Czy
miałeś kiedyś wrażenie, że wszystko wali ci się na głowę? Że nie możesz
znieść tego, co czujesz, co cię otacza, co sprawia ci ból? Całe ciało
drży z przerażenia, gardło ściska strach. O przyszłość, o życie, o to,
co może nastąpić już za chwilę. Przerażenie odbiera możliwość do
racjonalnego podejmowania decyzji. Nie myślisz już trzeźwo. Nie jesteś w
stanie.
Ale
czy ktokolwiek spodziewał się takiego obrotu spraw? Czy kiedykolwiek
można by było pomyśleć, że wydarzy się coś tak tragicznego? Tak
niebezpiecznego? Coś, co sprawi, że każda sekunda będzie się ciągnęła w
nieskończoność, kiedy zżerany przez nerwy będziesz siedział w zatęchłym
od wilgoci kącie, modląc się do Boga, w którego istnienie nawet nigdy
nie wierzyłeś, by pomógł ci uciec. By dać nadzieję, że jednak wrócisz do
domu. Że to tylko koszmar…
Nie
wiadomo było, który już raz grzmot potoczył się głuchym echem po domu,
sprawiając, że wszyscy mieszkańcy aż spojrzeli bez przekonania w okna.
Deszcz jak szalony dudnił w szyby, niczym wprawny perkusista w swe
ukochane bębny. Pogoda nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Właściwie,
jasno dawała do zrozumienia, iż lepiej siedzieć w domostwach, w
bezpiecznym cieple, do którego sama się nie pchała z butami, jak
nieproszony gość, panując jedynie we własnych, dozwolonych sobie
granicach.
Jasnowłosy
chłopak westchnął ciężko. Nie potrafił zrozumieć tego, jak jego rodzice
mogli chcieć wyjść z domu w taką zawieję. I jak tu uwierzyć, iż było to
lato w pełnej okazałości? Choć akurat w ich stronach nie było to niczym
dziwnym. Nie bez powodu każdy „zachwalał” angielskie lato.
Jeszcze raz popatrzył na nich ze swym słodkim, niczym u małego kociaka, proszącego o jakiś smakowych, spojrzeniem.
- Sasori z tobą zostanie – usłyszał w odpowiedzi słowa ojca.
Zmarszczył
brwi. Nie mógł powiedzieć, iż się nie cieszył z tego obrotu spraw.
Wspomniany mężczyzna, co by nie powiedzieć, młody, stał właśnie obok
niego, uśmiechając się wesoło do „nowego podopiecznego”. Sam niedawno
przybył do ich domu, wezwany przez przyjaciela. Wraz z żoną jechali na
rocznicę ślubu najlepszej przyjaciółki ciemnowłosej kobiety. Wszak
takiej okazji nie mogli przegapić. Para była ze sobą już dziesięć lat,
zatem impreza zapowiadała się na huczną. Bo jak inaczej można świętować
taką okazję? Jedynym problemem był jednak syn. Rówieśników nie znajdzie
pośród młodej „młodzieży”, jaka będzie zapewne kręcić się po domu
gospodarzy. Jakby na to nie spojrzeć – Konan zaszła w ciążę dość szybko,
choć nie powinno to nikogo dziwić, jeśli wyszła za ukochanego mając
dziewiętnaście lat.
Znali się od lat młodzieńczych i nie zamierzali czekać dłużej.
-
Nie martwcie się niczym – rzekł swobodnie rudzielec, poklepując
przyjaciela po ramieniu. – Zajmę się waszym maleństwem – dodał,
chichocząc cicho, puszczając zarazem perskie oczko do chłopca stojącego o
kilka kroków od niego. Ten zaś skrzywił się na owe słowa.
Kolejne
grzmoty, znacznie głośniejsze, dało się słyszeć z zewnątrz. Burza
zbliżała się w ich stronę wielkimi krokami. Za to Konan i Nagato już za
kilka minut będą się od niej oddalali, jadąc swoją Hondą CR-V w zupełnie
innym kierunku do tego, w którym zmierzała nawałnica.
Kobieta
przytuliła syna na pożegnanie, za chwilę zarzucając na siebie długi,
czerwony, skórzany płaszcz, głowę zaś zakrywając chustą, by piękne loki,
jakie zakręciła na swych długich, gęstych, sięgających niemal połowy
pleców włosach, utrzymały się oraz nie opady przed przybyciem do ich
celu podróży. Sięgnęła do kosza po parasol i stając przy drzwiach
wyjściowych uśmiechnęła się jeszcze, pokrzepiająco, do najmłodszego z
obecnych w pomieszczeniu.
Ojciec
poklepał go po plecach, zakładając na siebie własny, szary płaszcz z
klamrą w pasie, który obowiązkowo zapiął i ruszył za żoną. Otworzył
parasol i zaraz oboje wyszli, pędząc w stronę samochodu, stojącego przed
garażem. Jeszcze rano nie był schowany, gdyż pomimo zachmurzeń,
świeciło słońce. Nic nie zapowiadało aż takiego zarwania chmury.
Sasori
spokojnie podszedł do drzwi, by przekręcić zamek. Jego podopieczny tym
czasem ruszył w stronę pokoju dziennego, gdzie rozsiadł się na sofie,
dużej, trzyosobowej. Jej wiśniowy kolor idealnie współgrał z liliowymi
ścianami, jakie znajdowały się w pomieszczeniu. Dokładnie takie same
obicie, jak na sofie, znajdowało się na dwóch fotelach, stojących po
krótszych bokach szklanego stolika.
Chłopak
oparł rękę na podłokietniku, a na dłoni podparł sobie głowę, zaraz ze
znudzeniem przerzucając kanały telewizyjne. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy
Akasuna siadł koło niego, przeciągnął się, ziewając i podparł tył głowy
o zagłówek. Zapowiadała się długa noc.
Przez
pierwsze pół godziny nie działo się nic specjalnego. Nastolatek
przełączył na jakiś popularny serial o lekarzu-chamie, który osobiście
lubił, choć nudziły go ciągłe telewizyjne powtórki, pokazywane już nie
wiadomo który raz. Ileż razy można oglądać jeden i ten sam odcinek?
Nawet jeśli sam serial jest naprawdę dobry!
Mężczyzna
właściwie nie znał tego, więc ogląda z mniejszym lub większym
zainteresowaniem. Zależało do tego, co się właśnie działo. Normalnie
rzadko oglądał cokolwiek w telewizji. Większość czasu spędzał w swoim
warsztacie, robiąc porcelanowe lalki na zamówienie.
-
Będziemy tak siedzieć, bez celu, gapiąc się w ekran, czy… - spytał
znudzony bezsensownym czekaniem Sasori, spoglądając na blondyna.
Wzrokiem
błądził po włosach, z jednej strony krótko ściętych, z drugiej –
dłuższych. W dodatku obie strony grzywki nie różniły się wyłącznie
długością. Te po prawej były białe, zupełnie białe, niczym śnieg,
zalegający zimą, a po lewej, te dłuższe - granatowe. I czyją było to
decyzją? Oczywiście jego matki. Chciała, by wyglądał doroślej. Znacznie
doroślej i bardziej młodzieżowo, jak to określała. Sama w młodości
słynęła pośród znajomy z tego, iż lubiła eksperymentować. Z włosami, ze
strojami – jak tylko się dało. A grzeczny, ułożony chłopak nie oponował
przed tymi zmianami. Nim troskliwa mateczka zaczęła na nim przeprowadzać
swe doświadczenia, wyglądał jak mały, uroczy, najwyżej dwunastoletni
chłopczyk. Był słodki i śliczny. Fakt, iż był niski – ba, niższy nawet
od Sasoriego, a to spory wyczyn, gdyż mężczyzna miał metr sześćdziesiąt
osiem, a Deidara o całe dziesięć centymetrów mniej – sprawiał, iż wielu
jego rówieśników uważało chłopaka za dużo młodszego od nich.
Na
starszego wyglądał także dzięki swemu strojowi – czarne rurki, na
stopach zwykle glany, z co prawda, kolorowymi sznurówkami, gdyż dystans
do samego siebie uważał za coś obowiązkowego, równie czarne bluzki z
krótkim rękawem lub bezrękawniki, z co ciekawszymi nadrukami,
najczęściej jakichś rokowych zespołów.
Akasuna
był w pełni świadom, że na wygląd chłopaka ma wpływ zarówno matka jak i
ojciec, o czym mogły świadczyć choćby kolczyki w uszach czy nadruk z
logo System of a Down, którego wielkim fanem był Nagato. Deidara –
owszem, lubił ich muzykę, choć mniej zapalczywie niż jego tato.
Czując
na sobie baczne spojrzenie, nastolatek sam zwrócił swe oczy w stronę
mężczyzny, uśmiechając się delikatnie. Nawet pomimo swej aktualnej
postaci, z tym uroczym uśmiechem wyglądał po prostu słodko. Jak zawsze –
jak mały chłopiec, który nie raz siadał na kolanach „wujka”, jak
nazywał kiedyś rudzielca, by wtulić się w niego i zasnąć tak, czując się
bezpiecznie. Czasami nawet bardziej niż z rodzicami.
- Nikt ci nie karze patrzeć w ekran – odpowiedział spokojnie, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Był
w pełni świadom tego, jak bardzo Sasori lubi jego uśmiech. Nie raz mu o
tym mówił. Ile to już razy powtarzał, jak wiele uroku osobistego
wówczas ma? Jak słodko wówczas wygląda? A jednak nadal to robił. Choć
zapewne, gdyby oznajmił mu to ktoś inny, speszyłby się i uciekł, byle
dalej od tej osoby. Ale z Sasorim było inaczej. Znał go od dziecka.
Akasuna, jako najlepszy przyjaciel jego ojca, bywał w ich domu bardzo
często. Gdy tylko miał czas wolny. I choć początkowo stronił od małego, z
czasem się doń przekonał. Choć gdyby Nagato dowiedział się, jak bliski
rudzielec jest, w tej chwili, jego synowi, zapewne zadowolony by nie
był.
-
I pomyśleć, że zawsze byłeś takim grzecznym dzieckiem – westchnął niby
to cierpiętniczo mężczyzna, kręcą z dezaprobatą głową. Zarazem jednak
śmiał się pod nosem, wiedząc, jak strasznie ironicznie się teraz
zachowuje.
Deidara
przysiadł się bliżej niego, opierając głowę na ramieniu mężczyzny, jak
gdyby nigdy nic. Niesforne kosmyki opadły na jego czoło, zasłaniając
nieco prawe oko. Nie zwracał na to uwagi, zaraz je zamykając, jakby
chcąc od razu oddać się w ramiona Morfeusza. Znów odczuwał ten spokój i
bezpieczeństwo, jak za każdym razem, kiedy był tak blisko swego
nieformalnego opiekuna.
Zapewne
oddałby się całkiem temu błogostanowi, gdyby nie nagły grzmot oraz
mocne łupnięcie w drzewo niedaleko domu. Na raz poderwali się na równe
nogi, wspólnie doskakując do okna, by przyjrzeć się, czy aby nie należy
interweniować. Na szczęście, prócz złamanej gałęzi, która momentalnie
runęła na ziemię, a w miejscu, gdzie wyraźnie trafiła błyskawica, można
było ujrzeć zwęglenie, nic się nie stało. Odetchnęli z ulgą.
Najwyraźniej deszcz zbyt mocno zacinał, by drewno było wstanie na dobre
się zapalić i zająć ogniem.
- To może jakiś dobry horror?
Propozycja chłopaka, kiedy mówił z błyskiem w oku i delikatnym uśmieszkiem zwyczajnie nie mogła zostać nie przyjęta.
„Mały
manipulant” – przemknęło przez myśl Sasoriemu, kiedy wybierali film.
Już po chwili znów siedzieli na sofie, tym razem wtuleni jeden w
drugiego, zajadając popcorn, raz za razem komentując aktualne zdarzenia.
Lubili
takie filmy. Po tym, jak blondyn skończył czternaście lat, gdy zostawał
z Sasorim, obowiązkowo oglądali wspólnie jakiś horror. Nigdy nie
powtarzali. Zawsze musiało być coś nowego. Tym razem także! Padło na
„Nienarodzonego”. Deidara niedawno ściągną go z internetu, więc
najwyższy czas było obejrzeć i ocenić, czy będzie to arcydzieło
kinematografii, czy też kolejny śmieć, jakich wiele, gdyż kanoniczne
horrory, gdzie odpowiednia muzyka mówi, że zaraz coś wyskoczy na
bohatera, albo gdzie wiadomo, że jak bohater pójdzie gdzieś samotnie,
zginie, bo będzie na niego czyhać jakieś niebezpieczeństwo, podobno są
dobre. Nie – oni tak nie uważali. Każdy film powinien zaskakiwać, grać
na emocjach, sprawiać, iż widz naprawdę się w niego wczuje.
I się wczuli.
Nawet
szalejąca za oknami burza nie była w stanie ich oderwać. Jednak należy
przyznać, iż częste błyskawice, grzmoty i walenie kropel deszczu w
szyby, podczas siedzenia w totalnej ciemnicy, gdzie światło sączy się
jedynie z ekranu telewizora, nadaje tego swoistego, idealnego do tego
typu filmów, klimatu. Nawet Deidara, wiecznie uważający, iż żaden horror
nie jest w stanie go zadziwić, ba – przestraszyć, miał kilka momentów,
kiedy wręcz podskoczył niemal na sofie, nie spodziewając się dziwnych
zjawisk. O tak – „Nienarodzony” zdecydowanie można było zaliczyć do
lepszych tytułów owego gatunku.
- To może teraz jakąś komedię romantyczną? – Spytał niepewnie, zaraz po ich osobistym seansie.
Sasori
aż parsknął śmiechem, słysząc to. Nie miał jednak oporów. Przy tym, co
właśnie obejrzeli, można było nabawić się ciekawych „schiz”. I choć
znaczyło to, że film był dobrze zrobiony, puszczenie jeszcze jednego,
możliwe, iż równie dobrego, mogłoby sprawić, że koniec końców
przesiedzieliby całą noc w rozświetlonym wszystkimi lampami salonie,
czekając na Nagato i Konan aż do ich powrotu.
Kolejnego
filmu nie oglądali już z taką uwagą. Właściwie w pamięci po nim zostaną
jak już jakieś urywki. I to z początku. Samego początku. Znaleźli sobie
znacznie lepsze zajęcie. Bardziej rozluźniające, niż głupia komedyjka.
Namiętny
pocałunek, którym ni stąd, ni z owąd rudzielec obdarzył blondyna,
sprawił, iż młodszy zamruczał mu w usta z zadowoleniem. Znacznie lepiej
odwracał on uwagę od wszystkiego, co mogłoby dziać się dookoła. Po
chwili delikatny dotyk na boku i przyjemne masowanie mięśni na karku.
Kolejne pomruki zadowolenie wyrwały się z gardła nastolatka. Sam chętnie
otoczył opiekuna ramionami, splatając dłonie na jego karku, wtulając
się w niego, by następnie spojrzeć z łobuzerskim uśmiechem w prosto w
oczy. I to działało. Dobrze działało.
Kolejny
pocałunek, bardziej namiętny i natarczywy, a zaraz po nim nieco siły,
by pchnąć mniejsze ciało w tył, na całą długość kanapy. Ciche
stęknięcie, gdy plecy delikatnie uderzyły o materac.
Deidara
wplótł dłonie w czerwone kosmyki, oddając się całkowicie chwili. Czuł
na szyi ciepłe usta, pieszczące przyjemnie, z nadzwyczajną dokładnością,
skórę, tak wrażliwą, w tym miejscu, na wszelki dotyk. Westchnął głośno,
kiedy Sasori nagryzł ją lekko, powodując cudowne dreszcze, przechodzące
przez całe ciało. Dłonie, wdzierające się za koszulkę blondyna,
podwijające ją do góry, by odsłonić inne, dotąd skryte pod ubraniem
miejsca, oczekujące na pieszczoty.
Akasuna
pochylił się niżej, sunąc językiem po obojczykach, pierw do lewego
sutka, którego oblizał, nagryzł i zassał się łapczywie. Drugiego w tym
czasie ściskał i szturchał palcem. Zaraz jednak i do niego powędrował
język rudego, przez obojczyki, znacząc delikatnie drogę między nimi
mokrymi śladami.
Zajmując
się owymi wrażliwymi punktami, czuł zarazem, jak blondyn, co chwilę,
ociera się sugestywnie o jego krocze, własnym, jasno dopraszając się o
uwagę w zupełnie innym miejscu. Nie mógł, a co więcej – nie zamierzał
tego ignorować. Wolną ręką sięgnął do paska chłopaka, sprawnie odpinając
klamrę, zaraz dobierając się do rozporka. Deidara zamruczał jak kot,
spoglądając w czekoladowe oczy, które właśnie uniosły się, by popatrzeć
na jego twarz.
Kolejny
pocałunek sprawił, iż mruczenie blondyna stało się bardziej gardłowe.
Ułożył swe dłonie na plecach Sasoriego, podciągając i jego czerwony
T-Shirt z nadrukiem Papa Roach do góry, zaraz opuszkami palców gładząc
uwielbianą przez siebie delikatną skórę. Równie jasną jak te, które
można było oglądać na lalkach, jakie mężczyzna tworzył.
Rudzielec
zaś rozprawił się tym czasem z rozporkiem blondyna i począł zsuwać z
niego spodnie. Chłopak, jakby tylko na to czekał, sam przesunął swe
dłonie na pośladki mężczyzny, masując je chwilę, by i on czerpał
przyjemność z tego wszystkiego. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaraz
po tym delikatnie palce znów błądziły po ciele lalkarza, zmierzając w
stronę jego krocza i podobnie jak rudzielec – blondyn wprawnie począł
rozpinać rozporek, nadal poddając się, coraz bardziej natarczywym
pocałunkom.
Sapnął
z niezadowoleniem, gdy Sasori zakończył pocałunek, odsuwając się od
niego nieznacznie. Chwilę podziwiał twarz kochanka, by sekundę później
pochylić się nisko, ku uchu, nagryzając oraz oblizując zmysłowo
małżowinę. Tak – znał erogenne miejsca Deidary i potrafił to sprawnie
wykorzystać. Jak zawsze – zadziałało. Blondyn drgnął nieznacznie, by po
chwili znów dać jasno do zrozumienia, które miejsce na jego ciele
potrzebuje teraz najwięcej uwagi.
-
Aż tak ci się spieszy? – Zakpił opiekun, owiewając ucho ciepłym
oddechem podopiecznego, który warknął tylko z niezadowoleniem. Wywołało
to jedynie rozbawionym chichot rudowłosego.
Ponownie
wpił się w usta chłopaka, całując go łapczywie. Jego dłoń powędrowała
niżej, za bokserki blondyna, zaczynając od razu drażnić przyrodzenie.
Jęk, jaki dobył się z gardła Deidary został stłamszony przez trwający
nadal pocałunek. Sam Sasori nie miał jednak zamiaru dłużej czekać. Z
pomocą blondyna zsunął z siebie spodnie, pozbył się bokserek nastolatka,
a gdy po słownie kilku sekundach, dla nabrania oddechu, znów złączyli
swe usta, rudzielec wszedł w niego z cichym westchnięciem.
- I kto się niby spieszy, hm? – Spytał rozbawiony chłopak, po cichym syku spowodowanym przez ból mięśni.
W
jego oczach jednak jaśniały kokieteryjne iskierki, zachęcając mężczyznę
do dalszych poczynań. Nie czekając na dalsze słowa, czując zarazem
dłonie Deidary przyjemnie pieszczące jego kark, samemu zaś poruszając
dłonią na członku tego małego kusiciela, począł się w nim rytmicznie
ruszać.
Zapominając
całkiem o otaczającym ich świecie, oddawali się błogiej cielesnej
przyjemności. Nie ważne było, że na dworze wciąż szalała burza, że
rodzice Deia mogli wrócić w każdej chwili, ani to, że głupia komedia
romantyczna, jaką włączyli właśnie dobiegła końca. Cieszyli się sobą.
Swą bliskością, ciepłem drugiego ciała. Swym pragnieniem.
Głośny
jęk rozległ się po pokoju, gdy blondyn doszedł, brudząc zarazem dłoń
mężczyzny. Ten wykonał jeszcze kilka głębszych pchnięć, chwilę później
rozlewając się w gorącym, młodym ciele. Ile już razy robili to na tej
sofie? Sam nie pamiętał. A jednak, za każdym razem było to dla niego
równie przyjemne. I nie – nie było sposobu, by kiedykolwiek znudził się
tym chłopakiem! Tak, mógł się na niego irytować za niektóre wybryki,
doprowadzające czasami choćby kuchnię do stany, jakby przeszło tam istne
tornado, ale zawsze pragnął z nim być.
Odetchnął, zasapany, całując blondyna, wychodząc z niego delikatnie i gładząc po policzku.
Był w niebie.
- Jesteś cudowny – westchną, patrząc w błękitne oczy z uwielbieniem.
-
Może i jestem – odparł, chichocząc. – Ale lepiej się ubierzmy, bo jeśli
starzy za szybko wrócą, bo impreza nie wypali i nas tak zobaczą, więcej
nie będę – dodał, wystawiwszy język.
Do
rzeczywistości przywołały ich kolejne trzy grzmoty, które nastąpiły
jeden za drugim. I w zasadzie byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to, że
nagle wszystko pogrążyła bezdenna ciemność. Mrok otaczał ich z każdej
strony i tylko światło błyskawic, wpadające przez okna rozświetlał w tej
chwili, jakże ponury, dom.
Sasori zmiął pod nosem przekleństwo.
- Korki chyba wywaliło – warknął zły, że coś takiego musiało się stać.
Sapnął
ze złością, siadając i zsuwając powrotem swoją koszulkę, by leżała,
tak, jak powinna, wciągnął bieliznę i spodnie, zapinając je. Deidara w
tym czasie zrobił to samo. Nie lubił, kiedy działo się coś takiego. Nie
dlatego, że się bał – przeciwnie, bawiło go to. Jednak niezmiernie
drażniło, kiedy elektryczność w domu nagle postanawiała się wyłączyć.
Tym bardziej, iż najczęściej zdarzało się to, kiedy ściągał jakieś
filmy.
- To chyba znaczy, że najwyższa pora iść spać – mruknął z niezadowoleniem blondyn. I nie – nie miał na to najmniejszej chęci.
Był
rozbudzony i mógłby siedzieć przy dobrym filmie jeszcze długo, wtulając
się w ciało mężczyzny, który właśnie wstał z sofy, idąc w kierunku
schodów. Pod nimi znajdowała się komórka, przez którą można się było
dostać do korków. Z kieszeni spodni wysunął telefon, zaraz wyszukując w
nim odpowiedniej opcji i uruchamiając latarkę. Niby niewiele dawało
światła, ale w takiej ciemnicy dobre i to. Chcąc, nie chcąc zajrzał do
schowka, następnie odszukał korki, wyłączając wszystko, resetując i
ponownie włączając. Czekał, czy coś się stanie.
Cichy
dźwięk lodówki z kuchni, na powrót pracującej, piknięcie mikrofalówki,
dającej znać, iż znów należy ustawić na niej właściwą godzinę oraz
wołanie z salonu chłopaka potwierdziły, iż elektryczność znów działała.
Szybko
opuścił ciasne pomieszczenie, zmierzając do pokoju, w którym paliło się
już światło. Chłopak czekał na niego, oparty plecami o tył kanapy.
Uśmiechał się delikatnie. Tak, dokładnie w ten sposób, w jaki Sasori
lubił.
Chwilę
później wspólnie wyszli do przedpokoju i weszli schodami na piętro,
kierując się prosto do pokoju o jasnych, brzoskwiniowych ścianach z
meblami z drewna kasztanowego, należącego do nastolatka. Zaścielone już
łóżko niemal zapraszało blondyna do siebie, przypominając o zmęczeniu
późną porą i aktywnym dniu. Ziewnął cicho, na co opiekun zaśmiał się pod
nosem.
-
Lepiej faktycznie idź spać – doradził, głaszcząc go po włosach, tak
miękkich i puszystych, zaraz po tym zsuwając dłoń niżej, na jego plecy,
pchnąwszy go nieznacznie w stronę łóżka.
Chłopak
zrobił parę kroków, by zatrzymać się przed meblem, siąść na jego brzegu
i mrugając niewinnie powiekami, wbił wzrok w czekoladowe oczy. Wyglądał
zupełnie, jak małe dziecko, które właśnie czegoś chce, ale nie wie, jak
o to poprosić.
-
A… Ty nie będziesz spał ze mną? – Spytał niewinnie. – Bo wiesz… Ja… -
Rozejrzał się szybko, jakby szukał pomocy w otoczeniu. Uniósł dłoń do
ust i przygryzł palec wskazujący. – Jestem przecież taki mały i
niewinny… - Szepnął drżącym głosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz