środa, 5 września 2012

XIII "Sweet Innocence" - rozdział 2 "Gniew"



- Zatem jak minęła misja? – Spytał w końcu rudzielec, uśmiechając się kpiąco. Zastanawiał się jaka będzie reakcja nowych partnerów. Zwłaszcza „starszego”, zdecydowanie niezadowolonego blondyna.
- Tobi wykonał misje! – Krzyknął wesoło brunet, wstając gwałtownie i wymachując dłońmi ponad swą głową. – Tobi jest wspaniały! Cudowny! Tobi to geniusz! – Krzyczał dalej, pokazując gest Victorii Peinowi.
Ten starał się to ignorować, pamiętając kim tak naprawdę jest ów brunet. Pamiętał dane mu rozkazy. Nie miał ochoty się narażać. Ukradkiem zerknął na Deidarę, który już niemal się gotował z wściekłości.
Trzy… Dwa… Jeden…
- Cholera Tobi! – Wrzasnął blondyn, gwałtownie zrywając się na nogi. Chwycił partnera za ramię i siłą nakazał ponownie siąść tyłkiem na krześle. – Zacznij się zachowywać jak prawdziwy członek Akatsuki, hm, ty skończony kretynie!
Dobry chłopiec zamarł. Zwiesił głowę, postanawiając się już nie odzywać. W pamięci odnotował owy wybuch, podobnie jak każdy inny w ciągu ostatniego tygodnia. Zabawne, że w czasie misji chłopak nie wściekł się tak, jak w tej chwili. Czyżby to sprawa faktu, iż nie są teraz sami, a z przełożonym? Uśmiechnął się, czego dwaj pozostali, z powodu maski, dostrzec nie mogli.
Jego partner w tym czasie zasiadł ponownie na swym krześle, z miną obrażonego dworzanina.
- Jak widzę, wasza współpraca nie układa się najlepiej – rzekł oficjalnym tonem Pein. – To mnie nie zadowala. – Dodał groźnie.
- Gdyby on nie miał orzeszka zamiast mózgu – zaczął blondyn, wskazując palcem bruneta – nie było by problemu, hm!
- Ale to przecież Deidara – senpai jest blondynką – rzekł spokojnie Tobi, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. – Tobi to dobry chłopiec – dodał pogodnie.
Chłopaka doznał szoku. Patrzył szeroko otwartymi oczami na siedzącego obok i nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Bo przecież… Zaraz… JAK TEN BACHOR ŚMIE GO TAK OBRAŻAĆ?! JAK W OGÓLE OŚMIELA SIĘ MÓWIĆ COŚ TAKIEGO NA JEGO TEMAT?! POŻAŁUJE TEGO I TO SROGO!
- TY MAŁY, CHOLERNY… - Zaczął wrzeszczeć z wściekłością, ponownie podrywając się z krzesła.
- CISZA! – Przerwał mu Pein, zwracając uwagę na swą osobę. Domagał się respektu. Przynajmniej od jednego z nich.
Spojrzał srogo na blondyna. Ten po raz kolejny usiadł. Naburmuszony, wpatrywał się wrogo to w Peina, to w Tobiego.
- Albo będziecie się dogadywać, albo obaj wylecicie – warknął lider. – Nie stać mnie na ciągle łagodzenie waszych bezsensownych sporów. – Rzekł patrząc na Deia. – Więc albo przestaniecie, albo pożałujecie – zakończył, mrużąc oczy.
Wiedział doskonale, że Madara nie podaruje chłopakowi tych zniewag. Prędzej, czy później, to się odbije na tym dzieciaku, jeżeli dalej będzie tak postępował. Cóż… ostrzeżenie otrzymał. Reszta należy do niego.
Blondyn wyraźnie nie był tym zachwycony. Wściekły, oddał szefowi zwój, będący celem ich misji, po czym wstał, klnąc siarczyście i wyszedł z pomieszczenia. Brunet poszedł w jego ślady. Pomachał wesoło Peinowi na pożegnanie i ruszył za partnerem. Wrzeszcząc, skakał wokół niego, aż nie dotarli do pokoju blondyna. Ten wszedł do środka, zatrzaskując towarzyszowi drzwi przed nosem i głośno oznajmiając, że ma się on, ładnie rzecz ujmując, „odpierniczyć” od blondyna. Przynajmniej do kolejnej misji…

Pukanie do drzwi zbudziło śpiącego dotąd chłopaka. Zignorował je jednak. Obrócił się na drugi bok, nakrywając kołdrą i mrucząc do siebie kilka przekleństw na stojącą za drzwiami osobę. Ponowne pukanie. Głośniejsze i bardziej natarczywe. Ponownie zignorował, przyciskając poduszkę do uszu. Jeszcze raz…
Wściekły otworzył leniwie jedno oko. Zaklął. Następnie drugie. Ponownie zaklął. Znów pukanie. Zrzucił z siebie pościel. Położył na ziemi jedną nogę. Ktoś walnął kilka razy w drzwi.
- Idę, hm!
Wolno podreptał do drzwi. Podrapał się po głowie i otworzył. Przed nim stał Hidan, który widząc go w samych bokserkach i luźnej koszuli, uśmiechnął się kpiąco.
- O proszę… - zaczął lubieżnym tonem. – Widzę, że blondynka już gotowa do zabawy.
- Spierdalaj – warknął blondyn, krzyżując ręce na piersi. – Czego chcesz?
Młody mężczyzna uśmiechnął się, nachylając w stronę chłopaka.
- Ja? – Zakpił. – Chciałem tylko spytać jak minęła ci pierwsza misja ze wspaniałym, nowym partnerem – rzekł jadowicie.
Deidara zmrużył oczy. Obiecał sobie, że nie będzie gwałtownie reagował na uwagi Hidana. No i… Obiecał to także Sasoriemu.
Drgnął. Myśl o lalkarzu zakuła go w serce. Odrzucił ją jednak, nie chcąc dać jashiniście kolejnego pretekstu do szyderstw.
- Nie twoja sprawa, hm – odpowiedział oschle, opierając się o framugę. – Ale jak chcesz, mogę ci zaprezentować – dodał, uśmiechając się równie ironicznie.
- Ty mały… - zaczął warczeć przez zaciśnięte zęby, a wściekłość malowała się na jego twarzy.
- Hidan!
Obaj spojrzeli w prawo, skąd usłyszeli wołanie. W ich stronę wolno kroczył Uchiha. Obaj się skrzywili. Woleli własne kłótnie niż rozmowy z zawsze wyniosłym i nieludzko spokojnym Itachim. Oni chociaż wykazują jakieś emocje, w czasie „rozmowy”, a on? Obserwuje tylko wszystkich bez wzruszenia, jakby nic go nie dotyczyło.
- Kakuzu cie szuka – oznajmił Uchiha, kiedy zbliżył się do pozostałych członków organizacji.
Hidan zaklął siarczyście i ruszył w kierunku, skąd przybył brunet. Widać, że nie jest zadowolony faktem, że ma rozmawiać z zamaskowanym ninja.
- Jak minęła misja z Tobim? – Spytał nagle Itachi, spoglądając na Deia.
Ten tylko wytrzeszczył oczy, nie wiedząc, czemu chłopak chce się tego dowiedzieć. Co ich wszystkich nagle napadło, że o to pytają? Misja, jak misja! Nic nadzwyczajnego! Wściekał się, wrzeszczał, zdetonował w między czasie kilka swoich bomb, obraził paru ludzi…
- Zwyczajnie – warknął, marząco powrocie do łóżka.
Brunet wpatrywał się w jego oczy przez chwilę. Rozmyślał.
- Uważaj, Dei – rzedł w końcu.
- Co, hm?
- Uważaj na to, co robisz i mówisz – rzekł tajemniczo. – Bo możesz tego później srogo żałować. – To powiedziawszy ruszył przed siebie, zmierzając do własnego pokoju.
- O czym ty… - Patrzył, jak brunet oddala się z każdym krokiem. – ITACHI!
Nic to nie dało. Uchiha zniknął za rogiem, idąc w sobie tylko znanym kierunku.  Jedno trzeba było przyznać. To wszystko zaczynało się robić coraz bardziej dziwne, niepokojące. Od kiedy to Itachi, ten wyniosły, zarozumiały, nieinteresujący się nikim i niczym Uchiha, idealny morderca, nagle zaczyna komuś dawać rady?
Blondyn pokręcił głową. Nie. To się kupy nie trzymało. Poza tym – niby co on takiego nieodpowiedniego zrobił lub powiedział?  Wzruszył ramionami, zamknął drzwi i znów rzucił się na łóżko, szczelnie okrywając kołdrą.

- Tobi? – Zdziwił się Hidan, kiedy wieczorem otworzył drzwi nieproszonemu gościowi.
Brunet nigdy go nie odwiedzał, rzadko w nim rozmawiał i… Zwykle nic od niego nie chciał. Chyba że podrażnić… Ale wówczas nie przychodził wprost do jaskini lwa. Wiec o co chodziło? Nie! Ta organizacja z każdym dniem bardziej dziwaczeje! A przynajmniej osoby do niej należące i nie wyznającego jedynego i prawdziwego boga – Jashina!
- Mogę wejść, Hidan – san? – Spytał potulnie.
Jashinista z niewielkim oporem i minimalnymi chęciami wpuścił chłopaczka do środka, zamknął drzwi i spojrzał na niego. Zastanawiał się, czego ten debil chce o tej porze. W końcu było już dobrze po drugiej w nocy. Wszyscy w Akatsuki zwykle już spali o tej porze. On natomiast odprawiał swe modły, przez co kładł się znacznie później.
Uniósł brew, oczekując wyjaśnień celu wizyty.
Momentalnie został chwycony dłonią za gardło, uniesiony nad ziemię i przyszpilony do ściany. Łupnęło, kiedy poczuł uderzenie pleców o mur. Dusił się. Choć wiedział, że od tego nie umrze, przeszkadzało mu to. Nieprzyjemne uczucie.
- Co do…
Zamilkł, czując jeszcze większy uścisk na szyi. Daremnie próbował się oswobodzić. Wierzgał nogami, starając się kopnąć bruneta. Dłonie bez efektu zaciskał na palcach napastnika. Nie mógł się uwolnić.
- Czego… - Ponownie się zakrztusił.
- Masz się nie zbliżać do Deidary – warknął mocnym, męskim głosem Tobi. Przybliżył swą twarz do twarzy Hidana. – Masz przestać rzucać głupie aluzje w jego stronę. – Kontynuował.
- Że co?
- Zwłaszcza na tle seksualnym – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Słysząc jak jashinista się dławi, ścisnął jeszcze bardziej. – Jeżeli go tkniesz – wysyczał mu na ucho, - to nawet twój pieprzony bóg ci nie pomoże.  Deidara należy do mnie.
Zakończył puszczając jego gardło. Nim chłopak wyrównał oddech i rozejrzał się po pomieszczeniu, Madary już tam nie było.
Zaklął. Co to kurwa było?!

Kolejne dni nie różniły się zbytnio od tych, sprzed pierwszej wspólnej misji nowych partnerów. Tobi wciąż biegał za Deidarą, krzycząc radośnie o przyjaźni, miłości i dobroci, jaką rzekomo powinni się nawzajem darzyć. Machał, jak to ma w zwyczaju rękoma, popisywał się przy każdej możliwej okazji i robił co tylko mógł, by towarzysz broni zwrócił na niego uwagę.
Był głośny i denerwujący.
Dei natomiast pragnął spokoju. Cichego miejsca, w którym mógłby się zaszyć i odpocząć. Nadal brakowało mu Sasoriego. Tych wspólnych kłótni o sztukę, inteligentnych rozmów, jakie ze sobą prowadzili na wszelkie tematy, jego ciała – delikatnego, ciepłego. Ramion, które go otaczały tak wiele razy, dając spokój i bezpieczeństwo. A Tobi? Nie – on nie mógłby przecież takim być! Był zwykłym, małym dzieckiem, które nie wiedziało, co ma ze sobą zrobić i z całkowitego przypadku dołączyło do Akatsuki! Tak przynajmniej się zdawało…
Z każdym kolejnym dniem niechęć artysty do Uchihy wzrastała. Miał już serdecznie dość popiskiwania nad uchem, wtrącania się w jego sprawy osobiste i traktowania go jakby był małą dziewczynką. Każda zaczepka od strony któregokolwiek z członków „Brzasku” otrzymywała ciętą ripostę od Tobiego. Tak, jakby Deidara sam nie potrafił bronić swego! Kpina!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz