środa, 5 września 2012

XIII "Sweet Innocence" - rozdział 1 "Dawni towarzysze"

Od dnia śmierci Sasoriego, zawsze pogodny Deidara zmienił się nie do poznania. Na ogół głośny, wesoły, radosny, denerwujący każdego, kto znalazł się obok niego, teraz był kimś zupełnie innym. Nie rozmawiał z innymi, nie wrzeszczał, nie kłócił się z każdą napotkaną osobą. Zamiast tego całe dnie przesiadywał w swoim pokoju lepiąc w glinie lub przypatrując się małej figurce, którą dotąd miał przy sobie nieustannie od momentu jej otrzymania. Mała, idealnie odwzorowana jego własna miniaturka, będąca zarazem symbolem miłości, jaką lalkarz go darzył.
Niestety wkrótce jego życie miało się diametralnie zmienić. Brak partnera nie pozwalał na uczestnictwo w misjach, co szkodziło całej Organizacji. Należało temu położyć kres. Tobi, uważany za najbardziej niezdarnego i nieporadnego ninja w całym Akatsuki stał się w jednej chwili jego partnerem oraz udręką, jaką i on był onegdaj dla Mistrza Marionetek. Z każdą minutą, godziną, z każdym dniem blondyn coraz lepiej przekonywał się, co takiego czuł Skorpion, przebywając z tak rozwrzeszczanym gówniarzem, jakim był Deidara.
Teraz role się odwróciły – to blondyn był mistrzem, wyniosłym i rozsądnym osobnikiem, który miał użerać się z głośnym, młodszym od siebie dzieciakiem, który niczego i nikogo nie traktuje poważnie. Można by rzec: ironia losu. Cóż, podobno każdego z nas kiedyś, prędzej lub później dopadnie karma, na którą sobie zasłużyliśmy. Blondyn był pewien, iż jego karmą jest właśnie ten irytujący go brunet, wiecznie za nim łażący i oznajmiający wszem i wobec, że jest dobrym chłopcem.
Po dwóch tygodniach siedzenia razem i znoszenia siebie wzajemnie, wreszcie otrzymali pierwszą wspólną misję. Lider ze spokojem opowiedział im szczegółowo dokąd mają się udać i co zrobić.
Mieli wyruszyć do jednej z wiosek i od ich szpiega przejąć pewien zwój, następnie wrócić do siedziby i oddać przedmiot swemu szefowi. Niby prosta i bezstresowa misja, gdyby nie jeden szkopuł: mieli udać się do Iwa Gakure. Deidara doskonale wiedział, co to oznacza – przed laty opuścił osadę, odchodząc wraz z Akatsuki i stając się zarazem jej wrogiem. Powrót w tamte rejony oznaczał spore kłopoty, zwłaszcza że ANBU nadal go ścigają. Był ciekaw ich reakcji, gdy go zobaczą, a szczególnie jednego z ich członków.
Udali się tam następnego dnia. Szli wspólnie drogą, choć niższy miał przemożną chęć wskoczyć na jedno ze swych dzieł i wznieść się w przestworza, by nie słyszeć natrętnego gadulstwa towarzysza. Nie potrafił pojąć w jaki sposób ten gówniarz może tyle gadać i nie tracić przy tym tchu. Co jakiś czas popędzał bruneta, by ten szybciej przebierał nogami. Miał go dość już po pierwszej godzinie. Jedyne, czego pragnął to jak najprędzej wykonać zadanie i powrócić do siedziby, gdzie spocznie w swoim pokoju, z dala od tego marudy, wciąż krzyczącego „Senpai, wolniej! Tobi’ego bolą nogi, ale Tobi jest dobry chłopiec!”.
Chociaż początkowo to tolerował, później znosił, a ostatecznie starał się trzymać nerwy na wodzy, koniec końców – nie udało się. Nawet usilne wsłuchiwanie się w szum wiatru w koronach drzew, czy strumyku, kiedy obok jakiegoś szli nic nie dawał. Nie mógł znieść tego ciągłego paplania. Ostatecznie ryknął gardłowo na bruneta, by ten się zamknął i szedł spokojnie, grożąc, iż w przeciwnym wypadku zwiąże go gliną, a potem wysadzi. Dopiero to uspokoiło dobrego chłopca, ale tylko do końca owego dnia.
Artysta starał się być wyniosły, jak jego mistrz niegdyś. Dopiero teraz doceniał, jak wiele cierpliwości miał do niego Sasori.
Następnego ranka, zaraz po śniadaniu postanowił przyspieszyć podróż. Ulepił z gliny dwie sowy, a z pomocą pieczęci powiększył ich rozmiary. Nakazał Tobi’emu wsiąść na jedną, a sam wskoczył na drugie stworzenie. Brunet protestował, twierdząc, że znając blondyna, kiedy tylko to uczyni, sowa momentalnie wybuchnie. Dopiero po pięciominutowych zapewnieniach, wciąż niechętnie, lecz jednak, wskoczył na stwora i wspólnie wznieśli się ku niebiosom.
Należało przyznać, że ptaki poruszały się wyjątkowo sprawnie, zdecydowanie szybciej od nich samych, gdyby mieli iść pieszo. W taki sposób będą w Iwa najdalej za dwa - trzy dni.
Podróż mijała im szybko i spokojnie. Obaj wylegiwali się na glinianych figurach, poruszających się samoistnie, lecz zgodnie z zaleceniami swego stwórcy. Oni natomiast albo spali, albo rozmawiali raz na jakiś czas, do czego blondyn podchodził niechętnie, aczkolwiek z braku lepszych zajęć zdarzało się, iż sam rozpoczynał konwersację.
W wiosce byli po czterech dniach od wyruszenia z bazy. Weszli dopiero nocą, kiedy były zamknięte bramy. Przelecieli nad murami na ptakach i wylądowali na jednym z budynków. Zadziwiające było to, że Tobi wreszcie zaczął zachowywać się choć trochę poważniej, co ucieszyło jego partnera. Nie chcieli przecież zwracać na siebieuwagi większej, niż to niezbędne.
Po odczytaniu dokładnego miejsca, w którym powinni się spotkać ze szpiegiem, ruszyli uliczkami do jednej z karczm, gdzie postanowili odpocząć i najeść się do syta. Blondyn aż za dobrze znał miejsce, w którym się zatrzymali. Był tam tylko raz w życiu, jako dzieciak, kiedy to wraz z przyjaciółmi postanowili sprawdzić, jak jest w środku. Do dziś pamiętał, jaki opieprz dostali od swoich rodziców za tamten wybryk. Jednak teraz było to jedyne miejsce, w którym mogli bezpiecznie odsapnąć. Tu także mieli odebrać zwój.
Gdy pozostawili rzeczy w wynajętym pokoju, zeszli na dół, by zjeść późną kolację. Tłumów tutaj nie było. Przy jednym stoliku siedziało dwóch mężczyzn, przy innym jakiś pijaczyna, gdzie indziej czterech mężczyzn z jakąś kobietą, gaworzący wesoło w swym towarzystwie, a w kącie trzy zakapturzone osoby, odzywające się jedynie do siebie i to szeptem. Usiedli stolik od nich, wcześniej zamawiając sobie jedzenie.
Jedli spokojnie, rozmawiając o powrocie, jaki ich czeka. Nigdzie im się już nie spieszyło. Jutro odbiorą zwój i wrócą spokojnie do kryjówki, gdzie odpoczną.
- Senpai – szepnął nagle brunet , obserwując postać za plecami blondyna.
Jeden z owej rosłej pary mężczyzn, jacy siedzieli blisko schodów, bawiąc się nożami, podeszło z ignoranckim uśmiechem do trójki w kapturach. Walnął ręką w blat stołu, przenosząc nań cały swój ciężar ciała i spoglądając na siedzące przy nim osoby. Te zwróciły swe głowy na nieproszonego gościa, oczekując.
- Miłe panie – zaczął impertynencko. – To, która z was dotrzyma mi towarzystwa? – Mówiąc to wyszczerzył zęby, oczekując ich reakcji.
Obaj członkowie Brzasku obserwowali to uważnie. Byli nie tyle chętnie do pomocy, co ciekawi, co się stanie.
Postacie spojrzały po sobie, a chwilę później jedna z nich gwałtownie wstała, obracając się w stronę mężczyzny. Spod płaszcza wyciągnęła broń i jednym ruchem pchnęła ją w bebechy osiłka. Ten momentalnie zachłysnął się krwią. Jego towarzysz poderwał się na równe nogi, już chcąc zmierzać w ich stronę, lecz kolejna z zakapturzonych postaci wykonała gwałtowny ruch, rzucając w niego kunaiem. Prosto pomiędzy oczy. Obaj mężczyźni padli jak długi.
Katana została wyszarpnięta z ciała jednego z nich i dokładnie oczyszczona z krwi. Zabłysła jeszcze na chwilę, nim została schowana.
- Karasu – rzekła ta z postaci, która nie ruszyła się wcale. – I ty i Kasai powinniście zacząć panować nad sobą – stwierdziła oschle.
Po tych słowach ostatnia z postaci powstała i zgodnie opuściły budynek. Blondyn odprowadzał je wzrokiem.Od razu rozpoznał zarówno katanę jak i usłyszane pseudonimy. O pomyłce nie mogło być mowy. Uśmiechnął się sam do siebie, a jego partner spytał cicho.
- Kto to był, senpai?
- Przeszłość, Tobi…

Reszta misji minęła szybko. Nazajutrz odebrali przesyłkę, po czym ruszyli w drogę powrotną. Jak można się było spodziewać – brunet powrócił do swego gadulstwa. Wciąż i wciąż robił, w zdaniu blondyna, wszystko by zirytować i zrazić do siebie partnera.
Ostatnie trzy dni misji były dla Deidary katorgą. Niemal na każdym przystanku Tobi zachowywał się jak skończony głupek, wciąż się do niego tuląc, wrzeszcząc, że jest dobrym chłopcem i że kocha swego senpai. By upokorzyć artystę jeszcze bardziej, to ostatnie wywrzaskiwał w pełnych po brzegi karczmach, rzucając się na niego i obściskując radośnie, ku jawnej niechęci tego drugiego.
Sam nie wiedział, jak to wszystko przetrzymał, nie zabijając przy tym dobrego chłopca.
Kiedy wkraczali do kryjówki, niższy z partnerów wyłączył się całkowicie. Myślami błądził jedynie za swym wygodnym łóżkiem, w które tak bardzo pragnął się wtulić. Wskoczyć pod pierzynę, wtulić twarz w mięciutką poduszkę, zakopać się w pościeli i spać, jak tylko długo do radę.
Już w progu uderzył ich ostry zapach spalenizny. Zmarszczyli nosy i zakryli twarze rękawami, nie chcąc wdychać smrodu i nieprzyjemnego dymu. Szli szybko, kierując się do pokoju swego szefa. Korytarz ciągnął się niemiłosiernie, a oni kroczyli wciąż i wciąż.
Czarne drzwi, do których dotarli po krótkiej chwili otworzyły się wolno, pod naporem ich dłoni.  Przekroczyli próg i spojrzeli na siedzącego przed biurkiem lidera. Mężczyzna uśmiechnął się przebiegle, widząc przybyszów. Skinieniem dłoni nakazał im zasiąść w krzesłach po drugiej stronie biurka. Chwilę trwali w milczeniu.
- Zatem jak minęła misja? – Spytał w końcu rudzielec, uśmiechając się kpiąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz