środa, 5 września 2012

XI "Szaleństwo" - część 3

Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Itachi w asyście lekarza. Ten drugi już chciał się żegnać, jak każdego dnia, wciągu ostatnich dwóch tygodni, mówiąc, że nie będzie przeszkadzał im w rozmowie, kiedy spostrzegł, że jego pacjent siedzi na łóżku z podkulonymi kolanami, kołysząc się nieprzytomnie w przód i w tył. Nawet nie zwrócił uwagi na wchodzących do środka.
Przyglądali mu się niespokojnie. Itachi natychmiast podszedł do blondyna i pogładził go po głowie. Chłopak nadal na niego nie spoglądał. Dopiero teraz odwiedzający usłyszał, że jego ukochany mamrocze coś do siebie. Nachylił się, by posłuchać.
- On tu był… On tu był… On tu był… - Powtarzał jak w transie.
- Deidara?
Uchiha zaniepokoił się tym zachowaniem. Ostatnie dni były naprawdę spokojnie i wszystko wskazywało na to, że nareszcie leczenie idzie w dobrym kierunku, a teraz?
Słysząc swoje imię, blondyn w końcu zareagował. Drgnął, a następnie spojrzał na obydwu mężczyzn, jakby nie będąc pewnym, czy rzeczywiście znajdują się z nim w pokoju, czy tylko znów ma kolejną wizję.
- Deidara, co się stało? – Spytał jego partner, tuląc chłopaka do siebie.
- On tu był, un – rzekł po raz kolejny chłopak. – W nocy… Madara tu był, un.
Na pierwszy rzut oka widać było, że jest przerażony.
- Już ci mówiłem, Deidara – zaczął lekarz. – Madara Uchiha jest zamknięty w więzieniu. Niemożliwym jest, by tutaj przyszedł.
- On tu był, un!
- Dei… - Itachi poklepał go po głowie. – Lekarz ma rację… Mój kuzyn…
- ON TUTAJ BYŁ! – Wrzasnął chłopak na całe gardło, zeskakując z łóżka. – NIE PRZYŚNIŁO MI SIĘ!
- Potrzebna pomoc – krzyknął lekarz, wyglądając za drzwi.
- Dei, nie denerwuj się. – Prosił Itachi podchodząc do niego, lecz ten cofnął się momentalnie.
- BYŁ TU! TYM RAZEM JESTEM PEWIEN, UN!
- Madara jest w więzieniu i…
- WIĘC JAK WYJAŚNISZ TO, UN?!
Nie czekając na nic, chłopak zrzucił z siebie ubrania. Bez krępacji stał rozebrany do rosołu przed obojgiem mężczyzn. Wpatrywał się w nich zawzięcie.
- Jeśli go tu nie było, un – rzekł już ciszej - to kto mi to zrobił?!
Całe ciało blondyna pokryte było nagryzieniami, siniakami i malinkami. Jasnym było, że nie mógł tego sobie sam zrobić. Brunet patrzył na niego z przerażeniem, natomiast lekarz wyglądał, jakby ktoś go uderzył w twarz gołą pięścią, po tym, jak powiedział tej osobie komplement.
Dopiero po dwudziestu sekundach do Itachiego dotarło, że jego ukochany stoi przed nim całkiem nago. Podszedł do niego i narzucił na Deia swój płaszcz, by go okryć. Głupio mu było schylać się przed chłopakiem po jego ubrania.
- Panie Uchiha? – Zaczął lekarz, patrząc na bruneta. – Chyba musimy pilnie porozmawiać.
Bezpośrednio zainteresowany skinął jedynie głową. Przytulił Deia i pocałował go na pożegnanie, po czym wspólnie z szatynem wyszli z pokoju. Skierowali się do jego gabinetu.
Kiedy usiedli zaczęli rozmawiać na ten temat. Po krótkiej dyskusji doszli do wniosku, iż trzeba zwiększyć ochronę Deidary. Co do tego nie było wątpliwości. Musieli się tym zająć jak najszybciej. Itachi postanowił także zadzwonić na policję i spytać, co się dokładnie stało. Odpowiedź, którą uzyskał, nie zadowalała go w żadnym stopniu.
- Madara Uchiha wyszedł warunkowo z więzienia po pół roku za dobre sprawowanie.
- Dziękuję. – Rozłączył się i spojrzał na lekarza, słyszącego całą rozmowę. Itachi włączył głośnik w komórce.
- Pół roku? – Zdziwił się mężczyzna.
- Czyli po niespełna trzech miesiącach od kiedy Dei tutaj jest – rzekł z niepokojem Itachi.
- Ale to nadal nie tłumaczy, w jaki sposób mógł się do niego zbliżyć… - Lekarz zamyślił się. – Pański kuzyn ma surowy zakaz zbliżania się do ośrodka, zatem nie mogę zrozumieć jak…
- Nieważne jak! – Przerwał mu brunet w pół słowa. – Ważne, że Deiowi trzeba zapewnić stuprocentowe bezpieczeństwo!
Resztę dnia wspólnie spędzili na organizowaniu blondynowi lepszej niż dotąd ochrony. Ponownie Itachi miał wyrzuty sumienia. Nie zapewnił mu tego, co obiecywał. W dodatku znów mu nie uwierzył. Znów nie zaufał jego zdaniu, przez co chłopak został skrzywdzony. I po raz kolejny się do tego przyczynił.
Załatwianie wszystkich formalności trwało naprawdę długo. W międzyczasie Itachi kilkukrotnie siedział z blondynem, rozmawiając z nim o całym jego pobycie w zakładzie, o wszystkim, co dotyczyło Madary, o ostatnią noc. Pocieszał go i zapewniał, iż zadba o jego bezpieczeństwo. Nim się obejrzał był kwadrans przed północą.
Westchnął ciężko, niechętnie wychodząc na dwór. Czuł zimno, pomimo płaszcza, który miał na sobie. Na dworze było pochmurno i ponuro. Nie słyszał nawet cykad.
Wzdrygnął się z zimna. Ruszył przed siebie. Samochód zaparkował na parkingu przed zakładem, więc to tylko kilka kroków.
- I znów mi przeszkadzasz…
Ciarki przeszły go po plecach, kiedy usłyszał lodowaty głos. Jak na komendę, odwrócił się na pięcie. Wzrokiem przeszukiwał podwórze, szukając źródła. Dostrzegł jakiś ruch pod drzewem. Cień osłaniał sylwetkę młodego mężczyzny, który szedł wolno w kierunku Itachiego. Kiedy nikłe światło padło na niego, Uchiha dostrzegł, iż jest to jego kuzyn. Długie włosy, jak zawsze opadały na prawe oko, a pozostałe roztrzepane, powiewały za nim na wietrze niczym peleryna. Przez te dwa lata zdążyły sporo urosnąć.  Jego oczy utkwione były w Itachim. Patrzył na niego zimno, jednak usta wykrzywił w podłym uśmiechu.
Itachiego zdziwił jeden fakt – jego kuzyn ubrany był w fartuch lekarski. Przyglądał mu się z przerażeniem.
- Dlaczego…
- Mam na sobie fartuch? – Madara, stanąwszy przed nim twarzą w twarz zaśmiał się. – To chyba oczywiste, że jestem tu pielęgniarzem? – Uśmiechnął się drwiąco.
- Jakim cudem?
- Maska i gra aktorska, której się nauczyłem przez te kilka lat w szkolnym teatrze jednak się przydają, wiesz?
- Maska? – Itachi zmieszał się nieznacznie.
- Pamiętasz mojego starego znajomego? Kakuzu? – Uśmiechną się triumfalnie, widząc zrozumienie na twarzy kuzyna. – Robi maski dla aktorów. – Zaśmiał się. – Profesjonalne. – Odchylił głowę w tył, patrząc władczo na Itachiego. – Po wyjściu z więzienia, poprosiłem go o jedną. Wraz z peruką wiele mi dają, kuzyneczku. – Mrugnął do niego zalotnie.
- Masz zakaz zbliżania się do tego budynku! – Warknął, patrząc wyzywająco.
- No i?
- Odejdź stąd i zostaw Deidarę – rzekł spokojniej.
- Nie.
- Nie widzisz, co on przez ciebie przechodzi?! – Młodszy z kuzynów Uchiha nie wytrzymywał. Wściekły zaczął krzyczeć.
Madara chwycił go dłonią pod brodę. Uniósł jego twarz jeszcze wyżej i pocałował go namiętnie. Zmieszany chłopak wytrzeszczył oczy zarówno z przerażenia jak i zdziwienia. Już całkowicie nie pojmował postępowania swego kuzyna. Trzy lata temu nigdy nie pomyślałby nawet, że mógłby kogoś uderzyć, a teraz? Nie dość, że gwałcił, bił i nie wiadomo co jeszcze robił z Deidarą, to teraz zaczął całować własnego kuzyna!
Cofnął się gwałtownie, wycierając rękawem usta i patrząc groźnie na Madarę.
- Co to, kurwa było?
- Pożegnanie – szepnął drugi brunet. Szybkim ruchem obrócił chłopaka i przycisnął plecami do siebie. Jedną dłonią go przytrzymywał, a drugą wyciągną z kieszeni fartucha niewielki nóż i wbił go Itachiemu w klatkę piersiową. Ten zachłysnął się powietrzem. – Żegnaj, kochany kuzynku. – Wyszeptał mu do ucha, rzucając go na ziemię.
Przyglądał się przez chwilę, jak chłopak się wykrwawia. Słyszał jego niewyraźnie krzyki o pomoc. Śmiał się widząc to wszystko, a jego okrutny śmiech toczył się po okolicy. Gdy to się skończyło, podszedł do ciała i pochylając się, zacisnął dłoń Itachiego na rękojeści noża.
- Rękawiczki lateksowe też się przydają, kuzynku – zaśmiał się, odchodząc. – Szczególnie do pozorowania samobójstwa…
Zmierzał prosto do pokoju Deidary. Założył maskę i perukę. Bez żadnych problemów dostał się do celu. Ochroniarzom przed pokojem powiedział jedynie, że kazano mu dać zastrzyk pacjentowi i dopilnować, by spokojnie zasnął. Wiedział, że chwycą przynętę – tak jak wszyscy inni. W środku zdjął swój niewielki kamuflaż.
- Witaj, Dei – zaczął, widząc swą ofiarę, ponownie skuloną w kącie pokoju. Podszedł do niego i kucnął obok. Zmusił blondyna do namiętnego pocałunku. Jak się spodziewał, Deidara nawet specjalnie się nie opierał. – Od dziś już zawsze będziemy razem, wiesz? Obiecuję ci to. – Polizał go po policzku. – Obiecuję ci, że już nikt nas nie rodzili. Nigdy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz