środa, 5 września 2012

XV "Szlachta" - rozdział 2 "Hrabia"

Wyraźnie zdziwiony mym zszokowaniem, zamrugał szybko kilkukrotnie, zaraz się rehabilitując. Zmrużył nieznacznie powieki, a na twarz przywołał delikatny uśmiech. Wyglądał na naprawdę zadowolonego z siebie, a przy tym tajemniczego, drapieżnego… Zupełnie jak zwierzę szykujące się do polowania.
Odgoniłem prędko te myśli, woląc nie rozprawiać na takowe tematy. Nie mam prawa nikogo osądzać, a już na pewno nie kogoś, kogo wcale nie znam, kogo dopiero co spotkałem. Właściwie to mężczyzna sprawiał wrażenie miłej, przyjaźnie nastawionej do każdego osoby i tak też o nim myślałem.
- To aż tak dziwne, iż przybyłem na urodziny twego ojca, paniczu? – Spytał mnie uprzejmie, ruszając dalej, a ja momentalnie poszedłem za nim, kierując nasze kroki do ławeczki usytuowanej kilka metrów od nas, pośród białych róż, teraz już nieco szarawych, z powodu powoli zachodzącego słońca. Lubiłem to miejsce, gdyż rzadko kiedy ktokolwiek tu przychodził, choć właściwie za różami nie specjalnie przepadałem.
Usiedliśmy wygodnie na ławeczce, na dwóch jej końcach. Nie była duża, akurat mieściła spokojnie dwie osoby i można było coś między nimi położyć. Należało dodać, że osoby mojej postury to na owym meblu zmieściłyby się nawet i ze trzy. Nie byłem okazem dorodnego mężczyzny, byłem tego świadom, ale wciąż miałem czas, aby ukształtować moje ciało. Nadal dorastałem, a ten okres bardzo mi odpowiadał, może poza tym, iż moi zacni rodziciele chcieli, bym pojął za żonę jakąś nieokiełznaną małolatę, tylko dlatego, że podobno byłem już w „odpowiednim wieku”.
- Skądże – odpowiedziałem spokojnie, na zadane mi chwilę wcześniej pytanie. Rozsiadłem się wygodnie i jak zauważyłem, hrabia także, nie bacząc wyraźnie na to, czy takie zachowanie jest stosowne, czy też nie. Podobało mi się to niezmiernie. Nareszcie znalazłem kogoś, kto podobnie jak ja nie odczuwa przymusu przejmowania się tymi wszystkimi dworskimi zachowaniami oraz etykietą.
Wyglądał jak ktoś z całkiem innego świata. Biła od niego subtelność oraz gracja, dostrzegalna w każdym, nawet najdrobniejszym wykonywanym przez niego geście. Nie dało się nie zauważyć, jak płynne są jego ruchy. A zarazem nie dało się dostrzec tej otaczającej go aury tajemniczości, mówiącej zarazem, jak wysoko postawioną osobą jest.
- Jednak ojciec wiele mi o panu opowiadał – kontynuowałem. – A po tym, co o panu słyszałem, nie sądziłem, że jest pan tak… młody – wyznałem. Zawsze uważałem go za kogoś w wieku ojca lub starszego, a tym czasem on nie mógł być ode mnie starszy więcej nić o pięć lat.
Uniósł brew, jasno dając mi do zrozumienia, że nie spodziewał się po mnie tego typu słów.
- A ile, według ciebie mam lat? – Spytał z rozbawieniem.
Wzruszyłem obojętnie ramionami. Właściwie nie wiedziałem, jak wiele starszy jest ode mnie hrabia. Ciekawiło mnie to. Ciekaw też byłem, czy wyjawi mi ten sekret, kiedy podam właściwą, w moim mniemaniu, liczbę.
- Myślę, że najwyżej dwadzieścia trzy – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
On niemal natychmiast roześmiał się wesoło. Wpatrywałem się w niego jak głupi, zastanawiając, co takiego powiedziałem? Przecież jedynie odpowiedziałem na zadane sobie pytanie.
- Dziękuję za takie odmłodzenie mnie – odpowiedział, w końcu się uspokajając. – Jednak liczę sobie dwadzieścia siedem lat – dodał, wycierając z kącika oka łezkę, która wezbrała tam podczas napadu śmiechu mężczyzny. – Ty masz, zdaje się, siedemnaście, nieprawdaż? – Spytał z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy.
- Jeszcze przez dwa tygodnie, owszem – odpowiedziałem z podobnym wyrazem twarzy. Moje osiemnaste urodziny zbliżały się wielkimi krokami. Z jednej strony cieszyłem się na to, z drugiej, nie specjalnie.
- Rozumiem zatem, iż w najbliższym czasie szykuje się równie ciekawa uroczystość? – Spojrzał w górę, na powoli zabarwiające się na granatowo niebo. Widać już było pierwsze gwiazdy oraz księżyc, który za najwyżej dwa dni zniknie, na całą noc.
Trwał tak krótką chwilę, w końcu ponownie na mnie spoglądając i uśmiechając się beztrosko. Przestałem już całkiem rozumieć tego człowieka. Potrafił zmieniać się z chwili na chwilę w tak zastraszającym tempie, iż nie mogłem zrozumieć, jaki naprawdę jest. Nie potrafiłem odnaleźć w nim wskazówek, świadczących o jego charakterze, osobowości… Był jedną, wielką, chodzącą i z całą pewnością pośród dam, przystojną zagadką.
Nie miałem złudzeń, że kobiety rozglądały się za nim na każdym kroku i z całą pewnością każda pragnęła być jego.
- Wobec tego, już teraz życzę wspaniałego świętowania tego pięknego dnia – dodał po chwili, ponownie na mnie spoglądając.
Pokręciłem szybko głową, z rezygnacją.
- Obawiam się, że nie będzie to tylko świętowanie urodzin – westchnąłem.
- Obawiasz?
- W dniu moich urodzin, rodzice chcą także ogłosić me zaręczyny z jedną z tych… - Chrząknąłem znacząco. – Uroczych – zaakcentowałem owe słowo – dam, które ze mną dziś tańczyły.
Zwiesiłem głowę, wbijając wzrok w chodnik. Tak, za te piękne dwa tygodnie moja wolność w postaci kawalera ulegnie diametralnej zmianie. W dodatku mam mieć żonę znacznie młodszą ode mnie. Nie chciałem żadnej – zwyczajnie wolałem nadal korzystać z dobrodziejstw życia, nie przejmując się kobietą, która sprawiałaby problemy i robiła na każdym kroku wymówki.
Może dla większości osób to dziwne, jednak właśnie w takim świetle postrzegałem kobiety. A to wszystko dzięki matce, zachowującej się tak wobec ojca. Za kilka dobrych lat może i bym się na to zgodził, ale nie teraz, nie mając osiemnaście lat. Może, gdybym był w wieku hrabiego, siedzącego obok mnie?
- Młodzieniec w twoim wieku nadal nie ma narzeczonej? – Spytał z wyraźnym zdziwieniem pobrzmiewającym w głosie.
Zarumieniłem się momentalnie. No tak, hrabia za pewne jest żonaty, a ja coś takiego opowiadam w jego towarzystwie…
- Cóż… Nie – odpowiedziałem zażenowany swoim poprzednim wyznaniem.
Co mi właściwie do głowy przyszło, aby zwierzyć się z czegoś takiego obcej osobie? Zawsze zwierzałem się wyłącznie Elizabeth. Nikt inny nie znał moich sekretów ani przemyśleń. To było kłopotliwe, mówić komuś o tym, co się czuje, co nasz boli, drażni, czy cokolwiek innego. Tym bardziej, jeśli mówi się o czymś takim komuś całkowicie obcemu.
Przecież nigdy wcześniej nie miałem okazji poznać Vortesa… A teraz? Mówię mu bez opamiętania takie głupstwa.
Parsknął śmiechem, co całkowicie zbiło mnie z tropu. Przeniosłem swój wzrok na niego, oczekując jakiejś odpowiedzi lub reakcji. On patrzył na mnie ze spokojem, uśmiechając się ciepło, jakby zachęcająco.
- Jeżeli nie życzysz sobie żony w tym wieku, powinieneś o tym wprost porozmawiać ze swą rodziną – rzekł po dłuższej chwili. – Ja przynajmniej tak zrobiłem i udało mi się przekonać mego, świętej już pamięci ojca, aby nie zmuszał mnie do ożenku, póki sam takowego nie zapragnę – dodał wyniośle.
Mówił właściwie tak, jakby chciał mi dodać odwagi, a jednak czułem w tym jakąś siłę. Nie umiem tego nazwać. Nie było to pouczanie z jego strony. Przeciwnie, coś całkowicie innego…
- To znaczy, że nie ma pan żony, hrabio? – Spytałem, z nieco zbyt mocno rozszerzonymi ze zdziwienia powiekami.
Pokręcił w odpowiedzi głową, a uśmieszek nie schodził z jego twarzy. Oniemiałem. Nie potrafiłem uwierzyć, że ktoś taki jak Vortes nie posiada jeszcze małżonki. Wszak nie można mu było odmówić ani urody, ani rozgłosu. Chyba każdy słyszał o tym mężczyźnie więcej lub mniej.
Sam musiałem przyznać, iż słyszałem różne pogłoski na jego temat, jednak w większość nie dawałem wiary. Nie wypadało oceniać kogoś po zasłyszanych wieściach z zwykle mało wiarygodnych źródeł.
Siedzieliśmy jeszcze kilka minut w tym miejscu, póki nie poczęło się ściemniać i robić zimno na dworze. Zadrżałem, obejmując się ramionami, gdy zawiał chłodny wiatr. Hrabia wyraźnie to zauważył, bo zaraz usłyszałem jego chichot oraz propozycję:
- Może wrócimy na salę?
Skinąłem głową. Przynajmniej z jednym z gości, jakich zaprosił mój ojciec mogłem w jakiś przyjemniejszy sposób spędzić czas. A i sam mężczyzna nie wydawał się zniechęcony moim towarzystwem. Cieszyło mnie to. Zawsze byłem sam. Może i spędzałem dużo czasu z rodziną, ale nie z rówieśnikami…
Wstaliśmy z ławeczki, zaraz wolnym krokiem zmierzając do wejścia, którym opuściliśmy salę balową. Drzwi nadal były otwarte. Czyżby aż tak nikt nie przejmował się chłodem na zewnątrz? A może właśnie w sali było zbyt duszno i zimne powietrze przyjemnie orzeźwiało gości? Nie dbałem o to.
Weszliśmy po marmurowych schodach na górę. Stanąłem na ich szycie, spoglądając jeszcze w górę, na niebo, na gwiazdy. Kilka z nich, jak i księżyc skryły się za półciemnymi chmurami, migocąc zza nich raz za razem. Obłoki płynęły po granatowym nieboskłonie, ponaglane delikatnym wiatrem. Piękny widok…
- Zamierzasz tak stać, paniczu?
Chichot, jaki pobrzmiał w głosie hrabiego wyrwał mnie z zadumy. Ponownie przeniosłem na niego wzrok, uśmiechając się przy tym miło. Szybko kręcą głową, podszedłem do niego i wspólnie przekroczyliśmy przejście. Gwar, jaki panował na sali przed naszym wyjściem, nie uległ zmianom. Wszyscy goście wciąż byli zaaferowani całą zabawą. Mój ojciec z całą pewnością nie będzie mógł narzekać na nieudany bal urodzinowy.
Ledwo o nim pomyślałem, zbliżył się do mnie z surowością przyglądając memu licu.
- Dlaczego nie widzę cię na parkiecie wraz z młodymi damami, mój chłopcze? – Spytał, nie zawracając sobie głowy uprzejmym tonem.
Westchnąłem, widząc wyglądające zza jego pleców panienki, które już wcześniej uraczyły mnie swą obecnością. Nie miałem ochoty wdawać się z nimi w kolejne tańce. Pamiętając przy tym, że jedna z nich może w krótkim czasie, z błogosławieństwa mego ojca zostać mą żoną, nie całkiem pożądaną, jeszcze mniej miałem chęci do tańców.
- Twój syn, panie, był tak miły, aby dotrzymać mi towarzystwa.
Ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że Vortes stanął w mojej obronie. Ojciec jednak jedynie zmarszczył brwi, a jego oczy przypominały w tej chwili wąskie szparki. Dawno nie widziałem go aż tak złego. Nie rozumiałem jednak, co takiego się za tym kryje.
- Czybyś był z tego powodu niezadowolony, panie? – Wyniosły ton głosu wzbudził moje zainteresowanie. Szybko przenosiłem wzrok to z jednego, to z drugiego, zastanawiając się, dlaczego hrabia nagle począł uśmiechać się w tak ironiczny, nieprzyjemny sposób, a mój ojciec wyglądał, jakby ktoś właśnie wyzwał go na pojedynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz