Od
dnia śmierci Sasoriego, zawsze pogodny Deidara zmienił się nie do
poznania. Na ogół głośny, wesoły, radosny, denerwujący każdego, kto
znalazł się obok niego, teraz był kimś zupełnie innym. Nie rozmawiał z
innymi, nie wrzeszczał, nie kłócił się z każdą napotkaną osobą. Zamiast
tego całe dnie przesiadywał w swoim pokoju lepiąc w glinie lub
przypatrując się małej figurce, którą dotąd miał przy sobie nieustannie
od momentu jej otrzymania. Mała, idealnie odwzorowana jego własna
miniaturka, będąca zarazem symbolem miłości, jaką lalkarz go darzył.
Niestety
wkrótce jego życie miało się diametralnie zmienić. Brak partnera nie
pozwalał na uczestnictwo w misjach, co szkodziło całej Organizacji.
Należało temu położyć kres. Tobi, uważany za najbardziej niezdarnego i
nieporadnego ninja w całym Akatsuki stał się w jednej chwili jego
partnerem oraz udręką, jaką i on był onegdaj dla Mistrza Marionetek. Z
każdą minutą, godziną, z każdym dniem blondyn coraz lepiej przekonywał
się, co takiego czuł Skorpion, przebywając z tak rozwrzeszczanym
gówniarzem, jakim był Deidara.
Teraz
role się odwróciły – to blondyn był mistrzem, wyniosłym i rozsądnym
osobnikiem, który miał użerać się z głośnym, młodszym od siebie
dzieciakiem, który niczego i nikogo nie traktuje poważnie. Można by
rzec: ironia losu. Cóż, podobno każdego z nas kiedyś, prędzej lub
później dopadnie karma, na którą sobie zasłużyliśmy. Blondyn był pewien,
iż jego karmą jest właśnie ten irytujący go brunet, wiecznie za nim
łażący i oznajmiający wszem i wobec, że jest dobrym chłopcem.
Po
dwóch tygodniach siedzenia razem i znoszenia siebie wzajemnie, wreszcie
otrzymali pierwszą wspólną misję. Lider ze spokojem opowiedział im
szczegółowo dokąd mają się udać i co zrobić.
Mieli
wyruszyć do jednej z wiosek i od ich szpiega przejąć pewien zwój,
następnie wrócić do siedziby i oddać przedmiot swemu szefowi. Niby
prosta i bezstresowa misja, gdyby nie jeden szkopuł: mieli udać się do
Iwa Gakure. Deidara doskonale wiedział, co to oznacza – przed laty
opuścił osadę, odchodząc wraz z Akatsuki i stając się zarazem jej
wrogiem. Powrót w tamte rejony oznaczał spore kłopoty, zwłaszcza że ANBU
nadal go ścigają. Był ciekaw ich reakcji, gdy go zobaczą, a szczególnie
jednego z ich członków.
Udali
się tam następnego dnia. Szli wspólnie drogą, choć niższy miał
przemożną chęć wskoczyć na jedno ze swych dzieł i wznieść się w
przestworza, by nie słyszeć natrętnego gadulstwa towarzysza. Nie
potrafił pojąć w jaki sposób ten gówniarz może tyle gadać i nie tracić
przy tym tchu. Co jakiś czas popędzał bruneta, by ten szybciej
przebierał nogami. Miał go dość już po pierwszej godzinie. Jedyne, czego
pragnął to jak najprędzej wykonać zadanie i powrócić do siedziby, gdzie
spocznie w swoim pokoju, z dala od tego marudy, wciąż krzyczącego
„Senpai, wolniej! Tobi’ego bolą nogi, ale Tobi jest dobry chłopiec!”.
Chociaż
początkowo to tolerował, później znosił, a ostatecznie starał się
trzymać nerwy na wodzy, koniec końców – nie udało się. Nawet usilne
wsłuchiwanie się w szum wiatru w koronach drzew, czy strumyku, kiedy
obok jakiegoś szli nic nie dawał. Nie mógł znieść tego ciągłego
paplania. Ostatecznie ryknął gardłowo na bruneta, by ten się zamknął i
szedł spokojnie, grożąc, iż w przeciwnym wypadku zwiąże go gliną, a
potem wysadzi. Dopiero to uspokoiło dobrego chłopca, ale tylko do końca
owego dnia.
Artysta starał się być wyniosły, jak jego mistrz niegdyś. Dopiero teraz doceniał, jak wiele cierpliwości miał do niego Sasori.
Następnego
ranka, zaraz po śniadaniu postanowił przyspieszyć podróż. Ulepił z
gliny dwie sowy, a z pomocą pieczęci powiększył ich rozmiary. Nakazał
Tobi’emu wsiąść na jedną, a sam wskoczył na drugie stworzenie. Brunet
protestował, twierdząc, że znając blondyna, kiedy tylko to uczyni, sowa
momentalnie wybuchnie. Dopiero po pięciominutowych zapewnieniach, wciąż
niechętnie, lecz jednak, wskoczył na stwora i wspólnie wznieśli się ku
niebiosom.
Należało
przyznać, że ptaki poruszały się wyjątkowo sprawnie, zdecydowanie
szybciej od nich samych, gdyby mieli iść pieszo. W taki sposób będą w
Iwa najdalej za dwa - trzy dni.
Podróż
mijała im szybko i spokojnie. Obaj wylegiwali się na glinianych
figurach, poruszających się samoistnie, lecz zgodnie z zaleceniami swego
stwórcy. Oni natomiast albo spali, albo rozmawiali raz na jakiś czas,
do czego blondyn podchodził niechętnie, aczkolwiek z braku lepszych
zajęć zdarzało się, iż sam rozpoczynał konwersację.
W
wiosce byli po czterech dniach od wyruszenia z bazy. Weszli dopiero
nocą, kiedy były zamknięte bramy. Przelecieli nad murami na ptakach i
wylądowali na jednym z budynków. Zadziwiające było to, że Tobi wreszcie
zaczął zachowywać się choć trochę poważniej, co ucieszyło jego partnera.
Nie chcieli przecież zwracać na siebieuwagi większej, niż to niezbędne.
Po
odczytaniu dokładnego miejsca, w którym powinni się spotkać ze
szpiegiem, ruszyli uliczkami do jednej z karczm, gdzie postanowili
odpocząć i najeść się do syta. Blondyn aż za dobrze znał miejsce, w
którym się zatrzymali. Był tam tylko raz w życiu, jako dzieciak, kiedy
to wraz z przyjaciółmi postanowili sprawdzić, jak jest w środku. Do dziś
pamiętał, jaki opieprz dostali od swoich rodziców za tamten wybryk.
Jednak teraz było to jedyne miejsce, w którym mogli bezpiecznie
odsapnąć. Tu także mieli odebrać zwój.
Gdy
pozostawili rzeczy w wynajętym pokoju, zeszli na dół, by zjeść późną
kolację. Tłumów tutaj nie było. Przy jednym stoliku siedziało dwóch
mężczyzn, przy innym jakiś pijaczyna, gdzie indziej czterech mężczyzn z
jakąś kobietą, gaworzący wesoło w swym towarzystwie, a w kącie trzy
zakapturzone osoby, odzywające się jedynie do siebie i to szeptem.
Usiedli stolik od nich, wcześniej zamawiając sobie jedzenie.
Jedli
spokojnie, rozmawiając o powrocie, jaki ich czeka. Nigdzie im się już
nie spieszyło. Jutro odbiorą zwój i wrócą spokojnie do kryjówki, gdzie
odpoczną.
- Senpai – szepnął nagle brunet , obserwując postać za plecami blondyna.
Jeden
z owej rosłej pary mężczyzn, jacy siedzieli blisko schodów, bawiąc się
nożami, podeszło z ignoranckim uśmiechem do trójki w kapturach. Walnął
ręką w blat stołu, przenosząc nań cały swój ciężar ciała i spoglądając
na siedzące przy nim osoby. Te zwróciły swe głowy na nieproszonego
gościa, oczekując.
-
Miłe panie – zaczął impertynencko. – To, która z was dotrzyma mi
towarzystwa? – Mówiąc to wyszczerzył zęby, oczekując ich reakcji.
Obaj członkowie Brzasku obserwowali to uważnie. Byli nie tyle chętnie do pomocy, co ciekawi, co się stanie.
Postacie
spojrzały po sobie, a chwilę później jedna z nich gwałtownie wstała,
obracając się w stronę mężczyzny. Spod płaszcza wyciągnęła broń i jednym
ruchem pchnęła ją w bebechy osiłka. Ten momentalnie zachłysnął się
krwią. Jego towarzysz poderwał się na równe nogi, już chcąc zmierzać w
ich stronę, lecz kolejna z zakapturzonych postaci wykonała gwałtowny
ruch, rzucając w niego kunaiem. Prosto pomiędzy oczy. Obaj mężczyźni
padli jak długi.
Katana
została wyszarpnięta z ciała jednego z nich i dokładnie oczyszczona z
krwi. Zabłysła jeszcze na chwilę, nim została schowana.
-
Karasu – rzekła ta z postaci, która nie ruszyła się wcale. – I ty i
Kasai powinniście zacząć panować nad sobą – stwierdziła oschle.
Po
tych słowach ostatnia z postaci powstała i zgodnie opuściły budynek.
Blondyn odprowadzał je wzrokiem.Od razu rozpoznał zarówno katanę jak i
usłyszane pseudonimy. O pomyłce nie mogło być mowy. Uśmiechnął się sam
do siebie, a jego partner spytał cicho.
- Kto to był, senpai?
- Przeszłość, Tobi…
Reszta
misji minęła szybko. Nazajutrz odebrali przesyłkę, po czym ruszyli w
drogę powrotną. Jak można się było spodziewać – brunet powrócił do swego
gadulstwa. Wciąż i wciąż robił, w zdaniu blondyna, wszystko by
zirytować i zrazić do siebie partnera.
Ostatnie
trzy dni misji były dla Deidary katorgą. Niemal na każdym przystanku
Tobi zachowywał się jak skończony głupek, wciąż się do niego tuląc,
wrzeszcząc, że jest dobrym chłopcem i że kocha swego senpai. By
upokorzyć artystę jeszcze bardziej, to ostatnie wywrzaskiwał w pełnych
po brzegi karczmach, rzucając się na niego i obściskując radośnie, ku
jawnej niechęci tego drugiego.
Sam nie wiedział, jak to wszystko przetrzymał, nie zabijając przy tym dobrego chłopca.
Kiedy
wkraczali do kryjówki, niższy z partnerów wyłączył się całkowicie.
Myślami błądził jedynie za swym wygodnym łóżkiem, w które tak bardzo
pragnął się wtulić. Wskoczyć pod pierzynę, wtulić twarz w mięciutką
poduszkę, zakopać się w pościeli i spać, jak tylko długo do radę.
Już
w progu uderzył ich ostry zapach spalenizny. Zmarszczyli nosy i zakryli
twarze rękawami, nie chcąc wdychać smrodu i nieprzyjemnego dymu. Szli
szybko, kierując się do pokoju swego szefa. Korytarz ciągnął się
niemiłosiernie, a oni kroczyli wciąż i wciąż.
Czarne drzwi, do których dotarli po krótkiej chwili otworzyły się wolno, pod naporem ich dłoni. Przekroczyli
próg i spojrzeli na siedzącego przed biurkiem lidera. Mężczyzna
uśmiechnął się przebiegle, widząc przybyszów. Skinieniem dłoni nakazał
im zasiąść w krzesłach po drugiej stronie biurka. Chwilę trwali w
milczeniu.
- Zatem jak minęła misja? – Spytał w końcu rudzielec, uśmiechając się kpiąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz