środa, 5 września 2012

XII "Osobisty horror" - część 1

Czy miałeś kiedyś wrażenie, że wszystko wali ci się na głowę? Że nie możesz znieść tego, co czujesz, co cię otacza, co sprawia ci ból? Całe ciało drży z przerażenia, gardło ściska strach. O przyszłość, o życie, o to, co może nastąpić już za chwilę. Przerażenie odbiera możliwość do racjonalnego podejmowania decyzji. Nie myślisz już trzeźwo. Nie jesteś w stanie.
Ale czy ktokolwiek spodziewał się takiego obrotu spraw? Czy kiedykolwiek można by było pomyśleć, że wydarzy się coś tak tragicznego? Tak niebezpiecznego? Coś, co sprawi, że każda sekunda będzie się ciągnęła w nieskończoność, kiedy zżerany przez nerwy będziesz siedział w zatęchłym od wilgoci kącie, modląc się do Boga, w którego istnienie nawet nigdy nie wierzyłeś, by pomógł ci uciec. By dać nadzieję, że jednak wrócisz do domu. Że to tylko koszmar…

Nie wiadomo było, który już raz grzmot potoczył się głuchym echem po domu, sprawiając, że wszyscy mieszkańcy aż spojrzeli bez przekonania w okna. Deszcz jak szalony dudnił w szyby, niczym wprawny perkusista w swe ukochane bębny. Pogoda nie zachęcała do wyjścia na zewnątrz. Właściwie, jasno dawała do zrozumienia, iż lepiej siedzieć w domostwach, w bezpiecznym cieple, do którego sama się nie pchała z butami, jak nieproszony gość, panując jedynie we własnych, dozwolonych sobie granicach.
Jasnowłosy chłopak westchnął ciężko. Nie potrafił zrozumieć tego, jak jego rodzice mogli chcieć wyjść z domu w taką zawieję. I jak tu uwierzyć, iż było to lato w pełnej okazałości? Choć akurat w ich stronach nie było to niczym dziwnym. Nie bez powodu każdy „zachwalał” angielskie lato.
Jeszcze raz popatrzył na nich ze swym słodkim, niczym u małego kociaka, proszącego o jakiś smakowych, spojrzeniem.
- Sasori z tobą zostanie – usłyszał w odpowiedzi słowa ojca.
Zmarszczył brwi. Nie mógł powiedzieć, iż się nie cieszył z tego obrotu spraw. Wspomniany mężczyzna, co by nie powiedzieć, młody, stał właśnie obok niego, uśmiechając się wesoło do „nowego podopiecznego”. Sam niedawno przybył do ich domu, wezwany przez przyjaciela. Wraz z żoną jechali na rocznicę ślubu najlepszej przyjaciółki ciemnowłosej kobiety. Wszak takiej okazji nie mogli przegapić. Para była ze sobą już dziesięć lat, zatem impreza zapowiadała się na huczną. Bo jak inaczej można świętować taką okazję? Jedynym problemem był jednak syn. Rówieśników nie znajdzie pośród młodej „młodzieży”, jaka będzie zapewne kręcić się po domu gospodarzy. Jakby na to nie spojrzeć – Konan zaszła w ciążę dość szybko, choć nie powinno to nikogo dziwić, jeśli wyszła za ukochanego mając dziewiętnaście lat.
Znali się od lat młodzieńczych i nie zamierzali czekać dłużej.
- Nie martwcie się niczym – rzekł swobodnie rudzielec, poklepując przyjaciela po ramieniu. – Zajmę się waszym maleństwem – dodał, chichocząc cicho, puszczając zarazem perskie oczko do chłopca stojącego o kilka kroków od niego. Ten zaś skrzywił się na owe słowa.
Kolejne grzmoty, znacznie głośniejsze, dało się słyszeć z zewnątrz. Burza zbliżała się w ich stronę wielkimi krokami. Za to Konan i Nagato już za kilka minut będą się od niej oddalali, jadąc swoją Hondą CR-V w zupełnie innym kierunku do tego, w którym zmierzała nawałnica.
Kobieta przytuliła syna na pożegnanie, za chwilę zarzucając na siebie długi, czerwony, skórzany płaszcz, głowę zaś zakrywając chustą, by piękne loki, jakie zakręciła na swych długich, gęstych, sięgających niemal połowy pleców włosach, utrzymały się oraz nie opady przed przybyciem do ich celu podróży. Sięgnęła do kosza po parasol i stając przy drzwiach wyjściowych uśmiechnęła się jeszcze, pokrzepiająco, do najmłodszego z obecnych w pomieszczeniu.
Ojciec poklepał go po plecach, zakładając na siebie własny, szary płaszcz z klamrą w pasie, który obowiązkowo zapiął i ruszył za żoną. Otworzył parasol i zaraz oboje wyszli, pędząc w stronę samochodu, stojącego przed garażem. Jeszcze rano nie był schowany, gdyż pomimo zachmurzeń, świeciło słońce. Nic nie zapowiadało aż takiego zarwania chmury.
Sasori spokojnie podszedł do drzwi, by przekręcić zamek. Jego podopieczny tym czasem ruszył w stronę pokoju dziennego, gdzie rozsiadł się na sofie, dużej, trzyosobowej. Jej wiśniowy kolor idealnie współgrał z liliowymi ścianami, jakie znajdowały się w pomieszczeniu. Dokładnie takie same obicie, jak na sofie, znajdowało się na dwóch fotelach, stojących po krótszych bokach szklanego stolika.
Chłopak oparł rękę na podłokietniku, a na dłoni podparł sobie głowę, zaraz ze znudzeniem przerzucając kanały telewizyjne. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy Akasuna siadł koło niego, przeciągnął się, ziewając i podparł tył głowy o zagłówek. Zapowiadała się długa noc.
Przez pierwsze pół godziny nie działo się nic specjalnego. Nastolatek przełączył na jakiś popularny serial o lekarzu-chamie, który osobiście lubił, choć nudziły go ciągłe telewizyjne powtórki, pokazywane już nie wiadomo który raz. Ileż razy można oglądać jeden i ten sam odcinek? Nawet jeśli sam serial jest naprawdę dobry!
Mężczyzna właściwie nie znał tego, więc ogląda z mniejszym lub większym zainteresowaniem. Zależało do tego, co się właśnie działo. Normalnie rzadko oglądał cokolwiek w telewizji. Większość czasu spędzał w swoim warsztacie, robiąc porcelanowe lalki na zamówienie.
- Będziemy tak siedzieć, bez celu, gapiąc się w ekran, czy… - spytał znudzony bezsensownym czekaniem Sasori, spoglądając na blondyna.
Wzrokiem błądził po włosach, z jednej strony krótko ściętych, z drugiej – dłuższych. W dodatku obie strony grzywki nie różniły się wyłącznie długością. Te po prawej były białe, zupełnie białe, niczym śnieg, zalegający zimą, a po lewej, te dłuższe - granatowe. I czyją było to decyzją? Oczywiście jego matki. Chciała, by wyglądał doroślej. Znacznie doroślej i bardziej młodzieżowo, jak to określała. Sama w młodości słynęła pośród znajomy z tego, iż lubiła eksperymentować. Z włosami, ze strojami – jak tylko się dało. A grzeczny, ułożony chłopak nie oponował przed tymi zmianami. Nim troskliwa mateczka zaczęła na nim przeprowadzać swe doświadczenia, wyglądał jak mały, uroczy, najwyżej dwunastoletni chłopczyk. Był słodki i śliczny. Fakt, iż był niski – ba, niższy nawet od Sasoriego, a to spory wyczyn, gdyż mężczyzna miał metr sześćdziesiąt osiem, a Deidara o całe dziesięć centymetrów mniej – sprawiał, iż wielu jego rówieśników uważało chłopaka za dużo młodszego od nich.
Na starszego wyglądał także dzięki swemu strojowi – czarne rurki, na stopach zwykle glany, z co prawda, kolorowymi sznurówkami, gdyż dystans do samego siebie uważał za coś obowiązkowego, równie czarne bluzki z krótkim rękawem lub bezrękawniki, z co ciekawszymi nadrukami, najczęściej jakichś rokowych zespołów.
Akasuna był w pełni świadom, że na wygląd chłopaka ma wpływ zarówno matka jak i ojciec, o czym mogły świadczyć choćby kolczyki w uszach czy nadruk z logo System of a Down, którego wielkim fanem był Nagato. Deidara – owszem, lubił ich muzykę, choć mniej zapalczywie niż jego tato.
Czując na sobie baczne spojrzenie, nastolatek sam zwrócił swe oczy w stronę mężczyzny, uśmiechając się delikatnie. Nawet pomimo swej aktualnej postaci, z tym uroczym uśmiechem wyglądał po prostu słodko. Jak zawsze – jak mały chłopiec, który nie raz siadał na kolanach „wujka”, jak nazywał kiedyś rudzielca, by wtulić się w niego i zasnąć tak, czując się bezpiecznie. Czasami nawet bardziej niż z rodzicami.
- Nikt ci nie karze patrzeć w ekran – odpowiedział spokojnie, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Był w pełni świadom tego, jak bardzo Sasori lubi jego uśmiech. Nie raz mu o tym mówił. Ile to już razy powtarzał, jak wiele uroku osobistego wówczas ma? Jak słodko wówczas wygląda? A jednak nadal to robił. Choć zapewne, gdyby oznajmił mu to ktoś inny, speszyłby się i uciekł, byle dalej od tej osoby. Ale z Sasorim było inaczej. Znał go od dziecka. Akasuna, jako najlepszy przyjaciel jego ojca, bywał w ich domu bardzo często. Gdy tylko miał czas wolny. I choć początkowo stronił od małego, z czasem się doń przekonał. Choć gdyby Nagato dowiedział się, jak bliski rudzielec jest, w tej chwili, jego synowi, zapewne zadowolony by nie był.
- I pomyśleć, że zawsze byłeś takim grzecznym dzieckiem – westchnął niby to cierpiętniczo mężczyzna, kręcą z dezaprobatą głową. Zarazem jednak śmiał się pod nosem, wiedząc, jak strasznie ironicznie się teraz zachowuje.
Deidara przysiadł się bliżej niego, opierając głowę na ramieniu mężczyzny, jak gdyby nigdy nic. Niesforne kosmyki opadły na jego czoło, zasłaniając nieco prawe oko. Nie zwracał na to uwagi, zaraz je zamykając, jakby chcąc od razu oddać się w ramiona Morfeusza. Znów odczuwał ten spokój i bezpieczeństwo, jak za każdym razem, kiedy był tak blisko swego nieformalnego opiekuna.
Zapewne oddałby się całkiem temu błogostanowi, gdyby nie nagły grzmot oraz mocne łupnięcie w drzewo niedaleko domu. Na raz poderwali się na równe nogi, wspólnie doskakując do okna, by przyjrzeć się, czy aby nie należy interweniować. Na szczęście, prócz złamanej gałęzi, która momentalnie runęła na ziemię, a w miejscu, gdzie wyraźnie trafiła błyskawica, można było ujrzeć zwęglenie, nic się nie stało. Odetchnęli z ulgą. Najwyraźniej deszcz zbyt mocno zacinał, by drewno było wstanie na dobre się zapalić i zająć ogniem.
- To może jakiś dobry horror?
Propozycja chłopaka, kiedy mówił z błyskiem w oku i delikatnym uśmieszkiem zwyczajnie nie mogła zostać nie przyjęta.
„Mały manipulant” – przemknęło przez myśl Sasoriemu, kiedy wybierali film. Już po chwili znów siedzieli na sofie, tym razem wtuleni jeden w drugiego, zajadając popcorn, raz za razem komentując aktualne zdarzenia.
Lubili takie filmy. Po tym, jak blondyn skończył czternaście lat, gdy zostawał z Sasorim, obowiązkowo oglądali wspólnie jakiś horror. Nigdy nie powtarzali. Zawsze musiało być coś nowego. Tym razem także! Padło na „Nienarodzonego”. Deidara niedawno ściągną go z internetu, więc najwyższy czas było obejrzeć i ocenić, czy będzie to arcydzieło kinematografii, czy też kolejny śmieć, jakich wiele, gdyż kanoniczne horrory, gdzie odpowiednia muzyka mówi, że zaraz coś wyskoczy na bohatera, albo gdzie wiadomo, że jak bohater pójdzie gdzieś samotnie, zginie, bo będzie na niego czyhać jakieś niebezpieczeństwo, podobno są dobre. Nie – oni tak nie uważali. Każdy film powinien zaskakiwać, grać na emocjach, sprawiać, iż widz naprawdę się w niego wczuje.
I się wczuli.
Nawet szalejąca za oknami burza nie była w stanie ich oderwać. Jednak należy przyznać, iż częste błyskawice, grzmoty i walenie kropel deszczu w szyby, podczas siedzenia w totalnej ciemnicy, gdzie światło sączy się jedynie z ekranu telewizora, nadaje tego swoistego, idealnego do tego typu filmów, klimatu. Nawet Deidara, wiecznie uważający, iż żaden horror nie jest w stanie go zadziwić, ba – przestraszyć, miał kilka momentów, kiedy wręcz podskoczył niemal na sofie, nie spodziewając się dziwnych zjawisk. O tak – „Nienarodzony” zdecydowanie można było zaliczyć do lepszych tytułów owego gatunku.
- To może teraz jakąś komedię romantyczną? – Spytał niepewnie, zaraz po ich osobistym seansie.
Sasori aż parsknął śmiechem, słysząc to. Nie miał jednak oporów. Przy tym, co właśnie obejrzeli, można było nabawić się ciekawych „schiz”. I choć znaczyło to, że film był dobrze zrobiony, puszczenie jeszcze jednego, możliwe, iż równie dobrego, mogłoby sprawić, że koniec końców przesiedzieliby całą noc w rozświetlonym wszystkimi lampami salonie, czekając na Nagato i Konan aż do ich powrotu.
Kolejnego filmu nie oglądali już z taką uwagą. Właściwie w pamięci po nim zostaną jak już jakieś urywki. I to z początku. Samego początku. Znaleźli sobie znacznie lepsze zajęcie. Bardziej rozluźniające, niż głupia komedyjka.
Namiętny pocałunek, którym ni stąd, ni z owąd rudzielec obdarzył blondyna, sprawił, iż młodszy zamruczał mu w usta z zadowoleniem. Znacznie lepiej odwracał on uwagę od wszystkiego, co mogłoby dziać się dookoła. Po chwili delikatny dotyk na boku i przyjemne masowanie mięśni na karku. Kolejne pomruki zadowolenie wyrwały się z gardła nastolatka. Sam chętnie otoczył opiekuna ramionami, splatając dłonie na jego karku, wtulając się w niego, by następnie spojrzeć z łobuzerskim uśmiechem w prosto w oczy. I to działało. Dobrze działało.
Kolejny pocałunek, bardziej namiętny i natarczywy, a zaraz po nim nieco siły, by pchnąć mniejsze ciało w tył, na całą długość kanapy. Ciche stęknięcie, gdy plecy delikatnie uderzyły o materac.
Deidara wplótł dłonie w czerwone kosmyki, oddając się całkowicie chwili. Czuł na szyi ciepłe usta, pieszczące przyjemnie, z nadzwyczajną dokładnością, skórę, tak wrażliwą, w tym miejscu, na wszelki dotyk. Westchnął głośno, kiedy Sasori nagryzł ją lekko, powodując cudowne dreszcze, przechodzące przez całe ciało. Dłonie, wdzierające się za koszulkę blondyna, podwijające ją do góry, by odsłonić inne, dotąd skryte pod ubraniem miejsca, oczekujące na pieszczoty.
Akasuna pochylił się niżej, sunąc językiem po obojczykach, pierw do lewego sutka, którego oblizał, nagryzł i zassał się łapczywie. Drugiego w tym czasie ściskał i szturchał palcem. Zaraz jednak i do niego powędrował język rudego, przez obojczyki, znacząc delikatnie drogę między nimi mokrymi śladami.
Zajmując się owymi wrażliwymi punktami, czuł zarazem, jak blondyn, co chwilę, ociera się sugestywnie o jego krocze, własnym, jasno dopraszając się o uwagę w zupełnie innym miejscu. Nie mógł, a co więcej – nie zamierzał tego ignorować. Wolną ręką sięgnął do paska chłopaka, sprawnie odpinając klamrę, zaraz dobierając się do rozporka. Deidara zamruczał jak kot, spoglądając w czekoladowe oczy, które właśnie uniosły się, by popatrzeć na jego twarz.
Kolejny pocałunek sprawił, iż mruczenie blondyna stało się bardziej gardłowe. Ułożył swe dłonie na plecach Sasoriego, podciągając i jego czerwony T-Shirt z nadrukiem Papa Roach do góry, zaraz opuszkami palców gładząc uwielbianą przez siebie delikatną skórę. Równie jasną jak te, które można było oglądać na lalkach, jakie mężczyzna tworzył.
Rudzielec zaś rozprawił się tym czasem z rozporkiem blondyna i począł zsuwać z niego spodnie. Chłopak, jakby tylko na to czekał, sam przesunął swe dłonie na pośladki mężczyzny, masując je chwilę, by i on czerpał przyjemność z tego wszystkiego. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaraz po tym delikatnie palce znów błądziły po ciele lalkarza, zmierzając w stronę jego krocza i podobnie jak rudzielec – blondyn wprawnie począł rozpinać rozporek, nadal poddając się, coraz bardziej natarczywym pocałunkom.
Sapnął z niezadowoleniem, gdy Sasori zakończył pocałunek, odsuwając się od niego nieznacznie. Chwilę podziwiał twarz kochanka, by sekundę później pochylić się nisko, ku uchu, nagryzając oraz oblizując zmysłowo małżowinę. Tak – znał erogenne miejsca Deidary i potrafił to sprawnie wykorzystać. Jak zawsze – zadziałało. Blondyn drgnął nieznacznie, by po chwili znów dać jasno do zrozumienia, które miejsce na jego ciele potrzebuje teraz najwięcej uwagi.
- Aż tak ci się spieszy? – Zakpił opiekun, owiewając ucho ciepłym oddechem podopiecznego, który warknął tylko z niezadowoleniem. Wywołało to jedynie rozbawionym chichot rudowłosego.
Ponownie wpił się w usta chłopaka, całując go łapczywie. Jego dłoń powędrowała niżej, za bokserki blondyna, zaczynając od razu drażnić przyrodzenie. Jęk, jaki dobył się z gardła Deidary został stłamszony przez trwający nadal pocałunek. Sam Sasori nie miał jednak zamiaru dłużej czekać. Z pomocą blondyna zsunął z siebie spodnie, pozbył się bokserek nastolatka, a gdy po słownie kilku sekundach, dla nabrania oddechu, znów złączyli swe usta, rudzielec wszedł w niego z cichym westchnięciem.
- I kto się niby spieszy, hm? – Spytał rozbawiony chłopak, po cichym syku spowodowanym przez ból mięśni.
W jego oczach jednak jaśniały kokieteryjne iskierki, zachęcając mężczyznę do dalszych poczynań. Nie czekając na dalsze słowa, czując zarazem dłonie Deidary przyjemnie pieszczące jego kark, samemu zaś poruszając dłonią na członku tego małego kusiciela, począł się w nim rytmicznie ruszać.
Zapominając całkiem o otaczającym ich świecie, oddawali się błogiej cielesnej przyjemności. Nie ważne było, że na dworze wciąż szalała burza, że rodzice Deia mogli wrócić w każdej chwili, ani to, że głupia komedia romantyczna, jaką włączyli właśnie dobiegła końca. Cieszyli się sobą. Swą bliskością, ciepłem drugiego ciała. Swym pragnieniem.
Głośny jęk rozległ się po pokoju, gdy blondyn doszedł, brudząc zarazem dłoń mężczyzny. Ten wykonał jeszcze kilka głębszych pchnięć, chwilę później rozlewając się w gorącym, młodym ciele. Ile już razy robili to na tej sofie? Sam nie pamiętał. A jednak, za każdym razem było to dla niego równie przyjemne. I nie – nie było sposobu, by kiedykolwiek znudził się tym chłopakiem! Tak, mógł się na niego irytować za niektóre wybryki, doprowadzające czasami choćby kuchnię do stany, jakby przeszło tam istne tornado, ale zawsze pragnął z nim być.
Odetchnął, zasapany, całując blondyna, wychodząc z niego delikatnie i gładząc po policzku.
Był w niebie.
- Jesteś cudowny – westchną, patrząc w błękitne oczy z uwielbieniem.
- Może i jestem – odparł, chichocząc. – Ale lepiej się ubierzmy, bo jeśli starzy za szybko wrócą, bo impreza nie wypali i nas tak zobaczą, więcej nie będę – dodał, wystawiwszy język.
Do rzeczywistości przywołały ich kolejne trzy grzmoty, które nastąpiły jeden za drugim. I w zasadzie byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to, że nagle wszystko pogrążyła bezdenna ciemność. Mrok otaczał ich z każdej strony i tylko światło błyskawic, wpadające przez okna rozświetlał w tej chwili, jakże ponury, dom.
Sasori zmiął pod nosem przekleństwo.
- Korki chyba wywaliło – warknął zły, że coś takiego musiało się stać.
Sapnął ze złością, siadając i zsuwając powrotem swoją koszulkę, by leżała, tak, jak powinna, wciągnął bieliznę i spodnie, zapinając je. Deidara w tym czasie zrobił to samo. Nie lubił, kiedy działo się coś takiego. Nie dlatego, że się bał – przeciwnie, bawiło go to. Jednak niezmiernie drażniło, kiedy elektryczność w domu nagle postanawiała się wyłączyć. Tym bardziej, iż najczęściej zdarzało się to, kiedy ściągał jakieś filmy.
- To chyba znaczy, że najwyższa pora iść spać – mruknął z niezadowoleniem blondyn. I nie – nie miał na to najmniejszej chęci.
Był rozbudzony i mógłby siedzieć przy dobrym filmie jeszcze długo, wtulając się w ciało mężczyzny, który właśnie wstał z sofy, idąc w kierunku schodów. Pod nimi znajdowała się komórka, przez którą można się było dostać do korków. Z kieszeni spodni wysunął telefon, zaraz wyszukując w nim odpowiedniej opcji i uruchamiając latarkę. Niby niewiele dawało światła, ale w takiej ciemnicy dobre i to. Chcąc, nie chcąc zajrzał do schowka, następnie odszukał korki, wyłączając wszystko, resetując i ponownie włączając. Czekał, czy coś się stanie.
Cichy dźwięk lodówki z kuchni, na powrót pracującej, piknięcie mikrofalówki, dającej znać, iż znów należy ustawić na niej właściwą godzinę oraz wołanie z salonu chłopaka potwierdziły, iż elektryczność znów działała.
Szybko opuścił ciasne pomieszczenie, zmierzając do pokoju, w którym paliło się już światło. Chłopak czekał na niego, oparty plecami o tył kanapy. Uśmiechał się delikatnie. Tak, dokładnie w ten sposób, w jaki Sasori lubił.
Chwilę później wspólnie wyszli do przedpokoju i weszli schodami na piętro, kierując się prosto do pokoju o jasnych, brzoskwiniowych ścianach z meblami z drewna kasztanowego, należącego do nastolatka. Zaścielone już łóżko niemal zapraszało blondyna do siebie, przypominając o zmęczeniu późną porą i aktywnym dniu. Ziewnął cicho, na co opiekun zaśmiał się pod nosem.
- Lepiej faktycznie idź spać – doradził, głaszcząc go po włosach, tak miękkich i puszystych, zaraz po tym zsuwając dłoń niżej, na jego plecy, pchnąwszy go nieznacznie w stronę łóżka.
Chłopak zrobił parę kroków, by zatrzymać się przed meblem, siąść na jego brzegu i mrugając niewinnie powiekami, wbił wzrok w czekoladowe oczy. Wyglądał zupełnie, jak małe dziecko, które właśnie czegoś chce, ale nie wie, jak o to poprosić.
- A… Ty nie będziesz spał ze mną? – Spytał niewinnie. – Bo wiesz… Ja… - Rozejrzał się szybko, jakby szukał pomocy w otoczeniu. Uniósł dłoń do ust i przygryzł palec wskazujący. – Jestem przecież taki mały i niewinny… - Szepnął drżącym głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz