środa, 5 września 2012

XII "Osobisty horror" - część 2

Odpowiedziała mu brew, wznosząca się ku górze oraz wyraz twarzy pytający: „Ty? Mały?! Ty? Niewinny?! Kpisz?!”
- Nie wysilaj się – parsknął śmiechem. – Już się dzisiaj tobą opiekowałem – odpowiedział z pełnym zadowolenia, z samego siebie, uśmiechem. – Na więcej musisz poczekać do następnego razu. – Dodał, puszczając mu perskie oczko i wychodząc. Na odchodnym rzucił jeszcze krótkie „Śpij!”.
Chichocząc jeszcze z kolejnej próby nastolatka, zszedł na dół do salonu. Podczas takich nocy, po tym, jak Deidara w końcu się położył, co czasami następowało nawet i po czwartej nad ranem, choć dziś wyjątkowo, jak na niego, dał się wcisnąć w ciepłą pościel kilka minut po drugiej, Sasori siedział w salonie, czuwając całą noc, aż do powrotu przyjaciela i jego żony. W końcu nigdy nie wiadomo, co się może stać, prawda? A nuż z jakiegoś powodu wybuchnie pożar lub jak na dennym filmie – państwo zarządzi stan wyjątkowy i będą musieli się ewakuować?
Skoro zobowiązywał się do pilnowania chłopaka, musiał dbać o jego bezpieczeństwo. To, że wspólnie wykorzystywali takie momenty, także w innych celach, było ich sprawą. No, chyba że nagle ktoś by się o tym dowiedział. Nie byłoby wówczas zbyt dobrze…
Ale póki co, nie musieli się o coś takiego obawiać.
Rozsiadł się na wiśniowej sofie, włączył telewizor i wybrał jakiś byle jaki kanał. Przeskoczył kilka w przód, uznając, iż na tym, który wybrał jako pierwszy, nie leci nic interesującego. Zatrzymał się na HBO. „Noc żywych trupów”… Denny, właściwie beznadziejny horror, który razem kiedyś obejrzeli, uznając, że powinno się go mianować prędzej komedią, może z czarny humorem, ale jednak. Nie było w nim nic strasznego. A strzelanie ze strzelby we łby chodzących zombie zawsze go bawiło.
Ziewnął, przeciągając się, mimo wszytko nie szukając niczego lepszego. Zależało mu jedynie na zajęciu czymś swych myśli, by nie usnąć aż do rana. A miał przed sobą ładnych parę godzin.
Po dobrych dwudziestu minutach, wstał, idąc do kuchni. Wziął z lodówki jogurt, który zawsze na niego czeka, jeśli ma pilnować młodego. Dla zapełnienia żołądka odraz przyjemności jego podniebienia. Wracając, przechodził znów koło okna, w które wyglądali, by sprawdzić, czy drzewo, które zaatakowała przyroda, jest całe. Poczuł nieznaczne dreszcze na plecach, dopiero teraz spostrzegając dziwną rzeźbę. Najwyraźniej kupiona została w ostatnich dniach. Jeszcze tydzień temu, kiedy ich odwiedzał, nie widział jej.
Wyglądała jakby była podobizną demona. Tak, wiedział, iż Nagato ma hopla na tym punkcie. Ale ta była naprawdę osobliwa. Przedstawiała wysokiego, wyraźnie niezadowolonego z czegoś mężczyznę. Długie nogi ugięte były w kolanach. Postać kucała. Nigdy nie widział rzeźby w takiej pozie. Nic dziwnego, że zainteresowała jego przyjaciela.
Pokręcił głową. Dobrze, iż stała na dworze. Jakby miał przechodził obok czegoś takiego w domu, zapewne miałby dreszcze. Choć miał je i tak. Rzeźba ustawiona była w takim miejscu, aby było ją widać będąc w salonie. A najgorsze było to, że rudzielec miał wrażenie, jakby go obserwowała.
Zaśmiał się sam z siebie, odganiając to dziwne uczucie. Jak rzecz martwa mogłaby patrzeć? Toż to śmieszne!
Wrócił na kanapę, zagłębiając się ponownie w film. A raczej próbując. Co chwila zerkał przez okno. To głupie. Nie potrzebnie zwrócił na owe dzieło sztuki uwagę. Chyba jednak przestanie oglądać z blondynem tyle horrorów. Sam się przez to nabawił głupich myśli, więc teraz ma.
- To idiotyczne – warknął w końcu do siebie.
Westchnął, wstając i ruszył do kuchni. Nalał wody do czajnika, włączył kuchenkę i postawił na gazie metalowe naczynie. Odetchnął spokojniej, rozmasowując dłonią skroń. Sięgnął po komórkę, zaraz wybierając numer do ojca swego aktualnego podopiecznego i czekał. Sygnał. Drugi. Trzeci…
- Halo? – Pijacki, pełen radości z dobrej zabawy, głos dało się słyszeć po drugiej stronie.
- Pein? – Spytał Akasuna bardziej z przyzwyczajenia. Owszem, od razu rozpoznał przyjaciela, ale te nawyki…
- Co jest, Sasori? – Czknął, chichocząc rozbawiony, na co dzwoniący przewrócił oczami.
- Mam do ciebie takie pytanie… - Odetchnął głębiej. – Mogę gdzieś przesunąć tą nową rzeźbę? Bo zaczynam mieć przez nią głupie schizy – wyznał otwarcie, co rzadko mu się zdarzało. W końcu nikt nie lubił przyznawać się do strachu, prawda?
- He? O czym ty mówisz? – Spytał z niezrozumieniem.
- O tej nowej rzeźbie, co stoi naprzeciw tego okna w przedpokoju. Tej kucającej… - Przewrócił oczami. – Trochę mnie przeraża i…
- Jaka kucająca rzeźba? – Spytał Nagato, a jego głos brzmiał już całkiem trzeźwo. I nie – nie brzmiało to teraz dobrze w uszach rudowłosego.
- Jak to „jaka”? – Zdziwił się, a zimne dreszcze przeszły po jego plecach. – Więc czym, do cholery…
Odwrócił się gwałtownie, biegnąc zaraz do okna, za którym widział ową postać. Wyjrzał przez nie i zamarł w jednej chwili. Nie było. Nigdzie nie było tego wysokiego mężczyzny, w deszczu, w nocy, wyglądającego jak rzeźba z czarnego marmuru.
Uniósł rękę z komórką do ucha, dalej wyglądając przez okno, wpatrując się w szalejącą za nim burzę.
- Sasori? – usłyszał zdenerwowany głos przyjaciela.
- Mam złe prze…
Nie dokończył, nagle dostrzegając w szybie odbicie stojącej za nim postaci. Komórka wypadła mu z dłoni z przerażenia, jakie nagle go ogarnęło. Stał jak słup soli, bojąc się choćby oddychać. Komórka z głuchym uderzeniem wylądowała na białych kafelkach. Krzyk został zagłuszony przez dłoń, która momentalnie znalazła się na ustach mężczyzny, a szeroki nóż wbił się po rękojeść w jego plecy.
Uśmiech, jaki zagościł na twarzy nieznajomego, poszerzył się niebezpiecznie, ukazując równe, białe zęby. Sasori stęknął, czując, jak ostrze wysuwa się z jego ciała, zaraz ponownie w nim zatapiając, tym razem w ręce, tuż pod ramieniem. Następnie pod łokciem, druga ręka, nogi – pierw uda, następnie łydki.
Nawet się nie zorientował, kiedy znalazł się na ziemi, dociskany do niej. Z ran sączyła się krew, a on dygotał jak w febrze, nie potrafiąc z gardła nawet dobyć choćby pisku. Nawet zduszonego jęku. Serce waliło, niczym młot w klatkę piersiową. Adrenalina skoczyła niebezpiecznie. Mięśnie wyły z bólu. Nie potrafił się ruszyć. Z przerażeniem leżał na podłodze, mogąc jedynie obserwować, jak ostrze znów zatapia się w którejś części jego ciała, jak nieznana mu postać, wpatruje się w niego czarnymi, bezdusznymi ślepiami, jak długie, mokre od deszczu włosy kleją się do jego twarzy, a podły uśmiech zdradza, ile przyjemności czerpie z cierpienia drugiej osoby.
- Ciekawe – szepnął nagle, pochylając się niebywale nisko, mając niemal twarz przy twarzy na wpół żywego rudzielca.
Nawet nie zapytał, co jest takie ciekawe. Bał się odpowiedzi.
- Jak myślisz, jak by zareagował, gdyby wiedział, co robiłeś z jego synem? – Spytał szeptem, sugestywnie spoglądając w stronę komórki, przez którą jeszcze kilka minut temu prowadzona była rozmowa. Nagato jednak, nie słysząc już przyjaciela, rozłączył się, chcąc podjąć jakieś kroki mające na celu pomoc.
Sasori zadrżał jeszcze bardziej.
- Nie martw się… Zapamięta cię, jako wspaniałego przyjaciela – zakpił, chichocząc nieprzyjemnie.
Zakrwawione ostrze zbliżyło się niebezpiecznie do szyi Akasuny. Strach malował się w jego oczach. Czuł, jak metal dotyka skóry, jak delikatnie na nią naciska, ciągle prąc do przodu. Pierwsze krople krwi popłynęły, gdy w końcu powstała rana. Nacisk jednak nie zelżał. Nóż zagłębiał się coraz niżej.
- Pozdrowię od ciebie tego chłopaka – oznajmił na koniec mężczyzna, mocno dociskając nóż, przecinając krtań, odrywając otrze od ciała i prostując się z podłym uśmiechem.
Obserwował, jak krew chlusnęła, brudząc jego ubranie na czerwono. Odczekał, nadal zakrywając dłonią usta konającego, by nie próbował nawet wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku, mogącego ostrzec znajdującego się na piętrze nastolatka. Nie – na to nie pozwoli.
Zabrał dłoń, dopiero, kiedy wszelkie konwulsje ciała ustały. Prawie w tej samej chwili czajnik, nadal znajdujący się na gazie zaczął głośno gwizdać, oznajmiając, iż woda wrze i jest gotowa do zalania herbaty. Spojrzał z ociąganiem w stronę kuchni. Chwilę później głuche kroki dało się słyszeć z piętra. Skrzypnięcie uchylanych drzwi i kolejne kroki, aż do schodów.
- Sasori?! – Pomimo wyraźnego krzyku, w głosie blondyna dało się usłyszeć dominującą nadal nad jego świadomością senność. – Wyłącz ten pieprzony czajnik! – Krzyknął ponownie, trąc zmęczone oczy i schodząc powoli na dół.
Jasnym było, iż kieruje się do kuchni. Kuchni, do której można się było dostać od dwóch stron: od salonu, a także wchodząc przez drzwi, znajdujące się za schodami.
Brunet był pewien, że chłopak wybierze drugą opcję. Wszedł do salonu, nasłuchując, kiedy blondyn zejdzie na parter, by zaraz po tym kroczyć do pomieszczenia, z którego słychać było gwizd. Poszedł za nim, obserwując wątłą sylwetkę, jeszcze jak szedł w stronę drzwi. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że wybrał wprost idealnie.
- Sasori?
Deidara rozejrzał się po pomieszczeniu, odszukując wzrokiem opiekuna. Podszedł do nadal domagającego się uwagi naczynia, przekręcając gałkę, by pierw zmniejszyć, a ostatecznie wyłączyć gaz. Już po chwili westchnął, kiedy czajnik wreszcie się uspokoił.
- Sasori! – Krzyknął już ze złością, iż rudzielec nie idzie. Skoro nie chciał sobie zrobić gorącego napoju, to po jakie licho nastawiał wodę?
- Myślę, że on już nie przyjdzie – usłyszał za sobą, bliżej, niż się spodziewał, mocny, męski, obcy głos.
Chciał się obrócić, jednak nie zdążył. Silne ramie otoczyło jego szczupłą talię, a druga ręka spoczęła na ustach, zakrywając je, dusząc krzyk przerażenia. Szarpnął się prawie machinalnie, chcąc uwolnić z mocnego uścisku. Nawet nie zwrócił uwagi na chusteczkę, która została przytknięta do jego twarzy, wydzielającej nieprzyjemny, drażniący nozdrza zapach. Odleciał. Bezwładne ciało opadło w ramiona bruneta, uśmiechającego się kpiąco, samemu do siebie.
Podniósł Deidarę na rękach, ruszając do wyjścia, w stronę wciąż szalejącego wiatru, zacinającego deszczu, błyskawic rozdzierających niebo na pół oraz głośnych grzmotów toczących się nad Londynem. Piżama, w którą ubrany był nastolatek szybko przemokła, klejąc się do jasnej skóry, podobnie z resztą jak długie włosy. Nie zwracał jednak na to uwagi.
Krew, która zaschła wcześniej na skórzanym płaszczu, teraz moczona ostrymi kroplami deszczu, spływała wraz z wodą na trawnik, deptany przez ciężkie buty. Posadził chłopca na tylnym siedzeniu samochodu, dopasowanego kolorystycznie do ubioru właściciela. Zasiadł za kierownicą i chwilę później odjechał, niknąc powoli w ciemności, jaka spowijała miasto tej nocy. Jedynie mała lampka w salonie rozświetlała mrok nocy…

Przeraźliwe zimno ogarniało bezbronne ciało, budzącego się powoli chłopaka. Gęsia skórka była łatwo widoczna, a drżenia nastolatka nie można było nie zauważyć. Powoli wracająca świadomość sprawiła, iż automatycznie przetarł oczy wierzchem dłoni. Otworzył, rozglądając się nieprzytomnie po pomieszczeniu. Znajdował się w ciemnym, zimnym i pustym pokoju. Ściany były szare, a podłoga – zwykły beton. Nic dziwnego, że zmarzł. Do tego, czuł, że zarówno ubranie, na które składał się letni T-Shirt oraz bokserki, których używał jako piżamę, jak i włosy były wilgotne. Wzdrygnął się, kuląc pod ścianą. Jedynym, co tu zauważył, były białe drzwi.
Wstał na chwiejnych, odrętwiałych z zimna i leżenia w jednej, niewygodnej pozycji, nogach i podpierając się ścian, ruszył w ich stronę. Zajęło mu to dłuższą chwilę. Chwycił za klamkę, nacisnął i pchnął i po chwili pociągnął, zauważając, iż drzwi otwierają się do wewnątrz. Nic. Ani drgnęły.
Zagryzł wargę, pocierając dłońmi ramiona, by rozgrzać zziębnięte ciało. Jęknął pod nosem, osuwając się po ścianie i podkuliwszy do siebie kolana, siedział tak, czekając, aż coś się stanie. Aż ktokolwiek przyjdzie.
Nawet nie wiedział na kogo właściwie czeka. Przecież nie widział twarzy osoby, która go tu przyprowadziła. Pamiętał tylko głos. Mocny, zimny, nieprzyjemny głos. Tak różny od tego delikatnego, ciepłego, jakiego w rozmowach z nim zawsze używał Akasuna.
Ponownie jęknął, opierając głowę na obejmujących nogi ramionach. Czuł dyskomfort zarówno psychiczny jak i fizyczny. Bał się. Nie miał pojęcia, czego może się spodziewać. Nie wiedział, dlaczego się tu znalazł. Po co? I co stało się z Sasorim?
Nie wiedział, ile czasu tak siedział. Może zasnął w między czasie, może nie. Sam już stracił rachubę oraz chęć do rozmyśleń tego typu. Ogarniający go strach odbierał możliwość do sensownego myślenia. Jedyne, czego pragnął, to wrócić do domu. Do rodziców. Do swojego kochanka. Znów ich wszystkich zobaczyć. Położyć się w ciepłym łóżku, zamknąć oczy, a kiedy znów je otworzy, stwierdzić, iż to był tylko zły sen.
Zamarł, wstrzymując nawet oddech, słysząc kliknięcie zamka. Chwilę później do jego uszu dotarł dźwięk naprężanej sprężyny, jaki wydobywał się z klamki, a po nim – skrzypienie zawiasów, kiedy otwierano drzwi. Poderwał głowę do góry.
Czarne, wąskie oczy szybko go odnalazły i patrzyły weń z zaciekawieniem. Wyglądały, jak dwie bezdenne dziury na tle bladej, jak u trupa twarzy okalanej długimi, czarnymi pasmami włosów. Usta mężczyzny wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu, nadając całości jeszcze bardziej przerażającego wyglądu.
- Jak widzę, obudziłeś się. - Nie można było nie wyczuć zadowolenia w jego głosie. Głosie, który blondyn natychmiast rozpoznał. – Wstań – rozkazał. I choć powiedział to spokojnie, bez specjalnych emocji, Deidara poczuł zimne poty na plecach, toteż bez wahania, choć z lekkim oporem obolałego przez odrętwienie ciała, wstał, kuląc się w sobie.
Brunet w milczeniu obserwował jego wysiłki. Nawet kpiący uśmiech zszedł z jego oblicza. W spokoju czekał na to, co kazał zrobić porwanemu przez siebie dzieciakowi. Kiedy już polecenie zostało wykonane, skinął nieznacznie głową, dając do zrozumienia, że jest zadowolony z posłuszeństwa.
- Chodź – ponownie nakazał, tym razem cofając się o krok w tył, opierając plecami o drzwi, robiąc przy tym trochę miejsca, by blondyn miał jak przejść, w dalszym ciągu dłonią trzymając za klamkę.
Nastolatek przystąpił niepewnie o krok w przód, nadal ze strachem wpatrując się w mężczyznę, było nie było, dużo wyższego od siebie. Ten jedynie stał, obserwując go, każdy ruch. Przyglądał się reakcją. A te naprawdę go zadowalały.
Gołym okiem było widać, iż Deidara nigdy odczuwał tak dojmującego przerażenia, ogarniającego każdą, nawet najmniejszą część ciała.
Wyciągnął wolną dłoń w jego stronę, mocno chwytając za przegub i wykręcając rękę za jego plecy, na co chłopak zareagował piskiem przerażenia oraz bólu. Mężczyzna nic sobie z tego nie robiąc, stanął za nim i pchnął delikatnie w przód, zmuszając do ruszenia się z miejsca. Chcąc nie chcąc, postąpił tak, jak mu kazano, za bardzo obawiając się tego, co może się stać, jeśli nie posłucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz