Odpowiedziała mu brew, wznosząca się ku górze oraz wyraz twarzy pytający: „Ty? Mały?! Ty? Niewinny?! Kpisz?!”
-
Nie wysilaj się – parsknął śmiechem. – Już się dzisiaj tobą opiekowałem
– odpowiedział z pełnym zadowolenia, z samego siebie, uśmiechem. – Na
więcej musisz poczekać do następnego razu. – Dodał, puszczając mu
perskie oczko i wychodząc. Na odchodnym rzucił jeszcze krótkie „Śpij!”.
Chichocząc
jeszcze z kolejnej próby nastolatka, zszedł na dół do salonu. Podczas
takich nocy, po tym, jak Deidara w końcu się położył, co czasami
następowało nawet i po czwartej nad ranem, choć dziś wyjątkowo, jak na
niego, dał się wcisnąć w ciepłą pościel kilka minut po drugiej, Sasori
siedział w salonie, czuwając całą noc, aż do powrotu przyjaciela i jego
żony. W końcu nigdy nie wiadomo, co się może stać, prawda? A nuż z
jakiegoś powodu wybuchnie pożar lub jak na dennym filmie – państwo
zarządzi stan wyjątkowy i będą musieli się ewakuować?
Skoro
zobowiązywał się do pilnowania chłopaka, musiał dbać o jego
bezpieczeństwo. To, że wspólnie wykorzystywali takie momenty, także w
innych celach, było ich sprawą. No, chyba że nagle ktoś by się o tym
dowiedział. Nie byłoby wówczas zbyt dobrze…
Ale póki co, nie musieli się o coś takiego obawiać.
Rozsiadł
się na wiśniowej sofie, włączył telewizor i wybrał jakiś byle jaki
kanał. Przeskoczył kilka w przód, uznając, iż na tym, który wybrał jako
pierwszy, nie leci nic interesującego. Zatrzymał się na HBO. „Noc żywych
trupów”… Denny, właściwie beznadziejny horror, który razem kiedyś
obejrzeli, uznając, że powinno się go mianować prędzej komedią, może z
czarny humorem, ale jednak. Nie było w nim nic strasznego. A strzelanie
ze strzelby we łby chodzących zombie zawsze go bawiło.
Ziewnął,
przeciągając się, mimo wszytko nie szukając niczego lepszego. Zależało
mu jedynie na zajęciu czymś swych myśli, by nie usnąć aż do rana. A miał
przed sobą ładnych parę godzin.
Po
dobrych dwudziestu minutach, wstał, idąc do kuchni. Wziął z lodówki
jogurt, który zawsze na niego czeka, jeśli ma pilnować młodego. Dla
zapełnienia żołądka odraz przyjemności jego podniebienia. Wracając,
przechodził znów koło okna, w które wyglądali, by sprawdzić, czy drzewo,
które zaatakowała przyroda, jest całe. Poczuł nieznaczne dreszcze na
plecach, dopiero teraz spostrzegając dziwną rzeźbę. Najwyraźniej kupiona
została w ostatnich dniach. Jeszcze tydzień temu, kiedy ich odwiedzał,
nie widział jej.
Wyglądała
jakby była podobizną demona. Tak, wiedział, iż Nagato ma hopla na tym
punkcie. Ale ta była naprawdę osobliwa. Przedstawiała wysokiego,
wyraźnie niezadowolonego z czegoś mężczyznę. Długie nogi ugięte były w
kolanach. Postać kucała. Nigdy nie widział rzeźby w takiej pozie. Nic
dziwnego, że zainteresowała jego przyjaciela.
Pokręcił
głową. Dobrze, iż stała na dworze. Jakby miał przechodził obok czegoś
takiego w domu, zapewne miałby dreszcze. Choć miał je i tak. Rzeźba
ustawiona była w takim miejscu, aby było ją widać będąc w salonie. A
najgorsze było to, że rudzielec miał wrażenie, jakby go obserwowała.
Zaśmiał się sam z siebie, odganiając to dziwne uczucie. Jak rzecz martwa mogłaby patrzeć? Toż to śmieszne!
Wrócił
na kanapę, zagłębiając się ponownie w film. A raczej próbując. Co
chwila zerkał przez okno. To głupie. Nie potrzebnie zwrócił na owe
dzieło sztuki uwagę. Chyba jednak przestanie oglądać z blondynem tyle
horrorów. Sam się przez to nabawił głupich myśli, więc teraz ma.
- To idiotyczne – warknął w końcu do siebie.
Westchnął,
wstając i ruszył do kuchni. Nalał wody do czajnika, włączył kuchenkę i
postawił na gazie metalowe naczynie. Odetchnął spokojniej, rozmasowując
dłonią skroń. Sięgnął po komórkę, zaraz wybierając numer do ojca swego
aktualnego podopiecznego i czekał. Sygnał. Drugi. Trzeci…
- Halo? – Pijacki, pełen radości z dobrej zabawy, głos dało się słyszeć po drugiej stronie.
- Pein? – Spytał Akasuna bardziej z przyzwyczajenia. Owszem, od razu rozpoznał przyjaciela, ale te nawyki…
- Co jest, Sasori? – Czknął, chichocząc rozbawiony, na co dzwoniący przewrócił oczami.
-
Mam do ciebie takie pytanie… - Odetchnął głębiej. – Mogę gdzieś
przesunąć tą nową rzeźbę? Bo zaczynam mieć przez nią głupie schizy –
wyznał otwarcie, co rzadko mu się zdarzało. W końcu nikt nie lubił
przyznawać się do strachu, prawda?
- He? O czym ty mówisz? – Spytał z niezrozumieniem.
- O tej nowej rzeźbie, co stoi naprzeciw tego okna w przedpokoju. Tej kucającej… - Przewrócił oczami. – Trochę mnie przeraża i…
-
Jaka kucająca rzeźba? – Spytał Nagato, a jego głos brzmiał już całkiem
trzeźwo. I nie – nie brzmiało to teraz dobrze w uszach rudowłosego.
- Jak to „jaka”? – Zdziwił się, a zimne dreszcze przeszły po jego plecach. – Więc czym, do cholery…
Odwrócił
się gwałtownie, biegnąc zaraz do okna, za którym widział ową postać.
Wyjrzał przez nie i zamarł w jednej chwili. Nie było. Nigdzie nie było
tego wysokiego mężczyzny, w deszczu, w nocy, wyglądającego jak rzeźba z
czarnego marmuru.
Uniósł rękę z komórką do ucha, dalej wyglądając przez okno, wpatrując się w szalejącą za nim burzę.
- Sasori? – usłyszał zdenerwowany głos przyjaciela.
- Mam złe prze…
Nie
dokończył, nagle dostrzegając w szybie odbicie stojącej za nim postaci.
Komórka wypadła mu z dłoni z przerażenia, jakie nagle go ogarnęło. Stał
jak słup soli, bojąc się choćby oddychać. Komórka z głuchym uderzeniem
wylądowała na białych kafelkach. Krzyk został zagłuszony przez dłoń,
która momentalnie znalazła się na ustach mężczyzny, a szeroki nóż wbił
się po rękojeść w jego plecy.
Uśmiech,
jaki zagościł na twarzy nieznajomego, poszerzył się niebezpiecznie,
ukazując równe, białe zęby. Sasori stęknął, czując, jak ostrze wysuwa
się z jego ciała, zaraz ponownie w nim zatapiając, tym razem w ręce, tuż
pod ramieniem. Następnie pod łokciem, druga ręka, nogi – pierw uda,
następnie łydki.
Nawet
się nie zorientował, kiedy znalazł się na ziemi, dociskany do niej. Z
ran sączyła się krew, a on dygotał jak w febrze, nie potrafiąc z gardła
nawet dobyć choćby pisku. Nawet zduszonego jęku. Serce waliło, niczym
młot w klatkę piersiową. Adrenalina skoczyła niebezpiecznie. Mięśnie
wyły z bólu. Nie potrafił się ruszyć. Z przerażeniem leżał na podłodze,
mogąc jedynie obserwować, jak ostrze znów zatapia się w którejś części
jego ciała, jak nieznana mu postać, wpatruje się w niego czarnymi,
bezdusznymi ślepiami, jak długie, mokre od deszczu włosy kleją się do
jego twarzy, a podły uśmiech zdradza, ile przyjemności czerpie z
cierpienia drugiej osoby.
- Ciekawe – szepnął nagle, pochylając się niebywale nisko, mając niemal twarz przy twarzy na wpół żywego rudzielca.
Nawet nie zapytał, co jest takie ciekawe. Bał się odpowiedzi.
-
Jak myślisz, jak by zareagował, gdyby wiedział, co robiłeś z jego
synem? – Spytał szeptem, sugestywnie spoglądając w stronę komórki, przez
którą jeszcze kilka minut temu prowadzona była rozmowa. Nagato jednak,
nie słysząc już przyjaciela, rozłączył się, chcąc podjąć jakieś kroki
mające na celu pomoc.
Sasori zadrżał jeszcze bardziej.
- Nie martw się… Zapamięta cię, jako wspaniałego przyjaciela – zakpił, chichocząc nieprzyjemnie.
Zakrwawione
ostrze zbliżyło się niebezpiecznie do szyi Akasuny. Strach malował się w
jego oczach. Czuł, jak metal dotyka skóry, jak delikatnie na nią
naciska, ciągle prąc do przodu. Pierwsze krople krwi popłynęły, gdy w
końcu powstała rana. Nacisk jednak nie zelżał. Nóż zagłębiał się coraz
niżej.
-
Pozdrowię od ciebie tego chłopaka – oznajmił na koniec mężczyzna, mocno
dociskając nóż, przecinając krtań, odrywając otrze od ciała i prostując
się z podłym uśmiechem.
Obserwował,
jak krew chlusnęła, brudząc jego ubranie na czerwono. Odczekał, nadal
zakrywając dłonią usta konającego, by nie próbował nawet wydać z siebie
jakiegokolwiek dźwięku, mogącego ostrzec znajdującego się na piętrze
nastolatka. Nie – na to nie pozwoli.
Zabrał
dłoń, dopiero, kiedy wszelkie konwulsje ciała ustały. Prawie w tej
samej chwili czajnik, nadal znajdujący się na gazie zaczął głośno
gwizdać, oznajmiając, iż woda wrze i jest gotowa do zalania herbaty.
Spojrzał z ociąganiem w stronę kuchni. Chwilę później głuche kroki dało
się słyszeć z piętra. Skrzypnięcie uchylanych drzwi i kolejne kroki, aż
do schodów.
-
Sasori?! – Pomimo wyraźnego krzyku, w głosie blondyna dało się usłyszeć
dominującą nadal nad jego świadomością senność. – Wyłącz ten pieprzony
czajnik! – Krzyknął ponownie, trąc zmęczone oczy i schodząc powoli na
dół.
Jasnym
było, iż kieruje się do kuchni. Kuchni, do której można się było dostać
od dwóch stron: od salonu, a także wchodząc przez drzwi, znajdujące się
za schodami.
Brunet
był pewien, że chłopak wybierze drugą opcję. Wszedł do salonu,
nasłuchując, kiedy blondyn zejdzie na parter, by zaraz po tym kroczyć do
pomieszczenia, z którego słychać było gwizd. Poszedł za nim, obserwując
wątłą sylwetkę, jeszcze jak szedł w stronę drzwi. Nie miał
najmniejszych wątpliwości co do tego, że wybrał wprost idealnie.
- Sasori?
Deidara
rozejrzał się po pomieszczeniu, odszukując wzrokiem opiekuna. Podszedł
do nadal domagającego się uwagi naczynia, przekręcając gałkę, by pierw
zmniejszyć, a ostatecznie wyłączyć gaz. Już po chwili westchnął, kiedy
czajnik wreszcie się uspokoił.
-
Sasori! – Krzyknął już ze złością, iż rudzielec nie idzie. Skoro nie
chciał sobie zrobić gorącego napoju, to po jakie licho nastawiał wodę?
- Myślę, że on już nie przyjdzie – usłyszał za sobą, bliżej, niż się spodziewał, mocny, męski, obcy głos.
Chciał
się obrócić, jednak nie zdążył. Silne ramie otoczyło jego szczupłą
talię, a druga ręka spoczęła na ustach, zakrywając je, dusząc krzyk
przerażenia. Szarpnął się prawie machinalnie, chcąc uwolnić z mocnego
uścisku. Nawet nie zwrócił uwagi na chusteczkę, która została
przytknięta do jego twarzy, wydzielającej nieprzyjemny, drażniący
nozdrza zapach. Odleciał. Bezwładne ciało opadło w ramiona bruneta,
uśmiechającego się kpiąco, samemu do siebie.
Podniósł
Deidarę na rękach, ruszając do wyjścia, w stronę wciąż szalejącego
wiatru, zacinającego deszczu, błyskawic rozdzierających niebo na pół
oraz głośnych grzmotów toczących się nad Londynem. Piżama, w którą
ubrany był nastolatek szybko przemokła, klejąc się do jasnej skóry,
podobnie z resztą jak długie włosy. Nie zwracał jednak na to uwagi.
Krew,
która zaschła wcześniej na skórzanym płaszczu, teraz moczona ostrymi
kroplami deszczu, spływała wraz z wodą na trawnik, deptany przez ciężkie
buty. Posadził chłopca na tylnym siedzeniu samochodu, dopasowanego
kolorystycznie do ubioru właściciela. Zasiadł za kierownicą i chwilę
później odjechał, niknąc powoli w ciemności, jaka spowijała miasto tej
nocy. Jedynie mała lampka w salonie rozświetlała mrok nocy…
Przeraźliwe
zimno ogarniało bezbronne ciało, budzącego się powoli chłopaka. Gęsia
skórka była łatwo widoczna, a drżenia nastolatka nie można było nie
zauważyć. Powoli wracająca świadomość sprawiła, iż automatycznie
przetarł oczy wierzchem dłoni. Otworzył, rozglądając się nieprzytomnie
po pomieszczeniu. Znajdował się w ciemnym, zimnym i pustym pokoju.
Ściany były szare, a podłoga – zwykły beton. Nic dziwnego, że zmarzł. Do
tego, czuł, że zarówno ubranie, na które składał się letni T-Shirt oraz
bokserki, których używał jako piżamę, jak i włosy były wilgotne.
Wzdrygnął się, kuląc pod ścianą. Jedynym, co tu zauważył, były białe
drzwi.
Wstał
na chwiejnych, odrętwiałych z zimna i leżenia w jednej, niewygodnej
pozycji, nogach i podpierając się ścian, ruszył w ich stronę. Zajęło mu
to dłuższą chwilę. Chwycił za klamkę, nacisnął i pchnął i po chwili
pociągnął, zauważając, iż drzwi otwierają się do wewnątrz. Nic. Ani
drgnęły.
Zagryzł
wargę, pocierając dłońmi ramiona, by rozgrzać zziębnięte ciało. Jęknął
pod nosem, osuwając się po ścianie i podkuliwszy do siebie kolana,
siedział tak, czekając, aż coś się stanie. Aż ktokolwiek przyjdzie.
Nawet
nie wiedział na kogo właściwie czeka. Przecież nie widział twarzy
osoby, która go tu przyprowadziła. Pamiętał tylko głos. Mocny, zimny,
nieprzyjemny głos. Tak różny od tego delikatnego, ciepłego, jakiego w
rozmowach z nim zawsze używał Akasuna.
Ponownie
jęknął, opierając głowę na obejmujących nogi ramionach. Czuł dyskomfort
zarówno psychiczny jak i fizyczny. Bał się. Nie miał pojęcia, czego
może się spodziewać. Nie wiedział, dlaczego się tu znalazł. Po co? I co
stało się z Sasorim?
Nie
wiedział, ile czasu tak siedział. Może zasnął w między czasie, może
nie. Sam już stracił rachubę oraz chęć do rozmyśleń tego typu.
Ogarniający go strach odbierał możliwość do sensownego myślenia. Jedyne,
czego pragnął, to wrócić do domu. Do rodziców. Do swojego kochanka.
Znów ich wszystkich zobaczyć. Położyć się w ciepłym łóżku, zamknąć oczy,
a kiedy znów je otworzy, stwierdzić, iż to był tylko zły sen.
Zamarł,
wstrzymując nawet oddech, słysząc kliknięcie zamka. Chwilę później do
jego uszu dotarł dźwięk naprężanej sprężyny, jaki wydobywał się z
klamki, a po nim – skrzypienie zawiasów, kiedy otwierano drzwi. Poderwał
głowę do góry.
Czarne,
wąskie oczy szybko go odnalazły i patrzyły weń z zaciekawieniem.
Wyglądały, jak dwie bezdenne dziury na tle bladej, jak u trupa twarzy
okalanej długimi, czarnymi pasmami włosów. Usta mężczyzny wykrzywiły się
w kpiącym uśmiechu, nadając całości jeszcze bardziej przerażającego
wyglądu.
-
Jak widzę, obudziłeś się. - Nie można było nie wyczuć zadowolenia w
jego głosie. Głosie, który blondyn natychmiast rozpoznał. – Wstań –
rozkazał. I choć powiedział to spokojnie, bez specjalnych emocji,
Deidara poczuł zimne poty na plecach, toteż bez wahania, choć z lekkim
oporem obolałego przez odrętwienie ciała, wstał, kuląc się w sobie.
Brunet
w milczeniu obserwował jego wysiłki. Nawet kpiący uśmiech zszedł z jego
oblicza. W spokoju czekał na to, co kazał zrobić porwanemu przez siebie
dzieciakowi. Kiedy już polecenie zostało wykonane, skinął nieznacznie
głową, dając do zrozumienia, że jest zadowolony z posłuszeństwa.
-
Chodź – ponownie nakazał, tym razem cofając się o krok w tył, opierając
plecami o drzwi, robiąc przy tym trochę miejsca, by blondyn miał jak
przejść, w dalszym ciągu dłonią trzymając za klamkę.
Nastolatek
przystąpił niepewnie o krok w przód, nadal ze strachem wpatrując się w
mężczyznę, było nie było, dużo wyższego od siebie. Ten jedynie stał,
obserwując go, każdy ruch. Przyglądał się reakcją. A te naprawdę go
zadowalały.
Gołym
okiem było widać, iż Deidara nigdy odczuwał tak dojmującego
przerażenia, ogarniającego każdą, nawet najmniejszą część ciała.
Wyciągnął
wolną dłoń w jego stronę, mocno chwytając za przegub i wykręcając rękę
za jego plecy, na co chłopak zareagował piskiem przerażenia oraz bólu.
Mężczyzna nic sobie z tego nie robiąc, stanął za nim i pchnął delikatnie
w przód, zmuszając do ruszenia się z miejsca. Chcąc nie chcąc, postąpił
tak, jak mu kazano, za bardzo obawiając się tego, co może się stać,
jeśli nie posłucha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz