-
Zatem jak minęła misja? – Spytał w końcu rudzielec, uśmiechając się
kpiąco. Zastanawiał się jaka będzie reakcja nowych partnerów. Zwłaszcza
„starszego”, zdecydowanie niezadowolonego blondyna.
-
Tobi wykonał misje! – Krzyknął wesoło brunet, wstając gwałtownie i
wymachując dłońmi ponad swą głową. – Tobi jest wspaniały! Cudowny! Tobi
to geniusz! – Krzyczał dalej, pokazując gest Victorii Peinowi.
Ten
starał się to ignorować, pamiętając kim tak naprawdę jest ów brunet.
Pamiętał dane mu rozkazy. Nie miał ochoty się narażać. Ukradkiem zerknął
na Deidarę, który już niemal się gotował z wściekłości.
Trzy… Dwa… Jeden…
-
Cholera Tobi! – Wrzasnął blondyn, gwałtownie zrywając się na nogi.
Chwycił partnera za ramię i siłą nakazał ponownie siąść tyłkiem na
krześle. – Zacznij się zachowywać jak prawdziwy członek Akatsuki, hm, ty
skończony kretynie!
Dobry
chłopiec zamarł. Zwiesił głowę, postanawiając się już nie odzywać. W
pamięci odnotował owy wybuch, podobnie jak każdy inny w ciągu ostatniego
tygodnia. Zabawne, że w czasie misji chłopak nie wściekł się tak, jak w
tej chwili. Czyżby to sprawa faktu, iż nie są teraz sami, a z
przełożonym? Uśmiechnął się, czego dwaj pozostali, z powodu maski,
dostrzec nie mogli.
Jego partner w tym czasie zasiadł ponownie na swym krześle, z miną obrażonego dworzanina.
- Jak widzę, wasza współpraca nie układa się najlepiej – rzekł oficjalnym tonem Pein. – To mnie nie zadowala. – Dodał groźnie.
- Gdyby on nie miał orzeszka zamiast mózgu – zaczął blondyn, wskazując palcem bruneta – nie było by problemu, hm!
-
Ale to przecież Deidara – senpai jest blondynką – rzekł spokojnie Tobi,
jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. – Tobi to dobry chłopiec –
dodał pogodnie.
Chłopaka
doznał szoku. Patrzył szeroko otwartymi oczami na siedzącego obok i nie
był pewien, czy dobrze usłyszał. Bo przecież… Zaraz… JAK TEN BACHOR
ŚMIE GO TAK OBRAŻAĆ?! JAK W OGÓLE OŚMIELA SIĘ MÓWIĆ COŚ TAKIEGO NA JEGO
TEMAT?! POŻAŁUJE TEGO I TO SROGO!
- TY MAŁY, CHOLERNY… - Zaczął wrzeszczeć z wściekłością, ponownie podrywając się z krzesła.
- CISZA! – Przerwał mu Pein, zwracając uwagę na swą osobę. Domagał się respektu. Przynajmniej od jednego z nich.
Spojrzał srogo na blondyna. Ten po raz kolejny usiadł. Naburmuszony, wpatrywał się wrogo to w Peina, to w Tobiego.
-
Albo będziecie się dogadywać, albo obaj wylecicie – warknął lider. –
Nie stać mnie na ciągle łagodzenie waszych bezsensownych sporów. – Rzekł
patrząc na Deia. – Więc albo przestaniecie, albo pożałujecie –
zakończył, mrużąc oczy.
Wiedział
doskonale, że Madara nie podaruje chłopakowi tych zniewag. Prędzej, czy
później, to się odbije na tym dzieciaku, jeżeli dalej będzie tak
postępował. Cóż… ostrzeżenie otrzymał. Reszta należy do niego.
Blondyn
wyraźnie nie był tym zachwycony. Wściekły, oddał szefowi zwój, będący
celem ich misji, po czym wstał, klnąc siarczyście i wyszedł z
pomieszczenia. Brunet poszedł w jego ślady. Pomachał wesoło Peinowi na
pożegnanie i ruszył za partnerem. Wrzeszcząc, skakał wokół niego, aż nie
dotarli do pokoju blondyna. Ten wszedł do środka, zatrzaskując
towarzyszowi drzwi przed nosem i głośno oznajmiając, że ma się on,
ładnie rzecz ujmując, „odpierniczyć” od blondyna. Przynajmniej do
kolejnej misji…
Pukanie
do drzwi zbudziło śpiącego dotąd chłopaka. Zignorował je jednak.
Obrócił się na drugi bok, nakrywając kołdrą i mrucząc do siebie kilka
przekleństw na stojącą za drzwiami osobę. Ponowne pukanie. Głośniejsze i
bardziej natarczywe. Ponownie zignorował, przyciskając poduszkę do
uszu. Jeszcze raz…
Wściekły
otworzył leniwie jedno oko. Zaklął. Następnie drugie. Ponownie zaklął.
Znów pukanie. Zrzucił z siebie pościel. Położył na ziemi jedną nogę.
Ktoś walnął kilka razy w drzwi.
- Idę, hm!
Wolno
podreptał do drzwi. Podrapał się po głowie i otworzył. Przed nim stał
Hidan, który widząc go w samych bokserkach i luźnej koszuli, uśmiechnął
się kpiąco.
- O proszę… - zaczął lubieżnym tonem. – Widzę, że blondynka już gotowa do zabawy.
- Spierdalaj – warknął blondyn, krzyżując ręce na piersi. – Czego chcesz?
Młody mężczyzna uśmiechnął się, nachylając w stronę chłopaka.
- Ja? – Zakpił. – Chciałem tylko spytać jak minęła ci pierwsza misja ze wspaniałym, nowym partnerem – rzekł jadowicie.
Deidara zmrużył oczy. Obiecał sobie, że nie będzie gwałtownie reagował na uwagi Hidana. No i… Obiecał to także Sasoriemu.
Drgnął. Myśl o lalkarzu zakuła go w serce. Odrzucił ją jednak, nie chcąc dać jashiniście kolejnego pretekstu do szyderstw.
-
Nie twoja sprawa, hm – odpowiedział oschle, opierając się o framugę. –
Ale jak chcesz, mogę ci zaprezentować – dodał, uśmiechając się równie
ironicznie.
- Ty mały… - zaczął warczeć przez zaciśnięte zęby, a wściekłość malowała się na jego twarzy.
- Hidan!
Obaj
spojrzeli w prawo, skąd usłyszeli wołanie. W ich stronę wolno kroczył
Uchiha. Obaj się skrzywili. Woleli własne kłótnie niż rozmowy z zawsze
wyniosłym i nieludzko spokojnym Itachim. Oni chociaż wykazują jakieś
emocje, w czasie „rozmowy”, a on? Obserwuje tylko wszystkich bez
wzruszenia, jakby nic go nie dotyczyło.
- Kakuzu cie szuka – oznajmił Uchiha, kiedy zbliżył się do pozostałych członków organizacji.
Hidan
zaklął siarczyście i ruszył w kierunku, skąd przybył brunet. Widać, że
nie jest zadowolony faktem, że ma rozmawiać z zamaskowanym ninja.
- Jak minęła misja z Tobim? – Spytał nagle Itachi, spoglądając na Deia.
Ten
tylko wytrzeszczył oczy, nie wiedząc, czemu chłopak chce się tego
dowiedzieć. Co ich wszystkich nagle napadło, że o to pytają? Misja, jak
misja! Nic nadzwyczajnego! Wściekał się, wrzeszczał, zdetonował w między
czasie kilka swoich bomb, obraził paru ludzi…
- Zwyczajnie – warknął, marząco powrocie do łóżka.
Brunet wpatrywał się w jego oczy przez chwilę. Rozmyślał.
- Uważaj, Dei – rzedł w końcu.
- Co, hm?
-
Uważaj na to, co robisz i mówisz – rzekł tajemniczo. – Bo możesz tego
później srogo żałować. – To powiedziawszy ruszył przed siebie,
zmierzając do własnego pokoju.
- O czym ty… - Patrzył, jak brunet oddala się z każdym krokiem. – ITACHI!
Nic to nie dało. Uchiha zniknął za rogiem, idąc w sobie tylko znanym kierunku. Jedno
trzeba było przyznać. To wszystko zaczynało się robić coraz bardziej
dziwne, niepokojące. Od kiedy to Itachi, ten wyniosły, zarozumiały,
nieinteresujący się nikim i niczym Uchiha, idealny morderca, nagle
zaczyna komuś dawać rady?
Blondyn pokręcił głową. Nie. To się kupy nie trzymało. Poza tym – niby co on takiego nieodpowiedniego zrobił lub powiedział? Wzruszył ramionami, zamknął drzwi i znów rzucił się na łóżko, szczelnie okrywając kołdrą.
- Tobi? – Zdziwił się Hidan, kiedy wieczorem otworzył drzwi nieproszonemu gościowi.
Brunet
nigdy go nie odwiedzał, rzadko w nim rozmawiał i… Zwykle nic od niego
nie chciał. Chyba że podrażnić… Ale wówczas nie przychodził wprost do
jaskini lwa. Wiec o co chodziło? Nie! Ta organizacja z każdym dniem
bardziej dziwaczeje! A przynajmniej osoby do niej należące i nie
wyznającego jedynego i prawdziwego boga – Jashina!
- Mogę wejść, Hidan – san? – Spytał potulnie.
Jashinista
z niewielkim oporem i minimalnymi chęciami wpuścił chłopaczka do
środka, zamknął drzwi i spojrzał na niego. Zastanawiał się, czego ten
debil chce o tej porze. W końcu było już dobrze po drugiej w nocy.
Wszyscy w Akatsuki zwykle już spali o tej porze. On natomiast odprawiał
swe modły, przez co kładł się znacznie później.
Uniósł brew, oczekując wyjaśnień celu wizyty.
Momentalnie
został chwycony dłonią za gardło, uniesiony nad ziemię i przyszpilony
do ściany. Łupnęło, kiedy poczuł uderzenie pleców o mur. Dusił się. Choć
wiedział, że od tego nie umrze, przeszkadzało mu to. Nieprzyjemne
uczucie.
- Co do…
Zamilkł,
czując jeszcze większy uścisk na szyi. Daremnie próbował się
oswobodzić. Wierzgał nogami, starając się kopnąć bruneta. Dłonie bez
efektu zaciskał na palcach napastnika. Nie mógł się uwolnić.
- Czego… - Ponownie się zakrztusił.
-
Masz się nie zbliżać do Deidary – warknął mocnym, męskim głosem Tobi.
Przybliżył swą twarz do twarzy Hidana. – Masz przestać rzucać głupie
aluzje w jego stronę. – Kontynuował.
- Że co?
-
Zwłaszcza na tle seksualnym – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Słysząc
jak jashinista się dławi, ścisnął jeszcze bardziej. – Jeżeli go tkniesz –
wysyczał mu na ucho, - to nawet twój pieprzony bóg ci nie pomoże. Deidara należy do mnie.
Zakończył puszczając jego gardło. Nim chłopak wyrównał oddech i rozejrzał się po pomieszczeniu, Madary już tam nie było.
Zaklął. Co to kurwa było?!
Kolejne
dni nie różniły się zbytnio od tych, sprzed pierwszej wspólnej misji
nowych partnerów. Tobi wciąż biegał za Deidarą, krzycząc radośnie o
przyjaźni, miłości i dobroci, jaką rzekomo powinni się nawzajem darzyć.
Machał, jak to ma w zwyczaju rękoma, popisywał się przy każdej możliwej
okazji i robił co tylko mógł, by towarzysz broni zwrócił na niego uwagę.
Był głośny i denerwujący.
Dei
natomiast pragnął spokoju. Cichego miejsca, w którym mógłby się zaszyć i
odpocząć. Nadal brakowało mu Sasoriego. Tych wspólnych kłótni o sztukę,
inteligentnych rozmów, jakie ze sobą prowadzili na wszelkie tematy,
jego ciała – delikatnego, ciepłego. Ramion, które go otaczały tak wiele
razy, dając spokój i bezpieczeństwo. A Tobi? Nie – on nie mógłby
przecież takim być! Był zwykłym, małym dzieckiem, które nie wiedziało,
co ma ze sobą zrobić i z całkowitego przypadku dołączyło do Akatsuki!
Tak przynajmniej się zdawało…
Z
każdym kolejnym dniem niechęć artysty do Uchihy wzrastała. Miał już
serdecznie dość popiskiwania nad uchem, wtrącania się w jego sprawy
osobiste i traktowania go jakby był małą dziewczynką. Każda zaczepka od
strony któregokolwiek z członków „Brzasku” otrzymywała ciętą ripostę od
Tobiego. Tak, jakby Deidara sam nie potrafił bronić swego! Kpina!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz