepiącemu chłopakowi.
- Jak ty słodko wyglądasz – zakpił, ponownie się zbliżając.
- Ciebie tu nie ma, un! – Szlochał dalej Dei. – To tylko moja wyobraźnia, un!
- Tak, Dei – szepnął mu do ucha brunet. – To tylko twoja wyobraźnia…

Następnego ranka, gdy lekarz poszedł na poranny obchód, wchodząc do pokoju Deidary z zadowoleniem stwierdził, iż ten spał w swoim łóżku. W dodatku tej nocy nie biegał już po korytarzu i nie wrzeszczał. Może rzeczywiście brakowało mu po prostu towarzystwa Itachiego?
Zadowolony, postanowił zadzwonić do Uchiha i poinformować go, iż jego wizyty faktycznie będą bardzo pożądane dla terapii.
I rzeczywiście – brunet codziennie spędzał w klinice dwie godziny ze swoim chłopakiem, rozmawiając o różnych rzeczach. Chłopak zdawał się być weselszy i bardziej spokojny. Tak, jakby to dobrze na niego wpływało.
Za dnia był spokojny, jednak nocami przeżywał piekło. Lekarze wiedzieliby o tym, gdyby wówczas do niego zaglądali. Płakał, krzyczał i mimo wszystko – widywał Madarę. Bał się go. Cierpiał. Nie potrafił się tego pozbyć. Widział go każdej nocy. Czuł, jak brunet go całuje, jak go pieści, a jednak nie potrafił się temu oprzeć.

- I znów jest noc… - Usłyszał pewnego wieczoru, siedząc na łóżku i spoglądając na gwiazdy. Tej nocy był nów. Ciemność spowijała niemal cały pokój. Nikłe światło pochodziło od znajdującej się daleko latarni.
Deidara wzdrygnął się, słysząc te słowa. Zadrżał ponownie, kiedy poczuł, że ktoś za nim siada i obejmuje go w pasie. Czuł, jak Madara nachyla się nad nim i dyszy na jego kark.
- Tym razem nie mam zamiaru ograniczać się do całowania – szepnął cicho i ugryzł go w małżowinę. Pociągnął za nią lekko. Czuł, jak blondyn drży. – Pamiętasz?
Pocałował jego kark i językiem powiódł po jego szyi, zmierzając do żuchwy, a następnie, odwróciwszy dłonią jego twarz ku sobie, brutalnie go pocałował. Drugą dłonią podwinął bluzkę chłopaka, a wsunąwszy pod nią dłoń, począł gładzić go po brzuchu.
Spojrzał na Deia. Płakał. To sprawiało, że Madara chciał jeszcze bardziej zadać mu ból. Doprowadzić do takiego stanu, jak przed kilkoma laty. Odwrócił go przodem do siebie, ponownie namiętnie całując. Nie było w tym uczucia. Jedynie namiętność. Przejmująca rządza, ogarniająca całe ciało. Położył się na chłopaku, zmusił go do posłuszeństwa. Nie potrzebował do tego słów. Znał go dobrze. Sam widok bruneta przerażał Deidarę. W tym momencie zrobiłby wszystko, by napastnik był dla niego delikatny.
- Grzeczny chłopiec – wyszeptał Madara, całując jego szyję. Zassał nieznacznie skórę, pozostawiając w tym miejscu czerwony ślad. Uśmiechnął się ironicznie. – Pamiętasz, kto jest twoim bogiem, prawda?
Zachichotał, słysząc ciche stęknięcie. Zdjął z niego bluzkę, pieszcząc dłońmi i ustami tors. Całował i zasysał skórę. Gdzieniegdzie polizał ją językiem. Równie szybko zdjął z niego spodnie, naraz pieszcząc dłonią jego penisa.
Słysząc jego rozkoszne jęki, samemu zaczął się rozbierać. Szybko pozbył się swojej garderoby, a następnie wpił się w usta Deia, by zagłuszyć jego krzyk, kiedy w niego wszedł. Poruszał się szybko, nie zwracając uwagi na płynność ruchów. Jedyne czego chciał, to wykorzystać chłopaka, ulżyć sobie, a przy okazji pokazać Deidarze, że nadal należy tylko do niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz